środa, 19 września 2012

Dzikość atakuje

Zwierzęta w natarciu!
Najpierw hiciorem czytelniczym Ory została odziedziczona po Ciotecznym Bracie książeczka o dzieciach zwierzątek. Oglądałyśmy, mama każde nazywała i wydawała odgłosy paszczowe. Dziecko kwiczało, ale nie naśladując prośka, a ze śmiechu. Jak dochodziłyśmy do strony z kotkiem, który występował też na okładce, to ją zatrzaskiwała i pokazywała. Miała już swoich ulubionych bohaterów (orangutaniątko i foczka oraz chomik z drugiej książeczki).

W niedzielę doszło do wydarzenia historycznego, mianowicie pierwszego tingu Gimlei (O tem potem). Ting odbywał się przy ogniu nad jeziorem, w lesie, wieczorem. Zakończył się biesiadą i innymi przyjemnościami ;)
Wracaliśmy do samochodu przez ciemny las. Ora w chuście, drugie małoletnie dziewczę w wózku. Przy blasku pergaminowej lampki i gasnącej co krok latarki znajomego. Tuż przed parkingiem obok ścieżki, którą szliśmy, poczęło coś szuścić w krzach. Ach! Dużego coś.
Nic to, szybciutko przebyliśmy ostatnie metry, wyszliśmy na oświetlony parking i zobaczyliśmy, jak przez drogę, i przez las w stronę "naszej" ścieżki radośnie, niespiesznym spacerkiem lezie dzicza wataha złożona z kilkunastu (całkiem wypasionych) dzików. Jeden przystanął sobie na środku drogi, popatrzył na nas i zachrumkał.
Reakcje?
- (moja) Łaaaaaaaaaaaaaa...
- (Igula) Cip, ciiiip skóry!
- (Uny Igulsdóttir) Chrap, chrap...

A potem okazało się, że zabraliśmy z lasu pasażera na gapę. Dokładniej szerszeń wlazł do naszej lampki. Igul i Asbjorn poświęcili kilka minut na wydłubanie zwierzyny, która wydawała dźwięki jak przepalająca się żarówka.

Czujecie już osaczenie przez Naturę?
To nie koniec.

Wczoraj Asbjorn i Astrid wyciągnęli nas (mnie i Orę, bo Tatko w pracy był) do Alodium - Folwarku Skarbimierz. Nie miałam pojęcia, że tuż pod Szczecinem jest takie rewelacyjne miejsce!
Sporo różnych zwierzaków, duże przestrzenie do "wyszalenia", miłe zakątki do odpoczynku, plac zabaw z wielką trampoliną (Ora, odkąd Przemko pokazał Jej jak się skacze na kanapie - uwieeeeeeeeeeeeeeeelbia), kafejka, nieco dzikiej roślinności i urokliwe bajorko, miejsce na pogadanki dla większych grup, wszystko zadbane i estetyczne (może świnkom przydałoby się więcej przestrzeni). Co nie jest bez znaczenia - higieniczne łazienki i miła obsługa. A wszystko za 5zł. Przez dłuższy czas byliśmy jedynymi gośćmi! Przecuuudnie! Sądzę, że spokojnie można by tam spędzić cały dzień.
Powitano nas śpiewem :)

To, co zwisa, to róg - nie ucho. To są kozy czterorogie. I bardzo ciekawskie.


W w/w książeczce jest też cielątko. Powiedziałam Orce, że to też są cielątka i robią "mu", na co Córka rezolutnie odparła: "Muuuu". Potem już wszystko było muuu!
Alpaka, albo Muuu!

Ciekawska

Żarłoczna. Chciałyśmy nakarmić alpaczątko (muuu naturalnie), ale ta się wtryniała z pyskiem, a nie wiedziałyśmy czy alpaki gryzą.

Nutria (nie muuu) albo szczurołak z olbrzymimi, pomarańczowymi zębiszczami (nie udało mi się pstryknąć).


Królikarnio-świnkarnia w kształcie... folwarku. Jego miniatury dokładnie :)


 


Po drugiej stronie malowniczego bajorka jest duża zagroda z podwójną furtką, do której można wejść, a w niej:
Chciała zjeść obiektyw!
Skubana, wyczuła nasze jabło!

Czekaj kózko, ja Cię będę przytulać!

Owce były zdecydowanie mniej towarzyskie od kózek, z wyjątkiem jednego barana (rogi mu chyba ktoś przyciął, bo miał tylko smętne resztki przy samym łbie).
Amator mojej torebki (próbował ją zjeść!).
Nawet kiedy capek tryknął koleżankę Ory w pochylone czółko nie zniechęciła się do zwierzaków.

Ora smyra kozę po czole.
Mama nakarmiła kozę na drzewie (nie pochyłym, za to ściętym ;) ).
Minusem noszenia Dziecia w chuście jest to, że trudno Mu zrobić zdjęcie.

Zgrabne, jeno nieco owłosione ;) Ale jakie raciczki :D

Gdzieżeś ty bywał, czarny baraaaanie?
A co, tylko biedroneczkom wolno?
Astrid z kozą

Jadąc w jedną stronę śpiewaliśmy "Wróbelka Walerka", bo koleżance Ory się nudziło. W drodze powrotnej dla równowagi markotnie zrobiło się Aurorze, więc nasze trio odśpiewało sześć zwrotek "Na zielonej łące". Wrażenia bezcenne!

Z innych inności:
  • Skakanie na kanapie Ojciec z Córką ustanawiają konkurencją olimpijską.
  • KONTINUUM DZIAŁA. Obierałam w kuchni cebulę. Młoda siedziała na położonym na podłodze przewijaku (fajne siedzisko się z niego robi) i bawiła garnkiem, łyżką do lodów i foremkami do babeczek. Zaczęła domagać się wzięcia na ręce, więc siadłam koło niej z tą cebulą i dałam Jej jedną, małą, w łupince. Dziecko popatrzyło, podumało i zaczęło mozolnie ściągać z niej łuski! Serio! Obrała wszystko, co się dało bez noża! Ha :D
  • Katar jeszcze nas nie opuścił (Ory i Przemka konkretnie), za to Ździebło nauczyła się dmuchać nosek :) Wprawdzie nie wiem, czy to objaw współpracy, czy środek wyrażenia protestu (wycieranie nosa jest złeeeeeeeeeeeeeeee), ALE DZIAŁA :D
  • Ja naprawdę nie ściemniam, ale chusta to Jej najlepszy przyjaciel. Domaga się jej od rana, ściąga jeśli sięgnie, jak nie sięgnie, to woła, owija się i wyciąga łapki. Nie wiem, czy chodzi o samą chustę, czy o spacery i podróże, które uwielbia.
  •  Dynia, malina, bakłażan i śliwki :D
 Na razie tyle :)

Pin It Now!

6 komentarzy:

  1. Mój obiera cebulę i się wgryza w nią z uśmiechem na ustach :D

    A miejscówka!! REWELACJA!!! :) też chcemy!! Też!

    OdpowiedzUsuń
  2. no ja się czuję osaczona przez naturę :))) ale dopiero z Małym zaczęłam ją doceniać i celebrować Ps. cebula jest super :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawe miejsce, chętnie bym się tam wybrała,

    z tą cebulą to superoza :D

    u nas też jest na czasie ta dyscyplina olimpijska ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Super przygody i czas spędzany na łonie natury :) Bardzo lubię Cię czytać :D

    OdpowiedzUsuń