piątek, 29 czerwca 2012

Ciemna notka, czyli Prattchett o rodzicielstwie

Ostatnio bardzo modne stało się podejście typu "macierzyństwo non fiction", czy "macierzyństwo bez lukru".

Czytam tak, słucham i zgrzytam zębami, albo zmieniam stronę/rozmówcę/program.

Noż cholera, no! Jeżeli bycie z dzieckiem to takie pasmo udręk, dół permanentny, kres życia indywidualności, nuda, osamotnienie itp., itd, to do wszystkich diabłów na co było zachodzić?

Nie trawię różowego bełkotu dzidziusiowo-cukierkowo-bejbikowego. Rozumiem, że jego wszechobecność może być męcząca. Ale Nigdy nie przyszło mi do głowy przyjmować go, jako źródła informacji o rodzicielstwie. Może dlatego teraz nie pitolę, jak to się dałam zrobić w balona i uwierzyłam, że bycie z dzieckiem to betka.

Bo - słuchajcie, słuchajcie, bo raczej nie będę powtarzać - betka to to nie jest. Zwłaszcza dla tego z rodziców, który zostaje z dzieckiem w domu.

Bo na niego spada odpowiedzialność całkowita. Bo musi być dostępny 24/dobę NON STOP co w ŻADNEJ innej pracy nie jest wymagane (Przerwa śniadaniowa? Regeneracyjna? Jak ostatnio piszą w komiksach "bitch, please!"). Jak mawiał Szalonooki Moody "Ciągła czujność!".

I nikt, absolutnie NIKT, kto sam tego nie przerobił - nie pojmie, jakie może to być frustrujące w określonych okolicznościach.

Dobrze tym, którym mamy/teściowe/znajomi przyjeżdżają pomyć okna i ugotować obiad, a nie udzielać rad jak wychować dziecko. O Zaopiekowaniu się młodym podczas np. takiej ekstrawagancji jak dłuuuga kąpiel nie wspomnę.
Dobrze tym (w tej liczbie niżej podpisanej) co mają małżonków współpracujących, a nie wypinających (Się. Na wszystko. Zadem.).
Dobrze tym, co mają grupę (albo chociaż jeden egzemplarz) rodziców w podobnym wieku, do których mogą otworzyć usta z nadzieją na zrozumienie.

Nie wszyscy tak mają. Smutna prawda. I ja tym niewszystkim naprawdę głęboko współczuję. Sama bym w takiej sytuacji poległa, padła i już nie wstała.

Ale wśród tych niewszystkich i wśród rodziców w ogóle, funkcjonują dwie postawy. Jedna, (tak T., do Ciebie piję), która mimo przejściowych kryzysów jest nastawiona na pozytyw. Jasne, że lekko nie jest (nikt nie obiecywał, że będzie), ale POMIMO to i tak jest cudowny czas.

I druga, od której już więdną mi uszy, oczy i cycki opadają, pod tytułem "Jestem najnieszczęśliwszą matką najgorszego bachora na świecie, nikt mi nie powiedział, że to taki koszmar, a ja myślałam, że landrynkowy bobasek będzie sam się przewijał i gulgał uśmiechnięty jak dzień długi, a w nocy spał".

Noż qrdeeeeee...

Jak się do rodzicielstwa podeszło z hasłem "zróbmy sobie dzidziusia" na ustach, jak się uwierzyło Kasi C., jak się słuchało różowego bełkotu jak prawdy objawionej, no to...
 Trywializując. Jak chce się mieć linię, to nie można się obżerać czekoladą. Jak chce się mieć krótkie włosy, to nie zaplecie się warkocza, a jak się chce mieć dziecko...

Do rodzicielstwa trzeba dojrzeć. Nie można podchodzić do niego bezrefleksyjnie. To jest wybór dotyczący życia (co najmniej) trzech osób. Uważaj, bo Twoje życzenia mogą się spełnić.

Właśnie. WYBÓR. Poniekąd sprowadza się to dla mnie do świadomości tego kim jestem i czego chcę. I odpowiedzialności za swoje decyzje. Jest taki cytat z Prattchetta (Terrego), który mogłabym wybrać na motto życiowe (oczywiście mówi go wiedźma).

"Jeśli jest za to cena, postanawiam zapłacić,
(...)
Gdzie mnie to zaprowadzi, postanawiam pójść.
Postanawiam. Taki jest mój WYBÓR."

A jak się wybrało, to nie ma się co wykręcać od konsekwencji i się im dziwić. To nie chodzi o to, żeby nigdy nie mieć doła. Nie ogarniać. Żeby zawsze stawać na wysokości zadania. Wiecznie szczerzyć się jak szczeżuja, albo kot z cheshire. Ćwierkać i tiukać.
To tak jak z miłością. Chodzi o to, żeby w najgorszym z najgorszych momentów nadal wiedzieć, że to jest to co wybieram. Teraz. Zawsze.

 Nasz wybór posapuje mi właśnie w ucho, bo zasnął mi na plecach. Jest to jeden z dwóch najwspanialszych moich wyborów życiowych.
Pin It Now!

środa, 27 czerwca 2012

Miejsce kobiety

Na szpicy.

Agrrrrrrrrrrrrrrrr!!!

I tak cię dorrrrrwę :D
Fajrant!
Gwiazda wszystkich obiektywów
 
Kiedy wkraczałam w świat rekonstrukcji historycznej miałam solidne obawy,  jak ze swoim charakterem poradzę sobie w odtwarzaniu kobiety, w jej ówczesnej roli i sytuacji społecznej. Wiecie, na hasła o miejscu kobiety w domu, przy garach itp. włos mi się jeży.
Nie, żebym nie lubiła garów. Od jakiegoś czasu jestem najszczęśliwszą na świecie Wiewiórką domową, z pieluchami na dokładkę ;) Ale to był WYBÓR, a nie przymus. A duch mój wojny i niepodległy... sami wiecie.

Ale.
Kiedyś marzyło mi się machanie mieczem. Marzy się wielu młodym dziewojom, z romantycznym nastawieniem i wizją gibkiej sylwetki (no, nie w moim przypadku ;) ) w powiewnym gieźle, a'la postaci z fantastycznych filmów.

Jednak wpakujcie taką nimfę błotną w przeszywkę, piętnastokilowy sweterek z drutu i metalowe wiadro na głowę, a straci nie tylko wdzięk, powiewność i urok, ale i wszelką ochotę do naparzania się ciężkim (miałam odciski na rękach po każdym treningu) żelastwem. Są wyjątki, nie przeczę, ale jakże nieliczne.

Szycie. Z łuku. Pozostaje. I tu, i kibicią można poszpanować, i bojowo się wykazać. Więc jakaś tam alternatywa jest :D.

Kobieta może wybierać w rzemiosłach - tu problemu nie ma.

Jednak.
Z racji bycia kobietą z reguły zajmujesz się kuchnią. Luz - ja to lubię. Jak już się wyzwolisz, możesz zagonić do pomocy niewolnych - więc zostaje doprawianie i pokazywani palcem (gorzej jak się wszyscy wyzwolą padalce, to już tylko chochla jako ciężki argument). Ale tu zaczynasz też uczyć się sposobów. Masz np. drewno do porąbania. I masz dwie opcje. Zagrać na męskich uczuciach przedstawiając się jako słaba niewiasta i prosząc o pomoc (działa), lub wkurzając się, że nie możesz się doprosić, albo że "zaraz", i porąbać (szybciej) sama. Też działa, ale o ile mniej przyjemne :D

Władza.
No tu mamy przerąbane. Panny w ogóle mają do luftu. Chyba, że się na jakiś rodzaj kapłaństwa czy magii załapią. Mężatki mają fajnie, zwłaszcza jak mają męża "na stanowisku" (tzn. zależy pewnie, jaki to mąż). Jest on źródłem nie tylko informacji "z wyższej półki". Można, roztaczając kobiecy czar, nieco ukierunkować jego spojrzenie na różne sprawy, skłonić w interesującym nas kierunku. Można wreszcie poprosić go wprost o rzecznictwo w interesującym nas temacie.

Ten "kobiecy wpływ" nie dotyczy wyłącznie twojego mężczyzny. Z racji płci inni faceci nie traktują cię jako rywala. Więc inaczej (mniej ostrożnie?) z tobą rozmawiają. Inaczej słuchają twoich opinii, wniosków czy próśb (choćby dlatego, że faceci rzadko się o coś proszą nawzajem).

A już to co się dzieje w kobiecym kręgu, jakie tam plany i intrygi wobec niczego nieświadomych mężczyzn powstają - to już jest materiał nie tylko na magisterkę, ale na trzy doktoraty.

Poznawanie świata z tej perspektywy jest dla mnie doprawdy fascynujące.

Naturalnie zdaję sobie sprawę, że kobiety w rzeczywistości były w milion razy gorszej sytuacji. Nie jest moim zamiarem jakakolwiek forma pochwały klasycznego podziału ról, czy ubezwłasnowolnienia kobiet. Nie chciałabym tak żyć.

Ale odkrywanie, jak to funkcjonowało naprawdę mnie pasjonuje.

Zaznaczam, że nie uważam mężczyzn za łatwych do manipulowania (nie bardziej w każdym razie niż kobiety ;) ). Nie manipuluję też własnym Mężem. Ale odtwórstwo uzmysłowiło mi nieco, jak takie sytuacje musiały wyglądać. Jakich środków musiały się chwytać kobiety, żeby osiągnąć swoje cele.

Jest to trudne, często wkurzające. Ale i (na krótką metę) ma swój urok. Kiedy nie działasz metodą tarana (oj, lubię niekiedy), a powoli tkasz nici pajęczyny subtelnych powiązań, używasz sposobów delikatnych. Nie mogąc sięgnąć po władzę - musisz z konieczności szukać rozwiązań zaspokajających potrzeby jak największej liczby zainteresowanych (a w każdym razie tych, którzy decydują ;) ). Nie mogąc działać wprost, narzucać swojej opinii - musisz przekonywać.

Dziś często musimy działać "po męsku". Ale odkrycie, jak trzeba było się  nagimnastykować kiedyś, aby - będąc kobietą - osiągnąć swój cel, bardzo wzbogaca. Wyposaża (nomen-omen) w narzędzia zapomniane, a wciąż działające. Po które niekiedy naprawdę warto sięgać.

I niech mnie Kazia Sz. zlinczuje, ale ja niekiedy naprawdę:


Pin It Now!