sobota, 28 stycznia 2012

Wkopana przez Srokę

Wkopana przez Srokę zostałam. Wkopana w zabawę w wymienianie seriali. Które oglądam.
No i klops! Bo nie oglądam. No dobra. Jeden oglądam. W moim serialowym wszechświecie niepodzielnie i nieodwołalnie króluje:
Wielbię! Haus moim guru! Tworzę nową religię. Boski i niedościgniony wzór i ideał. Gdybym nie poznała swojego Męża, to... Absolutnie nie chciałabym wyjść za Hausa, ale i tak bym Go uwielbiała. Och...
 Dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo nic...
Lubię Kusego. Uwielbiam Michałową. Babka wymiata. Ale wszyscy mogą się schować przy Solejukowej. Genialna postać i genialna rola. Postać głęboko ludzka i piękna. Rola zagrana wirtuozersko, z olbrzymim dystansem do siebie i cudownie wiarygodnie.

A reszta to prehistoria. Kiedyś oglądałam. Czterech pancernych.
Robin Hooda

(Jak byłam mała. Michael Praed to jedyny aktor, w którym naprawdę się kochałam. Marion była świetna i cudownie ruda, a Ray Winstone zauroczył mnie dużo później. Enyę uwielbiam po dziś dzień.).

Twin Peaks. Bo cała familia oglądała. Bałam się tego serialu, a rozpoczynająca melodia wpędzała mnie w depresję, ale oglądałam.

Pewnie dużo jeszcze, ale te akurat pamiętam najlepiej :D.

Do zabawy zapraszam:
Kogla-Magla
Mamę Tygryska
Agrafkę
Fionnę_apple

Zasady:
1/ dodaj obrazek - logo
2/ napisz, kto Cię wkopał :)
3/ wymień kilka swoich ulubionych seriali wraz z krótkim opisem
4/ zaproś do zabawy co najmniej 5 innych blogerek

P.S. Zapomniałam dodać, że Hous'a lubię jeszcze dlatego, że charakterologicznie Przemko ma sporo z Chase'a :D:D:D
Pin It Now!

czwartek, 26 stycznia 2012

Pomocy!

Każda matka, która w ramionach tuliła kruchą bezbronność wie.
Nie napiszę więcej, bo nie widzę monitora.

Jedyna sensowna rzecz jaką mogę w tej sprawie zrobić, to zadbać, żeby zdjęcia Madzi porwanej z wózka w Sosnowcu zobaczyło jaknajwięcej osób. Jeśli wiecie cokolwiek - nie wahajcie się powiedzieć.
Jeśli nie - przekażcie informację tak wielu osobom, jak tylko zdołacie.

Dziecko mierzy 60-70 cm, ma oliwkowe oczy, ciemnobrązowe włosy i wyrzynającą się dolną jedynkę. Dziewczynka w chwili porwania miała na sobie różową czapkę z białym trójkątem z przodu, dwuczęściowy pluszowy komplet koloru beżowego zapinany na zamek i białe rękawiczki. Wraz z dzieckiem zniknął różowy kocyk w różnokolorowe misie.

Policja prosi o pomoc wszystkie osoby, które widziały osobę z podobnym dzieckiem, lub mogą posiadać jakiekolwiek informacje w tej sprawie. Kontakt: tel. 32 296 12 55, lub z najbliższą jednostką policji - tel. 997.
Pomocy!
Pin It Now!

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Na bezrybiu Dziadek-rybak ;)

O ile naszej Córce los babć nie szczędził (4 sztuki jak obszył), o tyle z dziadkami jest gorzej nieco. Jeden nie żyje, z drugim nie ma kontaktu, wcześniejsze pokolenia męskich przodków nie dotrwały.

Całe szczęście jest Dziadek-Nie-Biologiczny. Dziadek-rybak :D
(Wcale nie taki:)
Jest i kandydat na qasi-Dziadka.

Dziadkowi Bogdanowi i Prawie-Dziadkowi Stasiowi z okazji ich dnia w imieniu Aurory
MU
czyli
Misiowe Uściski
:D
Pin It Now!

niedziela, 22 stycznia 2012

Szarlotka enter

Moje babcie są (jedna była) tradycyjne. Takie wiecie, że szarlotka z cynamonem i kogel-mogel, igła z nitką, bajki, kołysanka, i budyń.

Za to babcie mojej Córki, to zupełnie inna bajka.

Nie są zupełnie takie, jak wyżej.
Ani takie:
Ani takie...

Takie też nie...
Są aktywnymi zawodowo i nie tylko, nowoczesnymi, serfującymi po sieci babciami. Pieką pizzę. Jeżdżą na zloty chat'owników. Ganiają z kijkami trekkingowymi. I w ogóle.

Jedna nawiasem mówiąc olała pierwszy w życiu dzień babci i szlaja się po Egiptach!

Ogólnie rzecz biorąc w dechę babki!

Wszystkim Babciom i Babkom, moim, córkowym i innym, a zwłaszcza:
Teresce, Marysi, Iwonie i Wandzie
z okazji Dnia Babci
TWB
czyli
Trzy Wielgachne Buziaki 
:*:*:*
I żeby żyły 100 lat. 
Prababciu - KOLEJNE 100 
:D
Pin It Now!

sobota, 21 stycznia 2012

Matka-łazęga, Ojciec uziemiony i Córka konwersująca

Matka dziś zaszalała i wypuściła się w miasto, pozostawiając biedne Dziecię i samotnego na placu boju Ojca na pastwę siebie nawzajem.

A nie były to jedyne mocne wrażenia tego dnia.

Ale po kolei:

Bladym, a po prawdzie to jeszcze czarnym, świtem wybyłyśmy z Aurorą do przychodni. W przychodni istnieje wprawdzie w teorii coś takiego, jak rejestracja telefoniczna, ale w praktyce uzyskanie za jej pomocą wizyty u okulisty jest niemożliwe (jedna z rozlicznych cudowności służby zdrowia). Całe szczęście Panie Rejestratorki, kiedy widzą mnie z Jej Maleńkością w chuście, wybiegają ze swojego sanktuarium i krzyczą, żebym broń Boże w kolejce nie stała, tylko do okienka od razu :D:D:D

Tym razem kolejka wykazała się stoickim spokojem, mimo iż rejestrowałam: Młodą (do okulisty i lekarza POZ), Przemka (okulista) i siebie (POZ), a także zmieniałam lekarza pierwszego kontaktu sobie i mężowi. Tylko Pan Za Mną głośno i płaczliwie się użalał, że on tu od szóstej stoi, a ja mu sprzed nosa wszystkie numerki do okulisty sprzątnę.

Orka jak zwykle słała Pani Doktor promienne (i nieco zaślinione) uśmiechy,  a ta w nagrodę oznajmiła, że płucka są idealnie czyste (znajoma straszyła, że po Szczecinie krąży bezobjawowe zapalenie płuc, a Młoda pokasływała, więc się nastrachałam nieco) i skomplementowała Gżdacza od nosa po pięty.

Puchnę i rosnę z dumy, że wszyscy lekarze i pielęgniarki (i znajomi)  wychwalają Aurę, że taka zadbana, tak świetnie prowadzona, pogodna, przytomna, spokojna. Mrrrrrrrrrrrrrrr... Tak mi mówcie :D

Niestety u okulisty nie było już tak milusio.
Po pierwsze Młoda stwierdziła, że może dżemka to niezły pomysł i zaczęła mrużyć oczy.
Pani Doktor stwierdziła zaś, że świecenie Dziecku do oczu latarką i kładzenie na plecach jest dobrą ideą.
Aurora doszła do wniosku, że Lekarka jest głupia jak jej pomysły i rozdarła się, jak stare prześcieradło.
Mimo to zakropiono jej oczy oraz zbadano w pozycji "na ramieniu mamy", którą to pozycję Mama zaproponowała Dochtorce, jako dla Dziecięcia bardziej akceptowalną.

Dnia tego nieco później:
Spotkałyśmy się towarzysko z Kefirą i MamąHani (i Hanią, i Miłoszem).

Retrospekcja:
Dnia poprzedniego na spotkaniu organizacyjnym KK (Klubu Kangura ;) ) ustaliłyśmy niewiele. Prawdę powiedziawszy nie ustaliłyśmy nic. Za to zorientowałyśmy się trochę w sprawie kto jest kto. Mamy kilka osób zdeterminowanych, zorganizowanych i z konkretną wizją. Kilka chętnych do działania, ale niedoświadczonych. Ale niestety czasem trafia się też ktoś z kim po prostu nie da się współpracować. Bo jakby człowiek nie próbował, to On(-a) będzie miał(a) zdanie prostopadłe do reszty i każdą prostą sprawę rozmieni na milion skomplikowanych. Nam się też trafiła.

Ale nie takie rzeczy żeśmy po pijaku, o północy, ze szwagrem... No wiecie ;)

Co było do spacyfikowania - jest w trakcie pacyfikacji, a my wiedząc na czym (i z kim) stoimy możemy śmiało planować i działać.

W związku z powyższym mam przyjemność zaprosić wszystkich zainteresowanych, mamy i tatów obecnych i przyszłych, babcie, ciocie, starsze siostry, stryjków, świekry, nianie i każdego zainteresowanego chustowaniem do:
Klubu Kangura
Najbliższe spotkanie: 27 stycznia 2012 o godz. 12.00 (piątek)
w Szkole Rodzenia im. św. Joanny Beretty Molli przy ul. Rayskiego 25/2

Kontakt (jak ktoś nie chce ze mną gadać ;) ): Marta - tel.507-016-186
 
Powrót do dnia bieżącego:
Hania z Aurorą leżały na kocu, a Miłosz krążył w pobliżu (wyraźnie zafascynowany Młodą, a zwłaszcza operacją zmiany pieluchy), kiedy Jej Maleńkość, mająca dotąd inne dzieci w głębokim poważaniu zaczęła doń gugać jak najęta. Następnie zaśmiawszy się dźwięcznie do MamyHani zaczęła wciągać do konwersacji starszą kocową koleżankę. Dusza towarzystwa rośnie mi jak nic!

A wieczorem, zakończywszy szczęśliwie operację wyparzania sprzętu i (mniej szczęśliwie) odciągania mleka (nigdy więcej ręcznie, ja chcę laktator!) śmiało nad wyraz wypuściłażem się w miasto na kobiałkowe ploty :D

To mój pierwszy poporodowy wyskok na dłużej niż godzinę. O ile Córę Ojcu powierzałam bez obawy najmniejszej, o tyle nękała mnie wizja Dziewczęcia wyjącego z głodu płaczem nieutulonym. Ale ponieważ "miasto" owo znajdowało się jakieś 10 minut drogi od domu, a wyposażeni jesteśmy w narzędzia szatana, zwane komórkowymi telefonami - zaryzykowałam, i cmoknąwszy czule Małżonka i Potomkinię rozpłynęłam się w gęstniejącym mroku.

Czas przy herbacie (Niech żyją Matki Karmiące!) mijał miło, nasiąkałam wolnością i kobiecą atmosferą, zerkając co 15 min na komórkę 
Nie rozładowana?
Może nie usłyszałam dzwonka?
Czemu tak długo nie dzwoni?
Może zadzwonić i zapytać jak sobie radzą?
Może COŚ się stało?
Jeszcze nie jest głodna?

Po trzech godzinach syta wrażeń ruszyłam w drogę powrotną.
Na naszej ulicy nie widać było służb mundurowych, ani opieki społecznej - dobrze jest!
Na podwórku nie rozlega się wycie Dziecięcia - dobra nasza.
Na klatce nie słychać klątw Małżonka - oby tak dalej.
W korytarzu cisza, nie walają się wydarte z głowy włosy, posiwiałe przedwcześnie - OK.
W pokoju cicho gada telewizor, a Dziecię moje u Ojca na klacie śpi sobie w najlepsze. W ogóle nie zauważyła, że Matki ni ma w pobliżu. A na jedzenie nie miała ochoty.

Ha! (ociekające dumą i goryczą, przemieszanymi z nadzieją na przyszłe eskapady)

Dygresja: W puli omawianych tematów znalazły się (a jakże) te najsmakowitsze, czyli o mężach/partnerach/kochankach. Po raz kolejny i nieustająco konstatuję iż mam najcudowniejszego, najlepszego, najmędrszego, najczulszego, najzdolniejszego, najzaradniejszego, najtroskliwszego, najbardziej opiekuńczego, najfantastyczniejszego i najinteligentniejszego męża we wszechświecie
.
Z innych inności: w konkursie na blog roku nie wyszliśmy z grupy startowej niestety, niemniej za wszystkie Wasze głosy serdecznie dziękuję.
I nie zapominajcie 
GŁOSOWAĆ NA ORKĘ :D

P.S. A w szczecińskim Multikinie, we środy o 12 mają seanse dla matek z dziećmi, na których podobno nie tylko jest przytłumione światło i dźwięk, nie tylko mają przewijaki, pieluszki, chusteczki, foteliki samochodowe i do karmienia, ale również CHUSTY!!! :D:D:D
Pin It Now!

piątek, 20 stycznia 2012

NSaS: MAM (i) mleko

Do testowania od MAM oprócz gadżetów dla Dziecięcia znalazło się też coś dla Macierzy:
Wkładki laktacyjne. Przetestowała żem, a jakże.
Moja laktacja całkiem jest rozbujana. Bywało już, że Gżdacz, wypuściwszy z dzioba mlekopodajnik - obrywał strugą mleka pod ciśnieniem (fontanna - serio, serio!). W związku z powyższym zaopatrzenie w dobre wkładki stanowi o moim komforcie, stanie odzieży i poziomie wilgotności. Dodatkowo rozmiar mlekopojemników sprawia, że moje oczekiwania wobec grubości wkładki i możliwości jej stabilnego umieszczenia w staniku są duże. W związku z tym należę raczej do grupy klientek wymagających.

I z całym zadowoleniem mogę stwierdzić, że wkładki MAM należą do najlepszych, jakich używałam. Są cienkie, ale chłonne. Nie przepuszczają mleka na drugą stronę. Nie kłaczą się, nie puchną i nic im się w środku nie zbija. Przylepiec - jak przylepiec - w końcu puści, ale wszystkie tak mają. Ogólnie piątka z plusem.

Cena - nie najniższa, ale i nie horrendalna. Za tą jakość IMHO warto.
W sumie, mogli przysłać więcej :D

Pin It Now!

czwartek, 19 stycznia 2012

Azjatycka Komedia prawieRomantyczna i lew ukochany dziko memłany, a także słowa, słowa, słowa...

Czytam.
Chociaż ostatnio miejscami w których znajduję na to czas bywają:
a) komunikacja miejska
b) ławka w parku, jak przysiądę na spacerze
c) łazienka (tak, ja z tych jestem)
d) miejsce w którym akurat jem posiłek
Bo gdzie- , a zwłaszcza KIEDYindziej nie mam czasu.

Ale ostatnio pochłonęłam w tempie ekspresowym całą serię (pożyczoną od Kefiry) Claude Didierjean-Jouveau (oprócz "Nosimy nasze dziecko").




Rewelacja! Zaczytałam się. Napisane sensownym językiem i nafaszerowane faktami jak gęś kaszą. Piękne. Czytając o porodach nieco się rozkleiłam, myśląc o tym, czego nas pozbawiono (mimo, że mój poród nie był jakimś strasznym koszmarem, a jednak). Musiałam przestać czytać, bo to w parku akurat było i głupio się tak mazać na ławce. Szlak mnie trafia, jak czytam o faktach potwierdzonych badaniami, kompletnie lekceważonych przez (między innymi) polską służbę zdrowia. Żałuje, że nie przeczytałam tej serii przed porodem, bo może byłabym bardziej pewna niektórych swoich decyzji, może bardziej zdecydowanie obstawałabym przy swoim (naszym). Ale cieszę się, że przeczytałam je teraz. Bo są wspaniałe.
Polecam i zwolennikom rodzicielstwa bliskości i sceptykom i tym, co nie wiedzą o co kamon.

Nadgryzam teraz (też pożyczony od Kefiry) "Poradnik dla zielonych rodziców".

Przemogłam się, mimo że słodka Reni działa mi nieco na nerwy. Głównie za sprawą wyżej wymienionej właścicielki, bo jest to dziewczę, którego zdanie szanuję i cenię (a takich słów z ust moich za często nie usłyszycie).

I trochę poużalałam się nad sobą czytając o połogu. Bo koło mnie (po powrocie do domu) nikt specjalnie nie skakał (mąż trochę, ale głównie oboje byliśmy zaaferowani Młodą), nikt się wprowadzać nie chciał, obiadków gotowych nie dowoził, do mycia okien się nie rwał.

Nie to, żebym chciała, żeby ktoś naprawdę to robił. Czułam się nieźle, żeby nie powiedzieć rewelacyjnie, a szlak by mnie trafiał, jakby ktoś inny chciał Aurorę znów Nam zabierać, albo po kuchni mi się kręcił.

Ale zaoferować by się mogli. Wykazać zainteresowania trochę. A tu nic, a nic. Czysta bezczelność, chlip i wzdech...

Aha, z tego miejsca dziękuję Tłarosiowi, która jako jedyna złożyła ofertę pomocy technicznej, dała się wykorzystać zakupowo, a jak przyjechała, to sama sobie herbatę robiła. :D


Aurora nadal odkrywa łapki. Obserwuje nieufnie, jak jej wejdą w pole widzenia. Mlekopodajnik miętoli usilnie. Dodatkowo ruszyły dziewczęciu ślinianki i płynie rzeeeeka śliny. I wszystko jest dobre do pociamkania. Łapki, palec Taty, łapki, Leonidas, łapki, kocyk (wpakowany oburącz do paszczy!), łapki, ucho Onufrego i łapki.

Jutro jedziemy na pierwszą wizytę u okologa. Od oka, żeby nie było. Okulisty znaczy. A książeczka zdrowia ukradziona przez pielęgniarkę od ortopedy się znalazła. Odniósł tata następnego pacjenta, do którego torby pielęgniarka ją wpakowała. Tylko, kurka wodna czemu po 2 tygodniach dopiero?!?!?!

 Z innych inności - szykujemy z Inko Gni To Azjatycką Komedię nie-całkiem-Romantyczną na szczeciński konwent japonofilów "Shi: Bishoku". Jak ktoś będzie w okolicy, to zapraszam - my szykując ją turlamy się ze śmiechu.


A ja szyję namiętnie. Jak uszyję, to pokażę.

I pamiętajcie głosować - 
i na chabazie (ostatni dzwonek!)
:D
Pin It Now!

wtorek, 17 stycznia 2012

Najpyszniejsza babeczka na świecie i dzika impreza, i kangury

 W sobotę Jej Maleńkość zaliczyła swoją pierwszą dzieciową imprezkę :D. Agatowy Szymon zaprosił nas na swoje czwarte urodziny. Naturalnie, jak każda kobieta - Aurora też musiała się wystroić.
Najpyszniejsza Babeczka na Świecie


 
Zapomniałam, jaki hałas robią kilkulatki :) Cóż, trzeba się przyzwyczajać na nowo :D. Ora była najmłodszym gościem i (jak zwykle) przespała większość imprezy. 

Kiedy nie spała - targała się namiętnie za falbanki. Zasadniczo uważam, że sukienki nie należą do najwygodniejszego typu odzieży, a dla dziewcząt jeszcze nie chodzących są kompletnie bez sensu, ale skoro dostaliśmy w prezencie, to przy takiej okazji postanowiłam Maleńką Cesarzową odstawić. A co! 
A ponieważ Młoda właśnie odkrywa możliwości związane z posiadaniem kończyn chwytnych - skwapliwie wykorzystała nowy rodzaj odzienia :D. Za falbanki targa się fajnie. I za kołnierzyk. Za wszystko zasadniczo. Targanie jest suuuuper!

A dziś nadszedł chyba kryzys przed kolejnym skokiem rozwojowym (12 tydzień bądź co bądź). Młoda wrażliwa bardzo i przylepna. Misiata taka. Mamcia z Tatkiem tulą na zmianę i czekają na nowe objawy geniuszu Progenitury.

Z rzeczy innych - rozkręcamy szczeciński Klub Kangura. Z kilkoma babkami. Babki równe, więc zapowiada się zacnie i chędogo. Ale odczucia mam mieszane co do stopnia zaangażowania w projekt. Z jednej - trochę zatęskniłam za WSPÓŁorganizowaniem. Z drugiej - same kobiety. Nie zrozumcie mnie źle, ale takie układy rzadko się sprawdzają. Na ogół w końcu robi się z tego małe piekiełko. Z trzeciej - jako organizatorka czuję się nieco starą, zblazowaną wyjadaczką. Większość zjawisk zachodzących w okolicznościach organizowania czegoś dla idei już przerabiałam. Mam syndrom "to już było". Z czwartej strony entuzjazmuję się szalenie, chcę więcej niż na ogół większość by chciała. A na pół gwizdka angażować się nie umiem, cholera. Jak zacznę "trochę" to się nakręcę na całość. Albo w ogóle nie będzie mi się chciało. Obaczym.

Pamiętajcie głosować - 
:D
Pin It Now!

sobota, 14 stycznia 2012

Panika, egzorcyzmy i... i nic więcej

Młoda dalej kaszle. Nie ma kataru, nie ma gorączki, ani innych zielonych objawów, tylko pokasłuje.
Chlustanie jakby ustało. Ale ulewa (lekko) dalej niemal po każdym posiłku.  I jeszcze przy wieczornym karmieniu płacze z mlekopodajką w pyszczku. Ja się zastrzelę.

Boję się, że ją boli, że podrażnia sobie przełyk i że będą jej wpychać rurę do żołądka. Łamie mi ważne organy, jak płacze, ale usiłuje się do nas uśmiechać w tym samym momencie.

A dziś w nocy myślałam, że przepowiednie anonima się sprawdziły ;) Moje dziecię odłożone po jedzeniu wygięło się w cudny mostek (bałam się, że kark sobie skręci zupełnie samodzielnie), zaczęło przebierać kończynami jak wiatrak oraz dawać dźwiękowe wyrazy piekielnego niezadowolenia. Jedyne co ją różniło od scen z "Egzorcysty", to fakt, że wyginała się w prawo jakby, a nie do góry. Najpierw przekręciła się trochę wokół osi, po czym myk - i już leżała na boku. Ale to absolutnie nie ukoiło diabelnej złości. Wściekała się coraz bardziej, póki nie pomogłam jej przekulać się na brzuch. Dopiero to zaspokoiło jej potrzebę zmiany perspektywy. Pokontemplowawszy chwilę ścianę Dziecię z wdziękiem i gracją przewróciło się na lewy bok i poszło grzecznie lulu ba.

A Tato cały ten popis smacznie przespał :D:D:D

P.S. I głosujcie nadal na chabazie:


SMS o treści A00216 
(0 to zero :) ) 
Na numer 7122 
 (koszt: 1,23zł)
Pin It Now!

piątek, 13 stycznia 2012

Chabazie roku

Mamy sezon głosowań. Aurora trzyma czwarte miejsce w konkursie o chustę (Dziękujemy :D Nie przestawajcie klikać!), a już zaczyna się nowy konkurs:



Głosujcie na chabazie :D
SMS o treści A00216 
(0 to zero :) ) 

Na numer 7122 
 (koszt: 1,23zł)
tylko przez 10 dni!
Dzięki :)
Pin It Now!

wtorek, 10 stycznia 2012

Płonący burdel, czyli o kochających i nie

Organizowanie czegoś (imprezy, iwentu, akcji, spektaklu, etc.) z amatorami jako żywo przypomina najczęściej pożar w burdelu.

I nic dziwnego, skoro amator to miłośnik, ktoś oddany czemuś, a z łaciny - kochanek. Trudno wszak wymagać od kochanka chłodnej logiki i planowania pięćdziesięciu ruchów naprzód.

Jednakowoż pracę z amatorami wielbię, cenię i szanuję. Za to pełne emocjonalne zaangażowanie właśnie. Brak rutyny. Namiętność. Prawdę pobudek.

Dodatkowo, jako Siostra Chaosu, której bliska jest maksyma Kaczki Katastrofy, brzmiąca: "Porządek, porządek to wróg zwierządek." (patrz: "Pan Kuleczka" Wojciecha Widłaka - ostatnia transTatowa lektura Aurory), osoba której stan makówki najlepiej (i najdelikatniej) oddaje określenie "twórczy bajz..., eee... nieład" oraz wieczna, niepoprawna i niereformowalna AMATORKA - nie mam możliwości nielubienia takich działań właśnie.

Dlatego tez drugi już raz wzięłam udział w organizacji szczecińskiego Orszaku Trzech Króli. To rewelacyjna impreza rodzinna, której inicjatorami są rodzice maluchów z jednego przedszkola, wciągający w zabawę resztę wszechświata.

W jej fantastycznej, ciepłej, pełnej wzajemnej sympatii atmosferze nie razi i nie irytuje zamieszanie ani rozgardiasz. Wiadomo, że każdy jest tu bo chce, bo czuje ideę i stara się ze wszystkich sił, żeby było jaknajfajniej.

Ale... No musiało qrcze, cholera, porca miseria, pojawić się to nieszczęsne ALE.

Czasem do takiej radośnie amatorskiej ekipy dołącza się ktoś z całkiem innej bajki. Bo musiał. Bo mu kazali. Bo chce się zrealizować i wypromować. I wtedy atmosfera zaczyna się sypać. Zaczyna być nieszczerze i niewygodnie, i niezręcznie. Irytująco.

Dlatego uważam, że fatalnym pomysłem jest zapraszanie na początek TAKIEJ imprezy władz świeckich, czy kościelnych - bo oni uprawiając tam autoreklamę są nieszczerzy i nie na miejscu. Dlatego po tegorocznym Orszaku OBOK świetnych emocji i kupy radości - pozostało też nieco niesmaku.

Bo w tym roku organizatorzy poprosili jedną z młodych, twórczych grup Szczecina o ogarnięcie "części artystycznej" Orszaku. Grupa skądinąd fajna, swoją działkę artyzmu przygotowała zacnie i na poziomie. Ale to "ogarnianie"...

Ujmę to tak: pożar w zamtuzie to przy tym szczyt uporządkowania i myśli logistycznej.

Żeby podać tylko conajciekawsze kwiatki: braliśmy udział (Inko i Huginni) w scenie walki dobra ze złem. W sumie spektakl rozpisany na dwa teatry ognia, dwie grupy odtwórstwa historycznego, dwóch szczudlarzy plus kilku wolontariuszy nieznanego pochodzenia.

Dwa tygodnie przed imprezą koordynatorka nie wiedziała jeszcze (bo nie zapytała) ilu ma ludzi, w jakich kostiumach z jakim sprzętem płonącym/bronią. Ale pisała scenariusz wg własnej wizji.

O spotkaniu organizacyjnym nie poinformowano conajmniej 2 z 4 zespołów. Podobnie o próbie generalnej.

Trzy dni przed "godziną w" koordynatorka była przekonana, że Wikingowie i zakonnicy to jedna grupa.

Półtora tygodnia przed imprezą powstał scenariusz, którego organizatorzy nie przyjęli (a który obejmował gaszenie żywych ludzi za pomocą gaśnicy).

Dzień przed Sylwestrem powstał "scenariusz ostateczny" - przeczytałam go w pierwszy dzień Nowego Roku.
Wyglądał jak tworzony w minutę na jednym kolanie i obejmował rzucanie papierem toaletowym (!), występ aktorów teatrów OGNIA bez ognia (!!), i tekst, że "na koniec jakiś Wiking może wyskoczyć i pomachać płonącym mieczem" (!!!).
Tu następuje ciąg wydarzeń na które litościwie spuszczę zasłonę milczenia.

Koniec końców doprowadziliśmy do stanu, kiedy scena odbyła się wg. scenariusza mocno zmienionego (przeze mnie), z udziałem wszystkich grup (doinformowywanych głównie przeze mnie) i z którego wszyscy - biorący udział, organizatorzy i (przede wszystkim!) widzowie byli zadowoleni.

Tylko qrcze jakoś mi przykro, że kogoś nie stać było na okazanie minimum dobrej woli, poszanowania dla cudzego zaangażowania, pracy i uczuć. Ja cholernie nie lubię marnowania energii. Czyjejkolwiek. A mojej zwłaszcza.

Zgodziliśmy się wystąpić w Orszaku dla idei. Na własny koszt i z dziką ochotą. Z radością. Chcąc dać to, co możemy najlepszego. A potraktowano nas jak płatnych roboli, albo wręcz popychadła do przestawiania z kąta w kąt (to, że się nie daliśmy, to inna bajka ;) ).

Łyżka dziegciu w beczce miodu.

Mniej niż łyżka w sumie, bo bawiliśmy się zacnie. Było radośnie i rodzinnie. Było gorąco i podniośle. Energetycznie. Cudownie. Do zobaczenia za rok.

Bo kochanka nie tak łatwo zniechęcić, a miłości nic nie stłamsi :D

Pin It Now!

czwartek, 5 stycznia 2012

Przybywajcie!!!


12.00 - 14.22 - Aurory debiut medialny (to że moje nazwisko przekręcili niemożebnie to szczegół)
Pin It Now!

wtorek, 3 stycznia 2012

Plan dnia i u, la, la, a raczej u, le, le (wanie)

Budzimy się na karmienie.
Półgodzinki wspólnej drzemki (w trakcie której Mąż i Tata wybywa do pracy).
Pobudka - spanie jest głupie! Turlanie po materacu i gadanie niestworzonych głupot, tudzież inne ćwiczenia gimnastyczne.
Przewijanie.
Wstajemy!
Prysznic Mamy z obowiązkowym śpiewaniem (bo jak nie, to Córka przejmie inicjatywę, a jej odgłosy paszczowe to więcej decybeli a mniej melodii). Udało się!
Przebieranie, higiena i ogólne ogarnięcie Córy.
Jeść! No to jeść.
Dziecko zasypia obejmując mlekopodajnik. Juhuuuu!!! Zdążę się ubrać do końca.
Już nie śpi. Podtykam miśki i gadam, w przerwach czesząc włosy.
Miśki be - nakręcamy karuzelę.
Pomalowałam jedno oko i włączyłam komputer. Nakręcić karuzelkę.
Drugie oko - z kosza dobiega podejrzane marudzenie. Karuzelka.
Rzęsa (nie na bajorze). Karuzelka ble.
Do fotelika (buuuu). Rzut oka w sieć.
Buuuu spacyfikowane buuuuu-janiem. Matka robi sobie śniadanie.
Dziecię zasypia. Matka pożera śniadanie przed ekranem. Może zdążę!

Uwielbiam nowe wyzwania i tory przeszkód :D:D:D

Obiecywałam sobie nie pisać o fizjologii Dziecięcia mego, ale chyba się złamię. W celach odreagowywawszych. Wybaczycie.

Bo dziecię ulewa. Nawet nie ulewa. Średnio raz w tygodniu chlusta. Rzeka mleka! Obiad ze śniadaniem! Osiwieję.
Madre mówi, że miałam tak samo i że normalne. Podobnie kolega (dzieciaty, więc doświadczony) Przemka.
Homeopatka u której byliśmy przed Sylwestrem kazała (Mamie) odstawić mleko i sery (Buuuu!!!) oraz ograniczyć sztuczności w pożywieniu (Czyżbym miała odszczekiwać swoje opinie o diecie matek karmiących?). I zapisała granulki. I nic.

Osiwieję przed Jej pierwszymi urodzinami!

Po za tym jest cudownie, domowo i wspaniale :D

P.S. Wiwat radni z Biskupca! Sława im!
Pin It Now!

niedziela, 1 stycznia 2012

Głosujcie na Orkę!

Zgapiłam od Grzegorzowej i zgłosiłam StwOrkę do konkursu. Może nowa chusta będzie na nowy rok? Klikajcie na AurOrę i Onufrego (można codziennie!):
Z góry dziękujemy :D
Pin It Now!