Wylądowaliśmy na pooperacyjnej. Ja znieczulona od pasa w dół (W pewnym momencie nad parawanikiem mignęło mi coś białego. Zastanawiałam się co to, póki nie zrozumiałam, że moje kolano...), z jedną ręką unieruchomioną kroplówką, a drugą mankietem do monitorowania ciśnienia. Z Małą na piersi.
Pielęgniarka z noworodków:
-To ja zabieram dziecko do umycia i przebrania.
My:
- Nie, poradzimy sobie sami.
Święte oburzenie i mega foch. Z krzykiem nieomalże:
- To ma taka brudna leżeć? Taką upaćkaną mam ją zostawić? Tu jej nie będę myć.
- PORADZIMY SOBIE.
Poszła. Obrażona śmiertelnie była do końca swojej zmiany. Ostentacyjnie nie proponowała nam absolutnie żadnej pomocy przy czymkolwiek. Chyba była rozczarowana, że ani jej nie potrzebowaliśmy, ani nie prosiliśmy o nic.
Przemek pierwszy mył Małą, ubierał, nawet przystawiał do piersi. Mojej, ale swoimi rękoma - jak próbowałam zrobić cokolwiek to aparatura wyła, przylatywały pielęgniarki i wrzeszczały, że jak kroplówka nie zejdzie, to mnie nie wypiszą, że one po operacji muszą mnie monitorować i w ogóle, w ogóle... Olałam.
Mała ssała ładnie, chociaż pokarmu to tam były ilości śladowe.
Wróciło czucie, pojechaliśmy na połóg.
Patrzymy i dotykamy. Jesteśmy tu i teraz. Tyle. Aż tyle.
Młoda ma jechać na szczepienie. Szczepionki szpitalne przeciw żółtaczce (refundowane) dają mniejszą odporność. Chcieliśmy kupić lepszą wersję, ale nie zdążyliśmy. Załatwiamy na szybko receptę, ustalamy, że Przemek pojedzie i kupi, a neonatolog zgadza się zaczekać kilka godzin. Pojechał.
Zabierają Małą na badania. Nie ma jej. Trochę. Nie długo. Za długo.
Przychodzi neonatolog. Mała ma niską saturację i wolne tętno. Poprawia się "leniwie". Może to być kwestia adaptacyjna po cesarce, ale może też wszystko inne. Musi zostać na obserwacji na noworodkach. Podłączona do monitorka. Jutro i pojutrze badania. Czy mam jakieś pytania?
Świat pęka.
Czy mogę być z Nią?
Może Pani karmić i zaglądać do dziecka kiedy Pani chce.
Dobrze, że jest Mama. Nie rozpadam się całkiem, tylko prawie.
Wraca Przemek. Muszę mu opowiedzieć co się stało. Jedziemy na noworodki. Mała leży w łóżeczku i śpi. Podłączona do piszczącego monitora. Czy to musi tak głośno piszczeć? Musi. Siedzimy, głaszczemy, patrzymy. Na Małą. Na monitor. Na Małą. Mijają godziny. Przystawiam Małą do piersi. Pokarmu nadal śladowe ilości. Zalewam się herbatką laktacyjną. Może zadziała. Może placebo. Przemek musi jechać do domu.
Zjeżdżam na dół, bo pielęgniarki grożą, że podłączą mnie pod kroplówkę na stałe i nigdzie nie będę mogła jeździć. Czekam aż wykapie co ma wykapać. A jeśli Ona płacze. A jeśli się boi. A jeśli...
Wykapało. Proszę, żeby zawiozły mnie na górę. Czekam kwadrans i jeszcze słyszę jakieś marudzenie, że położna nie może na mnie czekać i że mam się pospieszyć. Akurat przystawiam Małą. Mówię, że zejdę sama. Jedna pierś, druga. Mała trochę marudzi. Czujnik się odkleja i aparat wyje. Pielęgniarka stwierdza, że mam mało pokarmu i będziemy dopajać. Mówię, że nie chcę dopajania i dokarmiania, ani nie zgadzam się na podawanie smoka. Wiesza na łóżeczku kartkę "nie podawać smoczka".
Siedzę z Małą na rękach na szpitalnym krześle. Kręgosłup jest kolumną bólu. Zgasiłam światło (co to za idiotyzm, żeby noworodek spał przy zapalonym??!!). Każda wchodząca pielęgniarka proponuje, że je zapali. Przewijam. Przychodzi lekarka. Może jutro Mała wróci do mnie.
Wołają mnie z dołu. Schodzę. Dzwonią z góry, że Mała głodna. Jadę. Chcę karmić na żądanie, mają dzwonić o każdej porze. Dzwonią. Dobrze! Tylko te minuty, kiedy ledwo idę do windy wiedząc, że Ona tam płacze. I ten czas, kiedy każą mi spać, grożąc kroplówkami i brakiem pokarmu. Odwadniam się przez oczy. Zadzwoniłabym do Przemka. Nie zadzwonię, bo tylko będzie mu ciężej. Zasypiam. Wołają. Jadę. Karmię. Siedzę i patrzę, aż prawie zasypiam z głową w łóżeczku. Wyrzucają mnie na dół. Zjeżdżam. Zasypiam. Wiem, że ma opiekę, że nikt jej nie zrobi krzywdy. Każą mi korzystać i odpocząć. Ale jej tam nikt nie tuli i nie całuje. Tam nie ma nikogo, kto ją kocha!
Dzwonią. Mała tęskni.
Rano przyjeżdża Przemek. Patrzymy, obserwujemy, jesteśmy razem. Mijają godziny.
Stan Małej bez zmian. Nie ma niebezpieczeństwa, ale nie ma i poprawy. Badania będą we wtorek i środę (bo święta, bo specjalista musi dojechać, bo coś tam). Dziś mi jej nie oddadzą.
Mijają godziny. Przemek musi jechać, musi jeszcze zrobić dla nas jakieś zakupy.
Pokarmu nadal krople. Mała opróżnia jedną pierś i drugą, i marudzi. Pielęgniarki mówią o glukozie i sztucznym mleku. Dzwonię do znajomej doradczyni laktacyjnej.
- "Jak nie straciła 7% masy, to nie dopajaj."
Pytam ile mała waży. Nie wiedzą, na wieczornym obchodzie będzie ważenie. To niedługo. Przychodzi znajoma lekarka.
- Dopajaj, bo się odwodni.
Przystawiam. Mała płacze. Dopajam. Mam poczucie krzywdy, klęski. Bezradności. Za oknem jest ciemno. Do sali wchodzą i wychodzą pielęgniarki. Patrzę na Nią. Tulę. Prawie spadam z krzesła.
Kąpią ją. Wiem, że nie robią jej krzywdy, ale drze się wniebogłosy.
Ważenie. Do utraty 7% brakuje 10 gram. Proszę o rozmowę z lekarzem.
Przychodzi po półgodzinie. Może dłużej. Wyraźnie zniecierpliwiona babka. Pytam, czy jest zła, że ją o coś pytam.
Głupio jej się widocznie robi, usiłuje być miła. Nie wychodzi jej.
- Och, bo przy tych przypadkach, które tu mamy to jest takie błahe!
Ja wiem, że są większe tragedie na litość, ale nie wiem co jest mojemu dziecku, nie mogę mieć go przy sobie, nie mogę go nakarmić. Nie mam też siły tłumaczyć się tej idiotce.
- W takim razie dziękuję, nie będę Pani odrywać od obowiązków.
Wyraźna konsternacja.
- No ale ja nie wiem, co mam Pani powiedzieć. Może Pani jutro dostać pokarm, ale jak dziecko przez noc spadnie więcej, to trzeba będzie podłączać do kroplówki.
Mija czas. Mała głodna. Jedna pierś. Druga. Płacz. Pierwsza. Druga. Ryk. Moje dziecko płacze z głodu. Proszę o butelkę. Mała opróżnia ją w kilka sekund i zasypia. Kiedy ją odkładam płacze i szuka czegoś do ssania. Biorę ją na ręce (mięśnie już mi się trzęsą). Tulę, kołyszę. Zasypia. Odkładam. Wrzask, kłapanie buzią. Odkleja się czujnik. Wpada pielęgniarka. To co, dajemy smoka?
Mają tu smoki od butelki. Dziurawe. Zapychają je gazikiem.
Nie. Spróbuję jeszcze.
Tulę, lulam, kołyszę.
Odkładam. Spokój. Doszłam do drzwi. Płacz. Nie mogę. Wracam biegiem. Proszę o smoka.
Lecę z nóg. Każą mi iść na oddział. Ustalamy, że w nocy jak będzie głodna zadzwonią po mnie, przystawię i dopiero potem podam (Ja podam!) butelkę. Idę na dół.
Rano budzę się sama. Całą noc nikt po mnie nie zadzwonił! Ogarniam się, żeby iść na górę, kiedy dzwoni mama, że Ora właśnie do mnie jedzie. Zatrzymają nas do badań we środę, ale Mała może już być ze mną.
Jeszcze raz tego dnia podaję butelkę (w nocy małpy nakarmiły ją same). Potem pokarmu pojawia się tyle, że mała najada się jedną piersią. Przyjeżdża Przemek. Jesteśmy.
C.D.N.
Pin It Now!
Jesteś wielka, jesteś dzielna!! Wspaniale, że nie siedziałaś jak standardowa mamuśka i nie pozwalałaś na wszystko co do głowy przyszło. Nie ma co mieć wyrzutów o smoczek, nie jest tak, że jak go podasz to od razu dziecko nie umie ssać cycusia. No i mleka w piersi na początku powinno być mało tak, że go nie widać.
OdpowiedzUsuńMój chłopak stracił 12% a nie dałam dopajać i dokarmiać - złapałam laktator i czego nie dojadł to ja dociągałam z cycusia i wlewałam maluchowi. dzięki temu rozhulała się nasza laktacja. U mnie zważyli Konusa przed odciągnięciem wód płodowych, więc automatycznie waga wskazywała ponad 10% utratę wagi, a prawda taka, że bobasy rodzą się z zapasem tkanki z brzuszka i nie padną z niedożywienia ot tak.
Gratuluję Ci wspaniałej postawy. Nie jedna matka by sobie olała bieganie do dziecka i leżała i czekała aż dziecko tylko butlę dostanie! Brawo Wiewi00ra!!
Dzięki Hafija. Takie szczere, prawdziwe, załzawione i zasmarkane dzięki :*
OdpowiedzUsuńGratulacje!!! Ja też po cesarce i to co się póżniej działo wspominam dużo gorzej niż trzy dni wywoływania i sam zabieg. U mnie było na odwrót. Mała przez trzy dni płakała z glodu, a laktacyjne terrorystki nie pozwalały dokarmić. Na czwarty dzień dopoiłam, a na piąty przyszło mleko i mała jest tylko na cycu bez żadnego problemu. Myślę, że każda sytuacje jest inna i trochę brakuje wsparcia dla mamy i dziecka w indywidualnej sytuacji bez względu na wytyczne szpitala i mądre teorie:) Mała cudowna, jeszcze raz gratuluję dumnym rodzicom!!!
OdpowiedzUsuńNóż się w kieszeni otwiera... Współczuję i podziwiam, że miałaś siłę walczyć.
OdpowiedzUsuńWioora jak mówią moje małolaty w szkole - SZACUN!
OdpowiedzUsuńJestem w szoku! Gratuluję postawy. Ja pewnie bym wymiękła po kilku godzinach... jesteś taka dzielna. Miłość do dziecka daje nadludzką siłę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie rozumiem skąd oburzenie, że chcecie sami umyć Córę. U nas w ogóle nie myli, bo podobno maź w której jest dziecko po urodzeniu, powinna sama się wchłonąć- stanowi naturalna ochronę.
OdpowiedzUsuńA z mlekiem...dlaczego nie zaproponowali Ci laktatora abyś mogła odciągnąć swoje mleko i podać Małej? Zresztą, nie martw się, podanie od czasu do czasu MM też nie wpłynie źle na karmienia. Zresztą widzisz sama, gdy dziecko ma do wyboru pierś Mamy a butlę, zawsze wybierze to pierwsze:D
Ślicznie wyglądacie i jesteście dzielni!:D
Aż serce się kraje, gdy się to czyta. Ale jesteś prawdziwą waleczną lwicą, podziwiam - Twoja córeczka ma cudowna, silną mamę. pozdrawiam gorąco całą Waszą trójkę, monika w
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Usuńsmoczek okej,pokarm okej,mycie okej.A położne miały z tobą przeboje ze szok.Współczuje im takiej pacjentki jak ty,serio,serio.Sama jestem położna i rozumiem niektóre zagrywki bo kazdy rodzic chce w niektorych momentach dac dziecku wszystko ale niektóre dla mnie są idiotyczne,jakbys wiedziała lepiej niz personel medyczny.Nie dziwie sie ze w niektorych momentach patrzyły na ciebie jak na idiotke.sorki.Oby takich pacjentek jak najmniej!
OdpowiedzUsuńoby takich poloznych jak najmniej.serio.
UsuńNiestety takich poloznych jest duzo :/ Co z tego, ze sa te wszystkie akcje typu rodzic po ludzku, jak polozne (i caly personel) maja lekcewazacy stosunek do pacjentek. W tracie koszmarnego pobuty w szpitalu mialam wrazenie, ze polozne uniaja nas. Nie zapomne placzy dziewczyny, ktora nie mogla przystawic synka do piersi. Poprosila o pomoc pielegniarke? polozna ?, a ta stwierdzila, ze sie nie zna i na nastepnej zmanie bedzie ktos kto ma pojecie o laktacji :/
UsuńAgnieszko, jako córka położnej muszę stanąć w obronie profesji :) Masz dużo racji, ale generalizując robimy krzywdę tym (są takie) zaangażowanym, z pasją podchodzącym do swojego zawodu i kształcącym się, często na własną rękę i za własne pieniądze.
UsuńSą położne i lekarze, (a zapewne i pielęgniarki z noworodków ;) ) które wspierają rodzącą i młodą mamę i szanują jej potrzeby. Szkoda, że wciąż tak ich niewiele.
Anairda - a merytoryczna uwaga jakaś?
OdpowiedzUsuńWIEM lepiej niż personel medyczny - jestem matką.
A jak nie wiem, to pytam, sęk w tym, że z odpowiedziami bywa różnie.
OdpowiedzUsuńJa też czekam na uwagi merytoryczne :)
OdpowiedzUsuńOczywiście że wiesz lepiej. Matczyna intuicja to potęga.
OdpowiedzUsuńDzielna dziewczynka.
Harda babka jesteś. Chylę czoła, ja po cesarce nie miałam tyle samozaparcia.
OdpowiedzUsuńNaprawdę zrobiłaś wszystko co mogłaś.
W ogóle to popłakałam się czytając twoje wspomnienia, wspomnienia bo to zło już nie wróci :)
Dziewczyny, naprawdę nie wiem, jak mam Wam dziękować, bo... poprostu potrzebowałam chyba takiego wsparcia. A opisałam to wszystko też głównie dlatego, żeby "wywalić" z siebie. Dzięki no :) :*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAnonima informuję, że nie publikuję anonimowych komentarzy (chyba, że miłe i mi się podobają ;) ), plan porodu nie jest sztywną rozpiską, a sprecyzowaniem oczekiwań i preferencji, a co do zmęczenia personelu, to sądzisz, ze zmęczenie pacjentki po cesarce jest mniejsze? Niektóre zawody wymagają więcej trudu niż inne i jak się ktoś na nie decyduje, to powinien mieć tego świadomość.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim personel jest dla rodzącej a nie na odwrót ergo zmęczona położna czy niezmęczona powinna nieść pomoc bo to jest jej praca, a jak ktoś jest sfrustrowany stanem pacjentki to się chyba minął z powołaniem :)
OdpowiedzUsuńOch, Wiewioora, jak strasznie Ci współczuję takich przeżyć... :/ A jednocześnie bardzo podziwiam, bo ja sama bym się bała ubrać (mycia u nas też nie było), nie mówiąc już o J.! Spadku wagi w % też u nas nikt nie liczył (tzn. pewnie liczyli, ale nikt nie chodził i nimi nie straszył, a położne na oddziale (z jednym wyjątkiem)wspominam jako niezwykle pomocne - ja też na początku miałam mało pokarmu, naaprawdę na poaczątku są go dosłownie krople, a one doradzały tylko "spokój i przystawianie", nie ganiały mnie z laktatorem ani z butlą.
OdpowiedzUsuńNajstraszniejsze w Twojej historii było to, że mała musiała być pod monitorem, z dala od Ciebie. Straszne przeżycie.
Za szybko wysłałam, jak możesz to połącz moje 2 komentarze w 1 :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz: bardzo dzielna byłaś. Naprawdę.
Pamiętam, jak ze swoją Brombą pojechałam na powtórne pobranie krwi i jak robili to na środku sali z inkubatorami... Ja z moją rumianą dużą zdrową 10 Apgara, a dookoła te malutkie słabiutkie noworodki i spojrzenia ich matek pełne smutku... Podziwiam Cię ogromnie za siłę, ja chyba bym naprawdę się odwodniła przez oczy...
Nie umiem połączyć, wiec publikuję tak.
OdpowiedzUsuńWiewooro jesteś niesamowicie dzielna. Chciałabym być przy Tobie, przytulić i powiedzieć, że jest dobrze, wszystko jest dobrze.
OdpowiedzUsuńChciałbym być przy Tobie, głaskać po ręku i mówić "nie martw się, mleko jest, jest dobrze. Spadek? Nie przejmuj się, 10% jest ok" Chciałabym być z Tobą, chronić Was przed niekompetencją personelu medycznego.
Wiewi00ro jest dobrze. Ona szuka bliskości, jest dobrze.
Ściskam Cię mocno.
Małe Koparki wołają "powiedz Pani, żeby się nie martwiła, bo Pan Bóg ja kocha a ja (Gaba) dam jej książkę o dzidziusiach, a ja (Mania) o kotkach i się chcemy pomodlić za nią".
Jesteśmy z Wami.
Dziękuję :* Ucałuj małe doradczynie laktacyjne :)
UsuńPodziwiam walkę o dziecko. Współczuję przebojów, walki, cierpienia. Przypomniało mi się moje. Ale nie podobają mi się epitety - idiotka, małpa... nawet jeśli sie popełnia błąd... nie chciałabym uczyć mojego dziecka takiego opisywania ludzi...
OdpowiedzUsuńale czytając się wzruszyłam - masz niezły sposób pisania.
Uwierz mi, że myślałam o nich dużo gorzej.
UsuńKochana miałam góle w gardle i łzy w oczach, gdy czytałam. Łzy wzruszenia i podziwu, dla Ciebie, Twojej determinacji i pewności. Czytając widziałam kompetentną mamę po brzegi wypełnioną troską o swoją córeczkę. Mamę, która wie, czego chce i która doskonale zgaduje czego chce Mała.
OdpowiedzUsuńPozdrawia, Was serdecznie.
:*
UsuńNaprawdę podziwiam. Ja ze szpitala chcę wyjść jak najszybciej, więc czasami jestem gotowa się godzić na coś, czego nie bardzo chcę, byleby to wyjście przyspieszyć. A na piersi dziecko odbija z wagą nawet i w 4 dniu - tyle, że w szpitalach badają w 3. Ot, taki paradoks.
OdpowiedzUsuńaz szlak czlowieka moze trafic....rodzic po ludzku, nie ma co...
OdpowiedzUsuńjestes wielka...mimo bolu siedziec w pierwszej dobie, mimo bolu chodzic w pierwszej dobie...kobiety, matki maja w sobie te sile...sile lwa, niedzwiedzia...sile co gory przenosi...aby walczyc pomimo...aby walczyc...dalas rade...matka jestes, przeciez ;-)
:*
UsuńO, Anairda, tu też się udzielasz? Masz sporo do powiedzenia, jak na położną bez żadnego doświadczenia zawodowego :D Popracuj najpierw trochę w zawodzie, a potem pogadamy, okej? I polecam branie przykładu ze starszych koleżanek po fachu. Więcej pokory.
OdpowiedzUsuńjesteś taka dzielna... ja też starałam się być. Na szczęscie personel mi pomógł, pozyczyli laktator i jakos zadziałało..ale przypominam sobie ten chaos w głowie. jesteś bardzo dzielna, do podziwiania!
OdpowiedzUsuńSię ma dziecko - się musi ;)
UsuńA poważnie - dziękuję :) NAPRAWDĘ się starałam.
Podziwiam Cię, Was podziwiam. Czuję że ja byłabym zbyt słaba. Jesteś wspaniatła.
OdpowiedzUsuńPo prostu miałam dobre wsparcie.
Usuń