czwartek, 28 lutego 2013

Kolejny raz o PRZYWIĄZANIU ;)

Tak, znowu o chustach będzie:D Ale nie tylko.

Po pierwsze spotkałam wreszcie (w Klubie Kangura naturalmą)  Matkę i Córkę (naprawdę wstyd, że dopiero teraz). Prze-dziewczyny! Przemiłe, prześliczne i przekochane :D Nie wiem dlaczego wyobrażałam sobie Ariankę jako maleństwo jeszcze, a okazało się, że to całkiem poważna już Panna. Mam szczerą nadzieję na niejedno jeszcze spotkanie.

Po drugie dostałam pod ostatnim postem taki komentarz:
"Wiewiooro, czy mogłabyś pomóc w temacie chustowym? (...) :) Gdy córa była lżejsza nosiliśmy się w tkanej vatanai. Taką dostaliśmy i byliśmy bardzo zadowoleni. Na przełomie czerwca/lipca czeka mnie lot z młodą wówczas już ponad półtoraroczną. Chciałabym mieć ze sobą coś poręcznego na lotnisko, gdzie będę mogła ją bezpiecznie trzymać bez angażu rąk ;) zastanawiałam się nad pouch'em, ale chyba wolałabym jednak kółkową z racji tego, że ja mam blisko do niższych półek (1,56m) a tata ma 1,86m i też czasem nosi. Rozglądałam się trochę po allegro, ale szczerze mówiąc nie siedzę tak mocno w temacie, nie wiem za czym patrzeć :/ Jeśli mogłabyś spojrzeć i powiedzieć czy takie chusty są godne uwagi, czy raczej szukać dalej? 
Jeśli mogłabyś coś podpowiedzieć byłabym bardzo wdzięczna i jeszcze raz przepraszam, za przydługaśny komentarz.
Pozdrawiam serdecznie
Magda"


Takie "komcie" to ja lubię :D Powiem co wiem. Nie przepraszaj i nie zaśmiecasz :D

Pouch istotnie jest raczej dla jednej osoby, jeżeli planujecie nosić we dwójkę to kółkowa będzie sensowniejszym rozwiązaniem.
Jeszcze inną opcją jest nosidło miękkie (mei tai, onbuhimo, podaegi, ergonomik) - dla obojga noszących, pakowne, wygodne i - moim zdaniem - łatwiejsze w opanowaniu, niż kółkowa, zwłaszcza że nosiliście w tkanej.

Chustę kółkową sama nabyłam niedawno i o ile procedura wrzucenia w nią Dziecięcia jest banalnie wręcz prosta, o tyle dojście do takiej wprawy, żeby i Młodej i mnie było wygodnie, bezpiecznie i w ogóle OK - zajęła mi trochę czasu. Nawet myślałam, że błąd gdzieś robię, dopóki mi Kangu-ciotki nie powiedziały, że przy kółkach tak jest.

Przy kupnie, po za tkaniną warto zwrócić uwagę na rodzaj "ramienia". Chodzi o to, czy chusta nad kółkami jest po prostu przeszyta przez całą szerokość, czy zebrana w harmonijkę, czy złożona w zakładki (tutaj masz zdjęcia poglądowe zakładek i ramienia prostego).

Najczęstsza opinia mówi, że ramię proste jest najwygodniejsze, zwłaszcza dla początkujących (też mi się tak wydaje, chociaż sama nabyłam z harmonijkowym, bo zakochałam się w kolorach :D). Ale są też osoby, które właśnie wolą zakładki.

Przy zakładaniu zwróć uwagę, żeby dobrze ułożyć chustę w kółkach. Warto ją równomiernie zmarszczyć. Zwłaszcza przypilnuj krawędzi - nie powinny być przyciśnięte fałdami materiału, bo dociąganie stanie się koszmarem.

Co do chust do których linki podałaś:
Pierwsza - Trochę słabo opisana. Sprzedająca nie podaje tkaniny ani modelu. Chusty, które oferuje podany przez nią sklep (a logo na chuście wskazuje, że to jedna z nich : ) ) są dobrej jakości, jak najbardziej do wzięcia pod uwagę.

Druga - Nie miałam w rękach nic tej firmy, ale opinie słyszałam kiepskie, głównie jeśli chodzi o jakość tkaniny. W dodatku po co sztuczna domieszka w chuście???

Trzecia - Produktów tej firmy nie poleciłabym nikomu. Są po prostu złe. Źle noszą. Jedyną ich zaletą jest dostępność w sklepach stacjonarnych.

Jako źródło dobrego i sprawdzonego "towaru" chustowego nieodmiennie polecam bazarek forumowy. Znajdziesz tam też recenzje różnych chust.

Serdeczności dla Ciebie, ChustoTaty i ChustoDziewczęcia. Powodzenia na kółkach i w drodze :)

Po trzecie: powiem Wam w sekrecie (no dobrze - napiszę), że już całkiem niedługo w Szczecinie przybędzie jeszcze jedno chustowe miejsce. W Dąbiu konkretnie. Rozmowy z MOKiem trwają :D (Panie Dyrektorze - serdecznie pozdrawiam :) ).


A po czwarte - na ostatnim Klubie (tym, na którym spotkałam Dusię) Aurora usiłowała sobie wrzucić lalkę na plecy! A wcześniej u Babci domagała się od tejże, żeby lalkę zamotać na Niej w Jej własnej chuście. Nie pomogły tłumaczenia, że Ora, lala i pięć metrów bawełny, to trochę ciężka sprawa. Babcia musiała coś wymyślić i w ruch poszła apaszka :D. Tylko kurczę aparatu nie miałam.

I prośba na koniec - może ktoś z Was hobbystycznie zajmuje się grafiką komputerową na niewielką skalę? Pomoc potrzebna!

Pin It Now!

wtorek, 26 lutego 2013

Poranne nucenie

Przemko już wyszedł do pracy. Obok Ora posapuje cichutko przez sen. Zza okna dochodzą przytłumione odgłosy wstającego dnia. Przez rolety i firanki przenika jego łagodny, delikatny blask. Leżę jeszcze chwilę w pościeli. Czuję na skórze jej dotyk. Jest mi taaaaaaaaaaaaaaaaaaak dobrze :)
Ora otwiera  oczy. Patrzy na mnie. "Mleko." - ordynuje zaspanym głosem i turla się w moją stronę. Podaję Jej pierś. Wtula się we mnie, przewraca z rozkoszy oczyma, wzdycha z lubością i znów zasypia, smyrając mnie łapką po twarzy.


Porusza się już częściej na nóżkach, niż w jakikolwiek inny sposób. Mówi prawie wszystko.

Ostatnio w kąpieli Tato bawi się z Nią w "Plum!", co polega na wylaniu wody z kubeczka najpierw na głowę Tatki (Plum!), a potem na głowę Orki (Plum!). Wczoraj na spacerze przyglądałyśmy się kaczkom na Płoni i po głębokim namyśle Dziewczę orzekło, że one też "Pum!". Genialna bestyjka ;)

 Do śpiewu dołącza elementy choreografii.

Oznajmia, kiedy jest głodna "nie na mleko".

Minęła Jej trauma białego fartucha. Dała sobie bezproblemowo zbadać oczy (nadal lekkie plusy). Sama domaga się mycia zębów, zwłaszcza, kiedy robimy to przed lustrem.

Uwielbia (niestety) telewizor. Jak tylko dojrzy gdzieś włączony (u Babć, cioć, itp. albo jak rodzice coś chcą obejrzeć) wpatruje się jak sroka w gnat.

Znów urosła, w dodatku ostrzygliśmy Ją i wygląda jak całkiem poważna Dziewczynka, a nie Dzidziołek Mój Maleńki, chlip!
Pin It Now!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wielkie słowo

O Przyjaźni będzie. Piszę wielką literą, bo zawsze do tego słowa podchodziłam ostrożnie i z pewnym nabożeństwem.

Nie mogę powiedzieć, żebym miała w życiu wielu przyjaciół. O nie. Ale Ci, których miałam i/lub mam byli (w większości) najlepsi z najlepszych.

Co ciekawe z reguły byli to faceci. Z dziewczynami rzadko było mi po drodze i tak z ręką na sercu mogę wymienić dwie (Aniu i Aniu - buziaki :D).

Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię o znajomych, nawet tych dobrych, bardzo dobrych i najlepszych, ale o Przyjaciołach, takich co to o północy i po stu latach, i że nigdy noża w plecy, i bez słów, i sami wiecie :)

Czy Wy też odnosicie wrażenie, że to słowo mocno się zdewaluowało?

Tak mnie natchnęło, bo trzy dni temu był Dzień Myśli Braterskiej - takie święto, ważne dla harcerzy (a wiecie, z Harcerstwem jest jak z chodzeniem po bagnach - wciąga, i "Jak raz harcerzem - to na zawsze."). I mimo, że mundur zdjęłam lat temu sześć, to odkurzyłam tę pajęczynę wzruszeń łączącą mnie z TAMTYMI ludźmi, z którymi przeżywaliśmy chwile tak intensywne, że kto je przeżywał - ten wie, a kto nie - ten i tak nie uwierzy.

Wymienialiśmy te cieple myśli (bynajmniej nie Mors'em, a fejsbukiem ;) ) i pomyślałam sobie, że dzisiejsza rzeczywistość daje dzisiejszym dzieciakom znacznie mniej niż nam. Mniej TAKICH przeżyć i TAKICH przyjaźni. Mniej okazji do ich zawierania. I jeszcze pomyślałam, że chciałabym, żeby moja Córka miała może i jednego Przyjaciela, ale właśnie z TAKICH, jakich ja miałam i mam szczęście mieć.

Jeden z moich przyjaciół (Paweł, pamiętam :) ) powiedział kiedyś "My zawsze się znajdziemy".
Bo niektóre węzły trzymają mocno.

"Bratnie słowo sobie daję..."
Wszystkim TYM
Pin It Now!

czwartek, 21 lutego 2013

Za progiem

Stara zapora na Płoni
A tuż obok jest zatoczka, w której latem widzieliśmy traszki :)
Wory pod oczami, bo dzień wcześniej do północka się rozpakowywaliśmy.




Wyczuły ofiarę!
Pin It Now!

wtorek, 19 lutego 2013

Bo w domu z Dzieckiem się pracuje.

Mama Tag
Jakiś czas temu postanowiłam nie brać więcej udziału w podobnych akcjach, ale ta jest szczególna. Anna mnie zaprosiła.

1. Czy jesteś mamą pracującą czy siedzącą w domu?
Jestem kobietą opiekującą się i wychowującą swoje Dziecko. M. in. w domu. To jest praca.

W ogóle co to za paranoja jest!!! Kiedy zatrudniasz opiekunkę i ona zajmuje się twoim dzieckiem przez te 8, czy ile tam godzin, to jest to praca godna szacunku, a gdy to samo robi matka dziecka, to to jest "siedzenie w domu" CZP!!!??? Bitch, please! (przepraszam, nie mogłam się powstrzymać).

Aha, i nie zgadzam się, że matki, które wracają do pracy i powierzają dziecko żłobkowi/babci/opiekunce robią (cytując moją koleżankę) "dwa razy tyle".
Nie neguję ich wyboru - szanuję go jak najbardziej. Nie neguję konieczności ogarnięcia logistyki domowej, stresu związanego z tym przedsięwzięciem i w ogóle ich trudności.
Ale też przez tych kilka godzin ktoś je w opiece wyręcza. Presja społeczna związana z tym nieszczęsnym "siedzeniem w domu" ich nie dotyka. Jak same piszą "odpoczywają od dziecka i domu".
Nie zazdroszczę im. Nie uważam, że ich wybór jest gorszy niż mój.
Uważam, że jest dokładnie tak samo wartościowy.

2. Czy chciałabyś aby było odwrotnie? 
Tzn. być nie-mamą pracującą po za domem ;)? Nie. Ale zamierzam połączyć domową opiekę nad Dzieckiem z pozyskiwaniem gotówki.

3. Czy śpisz w nocy?
Tak. Niekiedy karmię przez sen, czasem się budzę, ale zupełnie nie odczuwam z tego powodu dyskomfortu. 

4. Przedmiot dla dziecka "must have".
 Chusta.

5. Ile planujesz dzieci?
Kilkoro.

6. Czy chodzisz na imprezy? Ile razy w miesiącu?
 Ale, że jakie? Typu tańcząco-pijącego? Nie chodzę (okazjonalnie), ale przed ciążą też nie chodziłam, taki po prostu mam styl bycia. Za to bywamy dużo (z Dziecią i Mężem) między ludźmi przy innych okazjach i przedsięwzięciach.

7. Ulubiony program Twojego dziecka. 
Eeee... Ora nie ogląda TV. No, parę (dosłownie) razy puściliśmy jej z internetu Teletubisie. Podobały się niezmiernie, ale po jakimś czasie się nudziły.

8. Wymień jedną rzecz, którą kupiłaś dla dziecka będąc w ciąży a nie użyłaś jej po narodzinach.
Kaftaniki. 

9. Ulubione jedzenie Twojego dziecka.
Kapusta kiszona. Ogórek. Mięsko. Ryba. Masło (!!!). Buła. Gruszka. Owsianka. Soczewica. Brokuł. Zupa ogórkowa i jarzynowa Babci M. A dziś np. jogurt bałkański. I wieeeele innych. Ale jest kilka, których aktualnie nie toleruje. Groszek z mrożonki np. Pasta z bakłażana (a kiedyś pożerała). Chrzan.

10.
11. Na te pytania odmawiam odpowiedzi.

12. Wymarzone wakacje z dzieckiem.
Islandia. Węgry. Nowa Zelandia. Ukraina. Bieszczady zawsze.

13. Wymarzone wakacje bez dziecka.
Nie marzę o takich.

14. Jak zmieniło się Twoje życie po urodzeniu dziecka?
Wcale i zupełnie. Nie zmieniły się moje pasje, upodobania,  światopogląd. Nie stałam się inną osobą.
Ale zostałam matką. Mój czas wygląda inaczej. Mam inne priorytety.
Podchodzę do wielu spraw z duuużo większym dystansem, nie spinam się, nie ścigam z nikim. Mniej się przejmuję pierdołami. 
O! Od kiedy jesteśmy we trójkę dużo dokładniej wiem co jest ważne, a co jest taką pierdołą właśnie :)

15. Dokończ zdanie: Rozpływam się, jak widzę...
Przemka i Aurorę razem.

16. Gdzie robisz zakupy dla dziecka? 
Różnie. 

17. Ulubiony produkt do makijażu i do pielęgnacji ciała.
...
......
.........
?
Eeeee... No, może puder mozaikowy Yoko i pomadka ochronna Melisy. No i Nivea soft mam zawsze na półce. Nie to, że nie używam w ogóle, ale mało i rzadko przywiązuję się do marek. Używam jeszcze olejku migdałowego, olejków eterycznych do kąpieli (uwieeeeelbiam) i oleju kokosowego do włosów, skóry i zębów. I soli morskiej :D I kawy.

18. Huggies czy Pampers?
Wielo i Dada.

19. Czy zawsze chciałaś mieć dziecko?
Zawsze wiedziałam, że będzie taki czas, że będę chciała. Więc w sumie zawsze chciałam. Ale zawsze też wkurzało mnie bredzenie, że to jedyne słuszne powołanie każdej kobiety, i że jak któraś nie chce, to na pewno zachce, jak jej zacznie tykać. 
Choć z drugiej strony dziś kompletnie nie rozumiem jak można nie chcieć. Tzn. akceptuję, toleruję i w ogóle nikogo nie namawiam, tylko nie rozumiem :)

20. Najlepsza część bycia mamą. 
A są nienajlepsze?

Przewrotnie zapraszam:
Pin It Now!

poniedziałek, 18 lutego 2013

Pierwszy chleb, pierwsze pranie i archeologia

Na nowym.
Tak, przeprowadziliśmy się. Od wczoraj jesteśmy prawobrzeżni.
Ale po kolei.

Pakowaliśmy się od jakiegoś czasu, ale pewnych rzeczy z wyprzedzeniem zrobić się nie da. Oprócz tego dość kłopotliwe jest, kiedy próba zapakowania rzeczy do kartonu, czy worka kończy się niepowodzeniem, bo karton jest już zajęty przez... Młodocianą Entuzjastkę Pakowania (zwłaszcza Się, czyt. autopakowania ;) ). Mimo to sądziliśmy, że zdążymy. I prawie Nam się udało. Prawie, bo...

Nie wiem czy wiecie, ale jestem ex instruktorką ZHP. 16 lat byłam w organizacji, w tym 11 jako drużynowa, 9 lat prowadziłam gromadę zuchową (dzieciaki 6-10lat), kilka (nie pamiętam ile!!!) wędrowniczą (dzieciaki 16-25 lat), phm, odznaka kadry kształcącej, te sprawy.

 Jakiś czas temu odezwał się do mnie obecny komendant mojego macierzystego hufca (pamiętam go jako harcerza młodszego pomykającego po lesie :D). Okazało się, że hufiec organizuje kurs drużynowych, m.in zuchowych i potrzebują fachowców do prowadzenia zajęć.

Cienko muszą prząść, skoro aż po takie skamienieliny sięgnęli, ale nie powiem - miło mi się całkiem zrobiło. Tym bardziej, że temat przeze mnie hołubiony i pieszczony, czyli gawęda (dla niewtajemniczonych - opowiadanie bajek ;) ).

Sęk był w tym jedynie, że zajęcia miały się odbyć późnym wieczorem w przeddzień przeprowadzki. Jednak po konsultacjach z Mężem doszliśmy do wniosku, że damy radę. No i byśmy dali. Ale...

Przemko z Orką zawieźli mnie na miejsce. I odjechali. Zajęcia miały poślizg. Nie takie rzeczy się na kursach harcerskich dzieją, wiem bo sama nie jeden prowadziłam :D. Miło sobie z dh. Grzegorzem pogawędziłam, odkryłam, że na kursie są dwa moje byłe zuchy (:* :D, chlip, chlip, pękam z dumy), ogólnie temat na osobną, bardzo pozytywną, notatkę. Skończyły się. Mąż po mnie przyjechał. Wściekły.

Czemu? Ora wprawdzie podczas mojej nieobecności była nad wyraz spolegliwa, ale współpracy zaczął odmawiać samochód. Skończyło się tym, że ostatnie kilkaset metrów do domu przeszłam z Córą (coraz jakby, kurcze cięższą) na rękach, by po dotarciu na miejsce stwierdzić, że... Mąż w międzyczasie okiełznał mechaniczne konie i czeka już na nas w jeszcze-domu.

Poszliśmy spać, a rano rozpoczął się armagedon.

Najbardziej obawiałam się, jak to przedsięwzięcie zniesie Niedźwiadka. Wprawdzie opowiadaliśmy Jej od kilku tygodni, że będziemy mieszkać w nowym domku, że przewieziemy tam wszystkie rzeczy, jak tam będzie wyglądało itp. itd, ale sądzę, że ten poziom abstrakcji jest jeszcze dla Młodej niedostępny.
Okazało się jednakowoż, że mała Rewolucjonistka w chaosie czuje się jak ryba w wodzie. Właziła do worów, wylegiwała się na nich, wspinała na kartony i stosy książek, zwiedzała odsłonięte przez przesuwane meble zakamarki i zastawione pudłami i innymi rzeczami nowe lokum. Ogólnie jako jedyna miała z tej akcji kupę radochy.

My zdecydowanie mniej ;)
Kiedy już przewieźliśmy (przy pomocy Brata, Zełwina i Kaszydła- DZIĘKI!) większość mebli i innych ruchomości okazało się, że podłogi nie widać i nie za bardzo jest się jak ruszać.
Mieliśmy sił akurat na tyle, żeby przygotować miejsce i akcesoria do spania, zjedliśmy dzień wcześniej przygotowane zapasy i padliśmy.

A nie, przepraszam, kłamię. Jeszcze nakarmiłam naszego chowańca. Bo po za naszą Trójką przeprowadzał się też naturalnie Bombelek. Mój zakwas zasadniczo jest lordem-rezydentem w lodówce. Ale starą lodówkę zostawialiśmy w starym mieszkaniu, więc podróż odbywał jedynie w słoiku. Żeby mi biedaczek z sił nie opadł, od razu po przewiezieniu (Oraz odnalezieniu w gąszczu pudeł i kartonów, a także nakrzyczeniu na Przemka, że go nie pilnował.) solidnie zwierzątko dokarmiłam.

No i przed snem zrobiliśmy jeszcze jedno. Wzięliśmy kąpiel. KĄPIEL!!! W wannie. Po trzech latach jedynie z prysznicem! Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr... Czysta (nomen-omen) rozkosz. Wprawdzie Przemko i tak pozostanie fanem natrysku, ale ja z dziką przyjemnością poleżałam w gorącej wodzie z olejkiem cynamonowym. KOCHAM WANNY!

Za to dzisiejszy dzień rozpoczął się zapoznaniem Małoletniej Wielbicielki Kąpieli z Jej Głębokością.
Serio, nasze Dziewczę pierwszy raz miało wejść do takiego ustrojstwa. Dnia poprzedniego poszła spać bez całościowego mycia, zaległości postanowiliśmy nadrobić rankiem. Niestety, nie przewidzieliśmy specyficznej akustyki metalowej wanny i (jeszcze bardziej specyficznej) ślepej łazienki. I Orka, pomimo swej namiętności do plusku, na początku mocno się wystraszyła. Pierwszą kąpiel odbyłyśmy więc we dwójkę. Po oswojeniu się z sytuacją Młoda pokochała sprzęt do tego stopnia, że dziś ilekroć robiłam coś w łazience - domagała się wsadzenia do wanny (suchej) i bawiła się tam swoimi kąpielowymi zabawkami ŚPIEWAJĄC  na głos.
Zaczynam podejrzewać, że śpiewanie pod prysznicem/w wannie jest cechą gatunkową Homo Sapiens.
Wieczorem już w ogóle było szaleństwo, bo Mama wydobyła (nabyte jeszcze przed akcją-migracją, specjalnie na okazję wannowego rozkręcania) niebieskie mydło pachnące jagodami. Tata wysmarował Plumkę, Plumka pokontemplowała, radośnie dokończyła dzieła samoniebieszczenia. wysmarowała wannę, potem Tata wszystko spłukał ku ogólnej uciesze.

A wracając do przeprowadzania. Kiedy spod zwałów pakunków zaczął się wyłaniać właściwy kształt mieszkania, kiedy zjedliśmy (dzięki Babci M., co go ugotowała oraz Mamie, Bogdanowi i Kaszydłu, co go dowieźli) obiad, pojechaliśmy pod stary adres po "resztę drobiazgów" (Dzidzioł miał wielką frajdę ganiając z Babcią W. kota (dziś podobno dzień kota jest, ma Dziewczyna wyczucie czasu ;) ) po pokojach i zaśmiewał się do rozpuku, gdy ten uciekając przeskakiwał przez kartony, bądź zaszywał się gdzieś w ich labiryncie.).
Kiedy przywieźliśmy te drobiazgi na nową kwaterę, ogarnęło nas uczucie deja vu. Znów całą przestrzeń zapełniały pudła, wory i kartony. Masakra. Całe szczęście większość z nich wyląduje w piwnicy.

By złapać oddech poszliśmy na spacer i zakupy. Nabyliśmy nieco smakołyków (zgadnijcie, kto jest małą wielbicielką makreli?), mleko z mlekomatu (:D) i wróciliśmy z powrotem do akcji.

W międzyczasie Bombel zjadł co miał zjeść, zagniotłam więc i upiekłam pierwszy pod nowym dachem chleb. Zapach uniósł się i nas :) Chleb udał się wspaniale. Nie to, żebym wierzyła we wróżby, ale... No i zrobiłam pierwsze pranie (głównie pieluszki-wieluszki).

Czyli można chyba powiedzieć, że jesteśmy w domu :)
Pin It Now!

piątek, 15 lutego 2013

Bo każdy powód jest dobry, żeby świętować

I uwolnić nieco grafomanii :D

Na górze róże,
Na dole klinga.
Kocham szalenie
Mego Wikinga.

Na górze róże,
Na dole Gandhi.
Tęsknię do Ciebie
Jak do Islandii.

Na górze róże,
Ciupinkę blade.
Kocham Cię bardziej
niż czekoladę.

Na górze róże,
Na dole kwiecie
Kocham najbardziej
Ciebie na świecie!

:D:D:D

Stąd
P.S. I buziaki dla wszystkich epileptyków ;)
Pin It Now!

środa, 13 lutego 2013

O strzale w dwie dziesiątki, kółkach, tym, co mnie kręci, Diwie OpeROWEJ i wielkich umysłach

Pakujemy...
się. Jeszcze parę dni i zmieniamy lokal. Straszne z tym zamieszanie, stąd moje nieogarnięcie w klimatach wirtualnych, wybaczcie.

Ale ja nie o tym.
Pisałam, że najlepszym prezentem dla Dziecka jest bycie z nim. Niby banał, ale prawdziwy.
Ciekawe, jak dokładnie w relacji z Dzieckiem uwidaczniają się motywy działania dorosłych. Kiedy popatrzycie jak zachowują się w sytuacji 1-1 z dzieckiem jego goście (czy dorośli w dowolnych innych okolicznościach) - z miejsca będziecie wiedzieć, czy przyszli do niego/dla niego, czy na imprezę.
Nasza Córa ma pod tym względem dużo szczęścia.
Między innymi szalenie jesteśmy zadowoleni, że udało nam się "sprezentować" Jej wspaniałych Rodziców Chrzestnych (Wiecie, że chrzestni mojego dziecka to dla mnie Kum i Kuma? :D:D:D). Chcieliśmy, żeby to była para i na pierwszy ogień poszedł Mój Brat i Jego Dziewczyna. Nie byliśmy pewni, czy się zgodzą, ale zgodzili i są takimi chrzestnymi, o jakich można pomarzyć, a ich kontakt z Orką jest niesamowity. Czasami tylko patrzę z boku i podziwiam. Kiedy się z Nią bawią są cali dla Niej, na Nią nastawieni i na Niej skupieni. Wsłuchani. Piękne to jest :) (Żeby nie było - prezenty dają też w formie materialnej ;) ).

Z innych ciekawostek - nabyliśmy czwartą chustę :D Tym razem kółkową, z przeznaczeniem kuchennym.
Rzecz w tym, że w domu Ora czasem też chce na ręce. Ale nie na długo. Motanie Jej w chustę wiązaną to przerost formy nad treścią. A noszenie Jej-Rosnącej-Cieżkości na rękach, nawet przez tych chwil kilka, daje niestety w kość (dosłownie) mojemu kręgosłupowi.
Kółka są tu idealnym rozwiązaniem, bo motają się błyskawicznie, dają (w pozycji na biodrze) dużą swobodę ruchu noszącemu i świetną pozycję obserwacyjną noszonemu. Średnio wprawdzie nadają się na dłuższe wyprawy (niesymetryczne obciążenie pleców noszącego i niesymetryczne ułożenie noszonego), ale po kuchni, czy na kwadransowe zakupy są jak znalazł.
W istocie zieleń jest jeszcze soczystsza i piękniejsza :D
Rozgardiasz w tle to efekt modowych zabaw Młodocianej Stylistki. Renifer w maminych koralach z bodziakiem na rogu? Czemu nie!

A co do zakupów - jako, że Przemko odczuł pewne niedobory w rejonie uswetrowienia - niedawno podążyliśmy na zakupy i przy okazji ponownie przymierzyliśmy się do naszego skinbog'a/krippsack'a (takie nosidło wikińskie :D). Una Igulsdóttir podrosła na tyle, że pasują do siebie idealnie. Niestety aparatu nie zabraliśmy. Dzieć zadowolony, sprawdzał tekstylia palpacyjnie z moich pleców, swetry zaś nabyliśmy dwa. (Was też kręcą faceci w swetrach? Mrrrrr...).

Aurora śpiewa. La, la, la i własnym tekstem. Nie są to (o ile umiem stwierdzić) zasłyszane melodie, a kompozycje własne, ale melodyjność nie pozostawia cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z piosenkami. W domu, na zakupach i na spacerze. W samotności i przed publiką. Naprawdę niesamowite robi to na mnie wrażenie.

Chodzi już na całkiem długie dystanse, na kolana decyduje się w ostateczności.
Jest świetnym obserwatorem. Dziś zafascynowana oglądała operację przeszczepu baterii na żywym teletubisiu (Dipsy) przeprowadzaną przez Dziadka. Żeby nie było: Dipsy jest zabawką-rezydentem u Prababci.

Jeżeli liczyć siorbanie jako słowo, to nasze uzdolnione werbalnie Dziewczę mówi już zdaniami. Konkretnie, kiedy nie widzi kota tam, gdzie kot być powinien (na podwórku lub prababcinym ogródku), mówi: "slurp, slurp (siorbanie) mleko!", co oznacza, że kotek poszedł napić się mleka.

Mamy też (niestety, bo nic miłego, ale i stety, bo to kolejny etap rozwojowy) pierwszego stracha.
Jakiś czas temu Tygryska zobaczyła, a przede wszystkim USŁYSZAŁA, prababciną pralkę w akcji.
Nasza pralka ładowana jest od góry, a prababcina to klasyczna wersja z "okienkiem". Dodatkowo wodę wylewa (głośno) do zlewu. No i od tego czasu Ora "boisię!" pralek. Wszystkich. Nie jest to jakaś straszliwa histeria, ale przed wejściem do pomieszczenia z pralką dziecko informuje: "boisię!", na pytanie "a czego się boisz?" odpowiada: "paka", następnie upewnia się, że "paka" jest wyłączona, po czym dopiero wchodzi. Jeśli pralka pracuje - Dziewczę opuszcza samo zagrożone terytorium, bądź domaga się wyniesienia (siebie, nie paki).

Wczoraj za to okazała nieustraszony instynkt towarzyski podczas "spotkania słodzącego" szczecińskiego Orszaku Trzech Króli, na Zamku Książąt Pomorskich. Zaczepiała starsze koleżanki, podawała rączkę różnym personom, biła brawo, piła mleko oraz odbierała wyrazy uznania:

Apetyt Jej rośnie razem ze wzrostem. Dziś u Prababci pożerała paprykowe leczo z kurczęciem. Najpierw skubnęła z mojego widelca parę kawałków mięsa. Potem pracowicie maczała sama widelec w sosie i wylizywała skrupulatnie. By na koniec odrzucić ze wzgardą ten wymysł piekielny (Tak, tak! Wiecie, że kiedyś był niemile widziany przez kościół?) i zabrać się za konkretne jedzenie w stylu rzymskim (ręczne znaczy).
 A potem obaliła miseczkę ogórkowej. Wiosłowała zawzięcie, ziemniaczki wyłowiła grabką, a resztę wysiorbała wprost z miseczki. Może to od tych maminych ogórów w ciąży, ale Smakoszka uwielbia kwaśne jedzenie.

Co do wzrostu - ten zdecydowanie odziedziczyła po Tatusiu. I byłoby to całkiem dobre rozwiązanie (jako ta "z metra cięta" serdecznie tego Dziecku życzyłam), gdyby nie przyczepione chyba do tego samego genu dysproporcje kończynowe. Orka nosi ubranka rozmiar-dwa większe w stosunku do swojego aktualnego wzrostu, którymi wprawdzie niekiedy mogłaby się jeszcze raz owinąć, ale które za to mają rękawki w-sam-raz, albo nawet za krótkie. Wykapany Tatko!

A na koniec o tym, że wielkie umysły myślą podobnie ;)
Po jednym spotkaniu został mi całkiem miły konspekcik.  Żal było, żeby się zmarnował. Postanowiłam rozwinąć go w cykl notatek. No i tak rozwijałam, rozwijałam, cieszyłam się, bo mi się dobrze pisało. I kiedy już szlifowałam ostatnie literki okazało się, że znajoma (i lubiana przeze mnie skądinąd) blogerka właśnie jest w środku cyklu na ten sam temat. I nie wiem - publikować? Chować do szuflady na "za jakiś czas"? Czy co? Ehh...
Pin It Now!

piątek, 8 lutego 2013

Słowa najważniejsze

...czyli dialogi matczyno-córczyne

- (Ja - do Niej, zajętej zabawą) E-eej, Córka...
- (Ona) 'nieartykułowane mruknięcie'.
- (Ja) Kocham Cię, wiesz?
- (Ona, nadal nie przerywając zabawy) MLEKO!
...
...
................................
Pin It Now!

poniedziałek, 4 lutego 2013

Moda i mowa (i nie tylko)

Od jakiegoś czasu Aurora wykazuje duże zainteresowanie kwestią stroju. I nie chodzi mi tu wyłącznie o wybebeszanie szafy własnej, czy cudzej :D.

Zaczęło się o narzucania sobie na ramiona każdego paska, sznurka, szalika, czy chustki, jakie się akurat napatoczyły. Następnie był etap przywdziewania (bądź dopominania się o przywdzianie), a potem natychmiastowego zdejmowania czapek i rękawiczek. Obecnie Dziewczę chwyta każdą wypatrzoną bluzę, sweter, bezrękawnik (grunt, żeby był rozpinany z przodu) i pędzi z nim do najbliższego rodzica, z okrzykiem "Apka, apka!".
Co tłumaczy się jako "Łapka, łapka", bo tak do Niej mówię, kiedy chcę, żeby włożyła rękę w rękaw :D.
I tak potrafi, ubrana już w body i bluzkę plus (właśnie przywdziany) sweter, żądać pomocy przy ubraniu bluzy i kamizelki.
Z rozbieraniem (na ogół) radzi sobie już sama :)
Niedawno paradowała nawet w tatowym swetrze!

A dziś przeprowadziła przegląd czapek w swojej szafie, domagając się nakładania ich na głowę własną i rodzicielskie.

Mówi więcej i więcej. Jej język rozrasta się tak ilościowo jak i jakościowo.
Pojawia się coraz więcej słów. Niektórych nie rozumiemy, wtedy czasem patrzy na nas, jak na wyjątkowo nierozgarnięte baranki i powtarza.
Nie wiem jakim cudem, ale powiązała gumę do żucia (opakowanie, które zna z kuchennej półki) i gumki do włosów (w pokoju na komodzie). Jedno i drugie to "gum-gum".

Dziś obudziła się, kiedy oglądaliśmy "Prawdziwą historię Kota w Butach" i relacjonowała nam, że "miał" i "ge, ge" i "jajo" i "bam" i "mama" i nie pamiętam co jeszcze. Robiła za narratora ;)

Wczoraj skakała po łóżku stojąc na nóżkach. Wyglądało to przekomicznie, jak skoczek narciarski skaczący na zwały kołdry :D.
Z upodobaniem staje na płaskich, niewielkich przedmiotach (książeczka, pokrywka od pudełka), albo wchodzi do pojemników, w których nie ma prawa się zmieścić (puszka po ciastkach, koszyczek na biżuterię).

A dziś wynajdowała nowe zastosowania (włączonego) nebulizatora. Wibracje uznała za niezwykle interesujące (hmmmm). Stawała na nim obunóż (trzymając się Mamy lub Taty), przykładała policzek, siadała pupą i opierała brzuszek.

Chustowy bobas - Kacper nadal  jest w łaskach. Ostatnio zawędrował do łóżka, więc teraz śpimy we czwórkę :/

Gorączka dzień po wizycie u Pani Dohtor spadła, by więcej się nie pojawić. Za to mnie boli gardło.

Opowiadam Jej, że niedługo będziemy mieszkać w innym domku, ale sądzę, że jest to poziom abstrakcji jeszcze dla Niej nieosiągalny.

Pin It Now!

piątek, 1 lutego 2013

Bez sarkazmu o Poczcie Polskiej, o zabawce wszech czasów z Ameryki, podziemnej pomarańczy, LaktyWzruszeniu i innych ważnych sprawach

Dwa dni temu przyszedł do nas mój ulubiony Pan Listonosz, oświadczając, że bardzo się cieszy iż mnie zastał, bo ma dla mnie paczkę, która się nie zmieści do skrzynki. Odebrałam. Paczka bez znaczków, nadawca - Poczta Polska, stempel "zwolnione z opłat - sprawa służbowa" (czy jakoś podobnie). ???? W środku był... mój kalendarz, którego zgubienia nawet nie zarejestrowałam (noszę go w torebce), a z którego kilka dni wcześniej spisywałam na mojej poczcie adres.

Dzień później ten sam Pan Listonosz przyniósł mi pakę wielkogabarytową (dzięki Hafija :*), której wcale nie miał obowiązku przynosić.

Moje zdumienie jest niezmierne. I jak tu narzekać na Pocztę?

Dziecię moje odkryło na własny użytek kolejną zabawkę wszech czasów! Jest bio-eko, naturalna, kreatywna, uniwersalna, długofalowo-interaktywna, tania i importowana z Ameryki! Zwłaszcza furorę robi w Wielkopolsce (śp. Prababcia Władzia Ory była rodowitą Poznanianką, więc coś jest na rzeczy).
Mowa o... ZIEMNIAKU. A konkretnie o ziemniakach. Ziemniaki są GENIALNE!!!
Stąd
Jak Mama zostawi na podłodze otwartą torbę ziemniaków, to można je wszystkie wysypać. Można je potem po kolei (nie wszystkie) wkładać z powrotem. Można się zirytować, bo otwór torby gdzieś się zawieruszył. Można ziemniaki turlać. Np. po schodkach. I przeciskać szparą pod drzwiami. I denerwować się, że w dwóch łapkach nie mieszczą się trzy ziemniaki. Można je wsypać do ceramicznej miski (wielkości i ciężaru połówki Dziecka) i z ową miską w obu rękach zasuwać na kolankach przez całą kuchnię. Można też ziemniaki podawać (wszystkie) pojedynczo Mamie. Radochy na kilka dni takie ziemniaki dostarczają. No a jak się Mama postara, to w końcu można je nawet zjeść!

Wczoraj wieczorem Młodociana odkrywczyni zachorzała. Maślana się taka zrobiła i przytulasta jeszcze bardziej niż zwykle. W dodatku ciepła jak mały piecyk, który to piecyk jak się okazało miał 38C.
Wcześniej już miała katar, ale działaliśmy "zielonym glutem" czyli maścią majerankową.
Temperaturę zbiliśmy, a rano zarejestrowałyśmy się do Naszej Pani Doktor, która to posłuchała gdzie trzeba, gdzie trzeba zajrzała i orzekła, że wszędzie czysto, gardło leciutko zaróżowione, więc siedzieć w domu, temperaturę powyżej 38 zbijać, jeść, pić i obserwować.

Kurujemy się więc tranem w cycu, rosołkiem z jaglanką, malinami z lata, wodą z imbirem i innymi dobrościami i jest coraz lepiej :)

Aurora coraz dłuższe dystanse pokonuje samodzielnie per pedes, wyraża frustrację niemożnością władowania słoika wekowego do swojej torebki formatu zeszytowego oraz "boiśę!" wszystkiego.

Taki etap chyba, bo nie wygląda to na faktyczne przerażenie, a jakiś rodzaj zawołania eksperymentalnego. Tulimy, mówimy że jest bezpiecznie (choć nie sprawia wrażenia, jakby szczególnie wyglądała pocieszenia) i tyle.

Pudeł przybywa.

Tygryska gada nawet przez sen.

Domaga się wożenia na rowerku biegowym, do którego ma jeszcze za krótkie odnóża.

Kiedy już Matka wykarmiła (piersią) wszystkie pluszaki, drewniaki, plastiki, kiedy jej pierś zaproponowano Ojcu, Ciotce i podwórkowym kotom, nie zapominając o ilustracjach w książkach - Dziewczę zaczęło używać własnych sutków i karmi. Ekhm, ekhm, czy wszyscy słyszeli? Moja Córka KARMI PIERSIĄ!!! Wprawdzie tylko dwie wybrane zabawki (Lalę Zuzię i Misia Miecia konkretnie), ale jednak. Kolejna Laktywistka! Czujecie moc mojego wzruszenia?

W ogóle Dziewczę szczodre jest niesłychanie. Kiedy podczas zakupów (dużych, z Tatą, a więc w wózku zakupowym) wymogła urwanie jej kawała skórki od chleba, po  przeżuciu kilku kęsów zaczęła wyciągać kończynę górną z wymemłanym pieczywem w kierunku każdej mijanej istoty człekokształtnej i proponować "Am?".
Karmi także obrazki i zdjęcia w gazetach i na ekranie laptopa. Taaaaaakkkk...

Więc jeśli przez jakiś czas nie napiszę z powodu entera zablokowanego okruchami chleba, albo przestanę używać litery "n" unieruchomionej przez avocado - znajdźcie w sercach odrobinę wwwyrozumiałości ;)
Pin It Now!