niedziela, 29 grudnia 2013

Smutek w poszewce

Ora, dziś rano, po przebudzeniu, widząc całkowity brak Tatki w łóżku (był w łazience):
- Nie ma Tatki. Tylko poduszka smutna, sama została.
...
Serce się kraje :D
Pin It Now!

sobota, 28 grudnia 2013

Mama do nikąd nie wraca oraz o pracach ogrodniczych i diagnostyce

Mam w "poczekalni" piętnaście niewykończonych notatek. Mam w koszu robótkowym milionpińćset cudów w różnym stopniu realizacji. Mam tysiąc projektów "w toku". I nie zanosi się, żebym w tym roku skończyła.

Czemu? Och, z całą pewnością duży wpływ na oną sytuację ma moja totalna dezorganizacja czaso-przestrzenna, fakt iż jestem z natury pracowita inaczej, oraz kliniczna postać prokrastynacji.
Mogłabym trochę pozwalać na Córkę, ale moje sumienie, pomimo swej raczej kociej natury, w tym wypadku wyjątkowo mi nie pozwala.
Niemniej jednak swój (niewielki) udział ma fakt, że od miesiąca jestem matką-sporadycznie-pracującą. Dokładnie dwa do trzech dni w tygodniu.

Tak się ułożyło, że akurat w momencie, kiedy zaczęłam się rozglądać za możliwymi dla mnie do przyjęcia pomysłami zarobkowania - pojawiło się kilka okazji, w związku z czym prowadzę sobie cykl kawiarenek dla mam w Nowym Warpnie oraz ogólnorozwojowo-sensoryczne zajęcia dla mam i dzidziołów.

Na kawiarenki Ora jeździ ze mną, a w ich trakcie - razem z dziećmi uczestniczek - szaleje z Panią Opiekunką (która jest Nią absolutnie zachwycona i na rękach nosi). Dodatkową atrakcją jest fakt, że wyjazd do Warpna jest okazją do spotkania Cioci Ani, za którą z kolei Ora przepada :D

Na zajęcia miejscowe dla starszej grupy, Dzidzioł chodzi razem z Babcią (żeby mama mogła się skupić na prowadzeniu), zaś podczas tych dla młodszych dzieci - zostaje z nią spokojnie sam-na-sam.

A już od nowego roku startujemy ze Szczecińską Grupą Edukacji Domowej. Zebraliśmy się w ok. siedem familii i tworzymy grupę przed-przedszkolną. Na razie tak "na rozbieg", żeby zobaczyć jak to będzie, bo dziecioły jeszcze żadnym obowiązkiem objęte nie są. Ale z ambitnymi planami na przyszłość. Ochhhh trzymajcie kciuki! Ja jestem ogromnie podekscytowana i nakręcona na ten projekt.

Z kolei 6 XII nadciąga kolejny Orszak Trzech Króli, podczas którego Gimlea tradycyjnie wesprze siły ciemności.

No i już nadciąga kolejny Warsztat.
I spotkanie szczecińskich matek blogujących.
No i plan Klubu Kangura na nowy rok trzeba ogarnąć.
No i jeszcze...

Wybaczcie więc  krzaczory blog porastające, będę je systematycznie karczować.

P.S. Aha, nie napisałam, że na dokładkę rodzinnie sobie niedomagamy. Zaczęło się od mojego gardła, potem kaszleć i pogdorączkowywać zaczęła Ora, a na koniec (po odstawieniu antybiotyku na boleriozę) dopadło Przemka. Żeby  było śmieszniej nasza Dohtor rodzinna, a potem druga, która ją zastępowała urlopowo, u każdego z nas (pomimo niemal identycznych objawów) zdiagnozowała co innego.
Wobec czego ja po dwóch różnych (karmieniowo-przyjaznych) antybiotykach leczę się ziołami i czekam na wyniki badań krwi pod kątem krztuśca, Ora się inhaluje, pije (z dziką rozkoszą, wyjadając "wiórki") syrop z buraka i daje (lub nie) sobie stawiać bańki, a Przemko czeka na interpretację zdjęcia zatok i łyka to co mu podsunę. Radosność i szczęśliwość.
Pin It Now!

wtorek, 24 grudnia 2013

Oczekując

Spóźniona z czytaniem, pisaniem, pieczeniem i pakowaniem, ale przecież jestem :)

W ten wieczór oczekiwania na cud... W noc oczekiwania na narodziny. Na przyjście na świat dziecka jedynego w swoim rodzaju.

W ten czas najniezwyklejszy z niezwykłych życzę Ci poszukiwania i odnajdywania. Tęsknoty i spełnienia. Dążenia i osiągania. Podróży i powrotu. Codziennych cudów i cudownej codzienności. Mądrości i wiary, co się nie zastanawia. Poznawania i zapominania. Niezmiennej zmienności.

Wiary, Nadziei, Miłości.
Miłości.
I butelka świateł :)
I jedna z moich ulubionych:
 

I inna - boska! I to wykonanie...

Pin It Now!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dziecko na warsztat bożonarodzeniowo-rękodzielniczy - głównie choinki

Nadszedł czas na kolejną odsłonę
http://projektlondyn2014.wordpress.com/dziecko-na-warsztat/

Tym razem bożonarodzeniowo-rękodzielniczy.
Jako, że dopadł nas zmasowany atak wirusów (Ora) i bakterii (ja oraz Przemko), to czasu na działania przeróżne mamy wprawdzie mnóóóóóstwo (bo siedzimy raczej w domu), ale przeznaczamy je głównie na kucharzenie. Nie mniej jednak znalazłyśmy kilka chwil na niewielkie działalności artystyczne.

Wiecie, z dwulatkami jest tak, że wiele ich twórczości plastycznej budzi ogromny zachwyt i entuzjazm... ich samych, oraz rodziców. No niekiedy babcię jeszcze trafi. Z nikomu nieznanych przyczyn reszta wszechświata często odmawia udziału w składaniu hołdów nieogarnionemu talentowi młodocianych twórców. Takie życie.

Toteż, choć na co dzień nasze działania nastawione są raczej na proces (czyt. dobrą zabawę), niż na konkretny efekt artystyczny, to raz na jakiś czas kombinuję taką formę, co by i reszta stworzenia docenić mogła ;)
Ora wprawdzie preferuje masy plastyczne, z mniejszą cierpliwością podchodząc do wyklejanek, farb, czy (w ostateczności) kredek, ale tym razem dała się przekonać.

Dlategoż właśnie poczyniliśmy:
 Całorodzinne kartki świąteczne, 
które trafią do krewnych i znajomych królika

Znalazłam je (pod hasłem "printable noel tree" bodajże) rok, czy dwa temu, na jakimś fajnym diy'owym i dzieciowym blogu, ale za Chiny ludowe nie pamiętam na którym. Przepraszam. Zachwyciłam się pomysłem i czekałam tylko, kiedy Młoda będzie dość sprawna, żeby ogarnąć temat :D
Najpierw potrzebny jest Tata. Zwłaszcza, jak Mama jest na bakier z prostym cięciem, oraz kreśleniem linii prostych takoż. Tatko kartki wyciął i szkielet drzewek mistrzowsko nakreślił.
Potem szykowałyśmy materiały i narzędzia. Tu kontrola ustrojstwa do masowej produkcji aniołków.
Wyprodukowane przez Aurorę anioły.
Paleta z klejem z brokatem (tu w większości już zużytym). Miałyśmy też akwarelki, ale się nie załapały na słitfocię.
Nanoszenie pierwszych plam na szkielet. Czujecie to twórcze napięcie?

(przy świątecznie odzianym Reniferze Remigiuszu) Stoją orczyne, leżą mamine. Zdjęcia (z powodu fatalnego światła) nie oddają uroku brokatowych choinek. A są cudne, zaręczam.
(A w PoTworni znajdziecie drukowalny szkielet :) )
Zrobiłyśmy też:
Choineczki ze wstążeczki 
- do domu i do podarowania.
 Żeby je zrobić - najpierw chora część familii wysyła (względnie) zdrowego Tatkę na polowanie na zieloną wstążeczkę, podczas kiedy ona (część) robi w mieszkaniu totalną demolkę "porządkując" wszystkie swoje "przydasie" i wybierając te, które do produkcji choinek mogą okazać się najprzydatniejsze (czyli prawie wszystkie ;) ). Ostatecznie używa jednego promila, bo popatrzcie jaka to prosta robota:
I efekty...

I znów światło nie oddaje subtelnego uroku srebrnych paciorków.

Tak naprawdę przeceniłam tu cierpliwość swojej Córy. Założenie było takie, że będzie ona wybierać i nadziewać na (trzymaną przeze mnie) igłę koraliki. Skończyło się jednakowoż na jednej gwiazdce, po czym Dziewczę z zapałem wzięło się do przekładania koralików z jednego pudełka do drugiego, następnie do trzeciego etc. ...
Też dobrze. Taki trening małej motoryki to wcale nie pikuś :)

Chojaczki "skończyłam" więc sama. Dodam tylko (bo tego nie widać), że końce wstążki dobrze jest opalić nad płomieniem (lekko, żeby się całkiem nie zwęgliły) - wtedy się nie siepią.


Z powodów chorobowych nie udało nam się wybrać po patyki niezbędne do choinki naściennej, ptasio-minimalistycznej, ale nadrobimy to niebawem.

A tuż przed wigilią będzie jeszcze wieeelka zabawa w dekorowanie pierniczków. Ciasto już dojrzewa. I pakowanie prezentów. Sami zobaczycie.
Na koniec Ora upamiętniła fakt odbycia kolejnego warsztatu w "dzienniczku".

Wciąż przed nami:
STYCZEŃ – warsztaty muzyczne
LUTY – logiczne myślenie górą!
MARZEC – królowa nauk – matematyka zawita na nasze warsztaty
KWIECIEŃ – na warsztatach będzie historia bliższa i dalsza – może rodzinna, może lokalna, a może światowa, kto wie?
MAJ – sztuki plastyczne mają głos
CZERWIEC -  to będzie warsztat warsztatów



Pin It Now!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Zawiedzione, zimowe nadzieje i wspomnienia gorąca

Ucieszeni, że Ksawery przyniesie śnieg - pogalopowaliśmy zakupić Dziewczęciu zimową brykę. Zakupiliśmy, jeno okazało się, że jazdę próbną (pomijając kilka metrów po sklepowej podłodze) to może sobie zrobić po mokrych liściach, albo innym razem.
Tak moi drodzy, bo kiedy większość Polski tonie w zaspach - w Szczecinie śniegu brak.
No bo tej kilkumilimetrowej, topniejącej warstewki nie nazwiecie chyba porządnym śniegiem. Ehhh...

Nieco rozczarowana, acz nie tracąca nadziei (tak, tak, wiem czyja to matka) wspominam cieplejsze czasy (jako że, dzięki uprzejmości Autorów, dotarły już do mnie upragnione zdjęcia).

Wolin 2013

Najpierw pojechaliśmy na warsztaty archeologii eksperymentalnej. Było upalnie i spokojnie. Dopóki nie skończył się łikend... Kłód rzucanych pod nogi organizatorom festiwalu przez władze Wolina nie opiszę, bo mną rzuca. Koniec końców musieliśmy przenieść obozowisko, bo ryczący za płotem potwór nie dawał ani pracować, ani odpocząć, a przede wszystkim straszył nam Córę.

Ale po za tym (i po za wściekłym upałem, który wykańczał wszystkich, oprócz dzieci - Ora ucinała sobie wprawdzie jedną dodatkową drzemkę w ciągu dnia, ale po za tym była pełna energii) było wspaniale :)

Po tygodniu wróciliśmy na jeden dzień w pielesze domowe, celem oprania i wróciliśmy na sam Festiwal, podczas którego o ciszy i spokoju można było zapomnieć. Oferował za to moc innych radości.

(zdjęcia są autorstwa K&W Szlósarczyków, Igula, Sómy i jeszcze kilku osób, ale nawet nie pytajcie które są które...)

Una wielokrotnie obserwowała, jak rzucam runy (czasem z Nią na kolanach). W końcu zażyczyła sobie, żeby wysypać je Jej z woreczka i, pokazując każdą po kolei paluszkiem, z wielkim zaangażowaniem powtarzała "runa znacy, runa znacy, runa znacy..." :D Młodociana Seidrkone ;)
Popołudniowa drzemka regeneracyjna ;) (W lnianym namiocie uszytym przez Igula :D)
Za naszym namiotem była góra kamulców i druga - grubego żwiru. Una uznała, że to wymarzony plac zabaw i NAPRAWDĘ trudno Ją było stamtąd zabrać. Nawet zmrok Jej nie przeszkadzał.
Podobno każda dziewczynka lubi przymierzać mamine buty ;)
Widok na potwora (I miejsce składowania ziemi z wykopalisk po drugiej stronie Dziwnej.)
W uścisku mrocznego padawana.
Ha! Zdobyłam...
...szczyt Bębna!...
...I tańczę NA nim :D

A taki mieliśmy księżyc...
Takie siano...
Taką Somę...
Warzenie strawy i testowanie nowego nabytku (teraz potrzebny nam tak z cztery razy większy :D)
Za sprawą Znajomej-Mojej-Mamy mój wiedźmi kram dekorują... suszone żaby (zebrane z jezdni, żeby nie było). W tym roku podszedł do mnie jeden z sąsiadujących z nami Węgrów i barrrrdzo chciał jedną... kupić! Dostał w prezencie. W końcu przyjaźń polsko-wikińsko-węgiersko-słowiańska zobowiązuje ;)
Takie tam, kobiece robótki
Dziecku po zakupach z Tatką i atrakcjach w postaci własnoręcznie sfilcowanego serduszka taka mała porcyjka obiadu nie starczyłą. Trzeba było łyżką zakąsić.
Sóma i fryzura walkirii
Oj tam, oj tam, że wikingowie nie mieli arbuzów ;P
Wujek Gunnar karmi mroczną truskawką :D
Dziecko w beczce. Żeby nie było - sama wlazła!
Właśnie się pakowaliśmy, co Córuś widocznie potraktowała bardzo dosłownie.
Prawy, górny róg - Pan sędzia :D
Całkiem z prawej
Biały płomień, tańczący na kretowiskach ;)
Zmęczona
Leż, jak nie żyjesz! TO JEST PRAWO (na wielkiej ladze ten się napis czyta ;) ).
W taki upał trzeba się... namleczać :)
Długie, męskie wikingów rozmowy...
Bractwo gołych klat ;)
Co to? Ptak? Smok?
Że co? Że helikopter? Strącić gada! Nie będzie nam, na nasze niebo wylatał!
Ohhh, oczywiście, że za rok znów będziemy :)
A  tu już przygotowania do Jól!
Pin It Now!