Kasi dedykuję
Sami-Wiecie-Czego :DPrzed wyjazdem na Wolin miałam popełnić i zaprogramować na samoistne dodanie notatkę. Niestety przygotowania tak mnie pochłonęły, że nie podołałam. I tak czekała ta notka w mojej głowie i czekała i ewoluowała i wypączkowywała w milion notek-córek. Ale w końcu się doczekała.
Notka nie była sobie notką dowolną, a miała być na zadany (i lubiany) temat:
KARMIENIE PIERSIĄ
(me gusta! :D)
To nie jest notka dla Tych, co myślą jak ja. Bo one same sercem, ustami i kończynami wszystkiemi głoszą chwałę laktacji (określane niekiedy mianem terrorystek laktacyjnych) - do nich nie mam co pisać, bo ONE WIEDZĄ :D
Nie jest to też tekst dla tych, które z przyczyn medycznych (baaaaardzo niewielki procent), albo dlatego, że w pewnym momencie nie otrzymały odpowiedniego wsparcia i pomocy (duuuuużo większy) - nie mogły karmić naturalnie, mimo chęci. Tym serdecznie współczuję.
Zdecydowanie nie jest to list do tych, które karmić piersią nie chciały (nie chcą).
Bo po co.
Jest to tekst dla przyszłych mam, które za czas dłuższy lub krótszy będą żywić (piękne słowo, prawda?) swoje dziecko.
Nie jest to żadne tam kompendium wiedzy (po to, to do Hafiji zapraszam :D), tylko sprawy ogląd własny. Na własnej, jedno(póki co)dzieciowej praktyce oparty.
Nie będę pisać dlaczego WARTO KARMIĆ PIERSIĄ, bo: primo - tomy już o tym napisano, secundo - nie starczyłoby mi dni w roku i miejsca na blogu. Rzucę tylko retorycznie:
Co byś zrobiła, żeby zwiększyć inteligencję swojego dziecka? Czy chcesz, żeby ryzyko, że będzie chorowało na cukrzycę było mniejsze? Chciałabyś, żeby uniknęło alergii? Żeby jego odporność była większa, a przebieg chorób łagodniejszy? Chciałabyś zmniejszyć ryzyko że zachorujesz na raka piersi czy jajnika?
Będę pisać, że KARMIENIE PIERSIĄ JEST FAJNE!
Czasem, zwłaszcza na początku, bywa trudno.
Z drugiej strony mam przeświadczenie, że wiele rzeczy w życiu mi się udało, bo nie przyszło mi do głowy, że mogą się nie udać (wiem, że to nie zawsze wystarczy, ale pomaga).
O swoich mlecznych mrokach pisałam TU. Wiem, że są większe tragedie, ale ten epizod to moja największa trauma macierzyńska. Wiem, że byłoby mi o niebo łatwiej, gdybym wtedy była tak pewna swojej wiedzy jak teraz.
Dlatego piszę do Ciebie, kobieto, która jesteś tam, gdzie ja byłam.
UWIERZ W SIEBIE. Laktacja w dużej mierze siedzi w głowie.
Przygotuj się. Dopytaj, dokop do wiedzy, która będzie Wam potrzebna. Idź do dobrej szkoły rodzenia. Porozmawiaj z doradcą laktacyjnym. Z mamą długokarmiącą. Poczytaj dobre książki o karmieniu naturalnym lub sprawdzone strony na ten temat.
A potem wierz w siebie i swoje dziecko. I nie wahaj się walczyć o to, co cenne.
A po za tym:
Nie jest to też tekst dla tych, które z przyczyn medycznych (baaaaardzo niewielki procent), albo dlatego, że w pewnym momencie nie otrzymały odpowiedniego wsparcia i pomocy (duuuuużo większy) - nie mogły karmić naturalnie, mimo chęci. Tym serdecznie współczuję.
Zdecydowanie nie jest to list do tych, które karmić piersią nie chciały (nie chcą).
Bo po co.
Jest to tekst dla przyszłych mam, które za czas dłuższy lub krótszy będą żywić (piękne słowo, prawda?) swoje dziecko.
Nie jest to żadne tam kompendium wiedzy (po to, to do Hafiji zapraszam :D), tylko sprawy ogląd własny. Na własnej, jedno(póki co)dzieciowej praktyce oparty.
Nie będę pisać dlaczego WARTO KARMIĆ PIERSIĄ, bo: primo - tomy już o tym napisano, secundo - nie starczyłoby mi dni w roku i miejsca na blogu. Rzucę tylko retorycznie:
Co byś zrobiła, żeby zwiększyć inteligencję swojego dziecka? Czy chcesz, żeby ryzyko, że będzie chorowało na cukrzycę było mniejsze? Chciałabyś, żeby uniknęło alergii? Żeby jego odporność była większa, a przebieg chorób łagodniejszy? Chciałabyś zmniejszyć ryzyko że zachorujesz na raka piersi czy jajnika?
Będę pisać, że KARMIENIE PIERSIĄ JEST FAJNE!
Czasem, zwłaszcza na początku, bywa trudno.
Z drugiej strony mam przeświadczenie, że wiele rzeczy w życiu mi się udało, bo nie przyszło mi do głowy, że mogą się nie udać (wiem, że to nie zawsze wystarczy, ale pomaga).
O swoich mlecznych mrokach pisałam TU. Wiem, że są większe tragedie, ale ten epizod to moja największa trauma macierzyńska. Wiem, że byłoby mi o niebo łatwiej, gdybym wtedy była tak pewna swojej wiedzy jak teraz.
Dlatego piszę do Ciebie, kobieto, która jesteś tam, gdzie ja byłam.
UWIERZ W SIEBIE. Laktacja w dużej mierze siedzi w głowie.
Przygotuj się. Dopytaj, dokop do wiedzy, która będzie Wam potrzebna. Idź do dobrej szkoły rodzenia. Porozmawiaj z doradcą laktacyjnym. Z mamą długokarmiącą. Poczytaj dobre książki o karmieniu naturalnym lub sprawdzone strony na ten temat.
A potem wierz w siebie i swoje dziecko. I nie wahaj się walczyć o to, co cenne.
A po za tym:
- Nie daj się straszyć krwawiącymi i ropiejącymi sutkami i wieczną męką. Gdybym opierała się wyłącznie na własnych doznaniach - powiedziałabym Ci, że karmienie nie boli. Nigdy, ani jednego razu, od urodzenia aż do dziś (6 zębów, idą kolejne) nic mnie przy karmieniu nie bolało. Owszem kilka (dosłownie) razy pojawił się lekki dyskomfort i tkliwość. Od znajomych wiem, że dziecko potrafi czasem ugryźć, że na początku, zanim sutki przyzwyczają się do pracy - mogą boleć. Jeśli ssanie boli to na 99,9% jest to problem z odpowiednim przystawieniem. Jeśli Cię to spotka - koniecznie poproś o pomoc kogoś KOMPETENTNEGO. Niestety, wbrew pozorom nie wszystkie położne takie są. Dlatego:
- Koniecznie zaopatrz się przed porodem w telefon do doradcy laktacyjnego i włóż go do torby do szpitala. Tych kilka pierwszych dni po przyjściu dziecka na świat to z jednej strony kluczowy i bardzo ważny dla przyszłości laktacji moment, z drugiej - czas, kiedy najwięcej się dzieje, pojawiają się największe emocje i najbardziej nie wiadomo kogo słuchać. Doradca wesprze Cię, kiedy przestaniesz ufać własnemu osądowi. Wiem, że dla mnie moja doradczyni była nieocenionym kołem ratunkowym (Kefiro dzięki raz jeszcze.).
- Przygotuj swojego mężczyznę. Niech wie o co idzie i czemu to ważne. Dla dziecka. Dla Ciebie. I dla niego (kto by się tam przejmował społeczeństwem ;) ). Mój mąż razem ze mną walczył ramię w ramię w pierwszej linii frontu obrony mleka. Już pisałam, ale powtórzę, że to On pierwszy przystawił Młodą do piersi.
- Nie daj się naciągać na tony sprzętu, jakoby niezbędnego do karmienia. Nie kupuj sztucznego mleka na zapas. W razie konieczności każdy szpital jest zaopatrzony. Butelka? My kupiliśmy jedną, z myślą o momentach, kiedy już Córkę będę chciała na kilka godzin zostawić z Tatką. Potem dowiedziałam się, że niepotrzebnie, bo równie dobrze (lepiej) można podawać dziecku odciągnięte mleko łyżeczką lub strzykawką. Podgrzewacze, wyparzacze i inne acze... Nie mam, bo nie widziałam dla nich zastosowania. Wkładki laktacyjne? Przydadzą się bezapelacyjnie, zwłaszcza na początku. Muszle i osłonki? Jeśli nie masz naprawdę wklęsłych sutków, to raczej zaszkodzą niż pomogą. Nie masz karmić sieczkarni tylko niemowlę ;) Laktator? Kwestia dyskusyjna. Ponoć można ręcznie. Ale ja się umordowałam przy tym nieziemsko. Laktator, mimo iż użyty kilka razy na krzyż - okazał się naprawdę przydatny. Na przyszłość przyda się pewnie pojemniczek do przechowywania i mrożenia odciągniętego pokarmu (w szkle, ani w plastiku nie można - traci właściwości). Generalnie nie daj się zwariować reklamom. Zasadniczo podstawowy sprzęt masz zawsze przy sobie, zawsze gotowy ;)
- Jeszcze przed porodem poszukaj dobrego lekarza rodzinnego, do którego będziesz chodziła Ty i dziecko. Z mojego punktu widzenia jest to najlepsze rozwiązanie. Porozmawiaj z nim. Dowiedz się jakie ma poglądy na temat karmienia piersią. Niestety, jest wielu lekarzy dramatycznie niedokształconych w tej dziedzinie. Znajdź takiego, który nie jest :) Który wie, jakie leki stosować przy karmieniu i nie głosi herezji o "bezwartościowym i trującym płynie po roku życia dziecka" (autentyk!). (Tu podziękowania dla naszej cudownej Pani Doktor Z Portowej).
- Nie daj sobie wmówić, że masz za małe/duże piersi, za wklęsłe/grube/małe/nie takie sutki, za chude/tłuste mleko, masz go za mało, żeby karmić. Mleka pojawia się tym więcej, im dziecko jest częściej z mamą i im częściej ssie. Mleko nie chlusta od razu wielką rzeką. Pojawia się powoli. Ale zawsze, jeśli tylko dziecko ssie. (uwaga, będzie ostro) UWIERZ W SWOJE CYCKI! Głodujące matki w Afryce karmią swoje dzieci długodystansowo.
- Zawalcz o pierwsze dwie godziny po porodzie (a właściwie jeszcze w trakcie III fazy). To nie jest łatwe. Ale tupnij nogą, albo nastaw bojowo męża. Noworodek jest nastawiony na szukanie brodawki, podpełznięcie do niej i zassanie. Te pierwsze chwile kontaktu skóra do skóry, pierwsza bliskość "po tej stronie", pierwsze powitanie i pierwsze ssanie piersi - są BEZCENNE. Emocjonalnie, fizjologicznie, duchowo. Nie pozwólcie się z nich ograbiać. Ja do dziś zastanawiam się, czy nie powinnam krzyczeć głośniej.
- UFAJ SWOJEMU DZIECKU. Ono wie kiedy jest głodne, a kiedy się najadło. Wie jak długo i jak mocno ma ssać. Nie słuchaj, że je często, bo mleko za chude, albo że jak dasz sztuczną mieszankę to prześpi całą noc (no może i prześpi, tylko dostanie mniej wartościowy pokarm, a bezcenne m.in dla rozwoju mózgu mleko mamy będzie dostawało krócej). Nie słuchaj, że je za mało/dużo/często/długo. Nie słuchaj, że musisz odciągać laktatorem i podawać mleko butelką, żeby wiedzieć czy dziecko się najada. Jak mawiają laktacyjne terrorystki - gdyby wiedza ile dziecko wypija mleka, była kobiecie do czegokolwiek potrzebna, to piersi byłyby przezroczyste i z podziałką.
- Daj sobie czas. Wyproś (śmiało!) z sali/pokoju postronnych, jeśli Ci przeszkadzają. Zadbaj o wygodę własną i dziecka. Nie spiesz się i spróbuj (to ta trudna część) nie denerwować. Ciesz się chwilą "liczenia rzęs". Robiły to miliardy kobiet przed Tobą. Miliony robią to w tej chwili. Dlaczego miałoby się nie udać coś tak pięknego. Tak ważnego. Do czego oboje jesteście przygotowani po prostu tym, że jesteście.
- To nie prawda, że karmienie niszczy piersi. Piersi zmienia ciąża. Niszczy zaniedbanie i gwałtowne odstawienie dziecka od mleka (kiedy jednego dnia są regularnie opróżniane, a drugiego, przy rozpędzanej produkcji już nie). I brak dobrych staników. To nie prawda, że piersi są do seksu. Piersi są dla dzieci, a mąż jako większe dziecko może się nimi czasami pobawić, jak kolejką syna ;) Nie no przeginam, wiem. Ale są najpierw dla dziecka.
- Karmienie piersią nie oznacza katowania się restrykcyjną dietą. Nie daj się namówić na jedzenie jedynie ryżu i kurczaka na parze. Nie ma dzieci uczulonych na wszystko i nie każda wysypka to alergia na coś, co zjadłaś. Dzieci nie lubią smaku czosnku i ostrych przypraw? Muhahahahahahaha!!! Jedz ZDROWO. Ale (zwłaszcza) jeśli w Twojej rodzinie nie ma alergii pokarmowych - stosowanie diety eliminacyjnej bardziej Wam zaszkodzi, niż czemukolwiek się przysłuży. Jedz z głową, smacznie i różnorodnie. I teraz uwaga, cytat z mojej szkoły rodzenia: "Raz w miesiącu kieliszek wina, odpowiednio wcześnie przed karmieniem też Wam krzywdy nie zrobi."!!!
- Karm tak długo, jak oboje będziecie pragnąć. WHO zaleca CONAJMNIEJ 6 miesięcy wyłącznego karmienia piersią (obok pokarmów stałych do drugiego roku), ale każdy dzień ponad to zwiększa korzyści z karmienia płynące. Nie słuchaj, że za długo, że patologia, że obrzydliwe, że się uzależni od Ciebie (muhahahahaha, jak nie chcesz mieć przy sobie istoty zależnej od Ciebie w 100% to nie zachodź ;) ), że Cię "wyssie", że próchnica, że po roku/pierwszym zębie/jak chodzi to już sama woda. Mitologia i ludzka fantazja nie mają granic. A ostatnio od jednej biolog człowieka usłyszałam, że natura dla gatunku homo sapiens przewidziała mleko z piersi w menu do trzeciego-czwartego roku życia :D I nigdy nie spotkałam osiemnastolatka, co by pił jeszcze mleko mamy.
- Poszukaj w otoczeniu mamy długokarmiącej - to nieocenione wsparcie w trudnych momentach.
- Powrót do pracy nie oznacza konieczności przerwania karmienia.
- Nie wahaj się (jeśli tylko masz chęć) karmić wszędzie tam, gdzie Twoje dziecko będzie tego potrzebowało. Dawaj dobry wzorzec. Bądź dumna, pierś do przodu ;) Nie daj sobie wmówić, że właściwym miejscem, w którym Twoje dziecko powinno jadać jest toaleta.
Powodzenia na mlecznej drodze :)
Założycielka Bojówek Laktacyjnych i Szczęśliwa Matka Karmiąca
AMEN.
OdpowiedzUsuńDodałabym jeszcze że jak się chce to szuka się sposobu, a jak się nie chce to szuka się powodu i każdej przyszłej karmicielce życzę odnalezienia... sposobu!
Super to wszystko ujęłaś. Podpisuję się pod tym bezapelacyjnie :)
OdpowiedzUsuńpod wszystkim się podpisuję poza lakatorem - imho absolutnie niezbędny. Miałam taki nawał, że uratował mnie przed eksplozją, zatorem, gorączką i czym tam jeszcze. I to wszystko na mega anemii kiedy to pani dohtór wróżyła mi brak pokarmu w ogóle. To jak next time nie zaliczę krwotoku i nawał będzie jeszcze większy to już nie wiem czy silniczka w laktatorze nie spalę ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne ! Uwielbiam Cię czytać :D a ten artykuł to też me gusta ;) ! A przypinka jest cudna :D gdzie taką można dostać :D
OdpowiedzUsuńJa karmie gdzie chcę :P jak się nie podoba to proszę nie patrzeć, a i tak mało widać jak Mlekopijca skryty jest w nosidle :D
I ja dołączam do klubu :) szeroka rzeka to moje drugie imię:) uwielbiam karmić, mimo że dwa pierwsze tygodnie ryczałam z bólu.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko jak to zrobić, żeby nie zrazić takich co to się boją i się nasłuchały, i jeszcze "same przecież wyrosły na butelce i są zdrowe". Bo dużo takich. Bardzo dużo. I one się boją. I stają okoniem. A im bardziej się je przekonuje, tym bardziej się stawiają. Co w sumie jest logiczne - nikt nie lubi jak się go zmusza do czegokolwiek i przekonuje, że tylko jego podejście jest właściwe. Kto lubi słuchać, że własna mamusia była "złą matką", bo nie wykarmiła go piersią? Że może byłby zdrowym geniuszem, o prostych zębach, gdyby nie rodzicielka, która zaserwowała mu mieszankę nr 2 - mleko z mąką?
OdpowiedzUsuńCo zrobić, jak człowiek WIE, że ma rację? Jak zachęcić i nie spłoszyć? Tym bardziej, że początki i nie tylko początki tej wielkiej rzeki mogą być trudne. I czasem trzeba być niezłym mułem, żeby się zaprzeć przy swoim zdaniu i nie słuchać koleżanek i rodziny, która coś baja o chudym mleku, głodzeniu dziecka, itp. A już trzeba być mułem o bardzo silnych nerwach jeśli to pierwsze dziecko i człowieka, oprócz rodziny o szczerych chęciach, męczy baby blues. Ja się boję opowiadać, że tylko piersią i że jest w ogóle cudnie (mimo, że jest), żeby nie wywołać reakcji odwrotnej od zamierzonej. I później takim mamom, którym się nie udało, które mają gdzieś w głębi siebie poczucie winy, że co z nich za matki, skoro własnego dziecka nie mogą wykarmić, później takim mamom przykro, chcą się pozbyć niemiłego uczucia wewnątrz siebie (bo kto by chciał własnemu dziecku robić źle?), chcą się usprawiedliwić, a najlepszym sposobem obrony jest atak. I stąd tzw. terror laktacyjny. I ja to gdzieś w środku siebie mogę zrozumieć, bo jakoś trzeba sobie wytłumaczyć i odreagować, żeby nie wpaść do studni z depresją.
Wiadomo, co innego takie, które z założenia nie chcą sobie cyców oszpecić, bo ich facetowi przestanie się podobać i w ogóle je rzuci, bo już do końca życia będzie się otrząsał na samo wspomnienie małego ssaka wychodzącego na świat, albo przyssanego do cyca. Takim należy współczuć i od razu machnąć na nie ręką. Sorry, nie da się zbawić całego świata.
Tak sobie cicho myślę, że może najlepszym wyjściem jest nie walczyć aktywnie, nie machać piersią jak sztandarem. Nie, żeby się ukrywać, nie nie. Ale traktować karmienie młodego, jak oddychanie. Nikt nim nie epatuje, nikt się nad nim nie rozwodzi. Może naiwna jestem, ale mam wrażenie, że im bardziej coś jest naturalne i nie obarczone transparentem "POPATRZ, JAK JA KARMIĘ! JESTEM DOBRĄ MATKĄ", tym łatwiej się do tego przekonać. Dawać przykład, tak. Zmuszać i zakrzykiwać, nie. Bo szczerze, sama od początku byłam przekonana do karmienia piersią (też tak byłam karmiona) i nawet nie myślałam o butelce, ale raziły mnie pogardliwe spojrzenia "idealnych matek" karmiących piersią, które patrzyły na "biedne dzieci" karmione butelką. Widziałam nie raz, nie kłamię. I jeśli się jest po drugiej stronie barykady, to ciężko jest się przemóc i samemu oddać w ręce "wroga". I chyba trzeba się pogodzić, że miną lata i pokolenia, żeby naprawić to, co zepsuło się przez lata i pokolenia. Bo dla wielu, wyprzeć się butelki (chociażby jako dokarmiacza), to jak wyprzeć się własnej matki i jej sposobu wychowania.
Me gusta ta notka :) (wiem, wiem, post nie dla mnie :P)
OdpowiedzUsuńpiękny post Wiew00ro!
OdpowiedzUsuńA ja właśnie od początku września kończę karmienie piersią.
OdpowiedzUsuńMój synek ma już 2 i pół roku. I przyznam że była to dla mnie bardzo trudna decyzja. Wydaje mi się że zarówno początki jak i końce są trudne. Na początku, tak jak pisała Wiewioora - ważne jest pierwsze wsparcie kogoś doświadczonego. Bez tego trudno jest zacząć dobrze. Bo skąd wiedzieć jak karmić "poprawnie" gdy właśnie urodziło się nasze pierwsze dziecko ??
Ale kończenie i wygaszanie karmienia też wymaga wsparcia.Na pewno nie pomagają komentarze w stylu: to ty jeszcze karmisz? Albo pogardliwe prychnięcia lekarzy itp.
W każdym razie ja mam już za sobą szeroką rzekę.
Oh, jakie to fajne. :) Czy mogę zalinkować do Ciebie na swoim blogu?
OdpowiedzUsuńJa praktykuję od 2 dni "tandem-feeding", czyli patologia do kwadratu: dwulatek i noworodek przy piersi. ;) Pięknie jest. Gdybym miała tą wiedzę o karmieniu, jaką mam teraz, jak zostałam mamą po raz pierwszy, to wiele stresu by mnie i mojego syna ominęło. Ale że jestem z natury uparta i na to KP się uparłam, to się udało. :D