niedziela, 31 marca 2013

Alleluja!

Chrystus zmartwychwstał.

Życzę Wam życia Pełnią. I wiosny wewnątrz i na zewnątrz ;)
I oczywiście spotkania z bliskimi przy rodzinnym stole :D
Wróciły ze śniegiem.

Pin It Now!

środa, 27 marca 2013

Ha!

Wróciłam z rozmowy z Panem Dyrektorem i mogę Wam powie... eee napisać, że tuż po Wielkiejnocy ruszają spotkania Klubu Kangura w Klubie Delta w Dąbiu :D

A (mam nadzieję) niedużo później... Ciii, nie będę zapeszać.

Czy nazwa "Cztery Zielone Słonie" nie wydaje Wam się sympatyczna?
Pin It Now!

wtorek, 26 marca 2013

Bierz Lub Wyrzuć - część I, czyli kurczę, jak to się je?

Z zasady nie piszę notek encyklopedycznych, czy opisujących to, co ktoś już dokładnie (i lepiej ode mnie) opisał. Raczej poprzestaję na własnych doświadczeniach i refleksjach.

Ale że jakiś czas temu prowadziłam spotkanie o BLW, przez co byłam zmuszona jakoś poukładać i usystematyzować to co wiem na ten temat, to stwierdziłam, że szkoda, żeby się zapiski w szufladzie kurzyły ;)
CO TO, KURCZĘ, JEST?
Co ja tu jem???
Dla mnie BLW to nie tylko metoda rozszerzania diety, ale pewna filozofia.
To naturalna konsekwencja podejścia do dziecka z szacunkiem i zaufaniem wobec jego kompetencji.
BLW opiera się na tych samych filarach co Rodzicielstwo Bliskości, czy Porozumienie Bez Przemocy - na szacunku i zaufaniu. I podobnie jak w RB - w BLW nacisk położony jest na PROCES raczej, niż na osiąganie konkretnych celów (no, chyba że celem jest zdrowa i szczęśliwa rodzina :D).

BLW w prosty sposób wynika z karmienia na żądanie.

Zastanówcie się, zakładając, że jesteście zdrowi i nie macie zaburzeń łaknienia: kiedy jecie? Wtedy, kiedy ktoś Wam powie że trzeba, czy wtedy kiedy jesteście głodni?
No dobra, ja wiem, że ludziom pory posiłków często dyktują praca, szkoła, okoliczności, DZIECI.
Więc uznajmy, że pytanie brzmiało: kiedy chcielibyście jeść ;)

Albo jeszcze inaczej. Dotąd karmiono Was wtedy, kiedy byliście głodni. Jedliście tyle, ile chcieliście i w takim tempie, jakie Wam odpowiadało. Jedzenie miało odpowiednią temperaturę, lecz smak zmieniał się za każdym razem.

Dlaczego nagle mielibyście jeść "na dzwonek" (przepraszam fanów Pawłowa ;) ), tyle ile-komuś-się-wydaje-że-trzeba i z odgórnie ustaloną prędkością , jedzenie mdłe, i pozbawione aromatu?

BLW jest dla tych, którzy nie widzą po temu żadnych powodów :)


BLW oddaje kierowanie operacją JEDZENIE w ręce najżywiej sprawą zainteresowanego, czyli DZIECKA.

JAK TO SIĘ JE?
Kiedy zacząć rozszerzać dietę?
Kiedy dziecko da znać, że jest tematem zainteresowane.
To widać. Aurora aż się trzęsła do naszego jedzenia jeszcze przed ukończeniem szóstego miesiąca życia i głośno się go domagała.
Kiedy potrafi samodzielnie i stabilnie siedzieć.
Co ważne - wiek nie jest tu wyznacznikiem, to kwestia baaaardzo indywidualna i nie ma żadnej potrzeby ponaglania dziecka w tym zakresie - zainteresuje się jedzeniem kiedy będzie na to gotowe. Pamiętajcie, że niemal do roku dziecko wszystko, co potrzebne mu do życia, czerpie z mleka.

Aha, zęby nie są konieczne :) Naprawdę!
Warunki bezpieczeństwa.
Absolutnie konieczna jest umiejętność stabilnego siedzenia. Jeżeli dziecko się chwieje, jest podtrzymywane przez rodzica to ryzykujemy zadławienie. Bardzo niebezpiecznym pomysłem jest karmienie dzieci na różnego rodzaju leżaczkach i podobnych wynalazkach.
Z drugiej strony - na początku wiele dzieci szybko męczy się siedzeniem. Jest to naturalne. Ora np. wiele posiłków kończyła w pozycji na brzuszku (nie rekomenduję takiego rozwiązania oczywiście :D ).

Przed "pierwszym razem" (niezależnie, czy będzie to BLW, czy inna metoda rozszerzania diety) warto poznać zasady udzielania niemowlęciu pierwszej pomocy. Można pójść na specjalne szkolenia (organizowane np. przez niektóre szkoły rodzenia). Internet roi się od filmików instruktażowych. To da nam większe poczucie bezpieczeństwa i sprawi, że będziemy wiedzieć co robić "w przypadku wypadku" (niekoniecznie związanego z jedzeniem). Uważam, że dla każdego rodzica umiejętność udzielania pierwszej pomocy to absolutna konieczność.

Warunki pomyślności eksperymentu.
Żeby jedzenie sprawiało przyjemność dziecku i rodzicom - warto zwrócić uwagę na kilka spraw.

Na początku maluch będzie eksperymentował z posiłkami i upłynie trochę czasu nim dojdzie, że służą one do napełnienia brzuszka. Dlatego do pierwszych uczt sadzamy dziecko niedługo po podaniu mleka, żeby głód nie rozpraszał odkrywcy smaków.

Jeszcze zanim podamy małemu smakoszowi pierwsze kęsy warto zapraszać go do wspólnego stołu, żeby umożliwić obserwację. Kluczowe jest zainteresowanie dziecka.  Początkowo "je" ono nie dlatego, że chce się najeść, lecz dlatego, że naśladuje rodziców. Jeśli nie ma możliwości obserwowania nas w takch sytuacjach to nie specjalnie jest co naśladować. Podobnie, gdy podczas pierwszych posiłków rodzina nie je, a z napięciem wpatruje się w potomka ;)
BLW to WSPÓLNE, rodzinne jedzenie. Nie da się go stosować, kiedy rodzice i dziecko jedzą osobno i o różnych porach.

Może najważniejszym czynnikiem, od którego zależy powodzenie przygody z BLW jest ZAUFANIE. Zaufanie rodziców do siebie, swoich kompetencji i wyborów, swojej wiedzy.
Zaufanie dziecku i jego kompetencjom. Temu, że ta mała istota działa w swoim najlepiej pojętym interesie. I WIE kiedy jest głodna, i na co ma ochotę. I że potrafi poradzić sobie z nowymi wyzwaniami (żebyśmy tak w ułamku procenta potrafili, to świat byłby zupełnie innym miejscem).

Dziecko wyczuwa nasze nastroje. Wie, kiedy jesteśmy spięci i poddenerwowani. Jeżeli zacznie kojarzyć posiłki ze zdenerwowanym, spanikowanym rodzicem, który podrywa się na każdy głośniejszy oddech przy pakowaniu przez nie jedzenia do paszczki i mu je zabiera, to w końcu dojdzie do przekonania, że całe to jedzenie to jakaś niebezpieczna sprawa, i na wszelki wypadek lepiej je omijać.

Uwaga: pierwsze pół roku jedzenia stałych posiłków wcale nie oznacza zmniejszenia ilości spożywanych posiłków mlecznych. Należy ten czas traktować raczej jako trening właściwego jedzenia, niż zaspokajanie w ten sposób potrzeb żywieniowych dziecka. Stosując BLW nadal karmimy mlekiem na żądanie.

Zdrowy WYBÓR
To podstawa BLW. Proponujemy kilka zdrowych produktów z różnych grup (warzywne, węglowodanowe, białkowe) i pozwalamy dziecku zadecydować CO, ILE i CZY W OGÓLE wybierze. Nie zachęcamy, nie namawiamy (ale o tym po tym).
Dla wielu rodziców to właśnie jest najtrudniejsze w tej metodzie. Ale warto spróbować "odpuścić". Dać nieco luzu sobie i dziecku. Ostatecznie oszczędzi to mnóstwo stresu i nam, i młodocianemu podjadkowi.

Warunki techniczne.
Od czego zacząć?
Można podawać dziecku produkty zgodnie z rozmaitymi kalendarzami rozszerzania diety. Natomiast nie jest to konieczne. Przyznam się że ja w życiu do żadnego nie zajrzałam. Jeżeli nasze dziecko jest zdrowe, a w rodzinie nie ma przypadków alergii, to nie ma konieczności podawania konkretnych produktów w określonej kolejności. Moja Córka zanim skończyła pierwszy rok życia próbowała już buraków, truskawek, orzechów, cytrusów. Oczywiście ostrożnie, w niewielkich ilościach na początku. Wstrzymywaliśmy się jedynie z nabiałem, bo w okresie noworodkowym źle reagowała, kiedy piłam nieukwaszone mleko.

Gluten.
Temat dogłębnie i ze znawstwem rozpracowała Hafija. Nie napiszę nic mądrzejszego :D
W skrócie tylko powiem, że jeżeli rozszerzając dietę nadal karmimy piersią, to glutenem nie musimy sobie głowy zawracać :D

Jak zacząć?
Najlepiej sprawdzą się na starcie owoce, warzywa, a potem mięsko ugotowane al dente (nie rozpadające się w małej łapce i dające zeskrobać dziąsłem), w kształcie "palucha" (jak nasz wskazujący mniej-więcej). Musi być na tyle długi, żeby wystawać z zaciśniętej piąstki. Początkujący pożeracze nie potrafią bowiem "wyjeść" tego, co w ręce zaciśnięte.
Sprawdzą się też kasze ugotowane na papkowato tak, żeby oblepiły rączkę (potem można ją oblizać), albo całkiem na gęsto i pokrojone (znów paluchy).
Kanapka z pastą czy masełkiem pokrojona w odpowiednie kształty, jajeczko w łódeczkach, makaron i sos do "dziabdziania" rączką (koniecznie osobno), pulpeciki, gęsty sos warzywny, w którym macza się inne kąski? Proszę bardzo :D
Z czasem dziecko zacznie sobie radzić sobie z ziarenkami i innymi kształtami.

Wbrew pozorom na początek nie nadają się kawałki "na jeden kęs". Są trudne do uchwycenia i łatwo się nimi zakrztusić.

Przyprawianie.
Oprócz cukru i soli (że o różnych wzmacniaczach smaku nie wspomnę) można stosować wszystkie. Naturalnie nie koniecznie należy proponować dziecku superostre curry (może podrażnić przełyk i pupę), ale po za tym nie trzeba się ograniczać. Ora lubi ostre jedzenie, jedynie (tatową modą) gardzi chrzanem. A kwaśne może pożerać pasjami.

Czemu odradzam cukier i sól? Bo to niekonieczne i niezdrowe (ciśnienie, nerki, próchnica, otyłość, cukrzyca - zagrożeniom, które się zmniejsza pozbywając się białych kryształków z kuchni, nie ma końca). Bo od pierwszego posiłku kształtujemy w dziecku nawyki na całe życie.
Odkąd z Przemkiem znacząco ograniczyliśmy solenie - na nowo odkrywam intensywność naturalnych smaków potraw. A ponieważ wiem jak działa uzależnienie od cukru, to nie zamierzam prezentować go Aurorze już na starcie.
Wszystkim płaczącym, że moje Dziecko nie zna słodkiego smaku polecam garść daktyli, a tych którzy twierdzą, że jedzenie bez soli jest mdłe gwarantuję, że Ora zna milion razy więcej smaków - łagodnych i wyrazistych - niż oni.

Ora w zasadzie od początku jadła to co my. Gotując zupę część jarzyn kroiłam w słupki i podawałam je Młodej na talerzyku, a płyn w kubeczku do picia. Podobnie z innymi posiłkami. Gotowałam rzeczy bez soli, używaliśmy jej przy stole, bezpośrednio na talerz. Jeżeli gotujemy w miarę zdrowo, bez polepszaczy smaku i półproduktów niższej jakości - nie ma żadnego powodu, żeby prowadzić dwie kuchnie. Niektóre dania, które serwowałam rodzinie na początku stosowania BLW znajdziecie tu.

Do picia.
Soki wcale nie takie zdrowe? A owszem. Och, naturalnie są zdrowsze i lepsze od chemii z cukrem i bąbelkami, ale zawierają mniej witamin niż cały owoc, zapychają brzuszek nie pozostawiając miejsca na posiłek i oklejają zęby.
WOLĘ WODĘ
Sama jestem wodoholiczką, dlatego podawanie wody - czy to niegazowanej mineralki, czy przefiltrowanej lub przegotowanej kranówki - nie było dla mnie niczym dziwnym.
Woda najlepiej gasi pragnienie. Naprawdę warto uczyć dzieci ją pić.

Dla urozmaicenia można dziecku podać kompot z owoców świeżych lub suszonych (bez cukru), "herbatkę" z samych owoców, ziołową lub z cynamonu, imbiru, kardamonu..

Instrumentarium.
Posiłki jemy przy stole.
Tak i nie. Oczywiście warto tak jeść przynajmniej jeden posiłek dziennie, bo to i kindersztuby przy okazji dzieć nabierać będzie, i szkoda żeby się mebel marnował. Ale równie wartym polecenia sposobem jest piknikowanie. Na zewnątrz lub pod dachem. Na podłodze, na kocu, byle nie przed TV.
A i przy stole każdy lubi co innego. Jedni będą z rozkoszą korzystać z wysokiego krzesełka do karmienia, inni będą się domagać dostępu do wspólnego stołu (a niejednokrotnie i talerza) i rezydowania na kolanach dorosłego, albo i własnego krzesła z widokiem (na maminy talerz).

Warto od początku podawać dziecku odpowiednie dla jego rączki sztućce (choćby po to, żeby nie zabierało nam naszych ;) ). Oczywiście nie od razu po nie sięgnie, ale z czasem się zainteresuje. Najpierw zacznie zamaczać je w miękkich posiłkach i zlizywać to, co się do nich przyklei. Z czasem nabierze wprawy. Zacznie nabijać kęsy na widelec. Nabierać kaszę, a potem płyny łyżeczką.

Ora w tej chwili całkiem sprawnie posługuje się i widelcem, i łyżką. Zaczynamy z nożem.

Co może, choć nie musi się nam przydać.
Początki BLW wiążą się niestety z hmmm... lekkim rozgardiaszem powiedzmy. Można próbować go okiełznać przy pomocy:
- Ceraty, folii, gazet rozłożonych pod krzesłem i stołem (nie korzystaliśmy, po prostu po posiłku wjeżdżaliśmy z odkurzaczem).
- Śliniaków z rynienką, rękawkami (u nas się nie sprawdziły - Ora ściągała). Niektórzy rozbierają dziecko do pieluszki, inni mają osobny zestaw ubrań "do plamienia" - co kto woli.
- Miseczek-niewysypek, na przyssawkę, obrotowych. Nie używałam, to się nie wypowiem :D
- Psa, kota, kozy ;)

Tylko zaklinam, nie stójmy nad dzieckiem z pakietem mokrych chusteczek i nie wycierajmy mu rąk i pyszczka po każdym kęsie. To, hmmmm... zniechęca :D 
Już za tydzień: BLW część II - jak tego nie robić.
 A już teraz w gościnie u Hafii mój wpis "BLW - prawdy i kity"
Pin It Now!

piątek, 22 marca 2013

(Przed)wiosenne porządki

Zmieniamy się. Od dłuższego czasu myślałam nad zmianą wyglądu blogu na bardziej minimalistyczny, ale nie miałam nadwyżek czasowych, a przy moich umiejętnościach takie zmiany trwają.

Jednak w końcu się zmobilizowałam. Nie jest to jeszcze efekt końcowy, cierpliwości. Do kwietnia powinnam skończyć :D
Pin It Now!

czwartek, 21 marca 2013

Dwa razy to samo!

Konkretnie angina ropna. U mnie i Aurory. Co ciekawe bez specjalnie wysokiej gorączki.

Wiedźmowe sposoby nie wystarczyły i niestety Kruszątko dostało swój pierwszy antybiotyk.
Szczęście w nieszczęściu - póki co (odpukać) Młoda znosi choróbsko dobrze. Żywa, wesoła, może trochę dłużej śpi i więcej się kokosi, ale po za tym nikt by nie powiedział, że to chore dziecko jest. Zakaszle dwa razy na dzień, w nocy podgorączkuje i tyle.

Gorzej z Mamidłem, czyli mną. Gardło boli mnie paskudnie, a momentami głos zanika. Kości i mięśnie namiętnie przekonują, że właśnie przejechał mnie walec, albo co najmniej duża maglownica. Za to gorączki brak.

Aż przypomniało mi się dzieciństwo. Kiedy byłam mała nagminnie chorowałam na anginę. Raz za razem, po kilka razy w sezonie. Nie pomagały wyjazdy w góry, parówki, płukania, kolejne leki.
Aż dziwne, jak dużo rzeczy się pamięta. Np. czerwono-żółto-fioletowy ręcznik, którym Mam nakrywała mnie nad miską z gorącą wodą, żebym inhalowała (o domowych nebulizatorach nikt wtedy nie słyszał). Pamiętam twarożek z miodem, który był jednym z niewielu pokarmów, który przechodził gładko (i chętnie) przez obolałe gardło. Doktora swojego (Dr. Dziubę :D) pamiętam, szklany słój, z którego wyciągał drewniane szpatułki do oglądania gardła i wiszące w poczekalni i w gabinecie, oprawione ilustracje z "Fletu zaczarowanego".

W końcu usunięto mi (Dr. Moskwa :D) trzeci migdał i zdawało się, że z anginami mam spokój na resztę życia.

No teraz się okazało, że jednak nie. Mam nadzieję, że Ora nie będzie kultywować "tradycji rodzinnej". Brrrr...

Na pociechę upiekłam sobie (i nie tylko) BOCHEN.
Miał być zwykły chlebek, ale w ostatnim momencie, kiedy zakwas był już wybudzony i nakarmiony, przypomniałam sobie, że zajęta bakcylami, nie uzupełniłam zapasów mąki, i jedyna jak mi została to biała pszenna.

Rada nierada wzięłam co miałam, dodałam kminku i zagniotłam. Wrzuciłam w dużą tortownicę, choć z reguły piekę dwa mniejsze bochenki. Z reguły używam cięższych mąk, pełnoziarnistych. Zakwas musi się nieco namęczyć, żeby je "dźwignąć", ale tym razem...

No bochen wyrósł był nad bochny ;)

A zainteresowanym tematem ptaszorów zaokiennych podsuwam kilka adresów:
P.S. (po nocy) W nocy Młoda dostała temperatury, co gorsza nie chce brać lekarstw (nie dziwię się, gorzkie są potwornie). Ale od rana wydzicza się jak mały dzik. Zatłukę się książeczką o misiu.
Pin It Now!

środa, 20 marca 2013

Złapani za gardło.

Najpierw Przemko, potem rozkaszlała się Ora, a na koniec wzięło mnie...

Przemek już prawie zdrowy, ale my kurujemy się domowymi, wiedźmowymi sposobami i "tradycyjną", (zarekomendowaną przez naszą dyplomowaną znachorkę naturalmą) farmakologią.

Jako, że od wczoraj Młoda podgorączkowywuje - siedzimy w domu (wcześniej za zgodą Pani Dohtor wychodziłyśmy, żeby wywietrzyć bakcyle).

A szkoda, bo krajobraz za oknem zrobił się znów bajkowy. Niespiesznie, acz uparcie opadają białe płatki, grożąc że niedługo wyjście z domu będzie wymagało użycia łopaty. Biorąc pod uwagę, że w domu mamy jedynie łyżki - może być ciężko.

Czas umilamy sobie rozmaitymi rozrywkami. Orka - wywlekaniem z szuflad bielizny rodzicielskiej i szukaniem dla niej nowych zastosowań oraz rozwlekaniem po domu cebuli, którą namiętnie obiera. Mamy kolejną wieczną zabawkę :D (interaktywną, bo obrać można i łuski do śmietnika wrzucić, co ObieRAczka czyni z upodobaniem).
Ja pleceniem trzy po trzy (sznurki znaczy robię), pichceniem i przygotowaniami do Wielkanocy (szynka się pekluje, owies i rzeżucha na stanowiskach, jaja in progres).

Rano i wieczorem urządzamy sobie sesyjki z sziszą.
No dobra - z nebulizatorem, ale wygląda to podobnie :D
Młoda sama domaga się nałożenia maski, dmucha na parę i w ogóle cuda wyczynia.
Łykamy więc dym :)

Wczoraj Mąż Mój Cudowny przypomniał mi że jest również cudownym masażystą. Mrrrrrrrrrrrrrr...
A od jakiegoś czasu, jak Córce wpadnie w ręce wałek do masażu, to każe mi nastawiać plecy i po nich jeździ. Żyć nie umierać :D

Z innych inności - ostatnio Dzibdziołka ma nową idolkę. Na pierwszą wzmiankę o spotkaniu z CiotKaszydłem zaczyna z częstotliwością co ok. 5min. nawoływać "Asia! Asia!". Zaśmiewa się (no dobrze - zarykuje byłoby odpowiedniejszym określeniem) z wygłupów Kaśki i ogólnie wyraża dziki entuzjazm.
Zieeeeeeeeew...

Jak widać użytkujemy naszego krippsack'a. Nieczęsto, bo pod kurtką cieplej i w ogóle jednak wolę chustę, ale i kripek jest zacny :D

Aurora jest już stworzeniem w stu procentach dwunożnym. Dorobiła się też drugiej pary butów.

Jakiś czas temu byłyśmy u (Pra)Babci M. Była tam też moja Mama, która postanowiła iść z nami na zakupy na ryneczek. Jako, że podle się czułam - stwierdziła, że ona powiezie Orę w wózku (u Babci rezyduje wózek po dzieciach kuzyna).
Reakcja w KAŻDYM znającym nas sklepie była mniej więcej taka:
- Boże! Dziecko W WÓZKU!
- Coś się stało Pani?
- A czemu ona na kółkach?


 Oczywiście kwitowałam, że to Babci sprawka i ja się od akcji odcinam ;)

A całkiem niedawno zaplątałyśmy się z Dusią w czasie i przestrzeni. Efektem zaplątania było wspólne przyjście na spotkanie Klubu Kangura, którego nie było (spotkania, nie kangura ;) ).

Poszłyśmy więc do pobliskiej babeczkarni i uroczo spędziłyśmy nieco czasu :D
Myślałam, że Najmłodsza Babeczka będzie nieco stremowana obcym (no, raz tam była, jako noworodek niemal i na śpiąco) miejscem, ale gdzie tam. Po wyszabrowaniu mi portmonetki z torebki (ulubione ostatnio zajęcie) i wyszabrowaniu z tejże (j.w.) garści monet ("osiem! osiem!") Lwiątko salonowe pogalopowało w stronę lady chłodniczej, żeby przypatrzeć się ciachom. Następnie usiłowała wtargnąć w Przestrzeń-Za-Ladą, ku uciesze Pani Sprzedawczyni. Wyłowiona stamtąd przeze mnie i pouczona o savoir vivre obowiązującym w lokalu odmówiła powrotu do stolika i postanowiła nadal eksplorować okolicę.
Usłyszawszy, że z głośnika koło lady płyną skoczne dźwięki poczęła podrygiwać. Nie ulękła się Wielkich Nóg (ich właściciele byli zaskoczeni i zachwyceni). Dopiero wpadająca w tryb głośny lada chłodnicza spowodowała lekki atak paniki i odwrót w moim kierunku.

Potem już do spółki z Arianną ujeżdżały kanapę i pufę, wymieniały się miejscowymi misiami, pożerały marchewkowe babeczki i sączyły herbatkę owocową, jak na światowe panny przystało.

Na koniec Orka SAMA dokonała zakupu czekoladowego ciacha dla Rodziciela. Sama podał Pani monetę, odebrała resztę i ciacho.
Tatko wielce był zadowolony, nie wiadomo, czy bardziej z Córy, czy z ciastka ;)

A o jedzeniu jeszcze będzie. Niedługo :)
Pin It Now!

sobota, 16 marca 2013

Dialogi poranne

- (Przemek do Ory) W tych pieluszkach (wielo - przyp. aut.) wyglądasz jak mała mrówka.
- (Ja) Wcale nie wygląda jak mrówka!
- (Przemek) Wygląda. Taki ma odwłok z tyłu, jak mrówka.
- (Ja) Sam masz odwłok!
- (Przemek) Ja? Ja mam odwłok??? Ja mam zgrabniutki tyłeczek!

No cholera fakt...
Pin It Now!

wtorek, 12 marca 2013

Hitchcock i moje zewnętrzne dziecko

Co robi Aurora po obudzeniu (jeszcze w samej pieluszce)? Otóż gna z łóżka pod drzwi balkonowe, porywa składowane w pobliżu "ogródkowe" odzienie i donośnie domaga się "Pa, pa!!!".
Cały dzień najchętniej spędzałaby na ogródku. Latem chyba w namiocie będzie sypiać, albo w hamaku pod księżycem. Dziecko otwartej przestrzeni zaprawdę.

 

"Im bardziej pada śnieg,
      Bim – bom
Im bardziej prószy śnieg,
      Bim – bom
Tym bardziej sypie śnieg
      Bim – bom
Jak biały puch z poduszki.

I nie wie zwierz ni człek,
      Bim – bom
Choć żyłby cały wiek,
      Bim – bom
kiedy tak pada śnieg,
      Bim – bom
Jak marzną mi paluszki."
Kubuś Puchatek



Tam!


Śniegowa zupa w doniczce :D
I tak ciągle.
Kupiłam pół kilo słonecznika łuskanego. Do chleba. Niestety następnego dnia w słoiku, do którego go wsypałam, odkryłam dorodne "pajęczynki" moli spożywczych. Wyrzucić było żal, więc wysypałam na tackę i wystawiłam na tarasowy stół, z myślą, że może sikorki zdziobią.

Pierwszego dnia (jeszcze ciepło było) istotnie kilka coś tam dziobnęło.
Ale w nocy...
W nocy i cały następny dzień padał śnieg (cuuuudy, śliczny, sypki i obłędny).
A rano poczuliśmy się jak bohaterowie Hitchcocka...

Całe stada dzwońców (które wcześniej brałam za czyżyki), sikorek, kosy, sierpówki, zięby i kilka niezidentyfikowanych obiektów (ptakoznawaców upraszam o pomoc w rozpoznawaniu). Najpierw były dość płochliwe, ale potem miały nas w głębokim poważaniu. Nawet, kiedy wychodziliśmy do ogródka kilka siedziało na płocie i krzakach, albo kręciło się po ziemi jakiś metr od naszych nóg. Orka puka do nich przez szybę i zaznajamia się powoli. Wprawdzie twierdzi, że to "kra, kra", albo "Iiii, iiii" (mewa), ale co tam :D.
Bogatka czai się pod krzaczorem.
Jer?
Pan Kos (małżonka zwiała) spaceruje z Dzwońcem.


Mlask!
Co się tak patrzysz? Chcesz w dziób?


Kto tam siedzi?
Lądowanie
A kuku! (choć to nie kukułka)
,
Kolejka (nie wszyscy mieszczą się na stole)



Przysmak dla szczególnie uzdolnionych ;)
Ktoś mi powie co to?


Nie był zainteresowany jedzeniem. Najpierw dłuuugo siedział na stole, potem, kiedy zrobiło się tłoczno, przeniósł się na leżącą na ziemi gałąź i trwał taki puchaty. Ktoś wie co to?
 

Zięba






Jest tam kto?
Aurora odkryła istnienie spłuczki (w poprzednim mieszkaniu była zlokalizowana tak, że nie miała do niej dostępu). I jest zafascynowana :D
Śpiewa z nami "Panie Janie". No dobra, śpiewa "Panie" i "bim-bam-bom", a resztę w swoim własnym języku, ale jednak.

Od spotkania z Hanią pcha pchacze chodząc po mieszkaniu. Jako pchacza wykorzystuje też piłkę:
A to już fauna wewnętrzna. Skarabeusz ;)
Gnieciemy chleb.
Pieczarkowy. Mniam!
Uwielbia szperać w lodówce. Zapałała miłością (podobnie jak my :D) do nowonabytej zmywarki.
Uwielbia grzebać w akcesoriach kuchennych i łazienkowych. Aż się zastanawiam, czy moja feminizująca dusza powinna drżeć z niepokoju.
Kocha kąpiele. Hasło "myć!!!" pada o każdej porze dnia i nocy. Nieodmiennie kojarzone z hasłem "Tato" ;)
Ponieważ (za pomocą beczki ;) ) sięga już do umywalki to (prawie) samodzielnie myje sobie przy niej łapki i zębiszcza i szczerze lubi obie czynności (wreszcie nie mamy kłopotów paszczowych :D).
Ma już własny fanklub pośród okolicznych sprzedawczyń i sprzedawców, oraz (ehhh...) Panów spod Budki z Piwem.

Stała się rasowym  mięsożercom. Na zawołanie "am, am" pytam Ją, czy chce banana (nie!), ogórka (nie!), chlebek (nie!), owsiankę (nie!), jabłuszko (nie!), gruszkę (nie!), dopiero, kiedy docieram do "mięsko" pada dźwięczne i zdecydowane TAK!!!









Pin It Now!