czwartek, 30 stycznia 2014

Dziecko na Warsztat muzyczny i spóźniony

Ano tak wyszło, że styczniowy warsztat odbyłyśmy po czasie. Zupełnie bez obiektywnych okoliczności, tzn. owszem - miesiąc aktywny bardzo i dużo się działo, ale pewnie dałabym radę. Nie zaparłam się i nie dałam. Dodatkowo jeszcze obróbka filmów nie jest moją mocną stroną, dlatego tę notkę widzicie dopiero dziś.
Zacząć warsztat miałyśmy z rozmachem - od wizyty w filharmonii. Niestety okazało się, że wszystkie bilety na "Ale sztukę!" wyprzedają się na pniu. Do filharmonii potuptamy więc dopiero w marcu, a warsztaty przeprowadziłyśmy własnym sumptem.

Ora jest Dziewczęciem niezwykle wrażliwym na dźwięki w ogóle, a muzykę w szczególności. Ma utwory, które uwielbia, i których się dopomina, jak i takie, których nie lubi i żąda ich wyłączenia. Śpiewa piosenki zasłyszane, ale i układa własne - tak tekst, jak melodię (!), względnie "dośpiewuje" ciąg dalszy do tych pierwszych.

Tańczy od kiedy stanęła na nogach. O Jej występie podczas Nocy Kupały pisałażem była tu. Nie minęło Jej.

Z instrumentów dotąd przerabiałyśmy perkusyjne (djembe, tarka, kołatki, grzechotki, bębenek baskijski alias tamburyno), idiofon (dzwonki, potocznie zwane cymbałkami) i dęte gliniane ;) (gwizdawka trójtonowa).
Podczas wizyty u Cioci Ani-od-Muchy Orka spotkała się oko - w - oko z pianinem i doznała ekstazy. Do tej pory wspomina to wydarzenie, a kiedy tylko udamy się do sklepu z zabawkami - maniakalnie oblega półki z keyboardzikami (nie mylić z syntezatorami). Nabylibyśmy, ale te zabawkowe wydają dźwięki tak przeraźliwe, że obawiamy się o słuch Dziecięcia i własny. Póki co szukamy czegoś znośnego dźwiękowo i nie do końca ruinującego kieszeń.

 Taniec swobodny, pląsy zuchowe, piosenki, muzyka z płyt i z sieci - to u nas raczej codzienność. Robienie instrumentów to jeszcze nie do końca bajka Aurory. Na "Warsztat" wzięłyśmy więc rozróżnianie i określanie wysokości i głośności dźwięków, tempa, rytmu. I taniec naturalnie, bo dla Ory są to rzeczy absolutnie nierozerwalne.
Improwizacje w Jej wykonaniu są, jak sama nazwa wskazuje - wyłącznie Jej inicjatywą :D. Sami zobaczycie.

A propos! Dokumentacja filmowa Eurydyki tańczącej jest trudna, albo niemożliwa, gdyż primo: widząc wycelowany w siebie obiektyw zamiera i "pozuje", secundo: następnie pędzi sprawdzić efekt na wyświetlaczu.  

1. Wysoko - nisko
  • Piszczałyśmy wysoko jak myszki, biegając na paluszkach i człapałyśmy na czworakach, pomrukując nisko jak niedźwiedzie. 

Tu prezentacja przed Tatką
  • Tańczyłyśmy z chustami, powiewając nimi wysoko, kiedy grajek (na zmianę - ja lub Ona) wygrywał na dzwonkach tony wysokie, a nisko - gdy niskie.
2. Głośno - cicho  (jedna z Ory ulubionych ;) )
  • Kiedy djembe gra głośno - tancerz skacze i macha rękami, kiedy cicho - przykuca, siada, albo kładzie się na ziemi.
  • Kiedy "dyrygent" pokazuje rękoma szeroko rozwartą paszczę - śpiewamy na cały głos, kiedy tylko mały dzióbek palcami - śpiewamy szeptem.
 3. Rytm
  • Wybijałyśmy na djembe rytm piosenki*.
 
 Tak, wiem że kadr...
  • Tańczyłyśmy "cza-czę"**: krok podstawowy wyglądał tak, że na "Raz, dwa" robiło się dwa małe kroczki  do przodu, a potem (na cza-cza-cza) trzy skoki (hop, hop, hop!). Potem trzy kroczki do tyłu i skoki. Dalej to samo, ale z chodzeniem na boki, potem na leżąco z tupaniem nogami (noga lewa, noga prawa i skoki obunóż).
  • Rozróżniałyśmy zmiany rytmu w piosence*** - przy jednym tupałyśmy nogami, unosząc wysoko kolana, przy drugim machałyśmy bioderkami i rękoma, poruszając się bokiem po okręgu.
  • Wybijałyśmy różne rytmy, na różnych instrumentach perkusyjnych (w.w.). Powtarzałyśmy rytmy po sobie nawzajem.
4. Wolno - szybko
  • Przy cza-czy wymyśliłyśmy zabawę, polegającą na tym, że na "raz, dwa" mówimy "wolno, wolno", przy czym w odpowiedni sposób tupiemy nogami, lub "stąpamy" dłońmi po dywanie, zaś na "cza, cza, cza" - "szybko, szybko, szybko", przy czym podbiegamy do siebie, lub "podbiegamy" dłońmi i zaczynamy się łaskotać :D
Wbrew pozorom tu w tle NAPRAWDĘ  gra muzyka.
  • Wybijałyśmy na różnych instrumentach perkusyjnych rytmy wolne i szybkie.
 5. Swobodna ekspresja ruchowa
  • Ora tańczyła z lalą i (!) z misiem (który ostatnio tytułowany jest "Jej dzidziusiem") w chuście
  • Na "scenie" z kontenerka na klocki
  • Tańczyłyśmy z chustami do spokojnej melodii****
    6. Śpiew i pląsy Generalnie nic odkrywczego tu nie wymyśliłyśmy, śpiewałyśmy piosenki, które już wcześniej znałyśmy, Ora wymyśliła kilka nowych. Moje nieśmiałe próby śpiewu białego kompletnie Jej nie kręcą. Niedługo pojawi się w zakładkach nasz śpiewnik rodzinny, póki co wymieniam tytuły, które akurat się u nas przewinęły w tym tygodniu. Pląsy:
    Piosenki:
     
    • "Stoi bałwan" (Wierszyk z książeczki "Gorąca skorupa" Danuty Wawiłow, którą to Aurora wściekle uwielbia. Wierszyk na piosenkę przerobiła, oraz rozbudowała o wątek niedźwiedzi, sama.) (Ha! Właśnie odkryłam, że to ma dalszy ciąg i prawdopodobnie melodię :D)

    W warsztacie wykorzystałyśmy nagrania:
    * "Carnevalito" - "Tańce dla grupy", Klanza.
    ** "Cha cha cha" - "Od samby do walca wiedeńskiego. Integracyjne formy tańca towarzyskiego", Sylwia Reichel-Rzepecka, Klanza.
    *** "Marsz florentyński" - Juliusz Fucik, "Dla uszka maluszka - zabawianki"
    **** "Sally Gardens" - "Tańce dla grupy", Klanza.

    Wzięłyśmy też udział w zajęciach tanecznych z innymi dziećmi, ale ich program (po za użyciem chusty animacyjnej) nie odbiegał od tego, co robimy w domu, więc rozpisywać się nie będę :D.

    Przed nami jeszcze:
    LUTY – logiczne myślenie górą!
    MARZEC – królowa nauk – matematyka zawita na nasze warsztaty
    KWIECIEŃ – na warsztatach będzie historia bliższa i dalsza – może rodzinna, może lokalna, a może światowa, kto wie?
    MAJ – sztuki plastyczne mają głos
    CZERWIEC -  to będzie warsztat warsztatów


    Pin It Now!

    wtorek, 28 stycznia 2014

    !!! Trzy najważniejsze powody, a także o tym po co szwedzcy studenci jeżdżą do Polski

    Ochhh, powodów naturalnie jest wiele. Miliony, ba! Miliardy.
    Ale mam trzy najważniejsze:

    Powody do czego?
    ŻEBY ŻYĆ
    Żeby dbać o swoje zdrowie.
    Żeby regularnie się badać.
    Żeby wziąć udział w akcji pod patetyczno-ckliwym hasłem.
    Żeby raz na rok dać sobie wsadzić szpatułkę*.

    Że brutalnie piszę? 
    Może, ale
    Jeżeli naprawdę hektolitry rzetelnych informacji nie docierają gdzie trzeba, są puszczane mimo uszu i odkładane na półkę.
    Jeżeli naprawdę wszelkie durne pomysły w stylu "opublikuj na fejsie swój ulubiony kolor majtek i nie mów nikomu dlaczego - wesprzesz sprawę" i tak nie przynoszą żadnego rezultatu.
    To
    może jednak taki kop z półobrotu między oczy jest niektórym potrzebny.

    Dziś umarło pięć kobiet.
    Och, jasne że umarło wiele więcej. Ale tych pięć mogło żyć.
    Dlaczego?
    Bo rak szyjki macicy jest w 100% wyleczalny!
    Pod warunkiem, że wykryje się go we wczesnym stadium.

    Kilka lat temu ze zdziwieniem słuchałam, jak to szwedzcy studenci medycyny chętnie przyjeżdżają do Polski. Na litość, co my dla nich mamy ciekawego (w sensie zawodowym)? Usłyszałam że... raka.

    U nich rak szyjki macicy, w zaawansowanym stadium, niemal nie występuje. Czemu? Dzięki profilaktyce. Dzięki regularnym badaniom.

    Kobieto!
    Skończyłaś 21 lat? Albo nie skończyłaś, ale od trzech współżyjesz?
    IDŹ SIĘ ZBADAJ!
    Tak, ja wiem, że kolejka, że oczekiwanie na specjalistę, czasu nie ma, dzieci marudzą, mąż płacze, pies szczeka, nic Cię nie boli, obiad nie ugotowany, do fryzjera musisz zdążyć i w ogóle zarobiona jesteś.
    IDŹ!
    Zabierz psiapsiółkę, siostrę, córkę, matkę, ciotkę czy partnerkę. Na urodziny, imieniny, dzień matki/kobiet/dziecka/żony/kochanki/babci/stryjenki.
    Zrób sobie i światu ten prezent. Żyj!

    Raz na rok przepchnij się w tej kolejce, wymęcz pod gabinetem, zduś wstyd (niekoniecznie)dziewiczy i daj sobie wsadzić tę cholerną szpatułkę*.

    Myślisz, że nie warto?
    Ja mam trzy powody najważniejsze. A Ty?

    Ufff...

    Ruszyła V jubileuszowa Ogólnopolska Kampania Społeczna "Piękna bo zdrowa", organizowana przez Ogólnopolską Organizację Kwiat Kobiecości. Kampania pełną gębą, Ważne Persony i Celebrytki, patronaty, czerwone dywany i tym podobne. Wiecie, że mnie to nie kręci. 
    Ale misja - TAK!

    Celem Kampanii jest zmiana podejścia kobiet do własnego zdrowia i przypomnienie o potrzebie wykonywania regularnych badań ginekologicznych.
    Początkowo poświęcona była wyłącznie profilaktyce RSM, jednak okazało się (niespodzianka!), że problem dotyczy chorób ginekologicznych w ogóle.

    Kiedy ostatnio widziałaś się ze swoim jajnikiem? Podpowiem Ci: na 45% zbyt dawno. Wiecie, że w Polsce wciąż są kobiety które W OGÓLE, NIGDY NIE CHODZĄ DO GINEKOLOGA.
    (Tak na marginesie - jak się czuje Twoja córka/matka/przyjaciółka/siostra/szwagierka?)

    Pamiętaj o tych pięciu. I o 2500,  które w tym roku umrą na raka jajnika.

    Rany, kobiety, weźmy się i coś zróbmy ŻYJMY, na litość boską!
    WARTO
    Masz córkę? Chcesz, żeby dbała o swoje zdrowie i życie? Kto ma jej dać przykład, jak nie TY? Kto, jak nie ja?
    * - Jak dowiedziałam się przy okazji tej kampanii - to wcale nie szpatułka, jeno szczoteczka (!) cytologiczna, z odpowiednim atestem ( Rovers Cervex-Brusch) - warto wiedzieć, sprawdzać i wymagać!

    P.S. To nie PIERWSZA i nie ostatnia moja notka na ten temat. A na Wielkanoc napiszę Wam o macaniu jajek.

    Ogólnopolska Kampania Społeczna „Piękna bo Zdrowa”  
    „NIE ZAPOMINAJ  o badaniach ginekologicznych. NIEZAPOMINAJKI żyją dłużej.”
    Zostań NIEZAPOMINAJKĄ!
    Blogerki dla Ogólnopolskiej Organizacji Kwiat Kobiecości

    http://www.kwiatkobiecosci.pl/
    Chcesz się przyłączyć?

    napisz: joanna@kwiatkobiecosci.plkup bransoletkę: www.kwiatkobiecosci.pl ; dołącz do społeczności niezapominajek na facebooku: https://www.facebook.com/kwiatkobiecoscilub przekaż 1% podatku na rzecz działań profilaktyki raka szyjki macicy i innych chorób ginekologicznych realizowanych przez Ogólnopolską Organizację Kwiat Kobiecości:  KRS 0000315362
    Pin It Now!

    poniedziałek, 27 stycznia 2014

    Długo czy normalnie?

    Co jakiś czas trafiam na artykuły, posty a blogach, materiały w telewizji nt. tzw. "długiego karmienia piersią". I zastanawiam się O CO ale tak dokładnie CHODZI?

    Dla homo sapiens natura przewidziała karmienie piersią (stopniowo uzupełniane innymi pokarmami) jako normę do czwartego roku życia. Świadczą o tym ślady na zębach szkieletów naszych przodków (tak, odstawienie od piersi pozostawia ślad na zębach). W niektórych kulturach sześciolatek, przybiegający na długiej przerwie do domu ze szkoły na łyk mleka, nie jest niczym dziwnym. W krajach trzeciego świata jedynie kilkuletnia laktacja umożliwia często przeżycie dziecka. Badania medyczne dobitnie wykazują korzyści płynące z karmienia do drugiego roku i dłużej tak dla dziecka, jak i dla matki. Około drugiego roku życia poziom przeciwciał w mleku kobiecym wraca do poziomu, jaki miało kilka miesięcy po porodzie.

    A u nas ciągle (podobno) DWULATEK przy piersi jest czymś dziwnym, żeby nie powiedzieć nienormalnym.

    Tak przynajmniej słyszałam. Bo sama, jako matka karmiąca piersią dwulatkę, i to wcale nie specjalnie dyskretnie, ba - niektórzy powiedzieliby pewnie że ostentacyjnie - nigdy nie zetknęłam się (jeszcze być może) z negatywnym komentarzem.

    Może wynika to z faktu, że Ora jest dość drobnej postury i raczej nie dysponuje przesadnie krzaczastą czupryną, więc ludzie mogą myśleć, że jest młodsza niż jest.

    Niemniej MŁODA MATKO KARMIĄCA!
    Nie wierz, proszę że karmienie półtoraroczniaka, dwu-, trzy-, czy czterolatka jest jakąś fanaberią. Z całą pewnością jest czymś korzystnym dla Was obojga. I tylko od Was zależy, kiedy Wasza mleczna droga ma się zakończyć.
    To jest NORMALNE.
    To jest NATURALNE.
    To jest DOBRE.
    To jest POŻYTECZNE.
    I śmiem twierdzić, że - tak! - to jest PIĘKNE.

    A jeśli chciałabyś poczytać, co o karmieniu piersią i wielu innych ciekawych tematach mają do powiedzenia blogujące matki karmiące (i już nie :D) - zapraszam Cię bardzo serdecznie do poznania nowej, oddolnej i w 100% niezależnej od jakichkolwiek instytucji i koncernów inicjatywy, jaką jest
    https://www.facebook.com/KwartalnikLaktacyjny

    Słuchajcie, to jest coś. To jest moc, jakiej jeszcze nie było. Same sprawdźcie :) Spotkamy się na miejscu ;)
    Pin It Now!

    Mrowienie

    Na otwarcie cyklu pod roboczym tytułem "Zacznij tydzień od książki" wybrałam pozycję, którą nie do końca można nazwać lekturą.
    Gdyż, albowiem, co prawda, na każdej jednej stronie ma wprawdzie po dwuwierszu (uroczym), niemniej jednak o jej niesamowitości, rewelacyjności i fascynującości stanowią mrowiące się na każdym centymetrze kwadratowym żyjątka. Bo książka ta przepełniona jest - och, oczywiście mrówkami, jak sama nazwa wskazuje, ale też poczwarkami, motylami, dżdżownicami (uwielbiam), skoczogonkami (nadal nie wiem, czemu na każdym obrazku robią kupę???), komarami, pająkami, pszczołami i pasikonikami. Rosą też rośliny. Ale! Nie jakieś tam kwiatki z sufitu wzięte. Moje oko przyrodnika z dziką rozkoszą, na pierwszy rzut rozpoznawało ukochane gatunki.

    http://mrowisko.nk.com.pl/
    Książeczka jest z gatunku tych, jakie ja jako dziecko lubiłam najbardziej - absolutnie przepełnionych, wręcz przeładowanych szczegółami, tak że nie sposób wszystkiego odkryć od razu. Na jednej stronie zawartych jest z tuzin różnych historii do poznania, ciekawostek do obejrzenia.

    Przyznam się, że początkowo niektóre "wątki fabularne" i detale uznałam za fantastyczne. Mrówki na śniegu? Mrówcza toaleta? Otóż okazuje się, że owszem. Wyjaśnienie niektórych zagadek można znaleźć na stronie internetowej, poświęconej książce (link w obrazku).

    Wydaje mi się,"Opowiem ci..." to pozycja familijna - zupełne maluszki obejrzą kolorowe obrazki, kilkulatki poznają kilka historii, a starszaki (nawet te duuuużo starsze) mogą je potem sprawdzać i uzupełniać szukając w i u źródeł. A wszyscy przez moment poczują się jak odkrywcy nieznanego świata, który przecież jest na wyciągnięcie ręki.

    Aurora "mjówki" obdarzyła prawdziwym uwielbieniem. Bardzo lubi odwiedzać mrówcze "dzidzioły", ma słabość do "tujkucia", użala się nad świerszczem i dżdżownicą, boi się mrówkolwa, lubi koncert, bo oświetlają go znane skądinąd "świecące tyłki", w tunelu znalazła mieszkanie Harrego Pottera, a mrówki lepiące bałwana po prostu Ją zachwyciły. Wraca bardzo często do tej książki.

    W ogóle to rzecz z kategorii inspirujących do działań (iść do lasu i gapić się na mrowisko, albo założyć mrówczą farmę) i/lub poszukiwań (przewertować internet w poszukiwaniu informacji o skoczogonkach :D). Cudowne!
    Ja na przykład dopiero szykując tę notatkę dowiedziałam się, że ilustratorka "Opowiem ci mamo..." jest... matką blogującą :D Sami zobaczcie.

    I koniecznie odwiedźcie mrowisko!
    Pin It Now!

    czwartek, 23 stycznia 2014

    Ja lubię poniedziałki, czyli całkiem nowy cykl

    No z tym lubieniem to przesada, po prostu nie darzę ich jakąkolwiek antypatią. To co w nich lubię, to że jakoś mobilizują mnie do "ogarnięcia" siebie i okolicy. Taka ich uroda.

    A już od następnego księżycowego dnia startuję z cyklem "Zacznij od książki".

    Zainspirował, ba - zmusił mnie do tego fakt, że (ku Jej, mojej i Przemka uciesze) Młoda na kolejne październikowo-grudniowe okazje (a także bez okazji - dziękujemy Kumo i Kumie ;) ) otrzymała istny Everest cuuuudnej, dziecięcej literatury.

    Od razu zaznaczam, że opisy będą raczej telegraficzne. Zawsze bowiem nie cierpiałam serdecznie pisania "co się w lekturze działo" oraz "co poeta miał na myśli".
    Za to możecie liczyć, że uwzględnię, rozpłynę się i pod niebiosa wyniosę wszystko, co Ją, mnie lub Jego zachwyciło, poruszyło, wzruszyło, rozbawiło bądź zainteresowało. Bośmy bibliomani som i już :D

    Aha, raz na jakiś czas (mało czasu na czytanie SOBIE) ukaże się naturalmą i coś dla starszych dzieci. Takich wiecie, po trzydziestce ;).

    Ale jak się zdarzy, że jakiś poniedziałek wypadnie mi z kalendarza, to odpuścicie, co?

    A już za dni cztery zapraszam na spotkanie z formicą (tak, tą w którą nie chcą być zmienieni Nac Mac Feegle).
    Pin It Now!

    środa, 22 stycznia 2014

    O gwiazdce we wrześniu

    Tak, jak sam tytuł wskazuje post moooocno przeleżakowany. Ale nie mogłam odmówić sobie przyjemności opublikowania go, zwłaszcza że właśnie z dziką rozkoszą napawamy się letnimi i jesiennymi przysmakami, przechowanymi w słoikach. Pasta paprykowa, bakłażanowe smarowidło, dżemik truskawkowo-rabarbarowy, jabłkowo-borówkowy, czekowidła i zioła zamrożone w oliwie. Mrrrrr...

    A część tych doznań zawdzięczamy Grzesiowi, Agnieszce i ich córce - Hani, którzy we wrześniu zaprosili byli nas do swoich rodziców do Chojny.
    A z kolei rodzice ich zaprosili nas na swoją działkę.
    DZIAŁKĘ!!!

    Wyobraźcie sobie ogromny ogród warzywny. Grządki pod linijeczkę, szklarenki, wszystko wypielęgnowane i dopieszczone w sposób arcydoskonały, a w i na nich - bogactwo! Papryki i pomidory w milionie odmian, wielkie dynie i kabaczki, ogórki i kapustka, gąszcz szpinaku, jarmuż, buraczki, ogromne krzaczory bazylii i lawendy, chruśniaki malinowe i grządki truskawkowe, pory i kalafiory, cuda, wianki, wodotryski - jeszcze się ślinię na samo wspomnienie.

    I w trakcie przemiłego pikniku na trawie hanina babcia rzuca mimochodem taki oto tekst: "Jak macie ochotę, to sobie narwijcie czego chcecie. Nam to wszystko rośnie jak głupie, a sami nie zjemy, więc jak nie weźmiecie, to pójdzie na kompost."

    ...
    .........
    .................................................................

    Wyjechaliśmy taczką.
    Ora banię uznała za świetną zabawkę - sypała na nią piasek i trawkę, traktowała jak bębenek, nawet próbowała podnieść. Moment tragi-komiczny nastąpił, gdy Hania chciała się przyłączyć do zabawy. Dziewczę nasze, objąwszy dynię kurczowo, uderzyło w płacz i poczęło krzyczeć wielkim głosem: "Tata ratuj dynięęęę!"
    Niestety pod koniec imprezy zdarzył nam się mały wypadek, który o mało nie przyczynił się do mojego przedwczesnego osiwienia. Mianowicie galopująca Orka nie zauważyła krawężnika, potknęła się o niego i upadła tak nieszczęśliwie, że zatrzymała się nosem na potężnej doniczce.
    Zdarta z grzbietu noska skóra napędziła nam potężnego stracha, ale całe szczęście Dzięcielina szybko dała się utulić (wiwat mleczko ;) ). Dziś nie ma już po sprawie śladu.

    Oprócz tego Grześ i Agnieszka pokazali nam platana-olbrzyma, oprowadzili nas nieco po Chojnie, wzdłuż murów miejskich,

    wleźliśmy na wieżę kościelną,

    postrzelaliśmy z łuku i ogólnie wywczasowaliśmy się najprzyjemniej :D


    Pin It Now!

    niedziela, 19 stycznia 2014

    Polityka noża

    Przyznam się Wam do czegoś. Bardzo lubię czytać. Książki. Gazety (jak mnie sparło potrafiłam czytać nawet instrukcje obsługi i inne opisy towarów). Teksty różnej maści w sieci. Wśród tych ostatnich również blogi. I to imaginujcie sobie, wcale nie tylko i wyłącznie rodzicielskie i kulinarne ;)

    Czytam blogi znajomych z reala i wirtuala, nieznajomych, życiowe, profesjonalne i kulinarne, publicystyczne i religijne, rysunkowe i fotograficzne (no, te to raczej oglądam). Dla przyjemności, wiadomości, satysfakcji i inspiracji. Alibo odmóżdżenia.

    Jednakowoż ostatnio mam problem z czasoprzestrzenią, polegający na dramatycznym zmniejszaniu się jej pierwszego wymiaru, zwłaszcza tej jego części, którą mogę poświęcić szeroko pojętej rozrywce.

    I dlatego tnę.
    Rezygnujemy z TV definitywnie (:D)
    Nie wypożyczam książek, których i tak nie zdążę przeczytać.
    Nie wchodzę w projekty, których nie zdążę zrealizować.
    Nie subskrybuję blogów, które...

    No właśnie. Podczas mojego blogowania miałam ogromną przyjemność poznać kilka(dziesiąt) dziewczyn - realnie lub wirtualnie, które blogują. Podczytywałam je, miło nam się gadało, miałyśmy wspólne poglądy i/albo pasje, tematy dyskusji. Mamy dalej.

    Jednakowoż, kiedy ostatnio na liście subskrypcji zobaczyłam miliard nieprzeczytanych, nowych postów - doszłam do wniosku, że czas wprowadzić minimalizm w kolejną sferę życia.

    No dobra... Jeśli chodzi o czytanie, to to jest ten teren, na który minimalizm wstępu nie ma i mieć nie będzie. Ale może, hmmm... Odrobina zdrowego rozsądku? Rozważna selekcja danych?

    Więc tnę, tnę, tnę bez litości. Wszystkie, bez których mogę żyć, które nie dostarczają mi potrzebnych informacji, kreatywnych pomysłów, dobrej dawki dobrego humoru, piękna. Nie są pisane przez ludzi, których perypetie żywo mnie obchodzą (bliskich w jakiś sposób).

    No dobra, ale które nie robią czegoś z powyższych?

    To są trudne decyzje, ale NAPRAWDĘ nie daję rady czytać wszystkiego, tak fizycznie.
    Pin It Now!

    sobota, 18 stycznia 2014

    Dwie na dwa

    Imprezy na okoliczność ukończenia lat dwóch :D
    (czyli nadrabiania zaległości ciąg dalszy)
    Wiecie co mówi dwulatka, kiedy rano, w dzień urodzin rodzice budzą ją życzeniami i tortem mówiąc:
    - No to dziś kończysz dwa latka!
    - NIE!
    ;)
    To cytat, ale nie z Ory, a z jakiegoś bloga, podejrzewam o kruszki, ale nie mam pewności :D (O, znalazłam!)

    Imprezy były dwie - rodzinna i dzieciowa.
     Dwa były torty. Najpierw miały by takie same - żółw ze skorupą z kiwi. Jednakowoż w przeddzień imprezy Jubilatka kategorycznie zażądała tortu w kształcie... kurczaka!
    Więc rodzina dostała kurczaka, a żółw (któremu, ku własnej dzikiej rozpaczy, nie cyknęłam słitfoci, buhuuuu) zapodany został znajomym.

    I słodka dygresja. Nie lubimy i nie kupujemy (ani nie robimy) tortów i ciast pokrywanych i dekorowanych masą cukrową, czy chemicznie usztywnianymi, barwionymi i aromatyzowanymi kremami. Jeśli za lat kilka Ora zażyczy sobie  tortu w kształcie blondi w różu, to cóż... Pewnie dostanie. Póki co wszelkie słodkości na naszych imprezach są mojego wypieku i na tyle zdrowe, i naturalne, na ile mnie stać.
    Wprawdzie możliwe (oj tam, oj tam, że pewne :P), że cierpi na tym strona artystyczno-estetyczna wypieku, ale za to zdrowie nie :P
    Aha, jeśli szukacie patentu na najlepsiejszy tort urodzinowy wszechczasów - polecam zestawienie: ciasto marchewkowe z imbirem, cynamonem, kardamonem i skórką pomarańczową z kremem bazyliowym, powidłami śliwkowo-czekoladowymi i bitą śmietaną :D

    Myślę, że imprezy były zacne :D

    Rodzinna w stylu wolnym. Dzieciowa - z wcześniej (z grubsza) obmyślanym programem.
    Z tą drugą nie ukrywam, przegięłam, bo tak się zakręciłam przygotowaniami, że na świętowanie już brakło mi sił i goniłam na rezerwie i oparach. Nauczka na przyszłość.

    Goście byli tacy, o jakich można sobie zamarzyć - którzy przede wszystkim obdarowują sobą i swoją obecnością :D Było "Stooo lat!", było dmuchanie świeczek, była zabawa. Sami popatrzcie.
    Bez girlandy nie mogło się obejść :D
    Aurora, dwa lata :D
    Trochę sezonowych dekoracji
    Ile widzisz kurczaków?
    W parku szukaliśmy karmy dla potwora-głodomora. Karma była ukryta w wieeelkiej pajęczynie. Każde dziecko miało własną nitkę (oznaczoną listkiem ze zdjęciem - tylko jedno, ku naszej przykrości, zaginęło po drodze, ale zostało zastąpione wersją zapachową). Po nitce dochodziło się do... ziemniaka.
    Potwora należało nakarmić systemem zdalno-dopaszczowym (niektórzy wcześniej testowali karmę własną paszczą :D).
    Kiedy potwór najadł się do syta - zrobiliśmy mu leże zimowe i ciepło otuliliśmy liśćmi.
    Gotowy piernat trzeba było naturalnie przetestować :D
    Tu jeszcze dosyp.
    Chyba dobrze, jak myślisz?
    A to już dzieła Agi P.
    "Nad rzeczką (Płonią), opodal krzaczka..."
     
     
    Coś na rozgrzewkę - dyniowa w dyni.
    Poimprezowy odpoczynek przy nowej lekturze :)
    Prezenty - ochhh, o tym w ogóle osobna notka będzie. Wiecie - dla mnie w sumie mogłoby ich nie być. Serio, serio. Z drugiej strony, jak już są, to chciałabym, żeby były takie, wiecie no... Fajne ;) Żeby i Dziewczę ucieszyły, i jakiś sens miały. Zwłaszcza, że to już nie ten etap, że następnego dnia zapomni, a wściekle-wyjące-i-świecące-ustrojstwo będzie można ukryć po za Jej zasięgiem ;D

    Sama niejednokrotnie wybierając się na różne imprezy okolicznościowe mam problem z wyborem prezentu, bo o ile są na świecie osoby łatwoobdarowywalne, takie w których gust trafić można bez rocznych deliberacji, o tyle są też takie, co to mają wprost przeciwnie (Do tych drugich np. należy Mój Brat. Znam od urodzenia, a i tak mam problem. Za każdym razem. - Sorry, Daro, taka prawda.). A ja lubię dawać (ba, i otrzymywać ;) ) prezenty takie, co to znać, że z myślą o adresacie, z serca, no wiecie... To trudne jest niejednokrotnie. Czasami można się wybronić robiąc coś samemu (tu zaangażowanie jest oczywiste), czasami ma się fart. We wszystkich innych okolicznościach marzę o liście marzeń aktualnego solenizanta.
    I z myślą o tych, co mają podobnie już daaaaawno stworzyliśmy listy prezentowe. Rodzina i znajomi reagują różnie - jedni są zachwyceni, inni niekoniecznie. A niektórym podpowiedzi zwyczajnie nie potrzeba. Życie.

    Prezenty Orka dostała trafione w dziesiątkę, co łatwo dało się zaobserwować w reakcjach (naturalnie od razu przystąpiła do testowania :D).

    Ufff...
    Teraz, jak pisał wieszcz: "Już za rok impreeezaaaaa!"

    P.S. Opaski ze śmiesznymi uszami u nas nie chwyciły.
    Pin It Now!

    wtorek, 14 stycznia 2014

    ADHD dobrem (ponad)narodowym

    Ja zasadniczo wiem, że to przypadłość jest, raczej życie utrudniająca, ale znam (och, z dokonań tylko, niestety nie osobiście) dwóch takich (co wcale nie ukradli Księżyca), którzy powodują, że chcę wznieść transparent "ADHD rządzi!"

    Obaj swoją (kliniczną na moje oko) postać nadpobudliwości skierowali do ciężkich robót i efekty, które ku dobru wspólnemu odnieśli - mnie osobiście zwalają z nóg.

    Pierwszy to taki jest oszołom:
    Jamie Oliver
    Facet szkoli i zatrudnia młodych, zmarginalizowanych społecznie ludzi w swoich restauracjach, prowadzi "krucjatę przeciw żywieniu dzieci fastfoodami", lobbuje na rzecz poprawy jakości jedzenia w szkolnych stołówkach, edukuje małe i wielkie społeczności w kwestii zdrowego odżywiania, promuje małych, lokalnych producentów ekologicznej żywności, wywalają go drzwiami, a on (z tą swoją wiecznie roześmianą facjatą) wraca oknem, jest niezmordowany, nieustraszony, fenomenalny. Poczytajcie sami.

    Że zbija na tym kasę i popularność - I NIECH MU IDZIE NA ZDROWIE.
    Że serdecznie współczuję jego żonie - nie da się ukryć, nie mniej chyba wiedziała z kim się wiąże :D

    O nim wiem, że ADHD miał w dzieciństwie zdiagnozowane, natomiast o tym wariacie poniżej nie mam takich informacji, jednak na pierwszy rzut oka dałabym sobie warkocz uciąć, że coś jest na rzeczy.
    Jerzy Owsiak
    To on sprawił, że dwa dni temu po raz dwudziesty drugi, w całej Polsce roztętniły się serducha.
    To na sprzęcie z serduchem była badana Aurora. To za orkiestrową kasę wykonano Jej po porodzie przesiewowe badanie słuchu.
    Wszystkim, którzy prześcigają się w sianiu wątpliwości na temat działalności WOŚP podam dwa, bardzo trafne teksty do przeczytania:
    Boskiej Matki odpowiedź hejterom Wielkiej Orkiestry
    oraz
    Sześć rozsądnych powodów, żeby nie dawać pieniędzy na WOŚP

    Od siebie dodam tylko, że łatwiej gadać, niż robić, łatwiej krytykować "nachalność i terroryzm zbierających", niż ruszyć (sami wiecie co) z kanapy w słusznej sprawie.

    Bitch, please!

    Naprawdę nie widzicie, że facet dla zdrowia Polaków zrobił więcej niż większość ostatnich ministrów zdrowia razem wzięta (Pan Religa mi psuje argumentację ;) )?

    Ciekawe, że obu tych gości spotykają podobne zarzuty (aha, i dla żony drugiego też mam podobne uczucia jak ww.)

    Ja szczerze ich podziwiam i szanuję. A dodam jeszcze niektórym wątpiącym tekst kogoś mądrzejszego:
    W Mt 7,15-23 
    "Poznacie ich po ich owocach."

    Aha, szczecińska blogosfera zagrała w tym roku wspólnie w Orkiestrze:


    http://www.szczecinblog.pl/2014/blogosfera-ze-szczecina-gra-razem-na-wosp/


    Ja niestety nie zdążyłam przyłączyć się do akcji, ale liczę na to że w przyszłym roku znów zagramy wspólnie :)

    P.S. Jeszcze nieoceniony Hołownia.
    P.S. II - Chyba najbardziej merytoryczne.
    Pin It Now!

    piątek, 10 stycznia 2014

    O wibracjach...

    Dźwięk na mnie działa. Są takie, które przepuszczają mi prąd przez kręgosłup i przyprawiają o dreszcz (ten przyjemny). Hipnotyczny rytm bębnów. Piękny wokal. Nisko wybrzmiewające smyki. Perliste tony harfy. Chóry męskie. ALE. PRZEDE WSZYSTKIM. STRUNY. GITARY. Ochhhh... Moje nerwy wibrują razem z nimi.

    Słowo na mnie działa. Cholernie. Podobno faceci zakochują się przez oczy, a kobiety przez uszy. No ja na pewno. Z drugiej strony wściekle utrudnia mi to słuchanie współczesnej muzyki popularnej. Serio.

    I dowcip też mnie kręci. Zwłaszcza ten inteligentny i błyskotliwy.

    To też ogromnie się cieszę, że Gudi  (jeszcze raz dzięki Dobra Kobieto) przypomniała mi, o rozpoczętym niedawno Akustyczniu, a Mąż Mój Cudowny był łaskaw (cudownie) ozdrowieć. A że dodatkowo Madre moja zgodziła się zaopiekować swoim jedynym Wnuczęciem - mogliśmy z Przemkiem oddać się rozpuście i udać na koncert.

    O powodach mojego szczególnego, emocjonalnego stosunku do twórczości Roberta Kasprzyckiego pisała już żem była TUTAJ (za dwa tygodnie i dni trzy minie dokładnie... 6 lat, dacie wiarę?)

    Cuuuuudnie było (chociaż krótko). Co prawda Studio S-1 Polskiego Radia nie do końca chyba nadaje się na takie przedsięwzięcia (brak baru, niewygodne krzesła, mało kameralna atmosfera), ale i tak...

    Jak tylko zmyli się panowie z kamerami - przesiadłyśmy się  z Gudi z czteronogich narzędzi tortur na glebę (ja obstawiam zboczenie poharcerskie, ona - podzieciowe, obie obstawiamy, że nieusuwalne). I tak dorwał nas jakiś kolo z aparatem.

    I śmy śpiewali. Nie sami, żeby nie było. I chłonęli byliśmy te dźwięki, słowa, mrok i blask, dym i deszcz...

    "Trzymaj się wiatru Kochana" nie mogę nigdzie znaleźć, więc wrzucam inne :)






    Do ostatniej tańczyliśmy z Przemkiem z ogniem, podczas jednego koncertu jakoś tuż przed ślubem :)
    Pin It Now!

    czwartek, 9 stycznia 2014

    Koniec i początek

    Końcówka starego i początek nowego roku minęły nam w absolutnym błogostanie.
    Takiego poczucia pełni, absolutnego bycia tu-i-teraz życzę każdemu, nie tylko w tym roku.

    W prawdzie nadal słabujemy nieco na gardłach, ale zdaje się, że choróbsko ma się ku końcowi.

    A tak uczciliśmy moment przejścia.
    Sylwestrowe naleśniki, wycinane w żyrafy i gwiazdki, z dżemem truskawkowym (sama żem robiła :D), twarożkiem i SYROPEM PIERNIKOWYM robionym wspólnie z Orą, o którym jeszcze wspomnę.

    Żyrafa na talerzu
    Żyrafa na nodze
    Żyrafa na stole
    Jeśli chodzi o bombonierki, to taka byłaby moja ulubiona :D
    Ora woli melona
    A Kasia (prezent od Babci M. - nie pytajcie) zupę gumkowo-spinkową.
    Mamy z Przemkiem takie zboczenie, że nie gustujemy w szampanie. Z reguły świętowaliśmy miodem, ale tym razem wygrał grzańczyk :D
    Sądząc, że Dziewczę do północy zdąży paść - koło 22 odpaliliśmy w ogródku zimne ognie. Dziewczę się nacieszyło, a o północy i tak oglądało sztuczne ognie.

    Kasię, usadowioną na sankach wyczekujących śniegu, mama (Bo Ora została mamą, wiecie? Misia koali i Kasi właśnie. W momentach, kiedy wchodzi w tę rolę my zostajemy: ja - koleżanką, a Przemek - po dłuższych negocjacjach odnośnie płci - kolegą.) troskliwie otuliła kołderką.
    Podsumowań, postanowień i innych toptenów nie będzie.
    Szczęśliwości :)

    P.S. O tym, że ten dzień (a właściwie noc) spędzamy w domu i we własnym towarzystwie Z WYBORU, że bardzo się tym cieszymy i nie trzeba nam z tego powodu współczuć, pisałam już była chyba tu.
    Pin It Now!