poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ogni

Kolejnego już Sylwestra spędzamy w domu. Tym wszystkim, którzy spieszą z wyrazami ubolewania od razu mówię, że wcale nie z konieczności, lecz z wyboru. Nie ciągnie nas na zewnątrz. Dobrze nam tu, w naszym świecie. Najlepiej :)

Tobie życzę tego samego. I takich ogni pod powiekami w nowym roku, i w każdym następnym.
stąd

Pin It Now!

sobota, 29 grudnia 2012

Że Elektra niby?

Przez całe Święta Tata był w domu. Był rano i przy śniadaniu, i przy ubieraniu, i przy wychodzeniu z domu, i w południe, i w ogóle cały czas.

Ale Święta się skończyły i Tata wrócił do pracowego tryby bycia.

Czego Dziewczę do wiadomości przyjąć nie chce i protestuje.

Wprawdzie kiedy rano się budzi, i ogólnie w ciągu dnia ze mną, jest spokojna i pogodna, ale... Kiedy tylko Tatko wraca z pracy, to każde jego oddalenie się, zwłaszcza każda próba oddalenia się z łóżka, wywołuje protest i gwałtowne objawy dzikiej rozpaczy ze spazmami nieomal włącznie.

Zaprawdę nie widziałam jeszcze dziewczęcia tak w ojcu zakochanego. Ani ojca tak wpatrzonego w córkę. To takie cudowne, że nawet zazdrosna nie jestem :)

Nowe słowa to cieś i nieeecio, a na suszarce schną wielorazówki :D

Taraaaam: Dziś  Jej Mobilność uczyniła Trzy Pewne zupełnie Samodzielne Kroki. Do komputera.

:D
Pin It Now!

czwartek, 27 grudnia 2012

Nie do opisania, wiele słów na Z i świąteczne niespodzianki

Poświętowaliśmy :D

Oczywiście nie zrobiłam połowy tego, co zaplanowałam na święta. Ale nic to, jeszcze kiedyś zrobię.
(to zdążyliśmy)
Wszyscy ubierali
Pierwszy raz robiłam wybuchające pudełka - z życzeniami i słodkościami.
Tradycyjnie zaliczyliśmy dwie wigilie. Rodzinne, ze wszystkimi tego zaletami i przywarami.
Góóóóra prezentów.

Aurora dzielnie zniosła obie imprezy, przechodząc z rąk do rąk, rozpakowując prezenty własne (papier był najciekawszy :D) i oburzając się, że niektóre zabierają inni.

Mikołaj okazał się mało interesujący (wybacz Kuzyn i dziękujemy raz jeszcze).
 
Tradycyjnie wróciliśmy obładowani również jedzeniem (czy Wy też żyjecie świątecznymi specjałami przez kolejny tydzień?).
Niestety nie zaliczyliśmy tradycyjnego spaceru po lesie, bo... spadł deszcz!
Tradycyjnie elementy podarków, a także część samych podarków była domowej produkcji. Naturalnie ciekawi byliśmy reakcji na nie...
Czy Was też irytuje, jak obdarowywany nawet nie raczy zerknąć, co dostał?
 Tradycyjnie prezenty były udane, nieudane lub średnie, z przewagą tych pierwszych :D

Były zapachy, zamieszanie, zamęt, zamiatanie, zajadanie i zadumanie też było. Ale to poważny temat, na poważną notkę i jeszcze musi się we mnie osiąść nieco, żebym podołała wyrazić wszystko, co chcę.

Świętowaliśmy także we trójkę. W Domu. Ze sobą.
Było pięknie.
Tylko wiecie. Są takie sprawy, takie piękno, które naprawdę jest NIE DO OPISANIA. Wiem, że bez względu na to ilu słów bym użyła i jakie by one nie były, to nie sprostam.
Było NAPRAWDĘ.
 ...

A z nowin tygodnia:
W pierwszy dzień świąt Ora zgotowała nam niespodziankę po raz pierwszy korzystając z nocnika (Zakupiony dość dawno temu w porywie szału zakupowego. Dziecko znało, bo stał na widoku. Parę razy siedziało posadzone dla żartu. Parę razy właziło do niego samo, albo wrzucało piłki.)
Nasza Córa umie od jakiegoś czasu samodzielnie pozbywać się pieluszki. Co czyni z upodobaniem, kiedy tylko nie ma nic po za nią na sobie. A że kładziemy Ją do łóżka w skąpym odzieniu, to ostatnimi czasy kilkakrotnie spała z gołą pupą.
Po takiej właśnie nocy obudziwszy się stwierdziła, że siusiu (Co mogło oznaczać, że podejrzewa Mamę, że w tym celu oddala się z łóżka, że widzi pieluszkę, że ma siuśkę, albo że przypomniało Jej się to słowo. Albo, że chce siusiu.)
Dla żartu w sumie podałam Przemkowi nocnik. On podstawił Córze. Córa wlazła do nocnika (Wyjaśnienie: nocnik jest jeszcze za duży w stosunku do siedzenia naszego Ździebełka. W związku z czym jest Jej na nim niewygodnie. Toteż zamiast siadać na nim - siada w nim, wpuszczając nóżki do środka.) i zrobiła co powiedziała.

Nie zamierzamy absolutnie naciskać, ani podejmować specjalnie intensywnych działań w tym kierunku, ale skoro Dziewczę samo zapodało temat, to zaczniemy się przygotowywać. Zamówiłam już pierwsze wielorazówki (choć Przemko nie jest do nich przekonany, ale zgodził się spróbować). Zobaczymy, czy to był jednorazowy wyskok, czy chęć współpracy w tym temacie się utrzyma.

 A kiedy oglądaliśmy świąteczne zdjęcia Aurora na widok mojej mamy stwierdziła: Bacia! Jakby to była najoczywistsza oczywistość. :D
Pin It Now!

środa, 26 grudnia 2012

Życzymy Ci...

... Żebyś w każdym Twoim dniu znajdował powód do świętowania.
My


Pin It Now!

sobota, 22 grudnia 2012

5cm do sufitu, sztachanie się i ambaras z meblem mobilnym oraz ciotki lepsze od wilkipedii

Końca świata nie zauważyłam.
Za to:
Tatko zainstalował chojaczka na biurku. Ze względów metrażowych, ale i tak bezpieczniej, bo Ora bez naszej pomocy nie sięgnie. I naprawdę tylko pięć centymetrów do pułapu jej braknie. Z antresoli widać to jak na dłoni. Więc leżę sobie, słucham sennego posapywania na dwa nosy (duży i piccolo), klikam i sztacham się igliwiem. Rany, jak toto pachnie.
  Na razie drzewko ubrane tylko światełkami, ale Dziecię i tak wniebowzięte. Dostało już nawet pierwszy prezent (no nie miał to być prezent, ale tak wyszło).

Nowy tron samochodowy.
Zdecydowaliśmy się (i to jeszcze przed radami życzliwych ludzi :D) na maxi-cosi mobi, bo to najłagodniejsza dla portfela opcja montowana tyłem. A na to się uparłam. A, że Przemko przyznał mi rację, to pod choinką stanęło siedzisko w kolorze włoskiego orzecha.
W ogóle to był z tym cały ambaras. Bo w Szczecinie, w żadnym znanym nam sklepie tego modelu nie ma. Nie ma i już.
A jak tu nabywać, kiedy nie wiemy, czy do naszego wehikułu ustrojstwo jest montowalne?
Zasięgnęłam jednakoż porady forumowych chustociotek (lepsze od wikipedii ;) ), które  skierowały mnie na forum, które skierowało mnie na inne forum, do wątku, który przekierował mnie do innego wątku i tam odnalazłam producencką listę automobili, którym ów mebel mobilny jest dedykowany.
A że i nasz rydwan na liście się znalazł, toteż nabyliśmy drogą zakupów internetowych i dojechał do nas dziś właśnie.

Aurora napadła już w progu Ojca wnoszącego nabytek, nie dała Mu (Ojcu, nie nabytkowi) nawet się rozdziać, jeno zasiadła (na milionową część sekundy), by następnie zacząć badać przydatność fotelika jako ścianki wspinaczkowej, oraz wypróbowując milion możliwych pozycji siedzących, stojących i leżących na każdej jego części.
Oczywiście próby przymierzenia jej pasów zakończyły się dziką awanturą :D (w sumie ja też nie lubię).
No a potem zaliczyła pierwszą z fotelika (a raczej z fotelikiem) wywrotkę. Bezkontuzyjną, ale teraz pakując się na niego powtarza z satysfakcją "bam, bam".
A MIAŁ BYĆ TAKI BEZPIECZNY! ;)

P.S. Doczytaliśmy i w instrukcji jest, żeby używać jedynie po właściwym montażu i w samochodzie :(


A jutro zaczyna się młyn! Prezenty wprawdzie już nabyte, ale gotowanie, pieczenie, przystrajanie, szykowanie, pakowanie - to wszystko przed nami.

Me gusta :D:D:D
Pin It Now!

piątek, 21 grudnia 2012

Koniec świata, czarna rozpacz i lista zakupów

Końca Świata póki co nie stwierdzono. Znaczy jeszcze żyjemy. Podobno ma być o 6 :D
W związku z powyższym realizujemy nadal plany przedświąteczne, bo mądry człek (choć zabijcie mnie, nie pamiętam który, obstawiam jakiegoś buddystę) rzekł: "Jeśli sadzisz drzewo, a koniec nadciąga - nie przerywaj".

Gałczyński też  o tym pisał (Dzieliłam się z Wami moją wieloletnią i głęboką miłością do Konstantego Ildefonsa? Nie? To się dzielę.)

"Tylko weseli studenci
do strachu nie mieli chęci:
w tawernach winem obrosłych
kochankom pisali akrostych,

a co wstydliwsze kochanki
przez wina dzikiego listek
całowali w same usta.
Ładnie! ginie wszechświat wszystek,
a tutaj, panie, rozpusta.
Bo również konkretne zdrożności
przerabiali obustronnie
i pili, kanalie, koniak,
i śpiewali,
i na gitarach brzdąkali:
"Evviva Bologna,
citta delle belle donne!" 


(Z tego miejsca ściskam również Giovanniego Lucco i Towarzysza Mydełko ;))
stąd
A wracając do sadzenia...
Wczoraj Ździebełka popadła w czarną rozpacz, bynajmniej nie przez koniec świata, a z powodu Wyjścia Taty na Minut Pięć do Sklepu w Porze Kładzenia Spać.
Spazmy i histeria.
Nie pomogły tłumaczenia, że Tatko tylko na chwileczkę idzie, po jedzonko ("Am, am?" z podkówką, łzami i szlochem), że zaraz wróci ani ogólne utulanie. Nawet mleczko nie do końca pocieszyło Dziewczę, bo co jakiś czas odsysała się z płaczem, żeby wołać Tatkę. Aż usnęło Biedactwo.

A dziś wieczorem wyskoczyliśmy na Deptak i przytachaliśmy do dom żywiczność. Aklimatyzuje się w piwnicy.

Lista zakupów świątecznych?
  • dwa metry świerka
  • pęk jemioły
  • anielskie skrzydła (takie szare raczej, widać, że strój roboczy, co będziemy na siłę wybielać ;) )
P.S. Dziecko mówi "cie", a choinką (sztuczną) u Babci M. było oczarowane i próbowało zdmuchiwać lampki :D
Pin It Now!

wtorek, 18 grudnia 2012

Daj Się, czyli do minimalizmu podejście drugie

Część odpowiedzialności za stale rosnący poziom stresu, jakiego doznaje współczesny człowiek, spoczywa na nieporównywalnie wielkiej, w stosunku do minionych lat, liczby wyborów przed jakimi staje.

Wielość posiadanych przez nas kontaktów z innymi ludźmi wpływa niejednokrotnie na spłycenie relacji, ich powierzchowność.

 Czemu ja o tym?
Ano, bo są to jedne z przyczyn, dla których nie chcemy domu pełnego zabawek.

Teoria lalek waldorfskich mówi, że dziecko może ich mieć tyle, ile można mieć dzieci, żeby mogło obdarzać je uczuciem i uwagą.
Od jednej z medialnych psycholożek usłyszałam, ze ilość zabawek przekraczająca 15 zamiast inspirować dziecko, powoduje tylko stres i przeszkadza w skupieniu uwagi na konkretnej zabawie.

Niewielka ilość zabawek przekłada się na dbałość o nie. Na poszanowanie własności. Na profilaktykę konsumpcyjnego podejścia do życia. Podczas gdy walające się po domu tony plastiku uczą, że jak cisnę w kąt jedną zabawkę, to przecież jest dziesięć innych.

A właśnie, walające. Mniej zabawek - więcej porządku. Mniejszy chaos, łatwiejsze sprzątanie i znalezienie wszystkiemu odpowiedniego miejsca.

Mniej zabawek = więcej kreatywności. Więcej wynajdowania nowych zastosowań dla tych nielicznych, które posiadamy. Zwłaszcza, gdy ich niska liczebność przekłada się na wysoką jakość i "mądrość". I na uwagę rodziców i WSPÓLNĄ zabawę.

Mniej zabawek = mniej wydanych na nie pieniędzy = więcej pieniędzy do wydania na DOBRĄ zabawkę. Albo książkę ;)

DOBRĄ, czyli jaką?
Dla mnie:
Taką, która jest bezpieczna, nie śmierdzi chemią, nie świeci po oczach, nie ogłusza, nie da się jej łatwo zniszczyć, nie da się zjeść, nie ma ostrych krawędzi i sznurków, którymi można się okręcić (naturalnie mówię o takiej dla pełzaka).
Taką, która jest przyjazna, w szerokim tego słowa znaczeniu. Wykonana w etyczny sposób, z naturalnych tworzyw, estetyczna, ładna, w dobrym guście (!!!).
Taką, która daje pole do intepretacji. Która nie musu być wyłącznie tym, czym jest, którą można się bawić na różne sposoby, rozwijające wyobraźnię i inwencję.

O naszym podejściu do zabawek, które wypracowaliśmy jeszcze w ciąży pisałam już tu i tu, a o minimalizmie tutaj.

Nie udało nam się wprawdzie ograniczyć do magicznej piętnastki, ale Ora zabawki ma nieliczne (policzyłam: mamy 22). Dużo drewnianych. Mało pluszaków. Niektóre ręcznie robione. Z plastikowo-mrygająco-grających posiada jedynie sorter-garnek znanej firmy, bo Chrzestni dali i się spodobał Dzieciu. Niektóre prezenty (nie wliczałam ich w te 22) czekają schowane w szafie, w kartonie, aż do nich dorośnie.

Za to uwielbia się bawić przedmiotami codziennego użytku. Akcesoriami kuchennymi. Ubraniami. Zawartością szafek i szuflad, Mamą i Tatą (zabawka wszechczasów :D), warzywami, wodą, piaskiem i ziemią, trawą, akcesoriami miaminymi (szczotka do włosów, pędzel do pudru), opakowaniami, pudełkami, buteleczkami, słoikami. Wszystkim.
Zerknijcie tu :D
Jeśli Orka zapragnie kiedyś różowego plastiku, stroboskopu, wściekłej melodyjki i nieproporcjonalnej lalki, to zapewne je dostanie. Nie, żeby wszystko, co sobie zażyczy, ale uszanujemy Jej wolność decydowania o tym, czego chce i co się Jej podoba. Ale póki to zależy od nas, póki to nasze propozycje, to dostanie to, co uznajemy za najlepsze.
Polska laleczka z końca lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, znaleziona TU

A w ogóle szalenie podoba mi się akcja realizowana w niektórych przedszkolach "wakacje zabawek".
Otóż mówi się dzieciom, że zabawki wyjeżdżają na wakacje, pobawić się i odpocząć. Następuje pakowanie i tydzień (bądź dzień, bądź kilka - zależnie od przedszkola), podczas którego dzieci robią własne zabawki z materiałów recyklingowych.
Boskie.
Planuję takie przedsięwzięcie jak już Jej Maleńkość nieco podrośnie :).

Dodam jeszcze, że przy okazji Pierwszych Urodzin Aurory poczyniłam obserwację (mało zaskakującą, ale znakomicie potwierdzającą moje przekonania), że najwartościowszym prezentem jest poświęcona uwaga. Żaden prezent nie wywołuje u naszej Córki takiej radości, jak chwile zabawy, z Wujem, Babcią, Ciotką.

Lepiej dawać siebie, niż dawać prezenty.

Wszystkiego minimalistycznego w formie, a maksymalistycznego w treści.

P.S. To nie koniec cyklu o minimalizmie :D
Pin It Now!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Mało, ale miło, czyli jarmark z dygresją o sprzęcie rolniczym

Poszliśmy na jarmark. Świąteczny, a jakże. Na Zamku.

(Mijając po drodze bandę traktorzystów, którzy uważają, że blokując ludziom ulice i trąbiąc im pod oknami cokolwiek sobie wywalczą. Ja pomijam zasadność protestu, bo  się nie znam. Ja rozumiem wolność szeroko pojętą. Ale jak mi kto pod oknami zaczyna stada wielkich maszyn pędzić, to we mnie się zaiste budzi chęć na polowanie z nagonką za pomocą czołgu przez pola. Może stolyca do takich fanaberii nawykła, ale ja z prowincji pono jestem i serdecznie sobie wypraszam. Miasto dla mieszczan, ulice dla ulicznic, traktory do traktierni, trąby do Jerycha, czy jakoś tak. No wiecie. No czego oni mnie na moje niebo wylatają, he? I nic im odśnieżanie ulic nie pomoże. U mnie nie odśnieżyli :P).

A wracając na jarmark:
Hmmm...

Malkontenci mieliby na co ponarzekać.
Bo istotnie wystawców jakby mało (straszliwie mało) jak na miasto, co się mienić chce metropolią i jak na ośrodek kulturalny, za jaki uważają Zamek jego zarządcy.
Pewnie byłoby więcej, gdyby organizatorzy nieco pohamowali się w kwestii wyciągania pieniędzy od rękodzielników. Ceny za wynajem stoiska moim zdaniem były cokolwiek wygórowane niestety.

Występy na scenie średniej jakości.
Szopka już ze Świętą Rodziną w komplecie (nie za wcześnie aby?), i sami aktorzy ani wyględni specjalnie (jeśli o ubiór chodzi), ani przekonujący (wiem, wiem, czepiam się).
Dodam jeszcze prywatną refleksję, że panie strażniczki z krypty powinny zmienić zawód, bo ich odzywki do dzieci zwiedzających galerię (miały czelność oddzielić się od grupy) otwierały mi tasak w kieszeni.

Ale...

Ci wystawcy, którzy jednak się wystawili - pokazali klasę.
Rękodzieło naprawdę rękodzielne, towary regionalne naprawdę z regionu.
Były i sery, i miody, i mięsa. Były szczecińskie pierniki - śliczności (nabyliśmy koniczka :D). Była konfitura z płatków róży (nie taka wyborna jak moja, ale zacna ;D) i piwo szczecińskie, i olej z pokrzywy. I wszystkiego można było skosztować.
Ku mojej nieskrywanej radości były (w końcu się pojawiają w takich okolicznościach :D) RYBY. Wędzone. Że niby w mieście portowym nie powinno zaskakiwać? A zaskakuje!
Były - a jakże - stettiner ware :D
I koronki, i filc, i sutasz, i tilda, i patchwork, i wieńce z szyszek, i paciorki, i drewno, i witraż, i inne zszywanki, i książek nieco, i  dekupaż - do wyboru do koloru, brać i wybrać :)

Młodociana Szczecinianka zasnęła w chuście tuż przed wejściem na Zamek, ale obudziła się w sam czas, żeby obejrzeć szopkę. Aktorów zignorowała kompletnie (nie dziwię się) za to kozy (me, me!), gęsi pijące wodę (Iiiii!), owce skubiące siano (Be! Am, am!) oraz osioł, który w strategicznym momencie (możliwe, że sprowokowany przeze mnie, jako że usiłowałam paszczą własną przypomnieć Orze osiołka z naszej książeczki, a konkretnie odgłosy, jakie ówty wydaje, kiedy Matka książeczkę czyta) zaryczał tak przeraźliwie, że nam niemal pękły bębenki, a Dziewczę bliskie było szlochu - wszystko to obdzielone zostało należytą atencją i entuzjazmem (no może osioł tylko na początku).

Mimo skromności przedsięwzięcia wróciliśmy do dom zadowoleni z życia. Może to przez te pierniki :D

A to już nasze domowe rozrywki...
Testowanie światełek

Testowanie orzechów. Całe szczęście do Jagienki jeszcze nieco Orce brakuje...
"Żyła raz jedna panienka
Która zwała się Jagienka;
Wiele z niej było pociechy,
Bo tłukła pupą orzechy.
(...)
Laskowy orzech maleńki
To nie problem dla Jagienki;
Mogła za jednym przysiadem
Stłuc całe pół kilo zadem,
A gdy dorwała fistaszka
Zostawała z niego kaszka.
Niewiele też większej troski
Przysparzał jej orzech włoski.
(...)"
Andrzej Waligórski -  "Jagienka i orzechy"
 
Ale jak dorwała dziadka do orzechów... Gdyby więcej pary w łapkach, to żaden by się nie ostał. Radziło sobie Dziewczę całkiem profesjonalnie!
Kalendarz adwentowy
Tunika z szalika oraz kulki i kubki
Ora stoi przy dżdżownicy, "bo wiedzieć by chciała:
jak to jest z nią tak naprawdę -
duża jest, czy mała?

Tatuś zwykle mówi: - Moja maleńka!-
kiedy przy niej na podłodze przyklęka."
Krystyna Pokorska "Zmartwienie Terki"

A potem dżdżownicę trzeba wycałować i pokazać gdzie ma oko. Nawet, jeśli Tata twierdzi, że to kornik (i nie wiadomo, czy ją nazwać Dżeordżina, czy Kornelia).
No co, nie widzieliście nigdy latającej Orki?
Baaa!
Pin It Now!

sobota, 15 grudnia 2012

Chleba naszego... i Kasi anegdota o współspaniu

Kiedy Matka ma robotę (lub zabawę) w kuchni, Dziecko naturalnie musi jej towarzyszyć. Zasiada na kocu, na kuchennej podłodze i zajmuje się przeglądaniem oraz opróżnianiem szafki (tylko jednej, bo tylko do jednej ma dostęp). Lub wspinaniem po matczynej nodze. Lub po taborecie.

Dziś poszłyśmy zmywać naczynia. Wcześniej wyjęłam i położyłam na taborecie formę do chleba, której zaraz miałam używać.
Kiedy odwróciłam się od zlewu, żeby zobaczyć co robi Ora - oglądała sobie ową formę.
Po około 5 talerzach - grzebała w akcesoriach do pieczenia.
Kiedy skończyłam zmywanie i się odwróciłam Córka Moja Pierworodna wciskała właśnie do formy arkusz papieru do pieczenia (razem z rolką) robiąc ruchy zupełnie mojo-podobne...

Wzruszyłam się naprawdę.
Aurora często obserwowała jak zagniatam ciasto, przekładam do formy, wygładzam i piekę, ale nie sądziłam (o głupia ja, kobieta małej wiary) że tyle Jej tego w łepetynce zostaje.

Dziś odwiedziła nas znów Kasia-Przyszła-Mama. Wybierałyśmy dla niej chustę i ogólnie gadałyśmy o ciąży i sprawach okołodzieciowych. Opowiedziała mi anegdotkę za sprawą której miałam ochotę wyściskać ją jeszcze bardziej niż zwykle.

Otóż jej chłopak zapytał ostatnio, czy ona wie, że takie małe dzieci muszą spać z rodzicami.
A ona była szalenie zaskoczona tym pytaniem.
Czemu?
"No bo jak można o takich rzeczach nie wiedzieć???"

Współspanie rządzi!
Kasia i J. wieeeeeeeeeeeeeeeelkie buziaki :D

Ora mówi "ucho", "nos", "dekue" (z własnej inicjatywy!!!), "niece" i "cześć", oraz "busie", którego (tak własnego, jak i dowolnego z rodzicieli, czy lali,  którą każe w tym celu rozbierać z sukienki) pokazywanie, odkrywanie i poklepywanie sprawia Jej niezmierną frajdę :D
Ma już 12 zębów i nadal nie gryzie przy karmieniu piersią :D
Ostatnio rozdaje buziaki na lewo i prawo, w sposób absolutnie przesłodki (Mamie, Tacie, Ciotkom, misiom , lwu, delfinowi, lalce, miarce-gąsienicy - no, wszystkim). I przesyła je rączką też.
Grzebie w szafkach i szufladach. Przyciśnięcie sobie (lekkie) rączki jedną z nich zupełnie Jej nie zniechęca.

Byliśmy dziś na zakupach. Dziewczę, które od jakiegoś czasu sporadycznie przemierzało bezmiar sklepu na siedzisku zakupowego wózka (ze średnim entuzjazmem), zaczęło domagać się wzięcia na ręce. Przemko chciał Jej Maleńkość zamotać, ale wyraźnie nie o to Jej chodziło. Drogą komunikacji mówiono-miganej ustaliliśmy, że Cesarzowa pragnie podróżować rydwanem wprawdzie, ale nie uwięziona w jakimś niewygodnym podpupniku, a w koszu właściwym, który jedynie jest w stanie pomieścić ogrom Jej wspaniałości :D

Do końca zakupów pokrzykiwała, śmiała się, podskakiwała (na świeżo nabytych sprawunkach, o zgrozo) i machała pupą z radości.

Z drugiej strony patrząc na żywość Jej reakcji na zawartość sklepowych półek obawiam się, że nadchodzi kres spokojnych zakupów z Dziecięciem i trzeba będzie zacząć je robić pojedynczo, albo wykorzystać w końcu babcię do opieki w tym czasie.
Pin It Now!

czwartek, 13 grudnia 2012

Pauza

Jakiś czas temu wracając od znajomych postanowiliśmy zrobić małe zakupy. Ora usnęła w foteliku, a nie chcieliśmy budzić Jej wyciąganiem, więc Przemko poszedł do sklepu, a ja zostałam w samochodzie. Było już ciemnawo, paliły się latarnie. Było dość cicho. Siedziałam w tym półmroku i ciszy. Było za ciemno, żeby czytać, radio było wyłączone.

I zdałam sobie sprawę, że to pierwsza taka chwila od nie wiem kiedy. Kiedy nic ani nie muszę, ani nie mogę choćbym nawet chciała. Nie muszę "wykorzystywać chwili" ani dla siebie, ani dla innych.

Po prostu trwałam w bezruchu. Nie myśląc nawet o niczym szczególnym.

Jakby ktoś wcisnął pauzę.

Szokujące doświadczenie.

No a potem świat znowu ruszył :D

Nie, wcale nie narzekam. Nie jest mi niczego żal. To po prostu było takie doświadczenie unaoczniające mi w jakim tempie i z jaką intensywnością żyję od roku, miesiąca i dwóch tygodni :D

Stąd
A teraz lecę, bo Święta nadchodzą tupiąc rozgłośnie i skrzypiąc po śniegu buciorami. Naniosą igieł, nachuchają cynamonem, grzybami i różną wonią, omamią światłami i kolorami, i znikną jak sen jaki złoty, każąc czekać na siebie kolejny rok :)
Pin It Now!

wtorek, 11 grudnia 2012

Pean zimowy oraz na cześć KP-Taty i życzenia

Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!
Taką zimę, taki śnieg - to ja rozumiem!
Szukamy sanek :D
Nie mam czasu na nic, bo wiecie, jak mawiają Starkowie "Święta is coming".
Zakupy, robótki ręczne i gotowanie. Ochhhhh, uwielbiam. Uwielbiam zimę!
ZIMĘ

Ora śnieg przyjmuje z właściwym sobie spokojem i dystynkcją.
Mówi "mleko". A przed chwilą, kiedy Przemko cmokał nas przed wyjściem do pracy, półobudzona uśmiechnęła się rozkosznie, powiedziała "Pa, pa" i zasnęła znowu. A wczoraj, na zakupach stawała na siedzisku sklepowego wózka i machała pupą :D A jeszcze wcześniej, jak obierałam brukselkę na obiad, a Ona wrzucała ją do garnka, to za każdy rzut biła sobie brawo (z własnej inicjatywy, ja Jej tego nie pokazałam).
Mama!
Tam!
Miaaał.

Mikołaj sprawił nam wiele radości (Choć okazało się, że zostanie rodzicem sprawia, że popada się u niego w niełaskę.

Ora dostała cudne, drewniane zabawki, puchate rękawiczki, owoce i... czekoladowego mikołaja i takie różne. Które bardzo się Jej podobały, bo można było pokazywać gdzie mają oczy :D:D:D. No i przypadły Jej do gustu szeleszczące papiery i torebki. Drewnianej gąsienicy do dziś daje całusa ilekroć obok niej przechodzi, a przeplatanka z koralikami wzbudza piski radości.

Kilka dni temu byli u nas znajomi (z Harcerstwa i z odtwórstwa) z córą. Nikt mi nie wmówi, że takie małe berbecie nie umieją RAZEM się bawić :D.

Kupujemy w końcu nowy fotelik. Tyłem montowany naturalnie (polecam notkę Hafiji nt.).

Znajomym (pracownikowi Przemka dokładnie) urodziła się córa. Pierwsze dziecko. Przemko opowiedział mi, jak to młody tata wpadł do pracy i przy okazji dzielił się wrażeniami. Mówił m.in., że jego żona ma mało pokarmu, że;' zastoje, itp., itd...

Już miałam na końcu języka serię zaczynającą się od "Musisz mu powiedzieć...", kiedy Mój Cudowny, Wspaniały, Genialny, Obłędny i KP Mąż stwierdził, że powiedział mu: (tu nastąpiło wyszczególnienie wszystkich możliwych porad, jakie przyszły mi do głowy), "...no i żeby przystawiać, przystawiać, przystawiać."

Bosssski jest :D

Młodym rodzicom i kruszynie życzymy mnóstwa szczęścia i mleka :D



Pin It Now!

środa, 5 grudnia 2012

List do Świętego

Kochany Święty Mikołaju,
Jutro, jak co roku zostawisz w naszych butach łakocie (bo TY wiesz, że mogą być zdrowe łakocie, i nie mówię tu o misiach z witaminami).
Parę paczuszek dla Ory zostawisz też pewnie (ach, to roztargnienie) w domach babć, wujków czy cioć.
 A za jakiś czas kolorowe paczki spiętrzą się pod choinkami.

Prosimy Cię ślicznie! Wybierz mądrze.
Prezent nie musi być rzeczą. Talon na zjeżdżanie na zjeżdżalni z wujkiem, malowanie z babcią, pójście do teatru z kuzynką może być fajniejsze od stosu zabawek.
Pluszak w końcu i tak będzie zbierał kurz na półce, ale zabawka kreatywna, dająca pole do wyobraźni albo ciekawa książeczka długo się nie znudzi.
Łakocie nie muszą być z czekolady. Owoce są super! Orka uwielbia orzechy! Owsiane ciasteczka słodzone daktylami są proste w robocie :D

A jakby co, to zawsze z prawej masz listę :D

Całujemy Cię w ucho i zostawiamy na parapecie zdrową wodę z rozgrzewającym imbirem i owsiane ciasteczka z żurawiną.

Stąd
P.S. A jedną z rzeczy, które Aurora w prezentach ceni najbardziej jest szeleszczący, kolorowy papier i odpowiednio duże pudło :D
Pin It Now!

wtorek, 4 grudnia 2012

O prawdziwych ludziach, urodzinach, miejscu, porze i Orze... i kaczkach Hitchcock'a

Rzeczywistość tak gna, że nie nadążam z opisywaniem :D

Przede wszystkim odbyły się urodziny Lubego Mego Ślubnego :D. Kameralnie bardzo, bo On tak woli. Oczywiście nie odmówiłam sobie przyjemności urodzinowego poznęcania się nad Nim (jak co roku), więc żeby znaleźć prezent musiał biedny żuczek naganiać się po mieszkaniu i rozwiązać kilka zagadek (oj, no proste były!). Dostał rękodzieło, choć nie moich rąk, zawierające elementy martwej natury. W iście jarlowym stylu :). I tort karpatkowy. I było słodko.

Potem byliśmy u Grzesia, Agaty i ich córy oraz dwóch kotów. Zawieźliśmy świeży chleb i słodycze, dostaliśmy bosko pachnącą kawę, genialną herbatę (Grześ okazał się człowiekiem wielu talentów i zainteresowań, w tym pasjonatem herbaty i wszystkiego co japońskie) i ciacho marchewkowe. Dostaliśmy też kilka godzin rozmów i towarzystwa PRAWDZIWYCH ludzi. Takich czujących, otwartych, szczerych. Z którymi chce się być i z którymi łatwo być. "Znających Józefa" ;) Podobnie jak my patrzących na świat. Takich, którym "mieć" nie przesłania "BYĆ". Takich, którzy czerpią z życia pełnymi garściami i oddychają pełną piersią, zamiast gonić w szczurzym kołowrotku.

Natomiast wczoraj poczułam, że już mogę.
Szykować się do Świąt.
Drażnią mnie dekoracje bożonarodzeniowe wywieszane tuż po Wszystkich Świętych. Albo w połowie listopada. Ale po Andrzejkach, to rozumiem :D
Pisałam już, że lato to moja ulubiona pora roku? A Jesień? No to zima też :D
Mam mnóstwo pomysłów na robótki okołoświąteczne. Pytanie tylko, czy zdążę.

I dziś wybrałyśmy się z Córą do lasu po gałąź adwentową (z pewnym poślizgiem, ale co tam, na razie Ora i tak nie zna się na kalendarzu). Poszłyśmy w miejsce, gdzie daaaaaaaaawno temu, w czasach prehistorycznych poszliśmy z Przemkiem trenować fireshow. Reszta ekipy nie dotarła, więc byliśmy sami i zaowocowało to naszą pierwszą randką :D
Wierzcie lub nie, ale kiedy zatrzymałam się, żeby zrobić im zdjęcie - te kaczki rzuciły się na nas z kwakaniem! Jak ptaki z Hitchcock'a.
A gałąź znalazłyśmy sosnową i piękną. Jak już wydziergam, co mam do wydziergania, to zademonstruję :)

Acha, górna prawa czwórka obecna :D

Oaka (i ruch rączką naśladujący kopanie) to naturalnie koparka. Poooo to parapet, a paaa - pan. Oczywiste!

Olej kokosowy to obecnie najwyborniejszy rarytas (choć niestety Ora woli go zjadać, niż dawać sobie myć zęby). Awanturuje się dziko, kiedy zabieram i zakręcam słoik. Dziś, kiedy tylko go dostała i zjadła pierwszą porcję, schowała za siebie nakrętkę z radosnym "niije!". :D:D:D
Mimo iż nigdy nie uczona - domaga się prowadzania za ręce. Tzn. podchodzi do osoby siedzącej i ciągnąc za ubranie usiłuje ją postawić. Najśmieszniej, kiedy robi to jednocześnie na niej siedząc :D Potem staje, trzymając się stojącego i popycha, albo ciągnie we "właściwym" kierunku. A jak się już Ją poprowadzi (trzymając się mebli śmiga jak rakieta, więc nie widzę przeciwwskazań) to piska z radości.

Kiedy Ją najdzie, bierze mój telefon i mówi "Tata", co oznacza, że chce sobie pogadać z Ojcem. Odkąd ustawiłam opcję, że podczas rozmowy wyświetla się zdjęcie rozmówcy - daje też buziaki telefoniczne Tatce i Babci. A jak słyszy melodyjkę ustawioną jako dzwonek - robi tany-tany pupą.

Ma też swój własny, prywatny taniec radości. Pojęcia nie mam skąd się Jej wziął, bo nie przypomina niczego znajomego. Składa się z trzech figur.
1.  Machanie rękami z otwartymi (i skierowanymi wnętrzem w dół) dłońmi do góry i na dół, w stylu "odatuję", przy jednoczesnym wydawaniu dźwięków paszczowych.
2. Składanie łapek trochę jak do modlitwy (jeszcze tego z Nią nie praktykowałam, przyznam się) i szybkie obracanie korpusem na lewo i prawo a'la pieśniarka ludowa.
3. Machaniem jedną łapką w poziomie z wołaniem "nje".

Kiedyś nagram, podłożę muzykę i taaaaaaki będzie hicior :D

P.S. W Szczecinie spadł pierwszy, względnie porządny śnieg :D
Pin It Now!

sobota, 1 grudnia 2012

Lania nie będzie

Ni wosku, ni ołowiu, ni stearyny.
Nie, nie bojkotuję Andrzejek. Ani Katarzynek. Uważam, że to tradycja barwna, piękna i nieszkodliwa.

Ale uważam, że wróżenie sobie o zamążpójściu (a takie wszak jest sedno tych wróżb) przez mężatkę (lub mężata - jaką to ma w ogóle męską formę?) jest głęboko niemoralne :D

Choć przyznaję się, że obrałam dziś jabłko. Ale rano i dla Córki, więc może się nie liczy?

A jedyna Panna w domu jest jeszcze stanowczo za młoda. I wstępnie zaręczona ;D

stąd

Pin It Now!

czwartek, 29 listopada 2012

Przeprowadzka

Z jednego telefonu na drugi zaowocowała wygrzebaniem sporej ilości zdjęć.

Trening Grupy Odtwórstwa Historycznego Gimlea. Dziecię- pająk. Kochanie, z tym "na tarczy" to nie do końca o to chodzi...
Warsztaty Glinokolektywu inspirowane Stettiner Ware. Organoleptyczne sprawdzanie jakości surowca ;)
Fijołki
z Prababcią
z Mlekiem
Mój
CiotKaszydło

Pin It Now!