czwartek, 29 listopada 2012

Przeprowadzka

Z jednego telefonu na drugi zaowocowała wygrzebaniem sporej ilości zdjęć.

Trening Grupy Odtwórstwa Historycznego Gimlea. Dziecię- pająk. Kochanie, z tym "na tarczy" to nie do końca o to chodzi...
Warsztaty Glinokolektywu inspirowane Stettiner Ware. Organoleptyczne sprawdzanie jakości surowca ;)
Fijołki
z Prababcią
z Mlekiem
Mój
CiotKaszydło

Pin It Now!

środa, 28 listopada 2012

Pani z Szyszkami

Mówiłam, że nie lubię spacerów donikąd?
No więc na dzisiejsze spotkanie Klubu Kangura wyszłyśmy sobie godzinkę wcześniej (wprawdzie po drodze zwątpiłam i musiałam zadzwonić do Małpy, zapytać czy to godzinka miała być, czy pół godzinka, ale okazało się, że jednak godzinka). I poszłyśmy drogą baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo okrężną, zaliczając przy okazji: a) mały spacer, b) drzemkę (Ora), d) spotkanie nostalgiczne, e) kawałek Szczecina, f) Panią z Szyszkami.

Spotkanie nostalgiczne było zupełnie przypadkowe i najpierw nie do końca wiedziałam, kim jest ta zaczepiająca mnie kobieta. Okazało się, że to mama jednego z moich byłych zuchów. Minęło - bo ja wiem - z osiem lat? A ja pamiętam każdego małego Tetona. Nie to, żebym dziś go poznała od razu, bo jak widzisz dwumetrowe stworzenie, zarośnięte na gębie, mówiące basem i z łapami jak kafary, to jakoś za nic nie przychodzi Ci do głowy ten szkrab, co Ci do łokcia sięgał i seplenił przez szparę w zębach. I dopiero jak huknie tym basem "Czuwaj Druhno!" to zaczynasz wiedzieć w której szufladzie szukać.
Bartek był klasycznym dzieckiem nadpobudliwym. Niestety w klasie (byłam świadkiem) był traktowany jako ten krnąbrny, "niegrzeczny" (nienawidzę tego słowa) i ogólnie kozioł ofiarny.
W gromadzie zuchowej mógł chyba trochę odetchnąć. Nie, żebym taka genialna była, wiedziałam wtedy dużo mniej niż dziś, a i dziś nie wiem przecie tyle ile bym chciała. Ale się starałam. Czegoś tam się o pracy z dzieckiem nadpobudliwym naumiałam. Dawałam proste, pojedyncze polecenia. Nigdy nie zmuszałam do bezruchu i milczenia, jeśli akurat potrzebował aktywności. Nie strofowałam za to, na co nie miał wpływu.
I kiedy spotkałam Bartka kilka lat po tym, jak skończył przygodę zuchową - wspominał ten czas z sympatią, czyli źle nie było.
Miłe są takie spotkania.

A przy jednym ze szczecińskich rond spotkałam Staruszkę. Zawsze tam siedzi i coś sprzedaje. Jabłka. Świeże i suszone (przez siebie), w jednorazowych, darmowych torebkach z hipermarketu. Małe, śliczne bukieciki kwiatów polnych i takich z własnego ogrodu, związanych gumką recepturką. Szyszki o brzegach łusek pomalowanych taniutką, białą farbą.
Często coś u niej kupuję. Cokolwiek. Nie dlatego, żebym potrzebowała. Zawsze staram się "nie mieć drobnych" i zostawić o tę złotówkę więcej, niż sobie za swój towar życzy.
Tych kilka złotych nie pchnie do przodu krajowej gospodarki, Państwo nie zobaczy z nich ani grosika.
Ta śmieszna suma nie jest tym, na co zasługuje ta kobiecinka, stojąca tam w każdą pogodę. Próbująca zarobić na życie pracą własnych rąk.
Ona tych rąk do nikogo nie wyciąga. Nie liczy się z przepisami i instytucjami. Ale przepisy i instytucje nie liczą się z nią.
Dla mnie jest heroiczna. Jest piękna. Jest taka strasznie smutna.
To jest też taki rękodzielnik, który za swoje rękodzieło nie zażąda bajońskiej sumy. Nie przypnie metki z logo.
To jest taki ktoś, koło kogo można przechodzić codziennie, nie zauważając. Wtapia się w tło. Taka postarzała wersja dziewczynki z zapałkami.
Dostrzegłam ją dziś, opisuję, choć to nie zmieni ani jej, ani mojego życia. Może troszkę. Odrobinkę, ale nie znacząco.

My potem poszłyśmy na spotkanie. Dooooobrze nam było spotkać się z kangurzymi Ciotkami, Wujkami i Kangurzętami. Aurora znalazła nowego idola. Ganiała za Arturem, bawiła się w a-kuku, ujeżdżała wałki i udeptywała worek sako. Artur dał Jej misia, którego pocałowała w nos. A potem Ona jemu zdemolowała "komnatę", którą urządził z ogromnych piłek. Zjadłyśmy jabłko. Dołączył do nas Przemek. Poszliśmy do domu, na kolację.

A Pani z Szyszkami została tam.
Może jutro znów pójdziemy na spacer.
Pin It Now!

wtorek, 27 listopada 2012

Podryw na basenie i tygryska szablastozębna

Córka ma poderwała sobie faceta. Na basenie. A co! I niemal weszła mu, jeśli nie do łóżka, to przynajmniej do kojca. Jej wybranek jest wprawdzie o połowę młodszy, ale co tam!

W sobotę rano poszliśmy standardowo na basen. Tam Dziewczę po należytym wypluskaniu się z Ojcem udało się (z Matką) do szatni. I tu nastąpiła kaskada radosnych pisków, okrzyków "dziedź!", "dzieć!", "dzidź!" i ogólna euforia, której (uradowanym i bardzo sytuacją zainteresowanym) obiektem był, jak się okazało, małolat (sześć miechów) leżący na sąsiednim przewijaku.

Dziewczę moje nie chciało się wycierać i ubierać, jeno przypatrywać obiektowi, po czym zażądało przetransportowania bliżej, celem dokonania dokładniejszych oględzin. Nastąpiło (za zgodą potencjalnej świekry) "cacanie", podanie łapek (no prawie) i kolejna fala odwzajemnionej radości. Po czym uroczy młodzieniec wylądował w kojcu (jego mama się przebierała), a Jej Frywolność zaczęła głośno i wyraźnie domagać się natychmiastowego dokolportowania do wybranka. Wybrankowa mama nie widziała przeciwwskazań, ale Aurorowa Mama na tak szybki rozwój wypadków nie była gotowa i (mimo protestów Progenitury) pożegnała się i zdezerterowała na korytarz, do Ojca.

W sobotę wieczorem byliśmy na rodzinnym świętowaniu. Świętowaliśmy urodziny Świekry, Zełwy i (z wyprzedzeniem) mojego Małżonka. W czekoladziarni, a co. Lokal na szczecińskiej nowej starówce (tylko my mamy takiego dziwoląga) całkiem sympatyczny, z miłym kącikiem dla dzieci, gdzie Dziewczę radośnie dokazywało z Ciotecznym Bratem, rozrzucając kredki, kartki, szarpiąc frędzle oddzielające poszczególne stoliki i zaśmiewając się w głos, oraz usiłując zrobić "cacy-cacy" robiącemu uniki Kubiksowi.

Mi chwilę smętnej refleksji zapewniły, udostępnione tam nieletniej klienteli, kolorowanki, które (po za licznymi innymi drobnymi wadami, jak np. kompletny brak estetyki) zawierały rysunek, przedstawiający dwie panie z dziećmi. Jedno dziecię radośnie dreptało trzymając się maminej ręki, za to drugie wbiegało na ulicę, zaś za nim galopowała przerażona matka. Rysunki jasne i treściwe, teraz odgadnijcie podpis pod powyższymi.
"Powiedz, które dziecko jest grzeczne, a które nie i dlaczego?" 
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
*&^*^&$&%#$&*&^P^&)(*&^%#$#$*(*O&*

Zamiast napisać o tym, że niebezpieczne i czemu, to łatkę przypiąć, etykietką okleić i z głowy. Noż kurna chata i jasny gwint, no!!!

 Jeszcze kilka nowin:

Nowe słowo: kote.
Nowa umiejętność: wstawanie na nogi bez podpierania.
Nowe ulubione jedzenie: czerwona papryka.
Nowe figury taneczne: "odlatujący koliber" i "śpiewaczka folkowa".

 I jeszcze dwa (a może i trzy, oby nie) nowe nabytki: 

Od kilku dni Tygryskę wyraźnie coś męczyło. Bywała tkliwa, niecierpliwa i rozdrażniona. Sprawa wyjaśniła się dziś, kiedy pieszczotliwie ukąsiła mnie w palec.
Taraaaam: mamy dwa lewe kły!

Jednak równowaga w przyrodzie musi być zachowana.
Rozochocona odkryciem zaczęłam oglądać Orczyne dziąsła (wyjątkowo łaskawie mi na to pozwalała) i odkryłam też podejrzane przebarwienia na górnych dwójkach. Lekko mnie przerażają, bo wyglądają jak klasyczna wczesna próchnica.
Ironia losu, bo Aurory, dziecka bezflaszkowego, bezsmokowego, bezpapkowego i bezcukrowego absolutnie nic (po za moimi genami) nie predestynuje do grupy próchnicowego ryzyka.
Jestem załamana. Sprawa wyjaśni się po wizycie u naszej Zębolożki. Niedźwiadka już u niej była, ale wtedy było tylko kontrolne zerknięcie na szczękę, a teraz musimy zrobić konkretny przegląd. Młoda nie lubi rozdziawiania paszczy i nie ukrywam, że napawa mnie ta cała sprawa przestrachem graniczącym z histerią.
Widać dzieci bezproblemowe w 100% istotnie nie istnieją ;) A już myślałam.

(Dzień później)
Jednak próchnica. Płytkie, niewielkie zmiany na jedynkach i dwójkach. Prawe już wyleczone i polakierowane. Zabieg bezbolesny, ale nieprzyjemny, bo trzeba mieć głowę nieruchomo i paszczę na oścież. Mama po pięciu minutach chciała chwytać dziecko pod pachę i wiać (Mama ma traumę z dzieciństwa dotyczącą fotela dentystycznego). Tata dał radę, trzymał Małą na kolanach i jakoś poszło. Cale szczęście nikt nie sugerował nam paskudnego lapisu. Pani doktor w szoku, że tak żywione dziecko i próchnica. Sugeruje, że to geny (po Mamusi niestety) i częste karmienie. I zaleca po każdym jedzeniu przecierać wodą.

Babci dziękujemy za dowiezienie Dziecia książeczki zdrowia, którą Mama poganiana przez Tatę zostawiła w korytarzu, w Domu.

Pin It Now!

piątek, 23 listopada 2012

Wyjście z sytuacji

Kiedy nam się chorowało byłam zmuszona siedzieć z Dziecięciem swoim w czterech ścianach. Gości z przyczyn epidemiologicznych nie przyjmowaliśmy. I powiem szczerze, sytuacja ta na dłuższą metę okazała się być frustrująca.
Już miałam napisać, że zaczynam rozumieć wiecznie-sfrustrowane-i-narzekające-matki, ale to nie tak.

Naprawdę ciężko jest wysiedzieć 24h/dobę z samym tylko, choćby i najbardziej-na-świecie-ukochanym potomstwem. Zaczyna Cię nosić, trafiać i dobijać. Wszystko.

Z resztą, tak samo miałam i bez Dziecka, więc chyba po prostu macierzyństwo nic tu nie zmienia.
Zwyczajnie przymusowe tkwienie w osamotnieniu i w czterech ścianach jest depresjo-, agreso- i ogólnie frustro-genne.

Wyjście z sytuacji jest jedno. WYJŚCIE.

Nawet jak nie ma gdzie i do kogo :D

Osobiście "rundek po parku", w kółeczko, bo trzeba wyspacerować Progeniturę, nie trawię. Odbyłam może ze dwie w życiu. Nie cierpię chronicznie kręcić się bez sensu.
Ja na wyprawę do lasu mogę. Spacer po mieście. Po zakupy do najdalszego sklepiku. Do babci/kumpeli/cioci/psa na piechotę w odwiedziny. Na czekoladę do knajpki, w której mnie jeszcze nie było (tak odkryłam Cynamonowy Ogród, gdzie dają genialne lody cynamonowo-śliwkowe :D). Do ludzi. Albo do drzew. Albo pod niebo.

Dziś właśnie zaczęło mnie nosić, telepać i trząść (hormony wracają na swoje miejsca niestety).
Minęło jak wyszłam.
Stąd

Nie wychodź z siebie - wyjdź z domu!

P.S. Po za tym: Orka pokazuje jak latają balony, ptaki i samoloty. Robi cudne "szszszszsz" i macha łapką obrazując lot. Bo jej pokazywałam jak lata balon z książeczki :D I całuje Gżdzacza-Pchacza w nos. I jest przesłodkim Diablęciem.
Oraz:
Ja już zaczęłam :D
Pin It Now!

wtorek, 20 listopada 2012

Mini, czy maksi?

Na początek wieści od Assyni wywiadu (czyli mua): wyśledziłam (a częściowo wymacałam)! Górna, lewa czwórka i dolna, prawa dwójka są na swoich miejscach. Dziecię mamy już dziewięciozębne :D

A po za tym.

Ostatnio bardzo modny staje się minimalizm. Ograniczanie ilości dóbr nabywanych i posiadanych.
Zasadniczo idea piękna i słuszna. Zwłaszcza, kiedy minimum w ilości przekłada się na maksimum w jakości. Ale dla mnie jednak niemożliwa do realizacji w dużej mierze.

Uwielbiam wnętrza minimalistyczne. Jednak mam, może nie mnóstwo, ale trochę, przedmiotów, które choć nie niezbędne, są mi bliskie, dobrze się czuję w ich otoczeniu i nie poświęcę na ołtarzu idei.

Do mojego księgozbioru idea minimalizmu w ogóle nie ma przystępu. Apage!

Są jednakowoż dziedziny, w których nieśmiało i nieortodoksyjnie do minimalizmu dążę.

Jeśli chodzi o kosmetyki, to mój minimalizm ma charakter wrodzony. Nigdy nie kręciło mnie posiadanie nieskończonej ilości flakoników i fiolek. W skuteczność cudownych specyfików też nie do końca wierzę. Nie posiadam kremu na każdą okazję, tony kolorowych mazideł oraz pięćdziesięciu najmodniejszych zapachów. No taka ułomna jestem w tej dziedzinie. Nie tak, żeby całkiem nic. Mój niezbędnik zawiera ok. 20 produktów branży kosmetycznej. I nie to, żeby komuś żałowała, po prostu akurat ten typ tak ma.

Przekłada się to na pielęgnację Aurory. Jeszcze w ciąży ustaliliśmy, że z przyczyn zdrowotnych (chemiaaaaaa) i ideologicznych ilość serwowanych Jej kosmetyków ograniczymy do minimum.

Zasadniczo kosmetyczka naszego Dziecia od urodzenia zawiera:
- olej ze słodkich migdałów - do masażu, po kąpieli, do pielęgnacji skóry.

- płyn do mycia - jakoś jednak nie mogę się przekonać do kąpania jedynie w wodzie, czy wodzie z mlekiem. Ale płynu używamy ilości minimalne, kilka kropli dosłownie.

- olej kokosowy - moje ostatnie fenomenalne odkrycie.
Używamy go do mycia zębów. Hamuje rozwój próchnicy (udowodnione!), daje po nosie drożdżom odpowiedzialnym za pleśniawki, i można spokojnie myć nim zęby dziecku, które nie wypluwa jeszcze pasty (bo zasadniczo to produkt spożywczy jest :D). Ora, która początkowo w kwestii higieny jamy ustnej miała własne zdanie (Nie zamierzam stosować!) uwielbia zapach kokosa i teraz na mycie zębów (Dziewięciu, co podkreślam z dumą :D) reaguje wręcz entuzjastycznie.

  Olej nadaje się też dla dorosłych. Można domieszać sody oczyszczonej i dodać kilka kropli olejku miętowego. Ja spróbowałam raz, bez domieszek. Euforii nie odczułam, ale jeszcze popróbuję.
Zastępuje nam też krem na mróz. Choć w słoiku jest bardzo twardy, to po nabraniu ("naskrobaniu") na dłoń momentalnie się rozpuszcza. Jest baaardzo tłusty i "łatwosmarowny".

 Podobno można go też używać jak masła do ciała. Spróbowałam raz. Jak dla mnie jest jednak zbyt oleisty, a nie wchłania się jakoś błyskawicznie, zaś po kwadransie zapach zaczął mnie jednak denerwować, ale podobno dla niektórych jest super. Fakt, że skóra po nim jest miękka, gładka i zadowolona :)

Aha, dodam jeszcze, że jest niemożebnie wprost wydajny :D

- krem z filtrem - Używamy Babydream'a. Przyzwoity skład i cena, jesteśmy zadowoleni. Zaznaczam, że nie używaliśmy go na każdy spacer, a jedynie, kiedy było ostre słońce, albo planowaliśmy dłużej posiedzieć gdzieś bez możliwości ukrycia się w cieniu.

- olejek goździkowy - Antykomarowo. Kilka kropli na rondo od kapelusza i paputy (nie może dotykać skóry). Działa świetnie.

Używaliśmy też kilkukrotnie, acz okazało się, że nie potrzebujemy:
- krem  na mróz - Hipp'a (lubimy). Był świetny, ale wyparł go olej kokosowy :D.

- krem dopupny - użyliśmy kilka razy, kiedy pupa się zaczerwieniła i groziła odparzeniem. Tak, takich z cynkiem. Dziś użyłabym lanoliny (ale jeszcze nie miałam okazji). Raz, na łagodne zaczerwienienie użyłam oleju kokosowego. Zniknęło :D

- mleczko pokąpielowe - przez jakiś czas. Wyparte przez olejek migdałowy :)

O minimalizmie w innych sferach naszego życia - wkrótce.
C.D.N.
A tu Ptaszka w wolierze :D
(Gada jak najęta, nie nadążam z uzupełnianiem słownika :D)

(A Hafija zaprasza po tran :D)
Pin It Now!

wtorek, 13 listopada 2012

Wyróżniona

Liebster Blog Award to wyróżnienie otrzymywane od innego blogera w ramach podziękowań za wykonanie dobrej roboty na blogu. Nagroda jest przyznawana w celu zwiększenia popularności bloga i możliwości wzajemnego poznania się. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje im swoje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.

Bardzo to miłe :)

  Dostałam od: Anny Sornek
 
1. Jeśli lubisz kawę, jaką najczęściej pijasz?
Inkę z mlekiem i miodem :) 


2. Co jesz zwykle na śniadanie?

Nie mam "zwykle". Przez ostatni tydzień np. jaglankę z pomidorem, szczypiorkiem i żółtym serem, jogurt bałkański z żurawiną, owsiankę z cynamonem, miodem i siemieniem, własny chleb z masłem, nic, jajko, kanapkę z szynką, zupę z wczoraj (jarzynową). Nie jadam płatków kukurydzianych :)
 
3. Osoba, która jest dla Ciebie autorytetem?

Zależy co to dla Ciebie znaczy "autorytet". 
Jeśli mowa o autorytecie-guru, "padam plackiem i żyję wg. wskazówek i prawdy objawionej" - to nie mam.
Jeśli o autorytecie "tematycznym" - osobie, która mnie inspiruje, której wiedzę na dany temat i doświadczenie życiowe cenię, której opinie uważam za warte uwagi, to wbrew pozorom mam ich sporo. żnego ciężaru gatunkowego i różnych specjalności. I trudno wybrać jedną. Z życia (np. Mama, Kefira), z e-przestrzeni (Hafija, Ania Sornek-nie-to-nie-w-rewanżu), z książek i innych mediów (np., żeby było różnorodnie - J.Korczak, A. Stein, J. Oliver, J. Tuwim, J. Tischner, Nick Vujicic- też z ostatniego tygodnia ;) ).
Jeśli mówimy o autorytecie na życie,  kimś, wg. czyjej opinii jestem w stanie poważnie przemyśleć siebie i z kim naprawdę się liczę, to jest dwoje takich ludzi i aktualnie żyjemy pod jednym dachem :).
 
4. Masz jakieś ulubione seriale? Jakie?

Pisałam tutaj. Zapomniałam wtedy o "Spadkobiercach", bo jakoś mi się nie skojarzyli z kategorią "seriale", a w obsesję "Gry o tron" wpadłam później. A w ogóle, to zima nadchodzi :D
 
5. Czy masz jakieś hobby? Jakie?

:D:D:D Mam. Rekonstrukcja historyczna. Gotowanie. Chustowanie. Teatr ognia. Rękodzielnictwo. Szczecinoznawstwo. To te, którymi najaktywniej się zajmuje. 
 
6. Jakie jest Twoje najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa? 

Straszne, ale nie mam jednego konkretnego. Ale obstawiam obozy harcerskie. Na pewno jeśli nie będzie to miejsce pierwsze, to jedno z pierwszej trójki :)

7. Gdzie byś pojechała na wycieczkę marzeń?
Na Islandię.
 
8. Lubisz latać samolotem?
Ani tak, ani nie :)
 
9. Twoja ulubiona zabawka z dzieciństwa?
Koń na biegunach. Wielki, czarny, dość realistyczny.
 
10. Czy wiesz, co oznacza Twoje imię?
Tak. Z aramejskiego "Pani" używane raczej jako "pani domu", choć mogło oznaczać i władczynię :D Wypisz-wymaluj. A Prababcia mi w dzieciństwie wmawiała, że niemieckie - wrrrrr!
 
11. Czego najbardziej się boisz?
W sensie, czego bym najbardziej nie chciała doświadczyć - to raczej oczywista oczywistość utraty i cierpienia moich bliskich, choroby, śmierci. Bezradności. 
Ale to nie są lęki, które mnie "gnębią". Z tego typu mam jedynie niewielkie odjazdy klaustrofobiczne i traumę po okulistce, która mnie straszyła utratą wzroku.

Big m:
1. Znak zodiaku?
Rak. Kogut. Jedynka.  Wiąz. Dagaz. ;)

2. Gdzie widzisz się za 10 lat?
W rodzinie.
 
3. Skąd pomysł na prowadzenie bloga?

Lubię pisać. Długo uważałam, że blogi to przejaw infantylności i narcyzmu. I poniekąd tak jest zapewne :D. Ale na pewnym etapie życia zaczęłam być tak szczęśliwa, że czułam potrzebę wykrzyczenia tego :D I tak sobie powrzaskuję od czasu do czasu :D Po za tym początkowo pisałam też "na pamiątkę". A potem doszły znajomości z blogosfery i chęć dzielenia się poznawanymi nowościami, teoriami, doświadczeniami itp.

4. Twoje największe marzenie?
Staram się mieć bardziej plany, niż marzenia. I nie wiem, które jest największe :)
Z takich bardziej zamaszystych, to chciałabym z Mężem założyć skansen :D 
 
5. Ulubiona książka/film?
Jedna??? Chyba żartujesz! :D 

6. Czy i co zmieniłabyś w sobie?

Kiedy robiłam terapię dla DDA jedną z moich blokad było to, że uważałam, że jeśli zacznę się zmieniać, patrzeć inaczej na rzeczywistość, to tak, jakbym zdradzała tą "poprzednią" i tak samotną i skrzywdzoną siebie. Teraz już tak nie myślę
Z drugiej strony, wiesz - jakby napisał Prattchett - jakiś motyl pomachał se skrzydełkami i popatrz na Nowy Jork.  Zmienisz drobiazg i wszechświat się zmieni. A na życzenia trzeba uważać, bo sama wiesz co mogą.
Z trzeciej - tak się publicznie przyznawać, czego w sobie nie lubię, to nie jest zgodne z moimi interesami :D Choć coś zapewne by się znalazło.
Pracuję nad systematycznością. Z trudem :D

Tiny:
Filmy, które lubię:
Książki, które lubię: 
Muzyka, którą lubię:
Na powyższe odpowiem zbiorczo. Różne. Naprawdę. Na 100% nie jestem w stanie wyłonić nawet pierwszej setki.  Łączy je to, że je lubię. Zwłaszcza książki :D
 
Moje hobby to:
Rekonstrukcja historyczna. Gotowanie. Chustowanie. Teatr ognia. Rękodzielnictwo. Szczecinoznawstwo. To te, którymi najaktywniej się zajmuje. 

Ulubiony cytat:
"Drogę wyznacza się idąc." - autora nie cierpię, ale cytat jest udany :D
"Gdzie jest mój konik!"
 
Ulubiony sport:
Eeeee... szachy? Poważnie, to lubię pływanie, taniec, kajakarstwo i rower, dopóki nie łączą się z rywalizacją. 
 
Ulubiona forma spędzania wolnego czasu: 
Spędzania czego? Z rodziną. Przy rękodziele, jednej z pasji, na rozmowach z ludźmi, przy książce, w podróży, w kuchni, w ciszy, różnie...

Ulubiona potrawa: 
Smaczna.

Czego byś nigdy nie zjadła?
Zakładając, że nie mówimy o sytuacji blisko śmierci głodowej - nieoczyszczonych jelit, zalęgniętego jaja, nerek i wątróbki. Czerniny i flaków.
 
Czego się najbardziej boisz?
W sensie, czego bym najbardziej nie chciała doświadczyć - to raczej oczywista oczywistość utraty i cierpienia moich bliskich, choroby, śmierci. Bezradności. 
Ale to nie są lęki, które mnie "gnębią". Z tego typu mam jedynie niewielkie odjazdy klaustrofobiczne i traumę po okulistce, która mnie straszyła utratą wzroku.
 
Twój największy kompleks
Nie mam i tego się będę trzymać ;)

Ode mnie - dokończcie zdania:
  1. Odkryłam/em ostatnio...
  2. Lubię w ludziach...
  3. Lubię moje życie, bo...
  4. Fascynuje mnie...
  5. Uczę się teraz od...
  6. Chciał(a)bym...
  7. Za rok...
  8. Za trzy lata...
  9. Za dziesięć lat...
  10. Wyrażam się w...
  11. To pytanie zadaj sobie sam(a).  
 No i problem mam, bo większość tych, co bym je nominowała, już ustrzelona. Jedenastki nie nastukam, ale nominuję:
I wszystkich, którzy mają chęć się przyłączyć. Możecie też odpowiedzieć w komentarzach, jeśli macie ochotę :) Będzie mi miło.
Pin It Now!

poniedziałek, 12 listopada 2012

Niepodległa :D

Był listopad na melancholijne, czas na radosne świętowanie!

niepodległość ż V, DCMs. ~ści, blm
«niezależność jednego państwa (narodu) od innych państw w sprawach wewnętrznych i stosunkach zewnętrznych; niezawisłość, suwerenność, wolność»

fot: Anna Łukaszek stąd
 I kamera się po nas przejechała :)









  Nie chcieliśmy tego dnia polityki, martyrologii, zadęcia i wojskowych werbli. Chcieliśmy radosnego, wspólnego świętowania. I to właśnie zaleźliśmy :D
A dlaczego świętujemy Dzień Niepodległości? BO MOŻEMY :)

Z przyczyn chorobowych nie obchodziliśmy w tym roku Św. Marcina, a szkoda. Tęsknię za gąską i rogalikiem :)
Pin It Now!

niedziela, 11 listopada 2012

Z(e)włoki wśród klocków

Zachorzaliśmy. Jakaś jednodniówka się nam przyplątała.
Najpierw Ora wykazywała oznaki grypy żołądkowej.
Chociaż właściwie, to wnioskowaliśmy jedynie na jednym zwrocie górnym i podwyższonym o 4 poziomie zużycia dziennego pieluch, bo po za tym zero gorączki i dziecko szczęśliwe jak szczygieł, a dokazujące jak pijany zając w kapuście.

Mimo to profilaktycznie przespacerowałyśmy się do naszej ulubionej Pani Doktor, która zaleciła nawadnianie jakimś świństwem z probiotykiem. Dziewczę jak posmakowało, tak odmówiło współpracy. Nie dziwię się, bo obrzydlistwo pierwszej kategorii zaiste.

Jednak chorość, przestraszona widać wizytą w przybytku służby zdrowia, ewakuowała się z Małoletniej na większy obiekt, w związku z czym po powrocie ja zległam wśród klocków, lokomotyw, smoków i książeczek, jak nieświeży nieboszczyk (w kwestii koloru znaczy), z gorączką, dreszczami, bólem głowy i wszystkiego oraz ogólną niemożnością poruszenia, oraz szczęśliwą Córką hasającą wokoło.

Całe szczęście zaalarmowany Małżonek wyrwał się wcześniej z pracy i przejął Dziecię, dzięki czemu mogłam dogorywać w spokoju. A oni mieli wieczór na wyłączność :D Ciekawe doświadczenie, choć mnie się film urwał momentalnie :D
Rano został mi jedynie lekki ból głowy, za to rozbierać zaczęło Przemka.

Oprócz tego:
  • Gżdacz rozwija słownik
  • Cudownie cmoka (wydaje odgłos, przesyła całuska, całuje w policzek)
  • Po schodach na antresolę wspina się jak mała kozica
  • Poniżej jedna z ostatnich ulubionych rozrywek, czyli siedzenie w pudle (z piłkami). Wchodzi i wychodzi sama:
 

Po paru próbach i krótkim napadzie frustracji stwierdziła, że się nie zmieści i poprzestała na wrzucaniu do koszyka piłek oraz żądaniu wysypywania ich na Nią z powrotem.
  • Robi nam "cacy-cacy"
  • A po za tym nie macie pojęcia, jakie ja genialne chleby piekę ostatnio. No sama rosnę z dumy jak na dzikich drożdżach :D
Pin It Now!

wtorek, 6 listopada 2012

Zaduszki szczecińskie

W piątek Przemko był w pracy, więc na cmentarz wyskoczyliśmy tylko na chwilkę. Znaleźliśmy po ciemku Nadburmistrza z małżonką, odwiedziliśmy Golisza i Omieczyńskiego na kwaterze zasłużonych, ale dłuższą wizytę złożyliśmy dopiero w sobotę.


Tak, to jest nagrobek. Grób rodzinny właściwie. Taki chcę.
Bernhard Stoewer
Jedna z alejek lapidarium.
Herman i Johanna Hakenowie

Lapidarium. Niepozorna fontanienka pośrodku ma 100 lat.
Wilhelm Meyer-Schwartau z rodziną. On pierwszy zobaczył to piękno, kiedy jeszcze nie istniało.



Rośnie tu mnóstwo rzadkich i pięknych drzew i krzewów. Znaleźliśmy Miłorząb Japoński. Zawsze słyszałam, że sadzi się głównie okazy męskie, bo owoce straszliwie cuchną. Faktycznie, jak baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo pleśniowy ser.
Wiedziałam, że wiewiórki, bażanty, lisy, jeże, ale że dziki i borsuki też, to już nie.
Bardzo niepozorny grób (kwatera 25c, 7 rząd, frontem do żywopłotu), skromnej, ale wartej pamiętania postaci.
Józefa Gilowa



Hugo Lemcke
Pamięci zmarłych Szczecinian



Sybiraków. Więc poniekąd i moich prapradziadków.

Tym, co nie powrócili z morza...






Pin It Now!