czwartek, 29 marca 2012

Cukieras leciiiii

Z opóźnieniem (wybaczcie), ale w końcu urządziliśmy losowanko:
Pomieszamy...

...chwila namysłu...

Mam! I chcę jeszcze!
Zestaw baśniowy leci do:
 A jako, że Dziewczę, zanim Matka odseparowała je od reszty karteczek (w celu zapobiegnięcia konsumpcji) dorwało jeszcze jedną karteczkę - nagroda II powędruje do:
Mimo wściekłości i dzikich pisków Progenitury reszta sponsorowanych karteczek została Jej odebrana. Zwycięzczyniom gratulujemy i prosimy o podanie adresów, na które mamy wysłać cukierasy.

Które baśniowe stwory zostaną opisane - dowiecie się niebawem.
Pin It Now!

wtorek, 27 marca 2012

Zawrót głowy, bioder, szafy i bujanie

Wybaczcie, wybaczcie, alem zakręcona totalnie i robotą zawalona.

Kolejna wizyta u ortopedy wypadła pomyślnie. Po za tym, że Aurora robiła za VIPa (rozpoznawali ją wszyscy lekarze i pielęgniarki od rejestracji po gabinet, włącznie z tymi spotkanymi w windzie) - nie wiem, czy ze względu na imię, na osobę Babci, czy na chustę - zdobyła też nowego adoratora.

O adoratorach Ory jeszcze nie pisałam była. A zdobywa ich dziewczę na każdym kroku. A to Szymek ustawia przed nią w karnym szeregu słonie, ślimaki, lwy i klocki (opisując, a jakże), a to Igor pakuje się do niej na przewijak, a to Staś smyra ją uroczo po główce, brzuszku i łapkach (wszyscy conajmniej o rok starsi :D). A teraz w poczekalni kręcił się wokół nas jakiś 6-7 latek. Niby że nic, że właśnie w tym miejscu ma do załatwienia niezmiernie ważną sprawę, ale naprawdę łypał spod oka (i znad ręki na temblaku) na Młodą. W końcu, kiedy razem z jego mamą podeszłyśmy do sąsiednich okienek - podszedł i zapytyał:
- A czemu Pani ma tu to dziecko tak przywiązane?
Objaśniłam młodego człowieka, że tak jest mi bardzo wygodnie, a dziecko się czuje bezpieczne i jest spokojne, itd. etc...
- Aha.
Odszedł. Po chwili wrócił.
- Ale to ładnie wygląda!
I zwiał.

Ha!

A bioderka naturalnie w idealnym porządku :)

W łikend wiośniliśmy się na działce (W altance zalągł nam się jakiś gryzoń. Sądząc po zostawionych hmmm... śladach - ogromny), a Jej Maleńkość przetestowała sobie hamak. Tym razem ze sznurka, nie z chusty:


A potem byłyśmy (Przemko tylko nas podrzucił, ale zabrałyśmy CiotKaszydło) na SwapParty. Niestety nie było tak fajnie jak w zeszłym roku.Organizatorzy chyba nie mogli się zdecydować, czy to ma być jeszcze szafing, czy już ambitne wydarzenie kulturalne - i wyszło za ciemno, za ciasno, za głośno. Szkoda.

Serdecznie dziękujemy wszystkim uczestnikom bajkowego cukierasa. Wyniki ogłosimy jutro.
Pin It Now!

czwartek, 22 marca 2012

Niezawodny instynkt, łyżka i zwisanie

Wczoraj otworzyłam oczy i zobaczyłam................ Dwa wpatrzone we mnie bławatkowe ślepka i wyszczerzony pyszczek w stylu "Aha! Mam Cię :D" Cudo małe :D.

Pierwszy dzień wiosny spędziłyśmy w łóżku :(. Ale dziś jest lepiej i nadrabiamy. A i wczoraj nie było zmarnowane, bo Ora postanowiła wolny czas wykorzystać na samodoskonalenie. W rezultacie mamy w Domu Spryciulę, co podciąga się za łapki do siadu i siedzi z podparciem :D.

Piska jak kotek i mruczy jak niedźwiedź, zagaduje do ulubionych sprzętów i nawija jak najęta.
Zaczyna pełzać w kółko.
Świadomie i coraz sprawniej używa rąk.
Śmieje się na okrągło.
Ładnie łyka lekarstwa robiąc "Aaaaaaaaaaaaa...".

Ponieważ wczoraj bolał mnie brzuch - postanowiłam zjeść coś raczej lekkiego. Wybrałam  sobie kaszkę kukurydzianą na wodzie. Ale czegoś mi brakowało. Mój wzrok padł na bezcukrowe powidła śliwkowe własnej produkcji. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy to dobry pomysł takie śliwki  na bolący brzuch, czy mi nie zaszkodzą, że może jednak niekoniecznie... I tak rozmyślając pożarłam pół słoika. I co powiecie? Już mnie nic nie boli! Wiwat instynkt :D:D:D

Zgodnie z zasadami BLW jemy przy Dzieciu, żeby się napatrzyła. Kaszkę z powidłami (cudnie słodkie) wsuwałam przy Jej Maleńkości, która podczas tej czynności wpatrywała się w moją łyżkę jak sroka w gnat, machała histerycznie łapkami i popiskiwała ponaglająco. Wzięłam więc plastikową łyżeczkę, którą dostaliśmy od jakiejś firmy słoiczkowej (apage) i dałam Młodej do zabawy. Pełnia szczęście i samozadowolenia. Ja jadłam kaszkę łyżką, a Ona jadła łyżkę.

Dziś poszłyśmy się nawiosennić i nasłonecznić na plac zabaw. Było tak cudnie, że nie chciało nam (no dobra - mi, Aurora spała) wracać do dom.
 Co prawda musiałam wcześniej wyprosić z rzeczonego placu jedną zadymiarkę (Okazało się, że była tam z chyba-wnuczkiem. Chłopca zrobiło mi się żal, ale cholera dymić może sobie babunia gdzie indziej).

Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy za dwa-trzy lata też przestanę lubić spędzać czas z własnym dzieckiem. Niemal wszystkie mamy, które na tym placu zabaw przebywały, miały miny, jakby spędzanie czasu z własnym dzieckiem było karą najgorsza z możliwych. Nawet jak się z tymi dziećmi bawiły, czy rozmawiały, to twarz wyrażała zupełną rezygnację i niechęć do świata jako takiego. Masakra. Owszem, zdarzyło się parę wyjątków, ale były to... No właśnie. Wyjątki. Smutne, zaiste smutne.

Ale potem popatrzyłam tam:
(zdjęcie z komórki)
i stwierdziłam, że w razie ataku nagłej depresji pozwisam sobie z Młodą z drzewa :D A co.
Pin It Now!

środa, 21 marca 2012

Choram

Gorączka i samopoczucie jak po przeciągnięciu przez maglownicę (wszystkie  skojarzenia z Kingiem jak najbardziej na miejscu - czuję się MAKABRYCZNIE).

Dzięki wszystkim pomniejszym bóstwom Ora nie gorączkuje. Ale jeszcze zanim ja się rozłożyłam - zaczęła ulewać, dostała kataru i namiętnie miętoliła swoje uszy. Pani Doktoressa zapisała kropelki, zawiesinkę, saszetki i psikacz. I z basenu nici.

Buuuu!

W związku z powyższym dziś zalegamy w łóżku. "Nie ruszam się, tak będę leżał!". O!

A Dzieć intensywnie próbuje siadać. Dźwiga plecy i głowę do góry, podciąga się używając wszystkiego, co w rękę wpadnie, i się złości, że nie daje jeszcze rady. BLW - nadciągamy!

Dialog z wczoraj:
Ja - A przyniósłbyś mi pasek czekolady z szafki?
On - (westchnienie) No. (przynosi czekoladę) Ale tam już mało tej czekolady zostało. Jeden pasek.
Ja - I zostawiłeś go takiego biednego i osamotnionego?

Naprawdę nie rozumiem co w tym było takiego zabawnego ;)
Pin It Now!

wtorek, 20 marca 2012

O gryzieniu, włoskiej mafii i rozgwiazdach

Pierwszy w tym roku kontakt trzeciego stopnia z naturą uważam za odbyty. Wynik - pszczoła użarła mnie w stopę. I przeżyła skubana, bo żądła nie zostawiła, szlag by ją! W Sobotę zalegaliśmy rodzinnie i kangurowo w Puszczy Bukowej. Tłuuuuumy mówię Wam. Słonko przygrzało i stonka wyległa. Jak na Marszałkowskiej. Ale fajnie było zaiste. Cieplutko. Mrrrrrrrrr...

Stylizacja głowy Młodej nie jest efektem moich modowych eksperymentów, a jedynie skutkiem faktu, że niczym zima drogowców, tak nas zaskoczyła wiosna - bez lekkiej czapki, a ubieranie Jej Maleńkości w gruby polar przy takiej temperaturze, to byłaby zbrodnia.

A po drodze śledzili nas Włosi. Już myślałam, że mafia, ale po prostu wybrali się w to samo miejsce, co my. Jak i połowa Szczecina co najmniej.

Od dwóch dni mamy czas gadulca - wszelkie intonacje od szeptu do pisku, modulacja zdaniopodobna, dźwięki najróżniejszego autoramentu 24h/dobę z przerwami na sen (jedzenie nie jest przeszkodą). A wczoraj w czasie masażu Dziecko mruczało. Autentycznie! Jak pers jakiś :D

Śpi coraz mniej, rozgląda się w czasie spacerów i zaczepia ludzi. I właśnie próbowała spełznąć z materaca (wys. ok 10cm, więc spokojnie). Udało się nogom, zanim Matka wkroczyła do akcji.

A w sobotę mała Rozgwiazda idzie na basen. Ha!
Pin It Now!

poniedziałek, 19 marca 2012

Można? Można!czyli notka, za którą nikt mi nie zapłacił

Ale nie mogłam się powstrzymać. Pisałam już, że ograniczamy z Przemkiem cukier i sól, i że nie piję mleka.
Ale jadam jogurty. Cóż z tego, skoro większość jest wściekle przesłodzona. Dodatkowo nie wiem kto to wymyślił, ale nie da się chyba tak zrobić, żeby do jogurtu wrzucić owoce, ew. nieco cukru i nie spieprzyć tego jakąś chemią, barwnikami i innym szkaradzieństwem.
Idea robienia swojego jest ok, ale kłóci się z ideą szybkiego wrzucenia czegoś na ząb między karmieniem a praniem (;) ).

Ha! A jednak. Otóż Piątnica wypuściła serię kefirów deserowych - dla mnie produkt roku i genialne odkrycie. Gęsty kefir i konfitura owocowa. Lista składników ascetycznie krótka. Zero chemii. Nie są przesłodzone. I jak piszą, że konfitura jest z jabłek i wiśni to w składzie nie ma buraków i hibiskusa! Uwielbiam! Brawo Piątnica!

A drugie hurra jest znowu dla Biggi. Pisałam już o swoich kłopotach stanikowych. Natchniona spotkaniem brafitingowym na Grupie Wsparcia Mam Karmiących Piersią oraz faktem, że podczas mlecznego przypływu mój biust stanowczo domaga się miseczki I ruszyłam do kilku polecanych mi sklepów. O cenach nie piszę - ja już rozumiem, że w moim przypadku za wygodę trzeba płacić, często sporo. Spoko. Ale mojego rozmiaru poprostu nie ma. Nigdzie. Mogą zamówić. Ale bez fiszbinów. Bez fiszbinów to się wypchajcie. I jak poprzednio uratował mnie Czar Par i Biggi. I można w Polsce uszyć świetny, ładny i wygodny stanik za nieduże pieniądze? Można jak cholera. No!
Pin It Now!

sobota, 17 marca 2012

Newton i Kolumb wymiękają...

Przy Aurorze naturalmą.

Śmiechaczka co chwilę dokonuje nowego, wiekopomnego odkrycia:

- Ma się stopy. A jak się ma stopy, to można się chwycić za pajaca na kolanie jedną rączką, pociągnąć- i wtedy drugą można złapać własną stopę. No, w każdym razie próbować.
- Można sobie wsadzić gryzaka do samego gardła i radośnie krztusić, ale Matka zupełnie bez sensu przerywa takie zabawy.
- Ma się uszy. A jak się ma uszy, to się można po nich miziać, chwytać, tarmosić, albo wtykać do nich palce (przyprawiając Matkę o pewność, że Dziecię ma conajmniej zapalenie jednego z nich).
- Można sobie wsadzić palec do nosa i tak zasnąć.
- Ma się palce i można się smyrać po dziąśle dowolnie wybranym, pojedynczo.
- Można szeleścić gazetą i ją drzeć.
- Można lizać parę z nebulizatora (jest słona).
- Można przez sen się chichrać, gadać, a także przeturlać na brzuch, zrobić stójkę i dopiero potem obudzić, z miną wyrażającą głębokie zdziwienie.
- Można Tacie zabierać słuchawkę od prysznica.
- Można zjeść wszystko. A przynajmniej próbować.

A tak przy okazji - to już dwusetny post :D
Pin It Now!

piątek, 16 marca 2012

Oficjalne przeprosiny i Herkules

Oficjalnie przepraszam Mojego Męża za oszczercze rysunki zamieszczone w poprzedniej notce (muszę, bo chodzi teraz po domu mamrocząc pod nosem "kalumnie", "oszczerstwa" i "Chociażbyś jak śnieg była czysta, jak lód nieskalana - i tak nie ujdziesz kalumnii"). Oświadczam, że Mąż mój nie przykrywa głowy poduszką, kiedy słyszy płacz Córki, za to cudownie się nią zajmuje, dzięki czemu jej Matka może spokojnie i komfortowo wziąć prysznic. Rysunki były fantazją autorki zawierającą jedynie niektóre rzeczywiste wydarzenia.

Wiecie, z niemowlęciem tak bywa, że nadmiaru czasu nie bywa. Z tej przyczyny w kuchni rosła od niejakiego czasu szklano-metalowa i niezbyt czysta góra, umiejscowiona w zlewie (że życie rozwijające się niewątpliwie na jej zboczach nie wymyśliło jeszcze koła to jakiś niewyjaśniony ewenement).
Co na bieżąco pomyłam, to na bieżąco zużyłam, bilans wychodził na zero. I zarastałaby tak dalej kuchnia Augiaszy, ale przyszedł mój boski (jak sama nazwa wskazuje) Herkules i pozmywał. :*:*:*
Pin It Now!

wtorek, 13 marca 2012

Dizajn pożerany

Z przykrością pożegnaliśmy Przemkowy urlop. Na finisz poszliśmy sobie przedwczoraj do 13 muz na "Kids love designe".
Wybraliśmy się dosyć późno, więc ominęło nas stoisko "Zakamarków" (czego niezmiernie żałuję). Było naprawdę fajnie. Młoda oglądała kolorowe obrazki. Miałam szczerą ochotę przetestować "niezniszczalną" kanapę, ale Przemko mnie powstrzymał. Wystawa prac nagrodzonych w konkursie Ikei inspirująca. Wilko-puf podobał mi się szalenie. Wystawy naprawdę nieźle przygotowane, aż żałowałam, że Misiatka jest za młoda, żeby docenić. Ale... No właśnie. Spodziewałam się jednak czegoś większego, niż dwie małe salki i wnęka w korytarzu.  Trochę szkoda.

A potem poszliśmy na spacer po Mieście i po wieczorze.

 Młoda od dwóch dni markotna (albo zęby, albo skok, albo chorość się kluje). W ramach profilaktyki zapodajemy wit. C w kropelkach, które nazywamy lemoniadą :D Młoda uwielbia! Śmieje się na widok strzykawki (podajemy strzykawką dopaszczowo), chwyta ją łapkami, robi ładnie aaaaa i sama pakuje sobie ją do dzioba :D

Jakiś czas temu czytałyśmy sobie świetną książeczkę:

Ta pozostałość z mojego dzieciństwa zawiera wierszyki wymyślone przez dzieci w wieku 3-7 lat oraz ilustracje stylizowane na dziecięce obrazki.
I właśnie do takiego obrazka Ora chichrała się dobre pół godziny. Aż zadzwoniłam do Tatki do pracy, żeby posłuchał. Chichotała nieprzytomnie. Pochichrajcie się i Wy :D.

Jak widać po prawej zostałam łowcą cukierków. Ciekawe, czy choć raz uda się wygrać :D.

Nabyliśmy dla Jej Maleńkości nowy środek transportu. Maleńka Cesarzowa będzie podróżowała turkusową karocą z bambusa. W rzeczywistości jest bardziej turkusowa niż na zdjęciu.

(w Klubie Kangura naturalnie)





A to z dzisiejszego bladego świtu:

P.S. Znów dostaliśmy próbki od firmy słoiczkowej. Jeszcze, żeby nam kosmetyki przysłała (bo dobre robi) to rozumiem, ale słoiczki! Książki, zabawki, gadżety - wszystko chętnie przetestuję ale słoiczkom i mlekom mówimy SERDECZNIE DZIĘKUJĘ. Serio, no!

Po prawej zapraszam do akcji blogowej (i nie tylko) i na cukierasa.
Pin It Now!

sobota, 10 marca 2012

Sprawa matki, sprawa ojca, MOJA SPRAWA...

Nie wiem, czy to sprawa hormonów, ducha, czy zmiany perspektywy (pewnie wszystkich trzech naraz), ale matkom w głowach przestawia się jakaś zapadka, która powoduje, że od tej pory wszystkie dzieci, przez to, że są dziećmi - są po części moje. Zignorowanie płaczu dowolnego dziecka staje się irytująco niemożliwe. Widok cierpienia obojętnej nieletniej istoty (człowiek, kot, orangutan - bez różnicy) powoduje skurcz gardła, serca, wątroby i innych ważnych organów.

Niewidzialne dzieci to kilkulatki, które uciekły z domu, żeby uniknąć wcielenia na siłę do armii małych morderców (mówienie o "małych żołnierzach" to obraza dla żołnierzy), lub zostania zabawkami seksualnymi. Żeby nie musieć zabijać swoich rodziców. Żeby uniknąć tortur i śmierci. To dzieci, które w miejscu, w którym już nic im nie grozi mówią, że nie chcą żyć na tej ziemi.

Obejrzyjcie ten materiał. Jest długi, ale obejrzyjcie do końca.


Dzieci z Ugandy są pozbawiane dzieciństwa za sprawą tego mężczyzny:
To Joseph Kony. Jego armia od 1983 porwała ok. 30 000 dzieci.

Jeden amerykański ojciec spotkał jednego z niewidzialnych chłopców. Założył organizację Invisible Children, której celem jest doprowadzenie do schwytania Josepha Kony'ego.

W ogromnym uproszczeniu - chcą wywrzeć presję na rząd USA, by nie wycofywał swoich żołnierzy z Ugandy (po 6 latach działalności organizacji - USA podjęło tam działania). Chcą poruszyć globalną opinię społeczną, sprawiając że o Josephie Kony'm dowie się jak najwięcej ludzi. Każdy. Chcą uczynić go sławnym, nie - żeby go uczcić, ale żeby go powstrzymać.

Takie rzeczy mogą się udać tylko,  jeśli przestaną być sprawą jakiejś tam grupy, a staną się sprawą każdego. Moją, Twoją, jej, jego. Sprawą matki. Sprawą ojca. Siostry. Ciotki. Sąsiadki.

Kampania "Kony 2012" ma sprawić, żeby w kwietniu tego roku o Kony'm dowiedział się KAŻDY.

Dlatego chcę wypuścić w sieć swoją pierwszą blogową akcję:

Kony- MOJA sprawa!

Dziewczyny, matki, blogerki! (Ojcowie też. I ciotki. I wszyscy)!
Wrzućcie na Wasze strony i blogi powyższy banerek z podpisem Sprawa matki lub sprawa ojca. Jeśli nie jesteście rodzicami - niech to będzie sprawa ciotki, siostry. Jeśli dziecko mieszka za Waszą ścianą - niech to będzie sprawa sąsiadki.

Napiszcie o tym.

Podlinkujcie film i stronę kampanii.

Polubcie na fejsie.

Niech drugiego kwietnia (żeby nikt nie myślał, że to żart) Kony będzie wszędzie.
Pin It Now!

środa, 7 marca 2012

Tona cegieł w środku nocy

Miłość do mężczyzny, odurzenie jego zapachem, zakochanie w uśmiechu dziecka, wzruszenie na dźwięk jego głosu. To są dyrdymały i pieprzenie kotka za pomocą młotka, dopóki...


Nie trafią właśnie w ciebie. Nie spadną ci na głowę, jak tona cegieł, nie zmiotą jak tsunami, nie rzucą na kolana i nie powalą na łopatki, tak, że nawet nie pomyślisz o oporze. Bo wszelki opór jest daremny.

"Ach, jaka słodka przemoc"
Frank Herbert

Ora właśnie popłakiwała przez sen, zaczęła się wybudzać i trzeć oczy. Kiedy je otworzyła i mnie zobaczyła - uśmiechnęła się cała (tak, wiecie - ustami, oczyma i w ogóle), uspokoiła i znów usnęła.

A Przemek to przespał :)

Nieustająco zapraszam na cukierasa:
Pin It Now!

poniedziałek, 5 marca 2012

Cukier z solą, dzieko-zen, familia i przedwiośnie

Od kiedy z Przemkiem ograniczamy sól i cukier - mamy problem. Bo czego byśmy nie kupili: jogurt, lody, sok, wędlina - wszystko albo przesłodzone, albo  przesolone. Masakra! Jeść się nie da. Za to dużo intensywniej odbieramy "własne" smaki warzyw, owoców itp. Np. dziś zrobiłam frytki i stwierdziliśmy, że są słodkie.
Całe szczęście są takie jogurty jak frutica, a do własnych przetworów owocowych przestałam dodawać cukier i są świetne. A co fajniejsze - Jej Maleńkość też będzie mogła wsuwać :D

Ostatnio kilka osób stwierdziło, że mamy dziecko-zen. Spokojne, grzecznie śpiące. Ba! Pewnie, że tak. Bo jak z nim wychodzę to w chuście jest. A w chuście Dzieć jest zen. Tylko trzeba byłoby zobaczyć Dzidziołkę, jak zgłodnieje :D Piekło i szatani to pikuś. Od wczoraj mamy albo idące zębiszcza (międli dziąsła i się ślini, ale rozpulchnione nie są), albo skok rozwojowy, bo wieczorami są sesje marudne. Właśnie teraz Tatko chodzi i lula w chuście.

Przemko od jutra jest na urlopie, więc może w końcu nadrobię trochę blogowych zaległości.
Na razie Poodwiedzaliśmy familię.
Ząb to, czy nie ząb - oto jest pytanie!


Tata ma wolne - taaaaaaaaaaaaka będzie imprezka :D

Z Wujem Darem u Prababci Marysi

U Praprababci Tereski


Ja byłam uprzywilejowana prababcią i pradziadkiem (rodzice mamy Mamy), znałam też całą czwórkę dziadków, Przemko miał gorzej, choć nie tragicznie: jedna prababcia, dwóch dziadków, jedna babcia. Ale nasza Córka wymiata! Znacie kogoś, kto znałby swoją praprababcię? To jest coś :D

Moja prababcia ma irytujący zwyczaj składania nietaktownych życzeń. Kiedy pozostawałam w liczbie pojedynczej - nagminnie życzyła mi zamążpójścia, kiedy zamieszkaliśmy z Przemkiem razem - dopytywała się o datę ślubu i życzyła powiększenia rodziny. Kiedyś, na kolejne pytanie o to, kiedy doczeka się praprawnuczęcia, "na odczepnego" odpowiedziałam jej, że na setne urodziny. No i słowa dotrzymałam. Prawie. Na setkę Prababci byliśmy już w zaawansowanej ciąży :D

Z powodu obłędnej ostatnio pogody, po raz pierwszy po zimie pojechaliśmy na działkę.
Nasze przebiśniegi

Nasze żonkile
Wiosenne strzyżenie

Nasz pigwiacz

Nasze porzeczki

Nasz ogień w beczce

Nasze przebiśniegi z kawałkiem orzecha (naszego)

NASZ widok na BAGNO!!! :D

W końcu trzeba się było posilić, no nie?

Nasze zaplecze

Nasza kwitnąca leszczyna


 A ja ostatnio stałam się łowczynią słodkości (patrz w prawo). Czego i Wam życzę zapraszając na naszego ukelka:


Pin It Now!