Od jakiegoś czasu molestuje mnie wirtualnie sklep z zabawkami drewnianymi (i nie tylko)
Prawdopodobnie odrzuciłabym ich molestacje ze wzgardą, ale skubańcy umieją kusić. Bo zapodali konkurs dla mam (i nie tylko), w którym można wygrać śliczności z ich sklepu.
No co ja poradzę, że drewno uwielbiam jak kornik nie przymierzając? I co ja mogę, że producenci drewnianych zabawek, w przeciwieństwie do ogromnej większości wielbicieli plastiku, mają zmysł estetyczny, i na ich zabawki nie tylko bez łzawienia oczu, ale wręcz z upodobaniem mogę patrzeć. Nic!
Więc o zabawkach dziś będzie.
Aurorowych naturalnie.
Już pisałam (tutaj), że święta idą różne i że zabawek planujemy dla Małej niedużo, itp. itd. W sumie, to trochę się powtórzę. Albo uzupełnię.
Na początek fachowa opinia, z którą zgadzam się w 100 procentach:
"W Muzeum Zabawek w Londynie zabawką wszech czasów jest zwykły patyk. To dziecięca wyobraźnia nadaje mu coś, co ja nazywam „bawialnością”. Pomimo, że wszystko może być „bawialne”, to warto postawić jednak na zabawki. Dzięki zabawkom dziecko poznaje przedmioty, faktury materiału, kolory, podstawowe zasady fizyki, uczy się kombinować, zestawiać, a nawet poznaje normy społeczne. Używając zabawki uczy się myśleć. Często rodzice czy bliższa czy dalsza rodzina zarzuca dzieci produktami, które już po chwili lądują w kącie. Dziecko jest w stanie używać 10-15 zabawek naraz. Większa ich liczba jest wręcz demotywująca i paradoksalnie może prowadzić do nudy.
Dobra zabawka zazwyczaj nie jest tania, ale ma wiele funkcji, które sprawiają, że nie jest to zakup na jeden raz. Dlatego nie lubię zabawek takich, jak np. miecz, bo co z nim można potem robić? Lepiej zainwestować w klocki, z których można wciąż na nowo coś budować." (Dorota Zawadzka)
Moje pokolenie potrafiło bawić się wszystkim. Badylem. Kapslami. Znalezionym kawałkiem (o zgrozo) szkła z butelki. Kamykami. Kasztanami, szyszkami i innymi, często zdobywanymi z narażeniem życia (włażenie na drzewa, grożące skręceniem karku), materiałami organicznymi.
I wiecie co - niespodzianka - pokolenie mojego młodszego brata, ba nawet 17 lat młodszej siostry, też potrafi(ło) i żywię szczere i gorące przekonanie, że Ora też tę umiejętność mieć będzie.
Pytanie jak długo ta wrodzona kreatywność ostoi się zapychana kilogramami pluszu, różowego plastiku, migającego i brzęczącego badziewia.
Ja nie neguję, że na rynku jest masa dobrych, rozwijających (modne określenie "edukacyjnych" ;) ) zabawek. Ale króluje szajs. Zabawki jednorazowego użytku i pojedynczego zastosowania.
A ja uwielbiałam drewniane klocki. Ścinki spod babcinej maszyny do szycia. Krosienka (do których mama jakoś nigdy nie dokupiła więcej włóczki, ale to zupełnie inna, smętna bajka).
Mi się marzy lalka szmacianka i koń na biegunach, który służył również za helikopter, jak się go postawiło na głowie (Linia postawionych pionowo biegunów kojarzyła mi się z przednią szybą maszyny - zrozum tu dziecko!).
Marzy mi się Aurora kreatywna. Potrafiąca szukać sobie zajęcia i rozrywki po za ekranem komputera, czy telewizorem. Aktywna i twórcza. Inteligentna. Z wyrobionym smakiem. Potrafiąca zachwycić się kolorami jesiennego liścia, światłem w kałuży, zgubionym ptasim piórkiem.
(Biedne dziecko, matka ma zdecydowanie za wysokie oczekiwania ;) )
To nie znaczy, że jak napisze do Św. Mikołaja o różową-słitaśną-blond-lalczycę, to jej nie dostanie. Z ciężkim sercem i odruchem wymiotnym Mikołaj załatwi co trzeba. Ale z własnej woli karmić jej pierdołami nie będziemy.
A póki co będziemy się trzymać limitu 15 sztuk. Reszta, jak się zjawi, to pójdzie do potrzebujących - przysięgam!
P.S. A na akukowym blogu jest jeszcze parę ciekawych sposobów na pozbycie się niechcianych nadmiarów.
Pin It Now!
zgadzam się w całej rozciągłości ale zabawki drewniane kupię w innym sklepie, bo mnie wkurza spamowanie tego akuku.
OdpowiedzUsuń