piątek, 7 października 2011

Moja metoda na metody i salonik literacki

Jak poznać, czy dana metoda wychowawcza (system/nurt/koncepcja/idea) jest słuszna i sensowna, a przede wszystkim wyjdzie dziecku i światu na dobre?
Cholera wie!
Ja wiem, że warunkami koniecznymi, żebym jakąś zaakceptowała, uznała, poparła i chciała wcielić w życie są:
  • Po pierwsze to, że musi być sensowna. Niekoniecznie w świetle logiki matematycznej, a emocjonalnej. Np. Zamknięcie dziecka w kojcu, żeby się nie obijało o ściany jest może logiczne (no bo się nie obije, tak?), ale emocjonalnie i zdrowo-chłopsko-rozsądkowo - nie wyjdzie mu na dobre, ani nie nauczy go, że na ściany lepiej nie wpadać niż wpadać. Nieprawdaż?
  • Po drugie - musi się pokrywać, a co najmniej nie stać w sprzeczności z moimi doświadczeniami życiowymi. Tzn, jak ktoś mi mówi, że bez kar nie da się wychowywać dziecka/pracować z nim i osiągnąć dyscypliny, a ja wiem, że przez ok 5 lat pracy z wczesnoszkolniakami stosowałam jedynie brak nagrody lub naprawienie szkód i moja ekipa była bardziej zdyscyplinowana, niż inne, w których system kar był szczegółowo rozbudowany - no to raczej teorii jego nie kupię.
  • Po trzecie ("Omne trinum perfectum") - Muszę czuć tę teorię intuicyjnie. Nawet najlogiczniejsza, najbardziej sensowna i zbieżna z doświadczeniem teoria, której nie poczuję w sobie, której nie odpowie moje "wewnętrzne TAK" - nie zda się mi na nic.
 Dodatkowe bonusy, to jak teoria taka jest łatwa w zastosowaniu i ekonomiczna.
Uwaga: fakt, że nie w stu procentach zgadzam się z KAŻDĄ tezą zawartą w danej teorii/koncepcji/konwencji/etc... (nie mówimy o kluczowych naturalnie), lub że nie kupuję WSZYSTKICH poglądów autora/opisywacza - wcale jej nie przekreśla.
 
Dlatego jestem wyznawczynią Kamińskiego i Korczaka, dlatego "kupuję" pedagogikę waldorfską, dlatego admiruję skautowy/harcerski system wychowawczy.

Za to śmiech mnie ogarnia, jak ktoś twierdzi, że prezentowanie przy dziecku własnych poglądów to już przemoc i indoktrynacja, albo najpierw wciska, jak to nie wolno ograniczać wolności osobistej małolata, ani stosować ABSOLUTNIE ŻADNEJ formy przymusu fizycznego, a potem wymienia szereg odstępstw "chyba że..." (jest na jezdni, pcha palce do kontaktu, chce wyskoczyć przez okno). To się kupy nie trzyma, więc nie kupię.

Literaturę traktującą o wychowaniu czytuję i kolekcjonuję od... hmmm... No ludzie podobno tak długo nie żyją ;). Bo to moja pasja i mój konik. A w trakcie ciąży mój zbiorek poszerzył się o kilka nowych pozycji (kupionych przez siebie, dostanych na zamówienie i dostanych spontanicznie).

Większość z nich orbituje bliżej lub dalej tematu rodzicielstwa bliskości. Wbrew dość popularnej opinii nie ma to nic wspólnego z tzw. "wychowaniem bezstresowym" i "rozpuszczaniem bachorów do granic możliwości". Co więcej, koncepcja ta spełnia wszystkie warunki niezbędne i bonusowe wypisane przeze mnie wcześniej. Toteż i zawłaszczam w całej rozciągłości!

O
pisałam już tutaj.

Ostatnio dostałam i przeczytałam (a teraz podsunęłam Macierzy - w ramach teorii mojej nieocenionej Pani Profesor, że "Wychowanie człowieka należy zacząć od jego babki")

Jak to pedagog, Juul najpierw musiał zredefiniować podstawowe pojęcia jak wychowanie, wiara w siebie czy poczucie własnej wartości. Z reguły takie zabiegi mnie irytują, bo powodują, że mamy tyle definicji ilu autorów, co prowadzi krótką drogą do obłędu, bo jak można porównać ich poglądy, skoro piszą w sumie o różnych rzeczach, mimo iż używają tych samych słów? Paradoks nauk humanistycznych ;) Po za tym nigdy nie lubiłam rozbudowywania żargonu, w miejscu, gdzie najlepiej sprawdzają się proste słowa.

Jednak w przypadku "Twojego kompetentnego.." jest to zabieg w 100 procentach uzasadniony i potrzebny do zrozumienia punktu widzenia Autora.
Książka jest świetna, choć może niełatwa. Potwierdza moje doświadczenia i wewnętrzne przekonania. Z drugiej strony - kontrowersyjna, bo zaprzecza wielu "ogólnie-przyjętym-i-stosowanym" ideom i praktykom. U rodziców z (pojęcie z książki ;) ) niską samooceną może powodować (i powoduje) wyrzuty sumienia, albo wyparcie, czy agresywne nastawienie do pomysłu. Dlatego uważam, że kluczową sprawą jest próba przeczytania jej z pozycji dziecka - i ocenienie jej najpierw - właśnie z tego punktu widzenia.

A o czym mówi? W dużym uproszczeniu - jak będąc szczęśliwym człowiekiem wychować szczęśliwego człowieka. Wolnego, rozumnego i spełnionego. Jak być szczerym i prawdziwym w relacji z nim i jak budować prawdziwą, dobrą relację. Że dziecko to nie jest "fajny początek człowieka", tylko człowiek, że
 "Nie ma dzieci – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć. Pamiętaj, że my ich nie znamy."
i
"Powiadacie:
– Nuży nas obcowanie z dziećmi.
Macie słuszność.
Mówicie:
– Bo musimy się zniżać do ich pojęć. Zniżać, pochylać, naginać, kurczyć.
Mylicie się. Nie to nas męczy. Ale – że musimy się wspinać do ich uczuć. Wspinać, wyciągać, na palcach stawać, sięgać. Żeby nie urazić." (Korczak oba).

A przy okazji, jak się nie zamęczyć nawzajem ;)
Polecam jak diabli!


Ja pożarłam, Przemko nadgryza:
Rzecz o Baby-Led-Weaning. Przemek mówi, że napisane językiem Amwey'a, jakby komuś bardzo zleżało na sprzedaniu produktu. Widocznie żem podatna, bo podobało mi się szalenie. Rzetelne przedstawienie teorii plus mnóstwo wskazówek praktycznych. Słowem świetny poradnik. Przemkowi nie podobały się opowiastki z życia rodziców stosujących metodę (jako niepotwierdzone ubarwienia), ja tam lubię takie historie.

Po naradzie z Mężem - rzecz postanowiona: Aurora papek jeść nie będzie :)


Też już opisywałam - tutaj. Nadal jesteśmy pod urokiem, filmiki świetne :)

I na koniec:  



Typowy poradnik ciążowo-dzieciowy. Sympatyczny. Część informacji nieco przedawnionych, albo nie odpowiadających polskim realiom, ale całość znośna. Pisany raczej z myślą o tych kompletnie zielonych rodzicach. Sporo przydatnych informacji, ale raczej w wersji "podstawowego minimum" - taki basic ;)
Pin It Now!

3 komentarze:

  1. Jak już się ma dziecko to tak jakby wszystkie teorie są o kant potłuc, bo żadne dziecko nie jest książkowe i nie zachowuje się jak w podręczniku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram Hafije :) Choć co prawda trochę teorii nigdy nie zaszkodzi, jednak teoria często nijak ma się do praktyki.. A poza tym jednak instynkt macierzyński przynajmniej w moim przypadku sprawdził się dużo lepiej niż nie jedna teoria książkowa! :)
    Buzki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam Zawitkowskiego i W głębi koninuum. Czytałam też jako trzecią książkę pod koniec ciąży - Język niemowląt i ona urzekła mnie i pomogła mi bardzo przygotować się do roli mamy. Oczywiście wszystko plus to co czuje matka, instynkt i intuicja i MIŁOŚĆ :)))

    OdpowiedzUsuń