poniedziałek, 28 marca 2011

Kichające truskawki.

Wszystko zaczęło się od tego, że się zakrztusiłam. To znaczy, wszystko naturalnie zaczęło się od Chaosu, względnie od Słowa, jak kto woli, inni twierdzą, że na początku było jajko (już dawno udowodniłam, że nie kura przecie), ale na potrzeby tej konkretnej historii przyjmijmy moją wersję wydarzeń.

Zakrztuszenie spowodowało podrażnienie gardła, tudzież paskudny kaszel pt. "zaraz wypluję płuca". Stwierdziłam, że samo przejdzie. Po trzech dniach okazało się, że jednak nie przeszło, dodatkowo przełyk miałam jak przy anginie z najlepszych szczenięcych lat. Po telefonicznej konsultacji z matko-położną udałam się do mojej przychodni z kategorycznym żądaniem przyjęcia mnie w trybie pilnym (wspartym zawoalowaną groźbą pt. "albo na*$%#gam Wam na biurko").

Lekarka stwierdziła, że drogi oddechowe czyste, a przepisać to chyba mi nic nie może. Po czym zapytała mnie czy w ciąży mogę brać bioparox. Nie zapytałam jej skąd ja to do cholery mogłabym wiedzieć tylko z lenistwa. Zadzwoniła do laryngologa, którego nie było i skonsultowała się z jego podręczna pielęgniarką, która nie wiedziała.

A moja Madre się dziwi, że do ginekologa przychodzą ciężarówki z bolącym zębem i palcem. Po takiej "poradzie", gdybym nie miała personelu medycznego w rodzinie, pewnie sama bym do niego poszła!

Nie mniej jednak: leczę się "metodami tradycyjnymi" (lipa z miodem, mleko - wiem że niby zaflegmia - mam to w rzyci, syrop z buraka, cytryna w ilościach hurtowych, malinowe herbatki, SYROPOM Z CZOSNKU I CEBULI MÓWIĘ WCIĄŻ STANOWCZE I KATEGORYCZNE NIE). Nie gorączkuję, nic mnie nie boli, jedyne (upierdliwe) przypadłości to kaszel pod hasłem "ja tylko udaję, że jestem gruźlicą" i katar.

KATAR!!! Wczoraj kolejno informowałam małżonka, że w moim mózgu rezydują:
-jeden wielki i oślizgły obcy (ten z Nostromo);
-mrówki, uciekające nosem;
-mrówkojad.

W przypadku mrówek przynajmniej wiadomo jak zniknęły - część nawiała, część została skonsumowana przez mrówkojada, który teraz czeka na więcej. W przypadku obcego Wiking zgłosił pewne wątpliwości, na które z oburzeniem dla jego niedomyślności odparłam, że naturalnie zeżarły go mrówki! No to oczywiste przecie!

W dziewiątym tygodniu Rekin został Truskawką (tak określa jego rozmiary jeden z portali tematycznych). Ma już (Truskawka, nie portal)  oczy bardziej z przodu (z powiekami!), a uszy bardziej z tyłu. Ze smutnych wiadomości - nie ma już ogona : ( . Za to płetwy wciąż obecne. Ma szyję. Dorabia się kubków smakowych, śledziony, wątroby i innych takich. Już czuje dotyk! Podobno jak coś dotknie jego warg potrafi wykręcić fikołka :D.

Do wszystkich wyczekujących imienia: i tak nie dowiecie się wcześniej, niż będziemy Wam chcieli powiedzieć :D
Jeszcze nie wybrane, rozważamy różne koncepcje, zupełnie nam się nie spieszy.

Z innych ciekawostek: śpię nadal. Zasypiam w samochodzie, przy książce, na filmie, w środku rozmowy, na klawiaturze, na zlewie, w tramwaju.

Oprócz tego od trzech dni dobre - znaczy kwaśne. Najlepiej o smaku kiszonego ogórka (Tylko koniecznie domowego! Tu zasadniczo różnimy się w gustach z moim Kochaniem - on ceni głównie kupne, ja jedynie familijne, produkcji żeńskiej linii rodu Żukowskich). Właściwie ogórki, jak ogórki - istotna jest zalewa. Wczoraj osuszyłam ostatni dostępny w domu słoik. I natychmiast zadzwoniłam do dilerki, żeby zapewnić sobie dostawę na dzień następny :D

Zachcianki? Jakie zachcianki, nic mi o tym nie wiadomo.

W ogóle dopiero niedawno zorientowałam się w wielości (i skrajnej głupocie) przesądów około ciążowych. Jedyny, który mi się podoba (bo stwarza rozliczne możliwości wykorzystania go dla moich potrzeb) to ten, że jak się odmówi prośbie ciężarnej, to skazuje się na pożarcie przez myszy.

No to bójcie się :D:D:D
Pin It Now!

niedziela, 20 marca 2011

Korokoko ;)

Krokusy upolowane! Krzesła namierzone.

Ponieważ wyczytaliśmy, że delfinowi robią się już zalążki zębiszczy, to na ten tydzień (ósmy!) został przemianowany na rekina. Chyba będzie miało chorobę lokomocyjną po mamusi, bo ostatnio reaguję na samochody gorzej niż zwykle. Chwała imbirowi!

Nowe nabytki Inko sprawiają się nad podziw :) zdolni, chętni i zaangażowani.

Jeśli o mnie chodzi - nadal śpię.

A tu trochę naszych zimowo-wiosennych zabaw z aparatem :D


 Nasz ulubiony platan

 Orzeł z fontanny

Kra spływająca Odrą





 i mewy.


Babeczki, które razem z kinder-niespodziankami dostała familia wraz z informacją o naszej "kinder-niespodziance" ;)


A to już wczorajsze polowanie










Gołąb w drogówce? Czemu nie ;)


I przebiśniegi z naszej działki


A nawet grzyby


Pin It Now!

sobota, 19 marca 2011

Post przedwiosennie nieuczesany (nie tylko o ciążeniu ;) ).

Właśnie zaczęliśmy ósmy tydzień :D Młode już się ponoć rusza, mimo, że ja tego nie czuję. Ciekawe, kiedy zacznie traktować matkę jak worek do kikboksingu ;). Płetwki na rękach zamieniło na paluszki. Ma nos! No to jest qrcze osiągnięcie :D. Oprócz tego ma błędnik, więc czuje jak się ruszam :D.
Z dolegliwości uskarżać się mogę jedynie na bóle w krzyżu (to podobno dlatego, że macica rośnie), po za tym chce mi się spaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaać.

Zełwa stwierdziła, że to niechybne oznaki iż młode jest chłopakiem. Kolejnym dowodem na potwierdzenie tej tezy jest fakt, że nie ciągnie mnie (zupełnie) do słodkiego. Za to odwrotnie jak najbardziej. Wczoraj tylko zdrowy rozsądek powstrzymał mnie od pochłonięcia połowy wiaderka kiszonej kapuchy :D

Wiking jednakowoż upiera się, że Delfin jest niewątpliwie płci żeńskiej.
Oprócz tego usilnie namawia młode, żeby poszukało kamienia i zaczęło nadawać morsem, skoro jeszcze mówić nie umie. Ja mu cholera postukam! Pomijam fakt, że po najbliższy kamień młode musiałoby się przebić conajmniej do nerek. Veto!

Z innych inności: Inko Gni To zwiększyło skład i jesteśmy w pełni przygotowań do "Czerwonego Młyna". Zapowiada się naprawdę chędogo. Jestem zmuszona ograniczać ilość osób obsadzonych w poszczególnych scenach i odmawiać tym, którzy mają pomysły na nowe (mimo, że są świetne), bo spektakl trwałby pięć godzin.

Dziś wybieramy się na polowanie na krokusy i krzesła (z czego wynika, że ten post sponsoruje literka K ;) ). Słońce się zrobiło obłędne i cudnie jest :) Krokusy będziemy tropić na Błoniach. Dla niewtajemniczonych: Szczecin ma najpiękniejsze krokusowo-platanowe Błonia na Świecie :D

I jeszcze o prezentach. Ustaliliśmy, że młode będzie miało niewielką ilość starannie wyselekcjonowanych zabawek. I zamierzamy się tego trzymać. Nadwyżki pójdą dla potrzebujących. Więc usilnie apeluję do przyszywanych ciotek wszelkiej maści: opanujcie się :D A jak nie dacie rady - to listy są nadal na swoim miejscu :D
Pin It Now!

poniedziałek, 14 marca 2011

Podglądanie na ekranie.

Podglądaliśmy małego delfina płetwiastego. Zakłapał na nas serduchem. Mamy pierwsze fotki :)

Pin It Now!

sobota, 12 marca 2011

Zieeeeeeeeeeeeeeeeewww...

Spaaaać!
Zamieniam się w susła. Albo inną niedźwiedzicę w stadium snu zimowego. Oczy mi się zamykają i niezależnie od woli padam tam, gdzie stoję. Ten płetwal (płetewek dostaje właśnie :D) to jakiś megaśpioch będzie. Albo megaśpioszka.

Po za tym ok. Mdłości w ilościach śladowych. Apetytu raczej brak niż nadmiar. Stan niezrównoważenia emocjonalnego - jak zwykle u mnie. Za to piję jak smok. Hektolitry pochłaniam. Wody, herbaty, wody, soku, wody. I wody.

W poniedziałek będziemy podglądać ogoniaste płetwiątko (i podsłuchiwać ;) ). Na razie jest kąpane w muzyce klasycznej. I Przemek do niego gada :D:D:D Serio! A czasem buczy (On tak buczy, że mam łaskotki od jego głosu, ciekawe, czy płetwal też). Cudowny jest. Robimy eksperyment. Zobaczymy, czy po wykluciu młode będzie jakoś reagowało na tatowe buczenie.

Zdecydowanie zostaliśmy maniakami idei chustowania. Młode będzie chustowane od urodzenia. Już wybraliśmy odpowiedni sprzęcior, w którego posiadanie zamierzamy wejść drogą kupna. Świetna sprawa. Wygodna i zwiększa genialność (oczywistą samą w sobie) małoletnich, oraz ich komfort psychiczny i stabilność emocjonalną.

No wiecie, biorąc pod uwagę jaką matkę będzie młode miało - to każde wspomaganie w tym zakresie się przyda ;)

Ponieważ w okolicy większości świąt związanych z oprezentowywaniem się jesteśmy wypytywani o to, co byłoby dobrym prezentem dla męża/żony - sporządziłam cztery listy prezentów. Każdy może sobie sprawdzić :D
Jedna jest zespołowa, jedna okołokijankowa, i dwie spersonalizowane. Tylko Przemkowa pusta, bo on jeszcze nie wie. Ale z prezentów z "zespołówki" też się ucieszy, jak coś :D

Na razie w zalążku, ale będą pączkować i będą aktualizowane na bieżąco.

Nie wpisywałam takich oczywistości jak willa z basenem na Karaibach, czy podróż dookoła Świata, bo to chyba się rozumie samo przez się ;)

Linki są po prawej na dole.
Pin It Now!

czwartek, 10 marca 2011

Retrospekcja: La ciężarówka e mobile.

4 marca 2011r. 
Przed chwilą narzekałam na objawy około-pestkowe, ale jak przeszły (Wszystkie. Jak ręką odjął. No może po za tym, że zasypiam w środku dnia tak jak stoję.) to zaczynam się bać, czy aby NA PEWNO wszystko jest w porządku i czy aby NA PEWNO jesteśmy w ciąży. Paranoja.

Dodatkowo boli mnie stopa od jakiegoś czasu, ale lekarka stwierdziła, że jak jestem w ciąży, to ona mi nic nie poradzi, bo prześwietlić nie można. Najwyżej jakiś żel do smarowania.

Ejjj, ale żeby nie było: ja się CHOLERNIE  cieszę, że jesteśmy w ciąży :D Serio, serio!
:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D

A w ogóle po raz kolejny dochodzę do głębokiego przekonania, że mam najcudowniejszego faceta na Świecie :D.

Który (oprócz wielu swoich innych, rozlicznych i wspaniałych cnót) nie kwituje popicia trzech pączków (z konfiturą różaną) słoikiem wody z kiszonych ogórków (Babcinych. Pyyyycha i mlask!) nawet ironicznym uśmiechem. ;)

10 marca 2011r.
P.S. Najlepszego wszystkim Mężczyznom (tym z prawdziwego zdarzenia zwłaszcza :D) z okazji ich dnia.
Pin It Now!

środa, 9 marca 2011

Retrospekcja: Teraz po kolei:

2 marca 2011r.
W pierwszym terminie, który dawał szanse na miarodajny wynik zrobiliśmy test. Konkretnie ja zrobiłam nie budząc potencjalnego współsprawcy.


Kreski były dwie. Nie zważając więc na fakt, że ta istotna bledsza jakoś - odprawiliśmy rytuały dzikiej radości, postanawiając (dla pewności) test powtórzyć dnia następnego.
 Resztę dnia spędziliśmy w błogim lenistwie, jak większą część przemkowego urlopu, który właśnie niestety się kończył (pracowity i owocny urlop :D:D:D).
Następnego dnia druga kreska pojawiła się również, ale tak blada, że miałam poważne podejrzenia, że to moja wyobraźnia i myślenie życzeniowe.

Do gina, (jako, że tego dnia przypadał termin wizyty) pojechałam z nastawieniem, że raczej nic z tego.

Odczekałam swoje w kolejce po kartę (powiedziano mi, że będzie w gabinecie). Następnie odczekałam swoje w kolejce pod gabinetem. Następnie okazało się, że karty nie ma w gabinecie. Zeszłam do rejestracji opieprzając babkę z okienka (miłą skądinąd), która powiedziała  mi, że koleżanka z kartami już poszła (ale ja straciłam miejsce w kolejce). Wróciłam na górę, gdzie okazało się, że babeczka, która miała wejść po mnie też została wysłana po kartę, więc mogę wejść od razu.

Wężo-gin jak usłyszał o teście, to cały się uchachał (fajny ten gin), że lubi jak tak bez in vitro, tylko cierpliwością samą się udaje i w ogóle. Po czym jak usłyszał o moich podejrzeniach zażądał pokazania testów (które przezornie zabrałam i w które nos wściubiła zaraz również notująca pielęgniarka) i oświadczył, że są wyraźnie pozytywne i żebym się nie wygłupiała.

(Tralalala! W środku jest ślimaczek!!!)

Następnie wypisał luteinkę, kopę skierowań na badania, jedno skierowanie na USG (do siebie), oznaczenie progesteronu, zarezerwował mi trzy następne terminy wizyt, wyrzucił z siebie potok wiedzy medycznej, z której nie zapamiętałam 99% i to by było na tyle. Lekko otumaniona i z lekko maniakalnym uśmiechem na ustach wyszłam z gabinetu i oddałam się czynności wysyłania sms'a do współudziałowca inwestycji długoterminowej :D. Który (sms) został powitany odpowiednio entuzjastycznie :D:D:D

Na razie nikt nic nie wie.
Przyszła prababcia, babcie, quasi-dziadkowie, wuj i ciotka dowiedzą się w sobotę (zostali zaproszeni na kawę). Następnego dnia fala nagłej i niespodziewanej radości ogarnie potencjalnych: ciotkę, pociota (mąż siostry ojca - jak ja uwielbiam te określenia!), brata i siostrę ciotecznych oraz (!SIC!) praprababkę.

Potem opublikuję wszystkie posty około - dzieciowe.

Przeglądam teraz obsesyjnie wszystkie niemal portale ciążowe. Na fora nie wchodzę. Bleeeeeeeeeeeeeeeeee... Jak napisała znajoma (z czytania) blogerka - to żyganie tęczą. Cukierkowo-różowo-idiotyczne ćwierkanie, spieszczanie każdego słowa. Nie kupuję, uciekam, mam alergię. Nie zamierzam ćwierkać. Mąż dostał instrukcje, że gdyby mnie tak obłąkało, ma mnie natychmiast i wszystkimi dostępnymi metodami przywrócić do zwykłego stanu psychicznego niezrównoważenia, gdzie różowość jest dopuszczalna - bo ja wiem? - na prosiakach i kwiatach jabłoni, ale w niewielu miejscach po za tym!

I uprzedzam lojalnie, jak ktoś w stosunku do nas, Pestka i ciąży zacznie używać określeń typu "bejbik", "aniołek", "fasolka" itp., cium, cium, cium, to będą krwawe jatki!!!
 Rozjedzie go ciężarówka.


Lepiej zgagę mieć i mdłości, niźli znieść te różowości!!!

A propos. Z przypadłości około-ciążowych: jeszcze przed testowaniem zaczęłam mieć nudności i zawroty głowy. Uznałam, że to z całą pewnością objawy paranoi, w najlepszym razie ciąży urojonej. Jak zaczęło mnie boleć podbrzusze - że @. A tu proszę. Organizm okazał się prawdomówny.

Co prawda mógłby już skończyć z tą szczerością. Ja rozumiem, że Pestka (Najpierw była Kijanka, potem Jeżyna, teraz jest Pestka. Taka z jabła. Ciekawe, co będzie potem :D) dzierga sobie pępowinę, mózg, kręgosłup i co tam jeszcze, ale to chyba nie jest powód, żeby na zmianę mnie mdliło i gnało do lodówki, co?

No dobra, dobra, nie narzekam. W sumie nie jest jakoś specjalnie źle :) (odpukać w niemalowaną deskę).

Przemek ma cytuję "silne przeczucie", że Pestka okaże się Nią. A ja cholera nic! Zero intuicji! Bez pudła przepowiedziałam płeć obojga rodzeństwa (Za pierwszym razem, kiedy miałam lat 6 Babcia Władzia, przerażona, kiedy mówiłam, że będę miała brata, pytała "Ale jak będzie siostrzyczka, to też ją będziesz kochać?", a ja zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. No przecież ja będę miała brata, to co to za gadanie o siostrzyczkach jakichś. Jakby były to ok, ale przecież to będzie brat. Za drugim Madre sprawdziła co będzie, ale wiedzą się z nikim nie podzieliła. Zrobiła oczy jak spodki, jak powiedziałam, że to będzie dziewczynka.) Przewidziałam już (choć mniej dowierzając swojej wiedzy) dzieci kuzynostwa. A teraz nic, ni chu chu, zero, punctum, pausa.

Pożyjemy, zobaczymy :D

Jeszcze to jakoś do końca nie dotarło do nas chyba. Mamy dzikie odpały, projektujemy sobie przyszłość, wizualizujemy najróżniejsze scenariusze.

Generalnie cudnie jest. Jesteśmy szczęśliwi jak prośki w błocie (błoto przywiozła Madre z Bogdanem i Kaszydłem z Morza Martwego, bo się burżuje na ferie tam wybrali :) ).
Pin It Now!

Retrospekcja: Zajdziemy i już :D

11 lutego 2011r. 
Mój wstydliwy jajnik (lewy) doprowadził wężowego gina do takiej desperacji, że stwierdził iż na przychodniowym sprzęcie nic tam nie zobaczy, w związku z czym odbyliśmy dziś podróż do Polic, gdzie dysponują dokładniejszym sprzętem jajniko-podglądowym.

Po drodze moje słodkie kochanie, niespecjalnie zachwycone koniecznością wstania z łóżka godzinę wcześniej, robiło tak entuzjastyczne miny, że w końcu pożegnałam łosia na ciężkim fochu. No qrde, no! Dla przyjemności go tam nie ciągnęłam! Chociaż w sumie dobrze, że wstał w ogóle, bo wizja tłuczenia się autobusami do Polic o godzinie 7 rano nie wzbudza mojej euforii.

Gin po polowaniu (jak zwykle) na mój wstydliwy (jak zwykle) jajnik, stwierdził niezwykłe piękno endometrium (jak zwykle) oraz liczne, drobne pęcherzyki w tymże (jak zwykle) oraz (!!!nie jak zwykle) jeden dominujący i wielki niczym czarna dziura pęcherzyk w jajniku prawym. Juhuuuuu!!!
Pin It Now!

wtorek, 8 marca 2011

Retrospekcja: Paranoja?

między styczniem a lutym jakoś, 2011r.
Zdecydowanie tak!

Zaczynam nienawidzić reklam pieluch, mlek i zabawek, sklepów dla dzieci, blogów ludzi, którzy mają dzieci, ludzi, którzy mają, albo spodziewają się dzieci, (Paweł, Marta - wieeeelkie gratulacje, Tosia jest cudowna i nie zwracajcie zupełnie uwagi na resztę tego posta), bocianów (zaczynam się uczyć łucznictwa, jak się nie ruszycie do roboty, to mnie jeszcze popamiętacie i czniam, że chroniony gatunek i sprawa polska).

Przed nami kolejna seria clo. Przemek odbiera w lutym zaległy urlop, więc będzie można się zrelaksować. Totalny dołek, który zaliczyłam minął, oby na dobre.
Pin It Now!

Retrospekcja: Lipa

26 stycznia 2011r. 
Czuję, że @ nadchodzi. Nie bawię się tak!

Opiłam się wina i idę spać.

Świat jest niemiły. Miły jest mój Miły. Miłe są jego ramiona. Jego zapach. Jego głos. Miłe mi są jego usta.

Miło jest wtulić się w Miłego i zapomnieć o niemiłym świecie.

Dobranoc

P.S. (rano) Jednak nie przyszła. O co do cholery chodzi??? Totalnie pogubiona! Może można być trochę w ciąży??? WTF, że się tak wyrażę kolokwialnie!!!???
Pin It Now!

poniedziałek, 7 marca 2011

Retrospekcja: A może w środku jest ślimaczek?

25 stycznia 2011r.
To tekst z jednego z blogów o dzieciach (Małoletni chciał sobie obejrzeć ślimaka na wideo, więc włożył go - zupełnie logicznie - tam, gdzie się wkłada kasety, żeby je obejrzeć. Nie zadziałało, a kiedy rodzicielka zastanawiała się, czemu urządzenie nie chce działać - experymentator wyrzucił z siebie to właśnie niewinne pytanko, sugerując naturalnie, że on z tym faktem nie ma nic wspólnego.). U nas jest już kultowy.

A chodzi właściwie o to, że dalej nie wiem, czy jest czy nie. Kijanka znaczy. @ miała być dwa dni temu. Nie ma. Różowe ustrojstwo twierdzi, żem nie zbrzuchacona jeszcze.

No to co się do cholery dziejeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!! Buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!

Pełna nadziei obmyśliłam już i zaplanowałam cały scenariusz obwieszczenia Wikingowi radosnej niespodzianki. I lipa!

Miotam się między nadzieją, a... nadzieją.
Pin It Now!

Retrospekcja: Na oparach nadziei...

17 stycznia 2011r.
Na oparach lecimy.
Kolejna wizyta  u gina od węży (Bo mój gin węże hoduje w liczbie pięć razem z dziećmi w liczbie dwóch o ile pamiętam. W ogóle, fajny jest ten mój gin.).

Dowiedziałam się, że: a) mam przepiękne endometrium (Słyszę to który raz z kolei, tylko nic z tego nie wynika. Sesję zdjęciową mam mu zrobić, czy co?); b) mój lewy jajnik nadal jest wstydliwy, ale uruchamiany na kopa raczył w końcu odwalić swoją robotę, czyli owulacja była; c) co z niej wyniknęło dowiem się za jakieś 10 dni plus-minus (wtedy mam strzelić sobie testa i w wypadku pozytywnego wyniku zgłosić się do hodowcy węży). Howgh.

A moje kochanie ostatnio oświadczyło mi, że po odkarmieniu pierwszego bierzemy się za drugie.
Temat wyniknął, kiedy z (nieco udawanym) przerażeniem konstatowałam, że przez jakiś rok z hakiem zero miodu pitnego, zero wina i w ogóle posucha (buuuuuuuuuuuu!). Na co mój małżonek ze zdziwieniem stwierdził: - Jaki rok? Chyba dwa co najmniej.

Proszę bardzo! Każe mi prawo jazdy robić, żeby sam mógł sobie popić czasem, a mnie skazuje na przymusową abstynencję bez chwili przerwy nawet? I co, może mam biegać za jednym burdysem raczkującym z drugim dyndającym przy piersi? Pogięło???!!!

Moje rozgoryczenie pogłębia fakt, że w alkohole smakuję od niedawna, bo  od 11 roku życia (wstąpienie do ZHP) do 26 (odejście) jednym z niewielu punktów Prawa Harcerskiego, którego przestrzegałam w stu procentach był 10 ( o nie używaniu alkoholu m. in.). Jedyne odstępstwo, zaplanowane i zrealizowane ku własnemu rozczarowaniu (Nie udało mi się wprowadzić w stan upojenia. Albo mam cholernie mocną głowę, bo dwaj towarzyszący mi przyjaciele padli w końcu, albo na co dzień mam takie jazdy, że nie zauważyłam różnicy.) miało miejsce w okolicach 18 urodzin.

I co - znowu zero procentowych przyjemności? Ja się tak nie bawię!!!
Pin It Now!

Retrospekcja: Kiedyś to opublikuję...

11 stycznia 2011r.

Nie chcieliśmy pytań, dociekań, znaczących uwag. To sprawa tak niezwykła i tak intymna, że chcieliśmy ją do czasu zatrzymać wyłącznie dla siebie.

Bo czekamy :)
Niestety niezbyt spokojnie. Zaczęliśmy w sierpniu, bez rezultatu, po czym moje jajniki, jak dotąd działające dokładnie co do minuty niemal - zastrajkowały i definitywnie odmówiły współpracy.

Wcześniej przez przypadek wpadłam na kilka blogów związanych z tematyką niepłodności i in vitro, ale do głowy mi nawet nie przyszło, że cokolwiek z tego zakresu może mnie dotyczyć.

Mój gin zaserwował mi luteinowego dopalacza, co zaowocowało 2 tygodniami nadziei i... niczym po za tym. Podejrzewana o policystyczność zostałam skierowana na badania hormonalne i pod kątem insulinooporności. Wyniki okazały się być podręcznikowo poprawne. Co z tego, kiedy moje jajniki (jak się dowiedziałam - lewy - wstydliwy i prawy z parciem na szkło) miały to w głębokim poważaniu i jak się leniły, tak nie zamierzały przestać.

Wobec czego zaserwowano im znów luteinkę i kopniak z  clo. Znów moment nadziei. I znowu nic. Ja wiem, że to jeszcze w sumie żaden problem i że ludzie mają tysiąc razy cięższe i poważniejsze. Ale ten dotyczył NAS! Cholera oby nikt z Was nie miał pojęcia, jakie to fatalne uczucia.
Dodatkowo, jako świeżo upieczone małżeństwo na każdym niemal kroku byliśmy przez znajomych pytani o rozwój rodziny. Jak byłam w dobrym humorze, to to nawet zabawne było, ale czasami miałam w duszy rządzę mordu i szloch.

Kiedy ostatnio byłam gościem fotela ze strzemionami (po drugim, wzmocnionym kopie clo w leniwce) gin pokazał mi na monitorze jakieś zamazane plamidło i oznajmił, że to mój lewy jajnik (ten wstydliwy), który świetnie zareagował na wyżej wzmiankowaną przemoc, oraz dojrzały do pęknięcia pęcherzyk, który wzbudził jego (gin'a, a nie jajnika) niezmierny entuzjazm i zachwyt.

Więc znowu trwamy w nadziei :) (Tak, ja wiem, że nadzieja bez działania nic nie da, ale do jasnej! O działaniach Wam pisać nie będę, mój internetowy exhibicjonizm ma swoje granice ;) )

Spisuję to z myślą opublikowania kiedyś, dla potomnych. Jak się pojawią. Kiedy się pojawią.
Pin It Now!

niedziela, 6 marca 2011

Już

jest
bardzo mały Ktoś


Ściskanie w gardle przeszkadza w pisaniu.
Pin It Now!