poniedziałek, 27 czerwca 2011

Przypadkowe masło i żądza krwi

Zrobiłam masło! Przypadkiem. Serio, serio.

Kupiłam kremówkę w celu zastosowania wobec niej przemocy (ubicia). Niestety okazała się jakaś lewa, bo podczas ubijania wytrąciły się grudki tłuszczu. Zważyła się po prostu. Odstawiłam z zamiarem późniejszej utylizacji.

Jednak po pół godzinie zauważyłam, że grudki zebrały się ładnie w grudziszcze. Pomyślałam, że twaróg, ale masa okazała się słodka, nie kwaśna i niezmiernie tłusta. Ha! Takiej okazji nie można wszak było zmarnować. Wlałam w bawełnianą ściereczkę, zawiązałam, odcisnęłam (został słodki, mleczny płyn - mleko? maślanka? pojęcia nie mam), zanurzyłam na 4h w solance (woda i sól w większej ilości), odcisnęłam ponownie, zostawiłam na noc do ocieknięcia.

I mam masło:

Jest bielutkie, pachnie jak klarowane i smakuje śmietankowo. :D

Oprócz tego byliśmy dziś z Pumperniklem u Gina, co nieoczekiwanie wywołało u mnie dziką żądzę mordu, najchętniej wielokrotnego i brutalnego.

Wstaliśmy sobie rano, tzn. ja wstałam o 6.00, a Pumpernikiel trochę później, podczas mojego czesania (wiem, bo się skomunikował niewerbalnie - ręczno-nożnie, jak przypuszczam). Wsiedliśmy w autobus i... za chwilę bardzo chcieliśmy wysiąść. Tzn. ja chciałam. Jak do tej pory (pisałam o tym już wcześniej) przypadłości ciążowe występowały u mnie z częstotliwością Yeti. A tu jadę sobie spokojnie, a mój żołądek, błędnik i głowa usilnie dają mi znać o swoim nadzwyczajnym wprost niezadowoleniu.

Całe szczęście sensacje trwały tylko chwilkę, po czym wszystko wróciło do normy.

Nic to. W tempie ślimaczym pokonałam odległość przystanek-przychodnia. W poczekalni (standard) kilku(nasto) osobowa kolejka. Myślicie, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli przepuści wyraźnie słaniającą się na nogach wyraźnie ciężarną? Guzik.

Ja cholera nie domagam się jakichś ektraordynaryjnych przywilejów, dopóki czułam się dobrze, to ciąży nie wykorzystywałam jako argumentu, ale naprawdę myślałam, że w tej kolejce zejdę. Pewnie i upomniałabym się o swoje, ale zrobiło mi się tak słabo, że nie byłam w stanie się wyartykułować.

Po chwili znów przeszło, a była to akurat chwila, kiedy dostałam się do okienka.

Po dotarciu pod gabinet i odczekaniu (jak zwykle) godziny od zaplanowanego terminu wizyty, tudzież uświadomienia dwóch pind (jednej nastki na szpilach i drugiej "ryczącej czterdziestki"), że wepchnięcie się przede mnie nie przejdzie, dostałam się do gabinetu.

W którym (o dziwo) rezydował mój prowadzący, a nie (jak przez trzy ostatnie wizyty) jego P.O.

Dowiedziałam się, że:
- Pumpernikiel rozwija się prawidłowo, a narzekający na niską ciążę, utrudniającą ocenę płodu na USG lekarz z Polic "grubo przesadza",
- Powinnam mieć umówione trzy wizyty naprzód, bo teraz mój prowadzący już wolnych terminów nie ma "ojeju, ojeju" itp (teraz mam umówinoych pięć wizyt, ostatnia na wrzesień, w tym jedna z innym ginem, bo mój ma urlop),
- Najprawdopodobniej będę mogła rodzić SN (hurrra!!!),
- Szyjka (moja, nie Pumpernikla) długa, nic się nie wpukla,
- Termin prawdopodobnie będę miała 7 a nie 5,
- Jestem 1,5kg na plusie.

Gin zlecił mi (w końcu :D Nie to, że się uskarżam, ale się dziwiłam) morfologię i mocz, a po następnej wizycie krzywą cukrową. Buuuuuuuuuuuuu!!! Ja nie chcę glukozyyyyyy!!!

Usłyszałam też, że na bolące jak cholera sutki nic się nie poradzi i trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Nie ukrywam, że nie jest to odpowiedź, jaką pragnęłam usłyszeć.

Po opuszczeniu gabinetu i poinformowaniu współudziałowca inwestycji o stopniu jej zaawansowania udałam się do babci, gdzie radośnie padłam na twarz i przespałam godzinę.

Następnie udałam się na ryneczek (ryneczek Pogodno rulezzzz - najlepszy mały ryneczek na świecie), gdzie:

- Nabyłam przecudnej urody dorsza,
- Nakaszlałam ostentacyjnie na jakiegoś średnio wiekowego młota kopcącego w zatłoczonej kolejce jak lokomotywa, byłabym i opieprzyła, ale ubiegła mnie jakaś kobieta,
- Opieprzyłam niewiastę usiłującą zająć moje miejsce w kolejce, z furią, która wprawiła w zdumienie ekspedientkę, kojarzącą mnie (o święta naiwności) jako istotę raczej pogodną i spokojną, oraz przyjazną otoczeniu,
- Podniosłam sobie ciśnienie nakręcając się wewnętrznie na znieczulone, egoistyczne indywidua ostentacyjnie ignorujące obecność w kolejce kobiety w ciąży.

Wracając do domu wściekłam się na to samo zjawisko w tramwaju. Tłoku nie ma, stoję jako jedna z nielicznych, w widocznej już ciąży, z pełną siatą (nie zbyt ciężką wprawdzie, ale tego akurat nie widać). Myślicie, że ktoś zad ruszył? W końcu grzecznie poprosiłam o ustąpienie miejsca bogu ducha winnego młodzieńca, który podróżował w towarzystwie matki, więc nie mógł za bardzo być nieuprzejmy.

Uff...

Po poprawieniu sobie nastroju umieszczeniem w piecyku dorsza (pisałam już, że przecudnej urody?), z cytrynką, kolendrą z własnej działki, odrobiną imbiru i masełkiem, umieszczeniem na parze fasolki szparagowej i młodych ziemniaczków, oraz przepłukaniem pół kilograma czereśni ochłonęłam na tyle, żeby zasiąść z kubkiem earl grey'a i zabrać się za pisanie.

Generalnie staram się nie popełniać notek w stylu "jakie okropne i upierdliwe jest moje życie (bo nie jest nic a nic), ale tym razem nie mogłam się powstrzymać, no.
Pin It Now!

środa, 22 czerwca 2011

Nie ogarniam tej kuwety...

W poniedziałek warsztaty ogniowe dla wolontariuszy z Politesu,


we wtorek załatwianie formalności wokół projektu polsko-niemieckiego, transgranicznego, również ogniowego, w środę spotkanie Hirdu, we czwartek imieniny Świekry i urodziny (data oficjalna) Kaszydła (oraz Dzień Ojca, ale ciiii!), w piątek spektakl w Myśliborzu, w sobotę wymiana kaloryferów, w niedzielę... już nie pamiętam co, ale coś na pewno, aha! trening ogniowy, w poniedziałek gin - kolejne spotkanie...

Jak mówiły słowa starej piosenki "Teść się chlasta nożem do ciasta, pederasta też jest rasta.".
Co dobitnie dowodzi tego, że stare nie znaczy mądre.
Łolaboga!

Brzuch zaczyna znacząco przesłaniać moje pole widzenia. I utrudnia golenie. Goleni. I okolicy.
Pumpernikiel ostro trenuje, co na razie przyprawia mnie jedynie o dziwny wyraz twarzy przybierany w tramwaju, albo w środku rozmowy, ale już się boję co będzie jak to kikboksiątko podrośnie jeszcze trochę.
Po za tym nie lubi jak Babcia odkurza i jak Mama próbuje leżeć na brzuchu. Oj nie!

Kalendarz się wypełnia. Myślicie, że wyjazd na zagraniczne warsztaty ogniowe, pod namiot, dwa miesiące przed terminem porodu to dobry pomysł? A organizacja dużego spektaklu ogniowego trzy dni przed terminem? Nie? No to trudno, nie wszystkie pomysły muszą być dobre :D

A Pampers zaprosił mnie na imprezkę do Wa-wy! Ekskluzywny hotel, spa, uroczysta kolacja. Czuję się kuszona normalnie.

Chce mi się coli z cytryną. Ja wiem, że nie zdrowo, ale mi się chce. I co ja mam zrobić??? Po za tym chce mi się czereśni, a dziś usłyszałam, że są niesamowicie kaloryczne. Myślicie, że się przejęłam? ;D

A po za tym dwa szczecińskie miejsca (Cmentarz Centralny, największy w Polsce, trzeci w Europie, najpiękniejszy!) i Międzyodrze (kto chciałby trafić prosto do krainy baśni powinien się wybrać) trafiły do plebiscytu National Geographic "Polska jest najfajniejsza". Głosujcie!!!
Niestety bloggerowi coś nawala i nie mogę dodać zdjęć z pośredniej fazy demolki, drzwi z nikąd do nikąd i warsztatów. Dodam, jak mu się poprawi.


Się poprawiło - dodaję :)
Przemko w drzwiach z salonu do... salonu

Chciałam je zostawić na czas jakiś, dla surrealistycznego efektu, ale Mąż się nie zgodził :)
Pin It Now!

wtorek, 21 czerwca 2011

Nieustające wyznanie

I jak to jest, że jest tak, że wszystkie piosenki są zawsze o Tobie.
I sen bez Ciebie nie jest snem.
I że w zapachach i kształtach, i dźwiękach, w wietrze i słońcu, i w deszczu jesteś Ty.
I we mnie...
Pin It Now!

sobota, 18 czerwca 2011

Przede wszystkim Pumperniklowo

Byliśmy na połówkowym USG.
Gin robiący badanie marudził, że za wcześnie. Powiedziałam mu, żeby jak coś zgłaszał pretensje do prowadzącego, a nie do mnie. Łajza!

W każdym razie:
Młode upór odziedziczyło najpewniej po mamusi, bo zacisnęło nogi i za cholerę nie chciało pokazać jakiej jest płci. W sumie się Onemu nie dziwię - co mu będzie jakiś obcy kolo w krocze zaglądał ;)

Rozwija się podręcznikowo. Wszystkie parametry zgodnie z wyliczonym wiekiem ciąży, serducho bije (widzieliśmy!), kończyn ilość odpowiednia, nerki, płuca, żołądek, pęcherz, nos, szczęka, kręgosłup - wszystko na swoim miejscu. Wygibuje się i wciska w jakieś dziwne zakamarki macicy, jak Mu się chcemy przyjrzeć :)

A! I jeszcze okazało się, że Pumpernikiel jest "wyjątkiem Wielgi". Szacowana waga w 19 tygodniu: 317g (!!!)
Mówię Wam, będzie wielkolud (albo wielkoludka) po Tatusiu. Łolaboga! Przypomniały mi się czasy prowadzenia drużyny wędrowniczej (ZEW - buziaki :*), kiedy na niektórych swoich "podopiecznych" musiałam krzyczeć "pod górkę".

Pisałam jakiś czas temu, że Żółw się rusza. Rusza się dalej. Uczucie dziwne nad wyraz - coś pomiędzy bąbelkami z wody sodowej a mrówkami.

Generalnie doszłam do wniosku, że jestem w ciąży prawie-bezobjawowej. Ewenement jakiś. Wszystkie znajome obecne i byłe ciężarówki opowiadają o mdłościach, zgadze, zachciankach potwornych, bólach, skurczach, puchnięciu, zaparciach (przepraszam) i hemoroidach (przepraszam ponownie), spaniu w łazience (żeby blisko do toalety mieć) itp., itd., etc., etc., etc...

A ja kurcze nic. Jakaś zgaga kiedyś tam się może pojawiła, może trochę większa chęć na to lub owo, trochę byłam śpiąca na początku, czasem krzyż da mi w kość, jak go przeforsuję, ale po za tym (odpukać trzy razy przez lewe ramię, w niemalowane drewno, tfu, tfu tfu!) nic a nic. Nic mi nie puchnie (po za biustem i brzuchem), czuję się rewelacyjnie, jak dotąd traciłam na wadze zamiast na odwrót, zęby i dziąsła bez zmian, oczy nie wołają o zmiłowanie, żołądek standardowo kozi (znaczy strawi nawet kamienie - nie to, żebym próbowała ;) ), wyniki badań dowolnych - w wysokim stopniu zadowalające. Tylko nos mam w stanie permanentnego leciutkiego siąkania. Najpierw myślałam, że alergia (szok - bo to byłaby pierwsza w życiu), ale doczytałam, że w ciąży hormony takie siupy robią ludziom.  Balanga, balanga.

Już myślałam, że urojona, ale Młode zaczęło bąblować, no i to USG, to jednak jakiś twardy dowód, no nie?

Tatko czyta teraz Pumperniklowi Grimmów. I buczy. I głaska i oliwkuje (pośrednio przez powłoki brzuszne inkubatora). Mamcia śpiwo i gada głupoty, i buja czasem i głaska, tudzież próbuje (bez większych sukcesów) konwersacji. Dodatkowo traktujemy Młode klasyką muzyczną oraz popularnymi kawałkami naprzemiennie z melodiami okołorekonstrukcyjnymi.

Wyprawka w fazie uzupełniania (stan monitorowany na bieżąco po prawej na dole).

Z innych inności:

Odpala mi kulinarnie. Na Wiedźmienie trafił przepis na konfiturę z płatków róż, a w kolejce czekają drożdżowe muffinki, lemoniada różana, zielony sos i "Morderstwo w brzoskwiniowym sadzie" czyli tort na urodziny Kaszydełka (100 lat, 100 lat!), który zaraz zamierzam wykonać. Nadal eksploruję najnowszy nabytek kuchenny i sprawia mi to niezmienną radochę :D

Przemko za to w łikend wyżywał się cytuję "demolując chałupę". Dokładniej rozebrał ściankę dzielącą I pokój od korytarza oraz starą antresolę. Akcja architektoniczna zakończyła się nieoczekiwanie przyjemnymi otwartymi przestrzeniami :D Możemy teraz urządzać dzikie imprezy i walcować po salonie. Mamy tymczasowo ściany w ośmiu różnych kolorach (w jednym pomieszczeniu) :D. Co prawda ilość kurzu i pyłu (co do którego zapewniano mnie, że prawie go nie będzie ;P) przyprawiała mnie przez czas niejaki o podwyższone ciśnienie, ale opłaciło się. A za tydzień rozpoczynamy radosną akcję pod hasłem "wymiana kaloryferów". Konieczne, pożyteczne, i fajnie że w końcu się uda, ale... Masakra.

Miałam napisać jeszcze o rozpoczynającym się sezonie letnim, krewnych i znajomych królika, i paru innych innościach, ale chyba nie dam rady.

Napiszę tylko, że mam najcudowniejszego Męża na świecie :)
Dobranoc.
Pin It Now!

środa, 15 czerwca 2011

Uwaga wściekła Wiewi00ra karmiąca

P.S. po obejrzeniu tego materiału.

Jak moje dziecko zgłodniej i będzie chciało jeść, to je nakarmię. Bez satysfakcji, że w miejscu publicznym i z pewnością z jakąś formą osłaniającą, ze względu na własne odczucia, bo wolałabym warunki bardziej kameralne i intymne, ale nakarmię.

I jak mi jakieś coś spróbuje wtedy choćby drgnieniem rzęsy zasugerować, że "mam sobie iść gdzie indziej" to niech liczy się z nie tyle możliwością ile raczej gwarancją trwałego okaleczenia conajmniej.

Ciąg wulgaryzmów jakie zamierzałam tu umieścić pod adresem takich "komentujących" został poddany wewnętrznej autocenzurze i nie zostanie opublikowany. Howgh!

P.S.1 Ja wiem!!! Po prostu oni wszyscy byli butlą karmieni i w ich przypadku to się na inteligencji odbiło!!!
Pin It Now!

Pumpernikiel zatkaj uszy...

Nie chciałam...
No naprawdę nie chciałam, bo to tematy maksymalnie wyeksploatowane i odmienione już chyba przez wszystkie możliwe przypadki.
Ale nie zdzierżę!

Od czasu zaciążenia przeglądam kilka portali okołodzieciowych i czytam co ciekawsze napotkane blogi (niektóre po prawej :) ).

I wprawia mnie w osłupienie, niedowierzanie, tudzież lekką padakę, to co zdarza mi się tam wyczytać, alibo usłyszeć od znajomych.

Ja z góry współczuję serdecznie i ubolewam nad losem wszystkich położnych, lekarzy, wychowawców, nauczycieli, usługodawców, sprzedawców i cioć i wujków "dobra rada" z którymi zetkniemy się z Przemkiem podczas wychowywania Pumpernikla (Przemko ich los uważa za przesądzony podobnie jak ja, ale im nie współczuje).
Bo z 90% tych istot albo wymordujemy, albo doprowadzimy do załamania nerwowego, zespołu nerwic i trwałego kalectwa chyba.
Pumpernikiel mieć będzie bowiem (ma?) dwoje rodziców o mocno sprecyzowanych poglądach oraz rozwiniętej asertywności. A także temperamencie. I jakkolwiek dają oni postronnym pełne prawo do żywienia przekonań i opinii odmiennych niż własne (sobie nawzajem zresztą również), to ta tolerancja drastycznie maleje, rzekłabym spada poniżej zera w momencie, gdy przekłada się na dobro (najlepiej przez nas pojęte) nasze lub naszego dziecka. I wtedy jesteśmy zdolni mordować, a przynajmniej trwale okaleczać.

Po pierwsze karmienie. Podobnie jak Hafija nie czuję się specjalnie terroryzowana laktacyjnie. Decyzję (mam nadzieję, że możliwą do zrealizowania) o karmieniu piersią i to możliwie jak najdłużej podjęłam kierując się własną wiedzą, poglądami i przekonaniami. Uważam, że taką właśnie możliwość, wolną od presji i nacisków powinna mieć każda matka. Zauważam wprawdzie nawał reklam sztucznych mlek i odżywek różnego typu, ale ani mnie on ziębi, ani grzeje. Świadomy rodzic świadomie podejmie decyzje, zgodną ze sobą, a niektórym z różnych przyczyn te specyfiki są poprostu potrzebne.

Jednak, jak mi jaka położna zagrozi kroplówką jak dziecka nie dokarmię flaszką, bo ma o 2g za mało, to wezmę za nóżki (położną, nie dziecko) i wy*^&^$& za okno.

Do podobnie mało eleganckiej i nadmiernie emocjonalnej reakcji doprowadza mnie warszawska galeria "Pociąg do Sztuki", która zrezygnowała z wystawienia w swoich wnętrzach wystawy fotografii przedstawiających karmienie piersią, bo... BYŁO NA NICH WIDAĆ PIERSI!!! Noż *&^$#&*%$%$#%$***** (Pumpernikiel, nie słuchaj)!!! Szczegóły tutaj.

Nie chciałam, naprawdę nie chciałam powtarzać wymaglowanych do cna argumentów, ale pornograficzne i obraźliwe reklamy nikogo nie gorszą, wciąż brak reakcji na epatowanie przez niektórych proboszczów (bo chcę wierzyć, że to nie cały kościół katolicki ma takiego szmergla) drastycznymi, potwornymi, makabrycznymi fotkami podczas (tfu!) akcji antyaborcyjnych (tfu!) i to w miejscach, do których dostęp mają dzieci, za to fotki prezentujące matkę i dziecko w pozie Madonny są ble i fuj, obraźliwe, za ostre i w ogóle.
Noż kurna chata!!! (Pumpernikiel, zatkaj uszy)










Kolejna sprawa, która mną zatelepała, to szczepionki.
Ja jestem wychowana w zaufaniu do medycyny konwencjonalnej. I mimo żywionej z drugiej strony wiary w środki naturalne i tradycyjne ("babcine metody"), mimo postanowieniu przejścia na homeopatię, mimo świadomości, że wiele środków i zabiegów stosowanych w medycynie konwencjonalnej przynosi tylko trochę mniej szkód niż pożytku, również mimo poddaniu kilkuetapowej indoktrynacji antyszczepiennej - nie zaryzykuję nieszczepienia dziecka.
Nie i już, za cholerę i tyle. Ryzyko jest po obu stronach. W mojej ocenie - po tej - minimalnie mniejsze.
Chcemy dla naszego dziecka jak najlepiej i nikt nie ma prawa w tej kwestii decydować za nas.

Jednak uważam, że do tego samego mają prawo i inni rodzice. Również ci, którzy uważają że mniejsze ryzyko jest po te drugiej stronie. Niestety ich się próbuje tego prawa pozbawić, zastraszyć, ukarać za to, że postępują wg. siebie jak najlepiej dla swoich dzieci. Całe szczęście na drodze sądowej mogą jeszcze wywalczyć swoje prawa, tylko czy to naprawdę musi kosztować tyle nerwów i energii? Szczegóły tutaj.

I znów - nie zrozumcie mnie źle - brak zgody na transfuzję krwi w momencie zagrożenia życia uważam za karygodny, bo medycyna daje nam konkretne, wymierne, rzetelne argumenty na rzecz tego, że jest to zabieg ratujący życie i bezpieczny. W przypadku szczepionek sami specjaliści są podzieleni w poglądach. Więc dopóki nie będzie to pewnikiem, dopóki decydujące ma być tylko czyjeś przekonanie, to cholera (P. nie słuchaj) niech to będą poglądy rodziców i tylko ich. Bo to oni ponoszą odpowiedzialność za swoje dziecko.

 Ostatnia sprawa ma wydźwięk raczej pozytywny. Od jakiegoś czasu namiętnie oglądam program relacjonujący batalię Jamiego Olivera o zdrowe żywienie dzieci w Wielkiej Brytanii, a także w Stanach. Facet jest moim guru. Jakiś czas temu mówiłam nawet Przemko, że szkoda, że nie działa u nas.
I co? I doczekał się naśladowniczek! Hurrra!!! Petycję podpisałam i Was namawiam. Szczegóły tutaj.

Ja nie jestem przesadnie zielona. Marnuję często wodę, zamierzam używać jednorazowych pieluch i mam jeszcze wiele "grzeszków" na sumieniu. Ale staram się żyć świadomie i dokonywać świadomych wyborów dla dobra własnego, mojego Męża i mojego Dziecka. :)

Uff... Odreagowawszy chyba :)
Pin It Now!

wtorek, 14 czerwca 2011

Ważne drobiazgi

Dziś rano zauważyliśmy z Przemkiem, że mamy na palcach nieopalone ślady po obrączkach.

A Żółw się rusza :)
Pin It Now!

sobota, 11 czerwca 2011

Nowe, wspaniałe przyjaźnie ;)

Tydzień minął między innymi pod znakiem zakupów. Po za uzupełnianiem wyprawki (body z długim razy dwa, węgierskie, zielono-niebieskie, plus kaftanik) zaopatrzyliśmy się w:

wytęsknionego przez Kochanie laptopa. Już się zaprzyjaźnili :D (pierwsza zasada - zakaz wstępu do łóżka :D - dla laptopa oczywiście). Ja jestem raczej oldskulowa i pisać zdecydowanie wolę przy biurku, z wyżej ustawionym monitorem. Zboczenie takie.  Niemniej sprzęcior jest wypasiony :)

Oraz...

Od jakiegoś czasu nasz przedpotopowy mikser dogorywał. Planowaliśmy więc zakup jakiegoś fajnego kombajnu (bo to i papki nadciągają i sokowirówka byłaby nad wyraz miłym sprzymierzeńcem w czasie, kiedy naszą działkę dotyka klęska jabłkowego urodzaju i w ogóle).
Co prawda wraz z podjęciem decyzji o niepapkowaniu Młodego (polecam filmik o BLW - Baby Led Weaning o tutaj i informacje na ten temat tutaj) odpadł jeden z argumentów, ale sprzęciora i tak nabyliśmy.

Ustrojstwo jest absolutnie cudowne. Robi wszystko, czego ja robić nie lubię (no dobra, nie zmywa i nie prasuje, ale co tam), rewelacyjnie prosto się czyści i sądzę, że to początek długiej i owocnej przyjaźni. Uskuteczniliśmy już sok marchwiowy (dwa razy - mlask i mniam), koktajle truskawkowe (ze trzy), tartą surówkę, napój ogórkowo-miętowy, mus brzoskwiniowy, kruszony lód, a dziś będzie surowa konfitura z płatków róż.


(Nasturcja pójdzie na sałatkę. A mówiłam Wam już, że się dowiedziałam, że piwonie też są jadalne? Są!)

Maj preszesssss :D:D:D

Ja wiem, że nie wszyscy mają takiego kuchennego szmergla, ale dajcie się człowiekowi pocieszyć no :D

Przeczytaliśmy z Pumperniklem "Wiersze dla Krzysia" i przerzuciliśmy się na "Dla dzieci" Władysława Broniewskiego. Książeczka jeszcze z mojego dzieciństwa. Uwielbiałam (uwielbiam) jej ilustracje.









 

Tata narzeka, że dziecinne. Tzn, że jakby dziecko pisało. Ale czyta :) Cudownie jak to On.

Zabrałam się też za dzierganie matki edukacyjnej. Z wolna mi to idzie, ale damy radę...

Z nowych prądów wychowawczych czytam jeszcze teraz o wychowaniu bezpieluchowym (m.in. tutaj). Pomysł uważam za fantastyczny, jednakowoż nie wiem, czy podołam. I już słyszę syreny nadjeżdżającego pogotowia psychiatrycznego zawezwanego przez stroskaną Familię. Łolaboga!

A na koniec pierwsze poziomki z naszej działki. Wiecie jak pachną??? Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...

Pin It Now!

wtorek, 7 czerwca 2011

Pstrykawka

Kawałek wyprawki Pumpernikla:
Kocyk

Przewijak, pokrowce, body, pajac

Nasze (byłe) czereśnie:


Moje nowe butki (Kochanie zrobiło :*):

Kawałek naszego daktyla:

Mój (nasz?) brzuch:

Nasza ściana:

Zagadka:
Pin It Now!

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Miastoczułość i inne

Od wczoraj chodzimy z Pumperniklem po Mieście i niuchamy. Bo lipy zakwitły!
Wiecie, że kiedyś zapach jednego drzewa rozchodził się na 2 km wokoło?

Dziś niestety zanieczyszczenie powietrza robi swoje, i trzeba czasem wejść pod gałęzie, żeby się zachłysnąć.

Więc zachłystujemy się do upojenia tym narkotycznym, obłędnym, miodowym zapachem.
W ogóle ostatnio odnoszę wrażenie, że wszystko pachnie na potęgę. Powietrze przy tej temperaturze jest, że użyję nad wyraz oklepanego zwrotu, jak rozbity flakon perfum.
Pachną piwonie i deszcz. Dziki bez i jaśmin. Pachnie chleb i wieczór. A czasem (zwłaszcza rankiem i wieczorem) czekolada :D

"Miasto jest jak... jak... jak... Coś. Kobieta. Kobieta... Właśnie. kobieta. Rycząca, wściekła, wielusetletnia. Ciągnie cię, pozwala się tego... kochać, a potem kopie cię w... w... w to tam. (...) A potem ją nienawidzisz i kiedy myślisz, że wyrzuciłeś ją... je... ze swojego, swojego czegośtam, wtedy akurat otwiera przed tobą wielkie, bijące, przegniłe serce i wytrąca cię z rowu... rów... równo... czegoś. Wagi. Właśnie. To jest to. Człowiek nigdy nie wie, na czym stoi. Leży. I tylko jednego jest pewien: nie może jej opuścić. Bo jest... bo jest twoja..."

"To miasto. To miasto. To miasto, sierżancie. To miasto jest, jest, no, jest Kobietą, sierżancie. Właśnie. Kobietą, sierżancie. Starą, zaniedbaną ślicznotą. Ale kiedy się w niej zakochacie, wtedy, wtedy, wtedy da wam kopa w zęby...
(...)
- Ale jest na osiem mil szerokie, sir. I ma w środku rzekę. (...)
- Nigdy nie nie nie mówiłem, że to mała kobieta, prawda?"

Właśnie.
Uwielbiam Vimesa. To moja ulubiona postać prattchettowska obok Babci Watherwax. I Śmierci.
Jego wyznania miłosne, jego okrzyki bojowe ("Łups!" lekturą obowiązkową każdego taty ;) ) trafiają mnie prosto w serce. :)
A bez względu na ile Ankh-Morpork jest zwierciadłem miast, zdecydowanie ma wiele wspólnego ze Szczecinem.

Uwielbiam Szczecin.

Z innych inności:
* Zamówiliśmy sobie (właściwie, to zamówiliśmy Pumperniklowi) przewijak :) I dwa pokrowce. Jutro jakoś kurier powinien dostarczyć :D Jeśli ktoś jest ciekaw stanu wyprawkowania Młodego Onego, to pod prezentami jest zakładka na ten temat. A co ;)

* Ostatnio czytamy na dobranoc. To znaczy sobie czytaliśmy od zawsze, ale teraz czytamy Pumperniklowi. Dokładnie Tata czyta :)
Zaczęliśmy od "Wierszy dla Krzysia" Milne.

* Coś mi się bełta we wnętrzu, ale nie rozróżniam jeszcze, czy to żołądek, czy Młode.

* Zielone oliwki rulezzz! Pochłaniam hurtowo (to po opcjach "kwaśne", "ogórki kiszone", "sok pomarańczowy z mandarynką" i niezrealizowanym "cola, pepsi itp." kolejne moje poważniejsze zachciewajstwo).

* Przemko nadal w domku :D Nadal nie chce leżeć, ale ból mu minął (Ufff!). Kończy moje rekonstrukcyjne butki i zabiera się za swoje. I jest cudowny jak zwykle :* :)

* Daktyle rosną, Pumpernikiel też.

To tyle :)
Pin It Now!

środa, 1 czerwca 2011

Daktyle i tyle

Ha!



W telegraficznym skrócie:

Piknik rodzinno-familijny SPSK1 zaliczony:

Con Madre
Spotkanie organizacji pozarządowych "Pod platanami" - zaliczone.


Nowe zlecenie, trochę potencjalnych kandydatów na niewolników, tłumy dzieci i dorosłych przymierzających rynsztunek,


Przemko i Ania
Ania
naparzających z dziką uciechą w tarcze naszych chłopaków (albo w samych chłopaków) przy użyciu ciężkiego sprzętu,

Przemko vis ktoś, z boku Ania
Ania vis Przemko, w tle Kaszydełko
 
konsumenci "letnich szczurów" i "oddechu Freyi" (przepisy w Wiedźmieniu),
Niestanka, w tle Vog
W tle Niestanka i Ulf
chcący wróżyć sobie z run,

admiratorzy Tozziego,
Tozzi
macacze lisów, owiec i saren (jak takich dwu rozwaliło się w namiocie na owcach, tak wyjść nie chcieli, mimo, że rodzicielka kusiła ich atrakcjami i słodkościami), amatorzy gier niekomputerowych
Ania I Kasia
i wielbiciele rzemieślniczego kunsztu. Po za tym mnóstwo krewnych i znajomych królika.

Np. Babcia
A na jednym ze stoisk Pani Trenerka Od Chustowania zachustowała Przemka w lalkę. Spodobało mu się :D Ale zaczynamy się zastanawiać, czy od razu nie inwestować w chustę tkaną. Trudniejsza w obsłudze, ale na dłużej. No nie wiem, nie wiem... Na znajomym blogu znalazłam linka do filmiku z tatusiem chustującym. Zamieszczam ze względu na postać tatusia :D (Myślę, że Clatite się nie obrazi).



Niestety po imprezie okazało się, że Mąż coś sobie porobił z krzyżem, bo boli tak, że się ruszać nie może. Poniedziałek przecierpiał, we wtorek dał się zapędzić do lekarza i na tydzień mam go w domku :D:D:D (tzn. szkoda, że z takiego powodu, ale fajnie, że w domu :) )

Oprócz tego:
Na USG Kangur, który teraz jest Pumperniklem (zawsze uważałam to słowo za szalenie zabawne) machał nogą. Gin (nie prowadzący, ale też znajomy i też fajny) stwierdził, że wszystko jest w porządku jak najbardziej, ciśnienie mam wzorcowe (Mimo, że na podstawie pomiarów w gabinecie podejrzewał mnie o nadciśnienie ciążowe. To te poczekalnie!), a to, że zamiast tyć od początku ciąży schudłam (tzn. straciłam na wadze, mimo, że w obwodzie urosłam) 1,5kg, to zupełnie normalne - tak bywa. Za jakieś półtora tygodnia jedziemy na połówkowe. No teraz już się Pumpernikiel nie wykręci od odpowiedzi w sprawie płci. Mowy nie ma!

 Podobno już teraz potrafi wydawać dźwięki. Sprytne młode nieprawdaż?

A dzisiaj otrzymał pierwsze w życiu życzenia z okazji Dnia Dziecka :)



A na koniec kwiatki i daktyle, co nam wzeszły ślicznie na parapecie.


Tak jest - będziemy hodować palmy. A co!
Pin It Now!