Przede wszystkim odbyły się urodziny Lubego Mego Ślubnego :D. Kameralnie bardzo, bo On tak woli. Oczywiście nie odmówiłam sobie przyjemności urodzinowego poznęcania się nad Nim (jak co roku), więc żeby znaleźć prezent musiał biedny żuczek naganiać się po mieszkaniu i rozwiązać kilka zagadek (oj, no proste były!). Dostał rękodzieło, choć nie moich rąk, zawierające elementy martwej natury. W iście jarlowym stylu :). I tort karpatkowy. I było słodko.
Potem byliśmy u Grzesia, Agaty i ich córy oraz dwóch kotów. Zawieźliśmy świeży chleb i słodycze, dostaliśmy bosko pachnącą kawę, genialną herbatę (Grześ okazał się człowiekiem wielu talentów i zainteresowań, w tym pasjonatem herbaty i wszystkiego co japońskie) i ciacho marchewkowe. Dostaliśmy też kilka godzin rozmów i towarzystwa PRAWDZIWYCH ludzi. Takich czujących, otwartych, szczerych. Z którymi chce się być i z którymi łatwo być. "Znających Józefa" ;) Podobnie jak my patrzących na świat. Takich, którym "mieć" nie przesłania "BYĆ". Takich, którzy czerpią z życia pełnymi garściami i oddychają pełną piersią, zamiast gonić w szczurzym kołowrotku.
Natomiast wczoraj poczułam, że już mogę.
Szykować się do Świąt.
Drażnią mnie dekoracje bożonarodzeniowe wywieszane tuż po Wszystkich Świętych. Albo w połowie listopada. Ale po Andrzejkach, to rozumiem :D
Pisałam już, że lato to moja ulubiona pora roku? A Jesień? No to zima też :D
Mam mnóstwo pomysłów na robótki okołoświąteczne. Pytanie tylko, czy zdążę.
I dziś wybrałyśmy się z Córą do lasu po gałąź adwentową (z pewnym poślizgiem, ale co tam, na razie Ora i tak nie zna się na kalendarzu). Poszłyśmy w miejsce, gdzie daaaaaaaaawno temu, w czasach prehistorycznych poszliśmy z Przemkiem trenować fireshow. Reszta ekipy nie dotarła, więc byliśmy sami i zaowocowało to naszą pierwszą randką :D
Wierzcie lub nie, ale kiedy zatrzymałam się, żeby zrobić im zdjęcie - te kaczki rzuciły się na nas z kwakaniem! Jak ptaki z Hitchcock'a. |
Acha, górna prawa czwórka obecna :D
Oaka (i ruch rączką naśladujący kopanie) to naturalnie koparka. Poooo to parapet, a paaa - pan. Oczywiste!
Olej kokosowy to obecnie najwyborniejszy rarytas (choć niestety Ora woli go zjadać, niż dawać sobie myć zęby). Awanturuje się dziko, kiedy zabieram i zakręcam słoik. Dziś, kiedy tylko go dostała i zjadła pierwszą porcję, schowała za siebie nakrętkę z radosnym "niije!". :D:D:D
Mimo iż nigdy nie uczona - domaga się prowadzania za ręce. Tzn. podchodzi do osoby siedzącej i ciągnąc za ubranie usiłuje ją postawić. Najśmieszniej, kiedy robi to jednocześnie na niej siedząc :D Potem staje, trzymając się stojącego i popycha, albo ciągnie we "właściwym" kierunku. A jak się już Ją poprowadzi (trzymając się mebli śmiga jak rakieta, więc nie widzę przeciwwskazań) to piska z radości.
Kiedy Ją najdzie, bierze mój telefon i mówi "Tata", co oznacza, że chce sobie pogadać z Ojcem. Odkąd ustawiłam opcję, że podczas rozmowy wyświetla się zdjęcie rozmówcy - daje też buziaki telefoniczne Tatce i Babci. A jak słyszy melodyjkę ustawioną jako dzwonek - robi tany-tany pupą.
Ma też swój własny, prywatny taniec radości. Pojęcia nie mam skąd się Jej wziął, bo nie przypomina niczego znajomego. Składa się z trzech figur.
1. Machanie rękami z otwartymi (i skierowanymi wnętrzem w dół) dłońmi do góry i na dół, w stylu "odatuję", przy jednoczesnym wydawaniu dźwięków paszczowych.
2. Składanie łapek trochę jak do modlitwy (jeszcze tego z Nią nie praktykowałam, przyznam się) i szybkie obracanie korpusem na lewo i prawo a'la pieśniarka ludowa.
3. Machaniem jedną łapką w poziomie z wołaniem "nje".
Kiedyś nagram, podłożę muzykę i taaaaaaki będzie hicior :D
P.S. W Szczecinie spadł pierwszy, względnie porządny śnieg :D Pin It Now!
:) zima jest cudowna! U mnie już klimat świąteczny w pełni :) Bombki się suszą, przeboje grają, mikołaj czeka w szafie... ma Mały też całuje telefon, gdy zdjęcie taty się wyświetla. No i gratulujemy zębola :)
OdpowiedzUsuńnas ostatnio kaczki goniły na Jakuba Bojki :D
OdpowiedzUsuń