piątek, 31 maja 2013

NSAS* - dla małej pupy i dużej głowy, czyli nowe, gryczane klimaty

*Notka Sponsorowana Acz Szczera

Od jakiegoś czasu absorbował mnie problem niezmiernej wagi, a konkretnie - poduszki.

Ja w tej dziedzinie jestem raczej niewymagająca, gdyż ponieważ albowiem sypiam od wczesnego dzieciństwa na całkiem płasko, lub ewentualnie z małym jaśkiem pod głową (kurczę, właśnie doszłam do wniosku, że w łóżku jest nas już czworo ;) ).
Ora poduszek do celów sennych nie używa w ogóle.
Natomiast Przemysław, z racji anatomiczno-zawodowo-zdrowotno-wrażliwościowo-różnych ma pod tym względem naprawdę WYSOKIE wymagania. Musi mianowicie spać dość wysoko i stabilnie podparty. No i jednocześnie wygodnie ułożony.
Poduchy przerabialiśmy już różnych kształtów, rozmiarów i materii. Z różnym efektem, ale bez euforii raczej. Co ciekawe najlepiej póki co spisał się mój "banan" do karmienia (O, to także druga poduszka, której sama używałam dość intensywnie. No i Ora naturalnie też).

Z drugiej (nomen-omen) strony, rozglądałam się za jakąś sympatyczną pufką pod siedzenie Młodocianej. Jako, że na naszym obecnym metrażu wielkie sako, o jakim myślałam wcześniej, raczej nie ma racji bytu - szukałam czegoś poręcznie niewielkiego, miłego oku i pupie.

Dlatego propozycja firmy Nowe Klimaty, żeby przetestować ich produkty pojawiła się w najlepszym możliwym momencie.

Firma oferuje poduszki, wałki i materace wypełniane łuską gryki lub/i prosa (ciekawa, bo nie szeleszcząca i mniej "intensywna w dotyku" alternatywa).

Wypełnienie gryczane ma masę zalet, m. in. nie nagrzewa się od ciepła naszego ciała, dopasowuje się do naszego kształtu, ale jednocześnie zapewnia stabilne podparcie, nie uczula, przepuszcza powietrze, słowem - same plusy. Proso dla odmiany nie szeleści, ale nieco bardziej "grzeje" (choć niektórzy postrzegają to jako zaletę).

Ale to, co najbardziej mnie ujęło w ofercie NK, to przecudny (i POLSKI) len!

Lubię taki styl, który cechuje pewna surowa szlachetność. Wierzę, że często mniej znaczy więcej. Od mnogości deseni i ozdobników wolę prostotę i minimalizm.
Och, pewnie że nie zawsze udaje mi się to osiągnąć, ale do tego próbuję dążyć.

Dlatego, kiedy zobaczyłam przecudne poszewki z czystego, surowego lnu - zaświeciły mi się oczy :D

Nie znajdziecie tu poduch obszytych koronką i cekinami, ani we wściekłym różu, czy neonowych kolorkach. Za to jeśli pasują Wam czyste, nasycone, zdecydowane barwy, albo szukacie czegoś w czerni i bieli, albo może w szkocką kratę czy azjatycko-kwiatowo-kimonowe motywy - proszę siadać, brać i wybrać. Jest też ekoskóra.

W ogóle produkty są z tych bio-eko-fit-trendy i w ogóle :D W pozytywnym sensie.

Wybraliśmy (po rodzinnych konsultacjach ;) ) dwa egzemplarze testowe:
Dla głowy Przemka: poduszkę gryczaną w poszewce z niebielonej bawełny

Dla pupy Aurory: pufkę "medytacyjną" z cudnego lenku
Z dziką radością potestowalibyśmy materac, niestety w ofercie są jedynie takie dla singli, dla naszych rodzinno-współspaniowych celów zupełnie niezdatne :(

Relacje z testów - wkrótce.
Pin It Now!

niedziela, 26 maja 2013

Zmieniam świat

Zmieniam świat. Dzień po dniu, minuta po minucie.
Karmiąc mlekiem, chlebem, dotykiem i słowem.
Pięćsetny raz wsadzając na zjeżdżalnię.
Kołysząc w ramionach.
Niosąc na barkach.
Puszczając bańki z wody i mydła.
Gnając na trasie dom-przychodnia-rynek-plac zabaw-dom.
Tuląc w płaczu.
Trwając w zachwycie.
Śmiejąc się do łez.
Wściekając i licząc do miliona.
Patrząc na mrówki.
Oddając w ręce Ojca.
Wypuszczając z rąk.
Huśtając do rozpuku.
Wkładając oporne rajstopy.
Po raz miliondziewięcsetny mówiąc że: to koparka, to kotek, to jezioro.
Nazywając i pokazując.
Zmieniam Świat.

Późno w noc obejmuję go ramionami, przytulam usta do jego ciepłego policzka, kołysze mnie jego spokojny oddech.

Zmieniam Świat i zmieniam się.
Dzień po dniu, noc po nocy.

Mamo
I Wy wszystkie Moc-Mające
Czego JESZCZE można nam życzyć?
:)
Pin It Now!

czwartek, 23 maja 2013

Działalność artystyczna, co zawiera damska torebka oraz o pięciu się wzwyż. I kangury ;)

Pod wpływem doznań kulturalnych (chociaż kłamię, bo zaczęło się wcześniej) zintensyfikowałyśmy działalność artystyczną. Ołówek, kredki, farba klejowa. Dzidzołka rysuje i gada do siebie:
- Mrmrmrmrmr, dzi. Mrmrmrmrmrmrmr, oko. Mrmrmrmrmr nionia. Mrmrmrmrmrmr wosi. Mrmrmrmrmrmrmr dzidziuś. Mrmrmrmrmrmr miał. Mrmrmrmrmr mama. Mrmrmrmrmr tata.

Przypuszczam, że naśladuje moje "pogadywanie", kiedy opisuję Jej to, co maluję. Ale widok/odsłuch jest bezcenny :D

Ostatnio dużo się przemieszczamy (środkami komunikacji miejskiej m.in.), w związku z czym nie chce mi się taszczyć ze sobą aparatu, w związku z czym z kolei robię Jej zdjęcia (nie mogę się powstrzymać) puderniczką. Telefonem znaczy, który lubię bo a) nie wygląda jak telefon, b) nie ma ekranu dotykowego, c) ma galopującego konika :D.

Ja tu zostaję.
Albo tam pójdę!
Bo jak się chodzi na własnych nogach, to można się zmęczyć i zgłodnieć!
Ciuchcia?
Złapię!
Torebka, którą Jej uczyniłam na gwiazdkę (łudząc się, że oderwie Ją od wybebeszania mojej) W KOŃCU została doceniona :D. Młoda doszła do wniosku, że jako kobiecie torebka Jej się należy, ba stała się nieodzownym akcesorium każdego wyjścia. Aktualnie tacha w niej Misia Miecia, tamburyno oraz portfel (ze starymi kartami telefonicznymi, zabawkowymi banknotami i kilkoma drobnymi).

Prawobrzeżna grupa Klubu Kangura rośnie w siłę :D Wczoraj odbyło się kolejne spotkanie. Coraz więcej osób, coraz więcej tematów. Cudownie :D A Ora, obserwując jak Tatko demonstruje zainteresowanym motanie, zażądała zamotania Miecia (12cm wzrostu). Na sobie. We własną chustę (4,60cm długości). Ha! My nie damy rady?

A po Kangurze...



Weszła SAMA (!) na czwarty szczebel. A naprawdę rzadko rozmieszczone były. Mała Małpiatka :D

A SŁOWNIK pęka w szwach :D
Pin It Now!

wtorek, 21 maja 2013

Bardzo dużo kultury, pierwszy pocałunek i więcej kultury

Paradoks przy pisaniu blogu polega na tym, że im więcej się dzieje - tym więcej tematów do pisania, ale i tym mniej czasu na nie.

Dlatego, po dwóch takich tygodniach jak ostatnie, siadam - i piszę kolubrynę, jak ta spod Jasnej Góry, co to ją Kmicic prochową kiełbaską rozpuknął.

Ale z obrazkami będzie za to :D


Już pisałam o NIEJ. Moja ostatnia fascynacja. Kocham!
W czasie deszczu dzieci się NIEnudzą :D
 W każdym razie Ora. Słuchała deszczu, oglądała, wyciągała do niego łapkę, chwytała krople spadające z parasola (parasole darzy głębokim sentymentem).

W poprzedni łikend był Klub Kangura
 A po nim atrakcje:

Jedziemy ciuchcią! Mama nie mogła oprzeć się lodom, Dzidziołce dostał się wafel.
Sama siedziała, podała Panu Konduktorowi bilet, nieco zawahała się na wybojach, ale nieustraszenie dotrwała do końca, podziwiając po drodze fontanny i pozdrawiając tłumy przechodniów z wprawą i swobodą monarchini.

A po przejażdżce udałyśmy się do Pleciugi na PRAWDZIWY spektakl.
Przedstawienie "Afrykańska przygoda" jest przeznaczone dla dzieci w wieku od 1 do 3 lat. Odbywa się w kameralnej (na kilkanaście osób góra) salce z poduszkami zamiast krzeseł. Tekst składa się z kilku okrzyków dźwiękonaśladowczych. Dominuje obraz i muzyka.

Przy okazji wizyty w teatrze, miałam kolejny raz możliwość zauważyć, jak wyjątkową osobowością staje się moja Córa.
Ora wyglądała na jedną z młodszych uczestniczek. Najpierw zwiedziłyśmy łazienkę (jest przewijak i specjalne maleńkie, niżej zawieszone umywalki dla dzieci - miodzio).
Następnie Ora dzierżąc bilet, na własnych nogach wspięła się po schodach (Krokiem naprzemiennym!), podała bilet Pani Bileterce (która natychmiast się w Niej zakochała, nazwała "cukierkiem" i pokazywała wszystkim innym Paniom Z Obsługi), odebrała z powrotem i (za innymi wchodzącymi) udała się na salę.

Sala była (lekko) przyciemniona, oświetlono jedynie scenę. Kiedy wchodziliśmy grała delikatna, "kołysankowa" muzyczka. Mimo to zaraz po zamknięciu drzwi kilkoro z dzieci uderzyło w płacz. Orka pozostała niewzruszona.

Jako się rzekło sala umeblowana była poduszkami. Okazało się, że mojemu Dziecięciu sprzęty te kojarzą się jednoznacznie, wobec czego zebrała pokaźny stos (podprowadzając kilka sąsiadom), umościła na nim główkę, po czym nakazała "Połóźsię!".
Wytłumaczyłam Jej, że wolę oglądać przedstawienie. Postanowiła sprawdzić co to takiego.
A "to" było zaiste ciekawe. Początek może nieco senny (bo od snu się zaczyna), jednak Dziewczę urozmaiciło go sobie zwiedzając salę (podczas gdy większość dzieci trzymała się kolan opiekunów). No a potem akcja się rozkręciła. Był balon (to już dla Ory połowa sukcesu) i piłka (kolejny duuuży plus), która zamieniła się w słonia. Była żyrafa. Był warczący hipopotamo-samochód (minus, bo warkot był zbyt głośny, a tego Aurora nie lubi i "boisię"). Były rybki w lustrzanym pudełku i wyskakujący z drugiego krokodyl. Ora nazywała zwierzęta lub wydawała odpowiednie dźwięki i ogólnie była zainteresowana.
W końcu pojawiła się tańcząca małpka. A ponieważ tańczyła do skocznej muzyki, to od jej pojawienia się Aurora tańczyła aż do końca przedstawienia. I to jak!!! Sporo maluchów zaczęło podrygiwać i klaskać do rytmu. Ale to co Ona wyprawiała, to materiał na musical jest :D
Najchętniej weszłaby na scenę (na jednym poziomie z widownią) do lalek i aktorów. A ja najchętniej bym Jej na to pozwoliła. Powstrzymywałam Ją delikatnie jedynie z obawy, że zdemolowałaby scenografię do imentu :D

Na koniec rozłożono tunel (Lubimy! Ora naturalnie pognała jak tylko powiedziałam, że może, ale po drodze została wyprzedzona przez dwójkę dzieci "dopingowanych" przez rodziców, żeby "szybko, szybko, bo jeszcze zabraknie!"), po przejściu przez który dzieci dostawały ulotkę z wyszczególnioną obsadą spektaklu, a rodzice zachętę do zakupienia w holu książek autorki i reżyserki przedstawienia ;)

 Ponieważ przy wejściu należało pozbyć się obuwia, to z kolei przy wyjściu utworzył się (nie)mały zator. Dzięcielina zirytowana na panią, która siedzeniem zastawiła całe przejście i nie raczyła Jej zauważyć wypaliła "Pasiam!".
Pani i tak nie usłyszała, ale Matka zbierała szczękę z podłogi. NAPRAWDĘ żadne z nas Jej tego nie uczyło (pomijając własny przykład naturalmą).

Obułyśmy się i udałyśmy do domu. Trzy kroki po za drzwiami Teatru Dziewczynka zasnęła wtulona w moje plecy i syta wrażeń spała aż do końca podróży.

A to już inny dzień. Spacer wzdłuż Płoni do "wziuum". Pierwsze co robi Dziewczynka puszczona w trawę na własnych nóżkach, to zbiera wszystkie okoliczne mniszki i daje Mamie, a tym, co ich nie zdążyła zebrać robi "papa". Rozpływacie się ze mną?

"LEBEEEET!"
Niewdzięczne kaczki nie chcą, to sama zjem. Co się ma zmarnować.
 Kaczki obserwowałyśmy (z naciskiem na MY) dobry kwadrans, z nieustającym zainteresowaniem ze strony niższej części zespołu.

Wziuuum!
 Kiedy weszłyśmy na plac zabaw, w piaskownicy nie było nikogo. Jeden chłopiec zjeżdżał na zjeżdżalni, kilkoro dzieci snuło się wokół huśtawek.
Ora chwilę pozjeżdżała.
Weszłyśmy na piasek. Rozłożyłyśmy foremki, wiaderka, łopatki. Zaczęłyśmy stawiać babki, zasypywać moją nogę i budować płotki z patyczków. Rozejrzałam się. Wokół była gromada ok. dziesięciorga dzieci łypiących na nas "dyskretnie" i "niepostrzeżenie" przysuwających się coraz bliżej.
Wspólnie postawiliśmy całą piekarnię babek i dobrze, że ta piaskownica jest płytka, bo byłabym zakopana po szyję. Oprócz tego przeprowadziliśmy szczegółowe badania jak różne obiekty (piasek, samochodzik, więcej piasku, foremka, łopatka, piasek, wiaderko piasku, but...) zachowują się położone na zjeżdżalni. Wnioski z doświadczenia: ZJEŻDŻAJĄ. WZIUUUM.








A następnego dnia Młodociana Podróżniczka odbyła Pierwszą Podróż (prawie) Wyłącznie Na Własnych Nogach.
Najpierw potuptałyśmy na przystanek (przez boczne uliczki za rękę, przez bardzo ruchliwą na rękach). Nie powiem, wcale nie powiem, żeby moje Dziecię specjalnie się mnie trzymało. Na ostatnim odcinku sprawę uratował murek, na który Ją wsadziłam, a który wzbudził Jej entuzjazm. Po nim, wspierając się na mojej ręce, doszła prościutko na przystanek.
Obiegła go wkoło. Natknęła się na budkę z pieczywem, w której często kupujemy "bułę". Zażyczyła sobie tejże. Podała Pani pieniążki. Odebrała bułę. I resztę. Surowym spojrzeniem wymogła podanie paragonu.

 Nadjechał "atobu". Wsiadłyśmy  pojechałyśmy.


 Przesiadłyśmy się do tramwaju.



KOpaka!
Zieka!
Na ostatnim odcinku Kruszka zaczęła być podejrzanie "przylepna", więc nie chcąc taszczyć Jej na plecach, zachustowałam była. Usnęła po trzech minutach.

Za to w ten łikend szaleliśmy w Noc Muzeów. No, właściwie to w wieczór. Z CiotKaszydłem.
Najpierw wybraliśmy się do 13 Muz, gdzie w ramach festiwalu "Kids Love Designe" dzieją się rzeczy fantastyczne
(Część zdjęć autorstwa Kaszydła)

COMMON ROOM
Tapeta złożona z prac dzieci ze Szczecina, Berlina i Jerozolimy (współpracujących wirtualnie). Zbliżając do poszczególnych obrazów udostępniany na miejscu tablet, można było obejrzeć zdjęcie autora lub film z jego wypowiedzią.
No to zwiedzamy.




Piętro wyżej zwiedzaliśmy, fantastycznie przygotowaną pod kątem niewielkich zwiedzających, wystawę "ELEMENTARZ DIZAJNU". Każdy eksponat można było macać do woli, a na niektóre nawet wleźć :D

Tak, to czekoladowe draże znanej marki. Przyklejone. Orę zafascynowały kolorki ba jako żywo nic podobnego nie jadła, więc skojarzyć raczej nie mogła.

Tak, to też eksponaty. Sama się zdziwiłam :D

Vespa!
Jak to się odpala?
No to prujemy!
To półka jest. Na książki.
A to już "KREATYWNOŚĆ DZIECIĘCA - MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ" - wystawa zabawek stworzonych przez dzieci.
Popatrzyłam i ogarnęło mnie wzruszenie. Mój Brat jako dziecko zmajstrował sobie piłkę z gazet i taśmy klejącej. A mógł z nią na wystawę trafić :D

"KAWA  Z MLEKIEM"
(na samej górze)
cytuję ze strony festiwalu:
"Wystawa z przesłaniem edukacyjnym, która zwraca uwagę na formę i technologie tworzenia przedmiotów: zabawek, mebli, oświetlenia. Forma, jak i materiał, wpływają na atrakcyjność całego projektu. Aby zwrócić szczególną uwagę na formę, eksponaty na wystawie zostały dobrane w kolorach neutralnych: biały, kawowy, beżowy. Zabawka, mebel lub jakikolwiek przedmiot zaprojektowany dla dziecka nie musi mieć niepohamowanego miksu kolorów.
Wystawa oprócz przystępnych dla dziecka informacji o eksponatach zawiera także część interaktywną, która aktywizuje młodych odbiorców."

 (Część interaktywna to ręcznie uruchamiane nagrania związane z eksponatami. Urzekła mnie opowiadająca o sobie tekturowa głowa jelenia.)

To cudo jest z tektury.





Krokwie (wystawa znajduje się na poddaszu) nie były elementem ekspozycji. A jednak były. Dla Ory - jednym z ciekawszych :D
Tekturowe konie trojańskie z dzwoneczkiem w środku. Pod spodem są małe koniki.
Na oklep na kocie.
Albo świecącym w ciemności psie. Rośnie nadzwyczajna amazonka.

Nadmuchany papier - dacie wiarę? My siadłyśmy z Orką RAZEM.
W dizajnerskim  fotelu.

WZIUUUM! jest dobre na każdą okazję. WZIUUUM! można ze wszystkiego.

I z powrotem na Ip.


Stoisko "Małych Książek". Tak mi się spieszyło, że się rozmazałam. Nabyliśmy "Dawno temu w Mamoko". Chcieliśmy nabyć wszystko. Polecam, przemiła obsługa, przyjazne ceny, darmowa wysyłka.
Wystawy będą dostępne jeszcze jakiś czas. Jeśli macie możliwość - wybierzcie się. Naprawdę polecam(y).

Po zejściu na parter Misiatka zarządziła przerwę na MLEKO, po której ruszyliśmy na Zamek.

Ora odkryła upodobanie do sztuki WYSOKIEJ.

Znajomy :D


CiotKaszydło
Nasz niewolnik :D

Natomiast w niedzielę udaliśmy się na urodziny Jakuba (Przemkowego siostrzeńca, mojego pociota :D, Ory brata ciotecznego).
Impreza zaczęła się pechowo, bo Orce pękł (z NAPRAWDĘ strasznym hukiem) trzymany w rękach balonik, co na jakiś czas wyłączyło Ją z życia towarzyskiego, na rzecz wtulania w mój dekolt.
Potem się jednak rozkręciła.
W rozkręcaniu pomagał Jej, pół roku starszy, syn siostry wujecznej Przemka. Zafascynowany nawoływał "Dzidzia, dzidzia!" pokazywał palcem na Jej nóżki, włoski, nosek, rączki. Najzabawniejsze było to, że po początkowej konsternacji Ora zaczęła "objaśniać" mniej wygadanego kuzyna, że to jest "nionia", to "wosy", a to "nios".
Ale to nie wszystko. Adorator, choć nie agresywny, był  jednak w swoim zainteresowaniu dość nachalny. Starałam się nie ingerować, ale kiedy widziałam, że sytuacja zaraz zakończy się płaczem - delikatnie powstrzymywałam jego zapędy.
W pewnym momencie młody człowiek, zbliżywszy twarz bezpośrednio do buzi mojego słodkiego, niewinnego Dziewczęcia, ułożył wargi w bezczelny dziubek i czekał. Myślałam, że będzie ucieczka w maminą spódnicę. A moje słodkie, niewinne (ha, ha) Dziewczę tylko zerknęło, po czym sprzedało kuzynowi mokrego, mlaszczącego buziaka.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Serdecznie ubolewam nad faktem, że Jej Ojciec tego nie widział. A konkretnie, że ja nie mogłam zobaczyć Jego miny w takim momencie :D:D:D
Niedziela. Jak wracać z baaaardzo męczącej próby, to tylko na oklep. No i jaki ogier, nie? :D:D:D


A tu mała zajawka, oraz wyjaśnienie co (m.in) pochłania obecnie sporą część mojego czasu. A Wy lubicie poloneza?
TAŃCZĄCY Z CHUSTAMI
CiotKaszydło we wdzięcznym pląsie ;)
1, 2, 3! 1, 2, 3!!!

Zapraszamy w sobotę do Kaskady i w niedzielę na Błonia, Pod Platany :D

Pin It Now!