środa, 26 września 2012

Przegląd tygodnia, czyli Ona, gdzie byliśmy, gdzie będziemy i gdzie Wy być musicie

Znów dużo się dzieje.
Aurora dorośleje w tempie, który mnie przeraża. Mój maleńki Tobołek przegalopował przez etap  "Dzidziboby" i stał się małym, rezolutnym Dziewczątkiem. Eksploruje przestrzeń wszerz i wzwyż. Ostatnio wlazła na ustawioną na boku, opartą o regalik z książkami nieckę (półokrągłą)

przytrzymując się naszego albumu ślubnego (to grube, ciemnowiśniowe tomiszcze) i planowała dalszą wspinaczkę, której (oburzające!) zapobiegłam.

Dziewczę pożera już całkiem dorosłe porcje. Coraz śmielej operuje łyżeczką. Wie, co lubi, a na co kategorycznie nie ma ochoty.

Wydłuża się. W szerz nie rośnie, ale i Jej nie ubywa :).

Jak tylko dorwie pieluszkę/szal/prześcieradło/porzuconą dowolną część garderoby - nakłada sobie na głowę i chce się bawić w a-kuku, albo w namiot (chowamy w panice wszelkie wolnoleżące torby i upadłe reklamówki, zanim do nich dogalopuje). Bujanie w hamaku z czegobądź (chusta, koc, kołdra) jest hitem sezonu.

Jest rozkokoszna. Co oznacza, że uwielbia się ostatnio przytulać, cmokać, kulać i kokosić w ramionach Mamci i Tatki, i czyni to absolutnie rozkosznie.

Wróciliśmy na basen, na którym po pierwszym zaniepokojeniu i zaadoptowaniu Dzidzioł bryka jak pijany zając. Niestety zajęcia nadal prowadzi PaniBardzoTrenerka, a szatnie nadal pozostawiają wiele do życzenia i dlatego to definitywnie nasz ostatni semestr tam. A w dodatku prowadzące zajęcia fałszują aż zęby bolą. Serio, no masakra jakaś. Ja daleka jestem od słuchu absolutnego, ale cierpię. Jak się aż tak nie umie, to się powinno z taśmy puszczać, no!

 Mam poważny problem, czy Maleńką Cesarzową można jeszcze nazwać niemowlęciem. Mówi wprawdzie, ale jej słownik (nie licząc zbitek powtarzanych jednorazowo po kimś) składa się z:
- Iaał - miał, miałczenie kotka, a także sam kotek, czasami pies.
- Muuu! - Muczenie krowy, a także wszystkie ssaki oprócz kotów i niektórych psów.
- O-oo! - wszystko, co chce pokazać i jest interesujące/zaskakujące.

W łikend byliśmy na urodzinach siostrzenicy Przemka, na działce jej rodziców. Ola jest harcerką i bardzo dobrze mi się z nią rozmawia. Czasami aż mi tęskno do munduru, ale dwa razy do tej samej rzeki... Sami wiecie :)
W pewnym momencie Orka zaczęła intensywnie pokazywać w stronę drugiego końca stołu. Sprawdzaliśmy, czy chodzi o ananasa, kaszankę, ciacho, picie, gościa, który tam siedział. Dziewczę było coraz bardziej zniecierpliwione. Aż w końcu zauważyliśmy, że za owym gościem, na kratce na winogrona wisi... chusta. No tak, to było do przewidzenia.

Byliśmy tam:
Ora bardzo spodobała się Ewie. Z wzajemnością. Świetnie ze sobą gadały i się bawiły :) Z nią i jej rodzicami poznałyśmy się na Wolinie. (zdjęcia z albumu autorki)
Gdzie jest bobas?

Prawda I: jak się zgłodnieje, to trzeba zjeść. Prawda II: jedzenie nie przeszkadza w handlu :)

Bilans: 3 rzeczy wymienione, 2 sprzedane, 1 kupiona.

Chodzimy na warsztaty ceramiczne, obszywamy się rekonstrukcyjno-zimowo, prowadzimy bujne życie towarzyskie, ja przetwarzam kulinarnie, aż nie ma kiedy pisać o tym wszystkim. Nic to, nadrobię.

A na razie zapraszamy Was na:
W programie polecam Waszej uwadze wykład otwarty "Wszyscy jesteśmy noszeniakami" (tak, tak ekstremizm mamy we krwi :D), "Bobas lubi wybór" (współprowadzę) i "Poszukiwania mimouchów" (nasza działalność :) ). W ogóle jest w czym wybierać :) Przybądźcie koniecznie.

Pin It Now!

wtorek, 25 września 2012

Dzikośc kontr-atakowana, czyli jak się puszczyłyśmy

Zaatakowana rodzina - kontratakuje ;) Po za tym, zgodnie z naszą rodzinną dewizą - katar należy wywietrzyć, dotlenić i nie przegrzewać. Przypuściliśmy więc szturm na naturę. Razem z Córą (biedny Tatko kichał w pracy) poszłyśmy w las. Puszczę konkretnie. Wkrzańską.
 
Niedawno skarżyłam się Przemkowi, że brakuje mi obozowania w lesie. Zasypiania w szumie liści i budzenia się we wrzasku ptaków (Kto kiedykolwiek przeżył brzask w lesie ten wie, że ptaki nie "kwilą", nie "śpiewają", nie "kląskają". O świcie ptaki się DRĄ. O.). Biwakować nie biwakowałyśmy, ale się zresetowałam. 

Uwielbiam. Uwielbiam lasy bukowe i bory sosnowe. Uwielbiam się w nie zanurzać, jak w inną rzeczywistość, gdzieś z pogranicza baśni, historii i snu. Jak w jakieś podwodne światy, gdzie inne jest światło i inne głosy. Uwielbiam dęby i paprocie. Mech i szczawik zajęczy. I to POWIETRZE. Ochhhh... -Tonizująca kąpiel w absolucie dla układu nerwowego :)

Poszłyśmy sobie szlakiem niebieskim, z pętli na Polanę Harcerską i z powrotem przez Leśniczówkę Białą. Tędy - Doliną Siedmiu Młynów
Niebieskim szlakiem
Spotkałyśmy kowalika
Dąb od spodu
Polana Sportowa - spodziewalibyście się koparki w lesie?
Trzmielina :) Cuuudeńko. To owoce, nie kwiaty.
Kto nigdy nie zrobił takiego zdjęcia niech pierwszy rzuci kamieniem :D
Osówka - Kaskadka I
Niespodzianka! To kiedyś była polanka z ładną ścieżką przez środek. Dałyśmy radę :)
Hop przez strumyk.
Dąb
Kaskadka II
Nadal Osówka
Tu Dziewczę, które dotąd dziwiło się drzewom zasnęło i Mama musiała zwolnić tempo.
Takich śmieci (niektórych przyzszywkowanych do drzew) znalazłyśmy po drodze jeszcze kilka. Ja toleruję tych, co wolą po lesie biegać, ale mogliby sprzątać po sobie.
Zajęczy szczawik - kwaśne mniam :D
Ciekawe kto tu mieszka?
Sosna
Nozdrza trola?
II śniadanko - kanapeczki z avokado
Resztki alei kasztanowej, jak sądzę prowadzącej do młyna "Zacisze" lub restauracji i hotelu, które potem powstały na jego miejscu.
Pozostałości zabudowań
Przypadkowy bodziszek
Kasztanowiec. Ale kasztany wszamały dziki albo szrotówek, bo znalazłyśmy same łupinki prawie :(
To są schodki
Buk


Znów aleja
:D
Nad Osówką sikorki modre nie chciały nam pozować. Na Polanie Harcerskiej przywitał nas spóźniony świerszcz, a śniadanko jadłyśmy w towarzystwie dwóch uroczych starszych pań z kijkami. Po za tym w lesie - pustki. Wracając spłoszyłyśmy tylko sarnę.

A wszystko to trzy kwadranse marszu od cywilizacji!


Wrócimy :)
Pin It Now!

środa, 19 września 2012

Dzikość atakuje

Zwierzęta w natarciu!
Najpierw hiciorem czytelniczym Ory została odziedziczona po Ciotecznym Bracie książeczka o dzieciach zwierzątek. Oglądałyśmy, mama każde nazywała i wydawała odgłosy paszczowe. Dziecko kwiczało, ale nie naśladując prośka, a ze śmiechu. Jak dochodziłyśmy do strony z kotkiem, który występował też na okładce, to ją zatrzaskiwała i pokazywała. Miała już swoich ulubionych bohaterów (orangutaniątko i foczka oraz chomik z drugiej książeczki).

W niedzielę doszło do wydarzenia historycznego, mianowicie pierwszego tingu Gimlei (O tem potem). Ting odbywał się przy ogniu nad jeziorem, w lesie, wieczorem. Zakończył się biesiadą i innymi przyjemnościami ;)
Wracaliśmy do samochodu przez ciemny las. Ora w chuście, drugie małoletnie dziewczę w wózku. Przy blasku pergaminowej lampki i gasnącej co krok latarki znajomego. Tuż przed parkingiem obok ścieżki, którą szliśmy, poczęło coś szuścić w krzach. Ach! Dużego coś.
Nic to, szybciutko przebyliśmy ostatnie metry, wyszliśmy na oświetlony parking i zobaczyliśmy, jak przez drogę, i przez las w stronę "naszej" ścieżki radośnie, niespiesznym spacerkiem lezie dzicza wataha złożona z kilkunastu (całkiem wypasionych) dzików. Jeden przystanął sobie na środku drogi, popatrzył na nas i zachrumkał.
Reakcje?
- (moja) Łaaaaaaaaaaaaaa...
- (Igula) Cip, ciiiip skóry!
- (Uny Igulsdóttir) Chrap, chrap...

A potem okazało się, że zabraliśmy z lasu pasażera na gapę. Dokładniej szerszeń wlazł do naszej lampki. Igul i Asbjorn poświęcili kilka minut na wydłubanie zwierzyny, która wydawała dźwięki jak przepalająca się żarówka.

Czujecie już osaczenie przez Naturę?
To nie koniec.

Wczoraj Asbjorn i Astrid wyciągnęli nas (mnie i Orę, bo Tatko w pracy był) do Alodium - Folwarku Skarbimierz. Nie miałam pojęcia, że tuż pod Szczecinem jest takie rewelacyjne miejsce!
Sporo różnych zwierzaków, duże przestrzenie do "wyszalenia", miłe zakątki do odpoczynku, plac zabaw z wielką trampoliną (Ora, odkąd Przemko pokazał Jej jak się skacze na kanapie - uwieeeeeeeeeeeeeeeelbia), kafejka, nieco dzikiej roślinności i urokliwe bajorko, miejsce na pogadanki dla większych grup, wszystko zadbane i estetyczne (może świnkom przydałoby się więcej przestrzeni). Co nie jest bez znaczenia - higieniczne łazienki i miła obsługa. A wszystko za 5zł. Przez dłuższy czas byliśmy jedynymi gośćmi! Przecuuudnie! Sądzę, że spokojnie można by tam spędzić cały dzień.
Powitano nas śpiewem :)

To, co zwisa, to róg - nie ucho. To są kozy czterorogie. I bardzo ciekawskie.


W w/w książeczce jest też cielątko. Powiedziałam Orce, że to też są cielątka i robią "mu", na co Córka rezolutnie odparła: "Muuuu". Potem już wszystko było muuu!
Alpaka, albo Muuu!

Ciekawska

Żarłoczna. Chciałyśmy nakarmić alpaczątko (muuu naturalnie), ale ta się wtryniała z pyskiem, a nie wiedziałyśmy czy alpaki gryzą.

Nutria (nie muuu) albo szczurołak z olbrzymimi, pomarańczowymi zębiszczami (nie udało mi się pstryknąć).


Królikarnio-świnkarnia w kształcie... folwarku. Jego miniatury dokładnie :)


 


Po drugiej stronie malowniczego bajorka jest duża zagroda z podwójną furtką, do której można wejść, a w niej:
Chciała zjeść obiektyw!
Skubana, wyczuła nasze jabło!

Czekaj kózko, ja Cię będę przytulać!

Owce były zdecydowanie mniej towarzyskie od kózek, z wyjątkiem jednego barana (rogi mu chyba ktoś przyciął, bo miał tylko smętne resztki przy samym łbie).
Amator mojej torebki (próbował ją zjeść!).
Nawet kiedy capek tryknął koleżankę Ory w pochylone czółko nie zniechęciła się do zwierzaków.

Ora smyra kozę po czole.
Mama nakarmiła kozę na drzewie (nie pochyłym, za to ściętym ;) ).
Minusem noszenia Dziecia w chuście jest to, że trudno Mu zrobić zdjęcie.

Zgrabne, jeno nieco owłosione ;) Ale jakie raciczki :D

Gdzieżeś ty bywał, czarny baraaaanie?
A co, tylko biedroneczkom wolno?
Astrid z kozą

Jadąc w jedną stronę śpiewaliśmy "Wróbelka Walerka", bo koleżance Ory się nudziło. W drodze powrotnej dla równowagi markotnie zrobiło się Aurorze, więc nasze trio odśpiewało sześć zwrotek "Na zielonej łące". Wrażenia bezcenne!

Z innych inności:
  • Skakanie na kanapie Ojciec z Córką ustanawiają konkurencją olimpijską.
  • KONTINUUM DZIAŁA. Obierałam w kuchni cebulę. Młoda siedziała na położonym na podłodze przewijaku (fajne siedzisko się z niego robi) i bawiła garnkiem, łyżką do lodów i foremkami do babeczek. Zaczęła domagać się wzięcia na ręce, więc siadłam koło niej z tą cebulą i dałam Jej jedną, małą, w łupince. Dziecko popatrzyło, podumało i zaczęło mozolnie ściągać z niej łuski! Serio! Obrała wszystko, co się dało bez noża! Ha :D
  • Katar jeszcze nas nie opuścił (Ory i Przemka konkretnie), za to Ździebło nauczyła się dmuchać nosek :) Wprawdzie nie wiem, czy to objaw współpracy, czy środek wyrażenia protestu (wycieranie nosa jest złeeeeeeeeeeeeeeee), ALE DZIAŁA :D
  • Ja naprawdę nie ściemniam, ale chusta to Jej najlepszy przyjaciel. Domaga się jej od rana, ściąga jeśli sięgnie, jak nie sięgnie, to woła, owija się i wyciąga łapki. Nie wiem, czy chodzi o samą chustę, czy o spacery i podróże, które uwielbia.
  •  Dynia, malina, bakłażan i śliwki :D
 Na razie tyle :)

Pin It Now!