piątek, 28 października 2011

8...


Nadciągnęły z południa...

i nie były pieszczotą. Skurcze konkretnie. Na razie rzadkie, więc bez paniki. Ale ze skurczami jak z pszczołami - nigdy nic nie wiadomo. Więc może być tak, że czeka nas nocna jazda. Albo i nie.

Spakowałam kosmetyki, pomalowałam rzęsy tuszem wodoodpornym, ogoliłam nogi (trzeba po ludzku wyglądać podczas pierwszego spotkania z córką, nie sądzicie? Chociaż przypuszczam, że będzie zainteresowana raczej innymi częściami matki, niż nogi czy rzęsy ;) .

A po za tym:
  • Z tym siemieniem trochę przesadziłam (zasugerowałam się mężową abominacją - Przemko pije na brzuszek, nie na poród ;)). Smak ma całkiem znośny, tylko konsystencja nie teges.
  • Wiecie jak to jest, kiedy obrócenie się z boku na bok w łóżku staje się wieloetapowym procesem, wymagającym opracowania strategii i planu działania? Ja wiem!
  • Jutro mieliśmy w planach spotkanie Hirdu. Strategiczne dość. Sądzicie, że ciężarna ze skurczami powinna szlajać się po pubach? Hmmm... A zapowiada się ostra impreza z gorącą dyskusją. 
  • Myślicie, że pięć kopii planu porodu wystarczy?
  • Zastanawiam się, czy brzuch mi opadł, czy nie opadł. Chyba opadł...
  • Te cholery jednak bolą.
  • Pamiętaj, żeby oddychać :D
  • Jestem głodna Chyba jednak nie rodzę :D
  • Myślicie, że trzy książki do szpitala wystarczą?
  • I nie skończyłam tych słoików.
  • Dobra, tyle na razie :D
Pin It Now!

Nie tylko korniki, czyli notatka interesowna i wymolestowana

Od jakiegoś czasu molestuje mnie wirtualnie sklep z zabawkami drewnianymi (i nie tylko)
Prawdopodobnie odrzuciłabym ich molestacje ze wzgardą, ale skubańcy umieją kusić. Bo zapodali konkurs dla mam (i nie tylko), w którym można wygrać śliczności z ich sklepu.

No co ja poradzę, że drewno uwielbiam jak kornik nie przymierzając? I co ja mogę, że producenci drewnianych zabawek, w przeciwieństwie do ogromnej większości wielbicieli plastiku, mają zmysł estetyczny, i na ich zabawki nie tylko bez łzawienia oczu, ale wręcz z upodobaniem mogę patrzeć. Nic!

Więc o zabawkach dziś będzie.
Aurorowych naturalnie.
Już pisałam (tutaj), że święta idą różne i że zabawek planujemy dla Małej niedużo, itp. itd. W sumie, to trochę się powtórzę. Albo uzupełnię.

Na początek fachowa opinia, z którą zgadzam się w 100 procentach:
"W Muzeum Zabawek w Londynie zabawką wszech czasów jest zwykły patyk. To dziecięca wyobraźnia nadaje mu coś, co ja nazywam „bawialnością”. Pomimo, że wszystko może być „bawialne”, to warto postawić jednak na zabawki. Dzięki zabawkom dziecko poznaje przedmioty, faktury materiału, kolory, podstawowe zasady fizyki, uczy się kombinować, zestawiać, a nawet poznaje normy społeczne. Używając zabawki uczy się myśleć. Często rodzice czy bliższa czy dalsza rodzina zarzuca dzieci produktami, które już po chwili lądują w kącie. Dziecko jest w stanie używać 10-15 zabawek naraz. Większa ich liczba jest wręcz demotywująca i paradoksalnie może prowadzić do nudy.
Dobra zabawka zazwyczaj nie jest tania, ale ma wiele funkcji, które sprawiają, że nie jest to zakup na jeden raz. Dlatego nie lubię zabawek takich, jak np. miecz, bo co z nim można potem robić? Lepiej zainwestować w klocki, z których można wciąż na nowo coś budować." (Dorota Zawadzka)

Moje pokolenie potrafiło bawić się wszystkim. Badylem. Kapslami. Znalezionym kawałkiem (o zgrozo) szkła z butelki. Kamykami. Kasztanami, szyszkami i innymi, często zdobywanymi z narażeniem życia (włażenie na drzewa, grożące skręceniem karku), materiałami organicznymi.

I wiecie co - niespodzianka - pokolenie mojego młodszego brata, ba nawet 17 lat młodszej siostry, też potrafi(ło) i żywię szczere i gorące przekonanie, że Ora też tę umiejętność mieć będzie.

Pytanie jak długo ta wrodzona kreatywność ostoi się zapychana kilogramami pluszu, różowego plastiku, migającego i brzęczącego badziewia.

Ja nie neguję, że na rynku jest masa dobrych, rozwijających (modne określenie "edukacyjnych" ;) ) zabawek. Ale króluje szajs. Zabawki jednorazowego użytku i pojedynczego zastosowania.

A ja uwielbiałam drewniane klocki. Ścinki spod babcinej maszyny do szycia. Krosienka (do których mama jakoś nigdy nie dokupiła więcej włóczki, ale to zupełnie inna, smętna bajka).

Mi się marzy lalka szmacianka i koń na biegunach, który służył również za helikopter, jak się go postawiło na głowie (Linia postawionych pionowo biegunów kojarzyła mi się z przednią szybą maszyny - zrozum tu dziecko!).

Marzy mi się Aurora kreatywna. Potrafiąca szukać sobie zajęcia i rozrywki po za ekranem komputera, czy telewizorem. Aktywna i twórcza. Inteligentna. Z wyrobionym smakiem. Potrafiąca zachwycić się kolorami jesiennego liścia, światłem w kałuży, zgubionym ptasim piórkiem.

(Biedne dziecko, matka ma zdecydowanie za wysokie oczekiwania ;) )

To nie znaczy, że jak napisze do Św. Mikołaja o różową-słitaśną-blond-lalczycę, to jej nie dostanie. Z ciężkim sercem i odruchem wymiotnym Mikołaj załatwi co trzeba. Ale z własnej woli karmić jej pierdołami nie będziemy.

A póki co będziemy się trzymać limitu 15 sztuk. Reszta, jak się zjawi, to pójdzie do potrzebujących - przysięgam!

P.S. A na akukowym blogu jest jeszcze parę ciekawych sposobów na pozbycie się niechcianych nadmiarów.
Pin It Now!

czwartek, 27 października 2011

9...

  •  Jak wspominam coś na temat porodu, to Przemkowi oczy się świecą jak dziecku, czekającemu na Gwiazdkę :D:D:D
  • Zdrzemnęłam się nieco w dzień (teraz mi się zdarza). Podczas drzemki zaburczało mi w brzuchu tak głośno, że się obudziłam (też mi się teraz zdarza), a Ora zareagowała na nagły odgłos taką czkawką, że worek żab w brzuchu przy tym to pikuś. Wyrodnam matka: ja wiem, że się biedactwo pewnie przestraszyło, ale myślałam, że zejdę ze śmiechu :D:D:D
  • Ktoś z Was popijał siemię lniane w ramach przygotowań okołoporodowych? To świństwo naprawdę działa, czy nie warto się katować?
  • Czuję się molestowana przez sklep z drewnianymi zabawkami. Szczegóły jutro.
  • Dziś oznajmiłam mężowi, że musimy iść do sklepu wcale nie dlatego, że chleb się skończył, ale przedewszystkim z powodu niedoboru pączków z lukrem w mojej krwi. No i poszliśmy :D
  • A teraz idziemy spać. Dobranoc :)
Pin It Now!

środa, 26 października 2011

10...

  • Torby (prawie) spakowane. Zostało dorzucić kosmetyki, których używam na codzień.
  • 123 cm w obwodzie i 9 kg na plusie (bez zmian).
  • Dziś chyba zaliczyłam pierwszego bolesnego skurcza. Ale nie jestem do końca pewna.
  • Podrasowałam trochę plan porodu. Ma zostać wykorzystany w tekście na www.rodzicpoludzku.pl oraz w multimedialnym wydawnictwie "Poradnik na początek", które będzie insertowane do styczniowego numeru miesięcznika "Dziecko".
  • Zastanawiam się, czy zdążymy przespacerować się po cmentarzu. Mam ochotę. Szczeciński Centralny, to (po za tym, że największy w Polsce i trzeci w Europie) najpiękniejszy cmentarz-park na świecie. Zwłaszcza w łunie światełek w dzień Wszystkich Świętych. A ostatnio został Szóstym Cudem Polski (wygrał w plebiscycie National Geographic).
  • Młoda zdecydowanie ma już ciasno. Dziś była niezwykle aktywnym rozpychaczem. Dwa dni temu doprowadziła mnie na skraj paniki przesypiając (chyba, w każdym razie tajniacząc się) większość dnia. Wczoraj w nocy kopała ojca po nerkach. Tyle że ten spał i nie wykazywał zainteresowania. 
  • Tak, będę wysyłać sms'y. Chyba.
  • Nie dopinam się w kurtce.
  • Nie mogę zawiązać sobie butów.
  • W sobotę zakupy najostatniejsze (mam nadzieję, że dotrwam).
  • W poniedziałek ostatnie planowane w dwupaku tete a tete z Wężo-ginem.
  • Paniki tudzież lęków przedporodowych nie stwierdziliśmy.
  • Cud się stał i Przemko dał się zarejestrować do lekarza. I nawet przebadać gruntownie (łącznie z randką z chirurgiem i rentgenem płuc). A jutro ma nawet iść do okulisty! 
  • Gruszki, jabła, pigwa, mięta i orzechy walają się po domu w sanie nie przetworzonym, półprzetworzonym i całkiem przetworzonym. I końca nie widać. Aha! I worek marchewki!
  • Próbuję sobie uświadomić, co jeszcze powinnam zrobić przed...
Pin It Now!

Z nosem w jesieni

Zaczęło się jakoś we wrześniu. Pogoda wciąż jeszcze (bardziej niż w sierpniu) przypominała lato, ale idąc ulicą poczułam JĄ. Unosiła się w powietrzu z zapachem suchych, lipowych liści. Ten zapach pamiętam z dzieciństwa, kiedy wracając z przedszkola z upodobaniem (i ku głębokiemu niezadowoleniu Macierzy: "Będziesz miała całe nogi czarne!") rozkopywałam nogami zmiecione na brzeg chodnika zaspy.

Kolejne dni i tygodnie przynosiły fale kolejnych olfaktorycznych uniesień. Powidła śliwkowe z cynamonem. Grzyby i jesiennie wilgotny las. Nabierające słodyczy gruszki. Prażone orzechy. Zimowe, schnące w cieple jabłka. Z niczym nieporównywalny trawiasto-cytrusowo-zielony aromat pigwy (jeśli jakaś firma wypuści takie perfumy - będzie we mnie miała stałą i wierną klientkę). Mało romantyczny, ale jakże wybitnie jesienny zapach pieczonej brukwi.

Suszę, piekę, smażę, gotuję, pakuję w słoiki, żeby przechować te cudowności długie zimowe i wiosenne miesiące.

Żadna pora roku tak nie pachnie. Żadnej innej z taką rozkoszą nie spędza się w okolicach kuchennych. I to jest opinia, której będę się trzymać aż do Świąt :D
Pin It Now!

poniedziałek, 24 października 2011

List do św. Mikołaja z wątkiem rewolucyjnym

Kochani (zwłaszcza rodzino i przyszywani ciocio-wujkowie wszelkiej maści, którzy nie możecie się powstrzymać ;) ). Listopad i grudzień to miesiące szczególnie miłe, jako, że na nie przypadają urodziny Przemka i Aurory, Mikołaj i Wigilia, czyli okazje prezentowe.

A z prezentami bywa tak, że czasami są cudowne, trafione w dziesiątkę i fantastyczne, a czasami nie.

Dlatego ku pomocy wszelkim Mikołajom wymyślono listy prezentowe. I my takie poczyniliśmy.

Chodzi tu zwłaszcza o gwiazdę sezonu, czyli Gżdacza vel Aurorę.

Po głębokich przemyśleniach doszliśmy do wniosku, że nie chcemy, by miała zbyt wiele zabawek. Nie dlatego, że planujemy znęcać się nad dzieckiem i ograniczać jej konsumpcjonizm (no dobra, planujemy, ale nie tą metodą ;) ), tylko dlatego, że to działa raczej demoralizująco niż stymulująco na dzieci w jej wieku, ogranicza wyobraźnię i kreatywność, i ogólnie nie przynosi żadnego pożytku.

Ora będzie miała wypasione zabawki w ograniczonej ilości. Zabawki starannie przemyślane i zgodne z naszą koncepcją wychowania.

Podobnie jest z wieloma innymi akcesoriami, które wielu osobom wydają się niezbędne, ale nam niekoniecznie.

Stąd prosimy i nalegamy - jeśli planujecie nam coś sprezentować, a nie macie pomysłu - sięgnijcie tutaj:

Aurora (hasło: pumpernikiel)
Rodzinnie
Przemek
Wiewi00ra

Buziaki, ciastka i kakao do odebrania na miejscu ;)
:D

Ciekawostki historyczne:

Wybierając imię dla Córki NAPRAWDĘ  nie skojarzyliśmy faktu, że planowany termin jej pojawienia się po drugiej stronie brzucha jest w sąsiedztwie innej ciekawej daty.
Otóż:

7 listopada 1917 roku (25 października starego stylu) o godzinie 21.40 z działa krążownika "Aurora", stojącego na Newie naprzeciw Pałacu Zimowego – siedziby Rządu Tymczasowego, oddano strzał, który rozpoczął Rewolucję Październikową.

I teraz jak obstawiacie? Młoda preferuje kalendarz juliański, czy gregoriański?

P.S. W naszym zimowym pałacu nadal panuje (względny) spokój, zapach pigwy i finisz szycia-pakowania-kupowania-urządzania.
Ale przynajmniej (jeszcze) nikt nie strzela ;).
Pin It Now!

piątek, 21 października 2011

Jeszcze nie...

...rodzimy :D
  • Poczyniamy ostatnie z ostatnich zakupy (ostatnio z urlopiącą się Macierzą).
 
  • Zbieramy październikowe poziomki i słodkie gruszki, i orzechy, i pigwę. Ciekawe, czy zdążę wszystko przerobić przed "godziną 0" ;) Aha i jeszcze cudne nagietki.
  • Kroimy i podrzucamy babci do zszycia rozmaite rozmaitości.
  • Namiętnie odbieramy pocztę!!! :D:D:D Przyszedł już kaszmirowy japończyk i jest bossssski, 
czekamy na jeszcze kilka drobiazgów.
  • Dokładnie 9kg na plusie, 121cm w obwodzie.
  • Mąż stwierdził, że mu się ciąża szalenie podoba i on tak może jeszcze z rok. Dowcipniś :D
  • Definicja śpiochów wg Przemka? "Takie skarpety na szelkach." :D:D:D
  • Odbyliśmy sesję zdjęciową, uśmialiśmy się po pach(win)y. Efekty wrzucę, jak tylko dotrą :)
  • Przeczytałam, że nieomylną oznaką zbliżającego się porodu jest "syndrom wicia gniazda" objawiający się przemożną potrzebą sprzątania. Muhahahahahahahahaha!!! No jak mnie taka ogarnie to z całą pewnością nie będę miała wątpliwości. Ale specjalnie bym na to nie liczyła.
  • Liczba osób, które zadały mi w przeciągu ostatnich trzech dni pytania w stylu: "To Pani jeszcze nie urodziła?", "Ile Pani w tej ciąży jeszcze będzie chodzić?", "A ja myślałem, że to już???" - milion około. Ludzie czepcie się, oficjalnie mam jeszcze dwa tygodnie!!! 
  • W ogóle jakoś do końca nie wierzę, że mam rodzić. Ale serio? Na pewno? Jakoś mało realny pomysł ten się zdaje (jak rzekłby Mistrz Joda). No ale podobno jeszcze żadna kobieta swojego porodu nie przegapiła, więc jakby jednak mi się zdarzyło, to prędzej, czy później dam Wam znać ;)
Pin It Now!

wtorek, 18 października 2011

Przegląd brzuszny

  • Szyjka w zaniku, ale rozwarcie nie wygania nas jeszcze na porodówkę. 
  • Plan Porodu zatwierdzony przez prowadzącego (jako bardzo rozsądny, mało roszczeniowy i realny).
  •  Braxton-Hicks naszym stałym gościem.
  • Czopowi powiedzieliśmy (nieczułe, acz lekko spanikowane) pa-pa.
  • Wężo-gin zapytał mnie o ilość ruchów dziecka. Licząc z nocą to... Hmmm... Jakiś milion? Przedmiotem ataków jestem nie tylko ja, ale i współudziałowiec Aurowej inwestycji. No cóż, jemu też się coś od życia należy ;)
  • Boli mnie gardło i ślinianki. O podrzucenie kukułczego wira podejrzewam Macierz, która po powrocie  z Tunezji zaczęła kaszleć. U niej minęło po jednym dniu. Ja od rana zalewam się lipą z miodem i cytryną, tudzież imbirem. Zobaczymy co będzie jutro.
  • Łykam też sobie magnez na skurcze. W łydkach :D
  • Zaczynamy odczuwać presję czasu... Drżyjcie smoki!
Pin It Now!

niedziela, 16 października 2011

Szmatan z sennego kaszmiru

Przybywa.

Nie, nie zmieniam wyznania. Po prostu zamówiliśmy chustę.

W tłumaczeniu na ludzki język: bardzo nośną (tzn. nadającą się do noszenia nawet cięższych dzieciaków) chustę (vel szmatę) z domieszką kaszmiru.

Po naczytaniu się (ja, Przemko dostał relację ustną) i warsztatach z Kefirą oraz "zmacaniu" jej chust (oboje) zdecydowaliśmy się na takiego właśnie szmatana :D. Wiecie, że coponiektóre potrafią kosztować jak dobry wózek? Ale cudne są i wspaniałe! Coby było oszczędniej i bardziej ekologicznie (dobra, przede wszystkim oszczędniej) - zalogowałam się na forum chustowe i nabyliśmy chustacza z drugiej ręki.

A po wczorajszych warsztatach (przez Lenny Lamb)



Ciotka też się przyucza :D


Wiking zasugerował, żeby nabyć trzecią (w domu mamy już elastyka) - z bambusem (na lato). Szaleństwo!
Mówiłam już, że jak Młoda podrośnie (czyli jak nabędziemy nieco doświadczenia) - to wybieramy się na szkolenie dla doradców? I że to pomysł Przemka? Nie? No to mówię :D

W ogóle robimy się maniakami chustowymi, co odkryła nawet wczorajsza prowadząca. Uważajcie, to zaraźliwe.

No a ja chyba napiszę list do św. Mikołaja, z listą chust (ranyyyyy, jakie one są piękne), które są mi niezbędnie konieczne do szczęścia ;).

P.S. Ha! Wygrałam u Żyrafy broszkę :D Milusio :D
Pin It Now!

maleńki jaskiniowiec

zamieszkał w grocie mojego brzucha

niedawno odkrytym uchem wsłuchuje się
w moje mroczne tętna
perfekcyjnie niewprawną dłonią
cudownie chaotyczną stopą
kreśli swoje skalne malowidła
wprost na moim sercu

oboje czekamy
aż zbierze dość sił i odwagi
by wyjść z mojej ciemności
na światło dzienne
Pin It Now!

środa, 12 października 2011

Nieograniczone (roz)wiązania

Nie wiem, czy wiecie, ale właśnie trwa Międzynarodowy Tydzień Bliskości
W tym roku pod hasłem "Świat nieograniczonych (roz)wiązań".

W ramach którego fundujemy sobie po kolei warsztaty z chustowania z Kefirą (dziś) oraz (w sobotę) wizytę na targach


Zamierzamy skompletować wyprawkę oraz zapisaliśmy się na warsztaty (warsztatów jest mnóstwo i zapowiadają się naprawdę ciekawie) z chustowania naturalnie :D.

W niedzielę mamy też sesję ciążową :D.

Zebrałam już namiary na szczecińskich homeopatów, teraz będziemy testować, jeśli ktoś ma coś sprawdzonego i godnego polecenia - dajcie znać.

A wczoraj byliśmy na (ostatnich) zajęciach szkoły rodzenia. Najpierw filmik instruktażowy (sponsorowany)  o masażu niemowląt (całkiem sympatyczny), potem ćwiczenia praktyczne (Spróbujcie ze 123centymetrowym brzuchem usiąść w siadzie prostym i wymasować położoną na kolanach lalkę. Uwielbiam sporty ekstremalne.), na koniec zaś ćwiczenia relaksacyjne i "pogłębiające więź" dla par (przytulaliśmy się na matkach i oddychaliśmy w rytm muzyki, przy zgaszonym świetle).

Moje ogólne wrażenia nt. instytucji, jaką jest szkoła rodzenia - średnie. Było trochę fajnych zajęć i parę bubli, zgarnęliśmy nieco bonusów. Zasadniczo - dobre wyjście dla leniwych, którym nie chce się grzebać w necie, albo czytać poradników, a nie mają wiedzy o pielęgnacji dziecka, ciąży i porodzie, ale absolutnie nie rzecz niezbędna i konieczna. 

A dziś była u mnie (u nas, ale Przemka nie było, a Ora chyba spała) stara (no młodsza ode mnie, ale że dawno poznana mi chodzi) znajoma. Obecnie na Zielonej Wyspie bytująca. Z dziecięciem (tzn. na Wyspie bytuje z dziecięciem i mężem, ale mąż z Wyspy nie przybył tym razem).
Ja zasadniczo nie jestem jakąś fanką cudzych dzieci. Nie ruszają mnie, nie roztkliwiam się nad nimi i nie ćwierkam. No tak mam, że mnie nie kręcą. Ale Cian jest poprostu obłędnym śmiechaczem :D:D:D No i szalenie lubię matki, które potrafią o swoim młodym powiedzieć, że jest porąbane :D:D:D (albo jakoś tak, dokładnego wyrażenia nie pamiętam). Jaka matka, takie dziecko (biedna Aurora) :D

A Auri dostała w prezencie trzy kiecunie. Cudne poprostu, a fotki są tutaj.

Nie patrzę już na suwak, bo jak patrzę, to nie wierzę. Trzeba zacząć się pakować.
Pin It Now!

wtorek, 11 października 2011

Głupia, biedna Atalanta

Kiedyś uważałam, że nie mogłabym nigdy być szczęśliwa z mężczyzną, który by mnie nie pokonał. Nie prześcignął (metaforycznie), nie był mocniejszy. W złości, krzyku, w uporze, w szaleństwie. Który nie potrafiłby mnie "położyć na łopatki" (w sensie jak najbardziej aseksualnym). Rzucałam wyzwania. Kiedy miałam poczucie, że wygrałam - sprawa była zamknięta. Albo, kiedy facet sam rezygnował, bo stwierdzał, że nie da rady.

To faktycznie przekleństwo silnych kobiet (A wtedy uważałam, że kobiety dzielą się na słodkie, bezradne dziewczątka, i te które musiały radzić sobie w życiu same. Ja naturalnie byłam z grupy drugiej. Klasyczny pogląd DDA.), bo niewielu jest mężczyzn silniejszych od silnej kobiety. A one szukają albo partnera, albo wręcz - opiekuna, mentora, przewodnika, a nie będzie kimś takim osoba, którą możesz zdominować albo zmanipulować.

Kiedy wygrywałam, albo osiągaliśmy remis - sprawa miała szanse powodzenia do następnego wyzwania, do momentu, kiedy któreś z nas nie będzie tak zmęczone ciągłym siłowaniem, że się podda i odpuści. To było ciągłe napięcie - na początku przyjemne, ekscytujące i stymulujące, ale z czasem pozostawiające już jedynie zmęczenie i poczucie zagrożenia.

Z czasem (i biegiem terapii ;) ) dochodziło do mnie (tupiąc po drodze) że to w sumie kiepska strategia jest. Ale nie znałam innej. Jestem (jak każdy DDA) świetną manipulatorką. A to jest cholernie ciężkie brzemię, kiedy wiesz, że możesz sprawić, żeby ludzie zrobili to co chcesz, i nawet myśleli, że robią to bo sami chcą, ale ty wiesz, że naprawdę to efekt twojej manipulacji. To tylko potęguje poczucie osamotnienia. I złość. Że się tak dają prowadzić jak cielęta.

Nieliczne osoby, które kiedykolwiek miałam odwagę nazwać przyjaciółmi to Ci, którzy byli na moje manipulacje niepodatni.

Wtedy pojawił się On. Napędzana siłą przyzwyczajenia, odruchowo rzuciłam kolejne wyzwanie. Które zostało kompletnie zignorowane. Zapytał: "Ale po co?". Stwierdził że nie musi. Mogę sobie biegać do zgonu, albo postać w miejscu, a On nie musi stawać do żadnych wyścigów i już. Moje zagrywki odbijały się jak groch od ściany. Nie pokonywał mnie sprytnymi sztuczkami, ani wykorzystując moje słabości. Po prostu był. I był prawdziwy. Robił to na co sam miał ochotę. I to wystarczało. I nagle poczułam się wolna i bezpieczna zarazem, jak nigdy przedtem. I stwierdziłam, że nie muszę się ścigać, że nie musi być zwycięzcy i pokonanego, że to bez sensu.

I tak zostało :)
Pin It Now!

poniedziałek, 10 października 2011

Stopklatki: kompleksy i lęki czyli głowologia, kobieta i mąż (wszystko z różnych bajek)

Po pierwsze nie na temat: nie muszę przechodzić na dietę dla cukrzyków - Jupiiiiiiiiiiiii!!!

Ponieważ ostatnio w wynikach wyszła mi jakaś straszna glukoza, to miałam badania powtórzyć i jeszcze kłuć się w palce na czczo i po jedzeniu. Zbadałam i kłułam, drżąc, że każą mi się żywić wodą z brukselki, bez soli.
Dziś byłam na wizycie. Godzina czekania, pięć studentek (ale sympatycznych) w ciasnym gabinecie, plus wężo-gin plus ja (My). Cukru ni ma, innych świństw (paciorkowiec) też ni. :D:D:D

Nazbierało mi się trochę wrażeń niepoukładanych, ale które chcę gdzieś tu odłożyć na bliżej niesprecyzowane potem. Bo ładne takie. Ludzkie. Takie migawki z życia.

We czwartek zjechali Niemce. Ale fajne Niemce :) Konkretnie znajomi z warsztatów ogniowych z Neubrandenburga - towarzysko i na zakupy.

W czasie oprowadzania ich po sklepach i ogólnie goszczenia przez Inko poczyniłam kilka obserwacji o ludzkiej naturze. Jakoś tak jest, że jak się kogoś zna i wie, jak się człowiek zachowuje "normalnie", jakie ma zwyczaje i sposób bycia, to obserwowanie go w nowej sytuacji, wśród nowej grupy może być zaiste fascynującym doświadczeniem.
Ja generalnie lubię obserwować ludzi. Takie nieszkodliwe hobby. I zastanawiam się, czy owi ludzie zdają sobie sprawę jak przejrzyści i nadzy stają się w takich sytuacjach. Jak oczywiste stają się ich motywacje, jak widoczne ich lęki, kompleksy i zahamowania. Wiem, że w odniesieniu do siebie nie byłam tego świadoma. W każdym razie nie do końca.

A obserwując innych jednego możesz być pewien - Ciebie z pewnością też ktoś obserwuje :D.

***

O Jednej Kobiecie słów kilka. Mam Brata (wiem, że już mówiłam), a Brat ma Kobietę (w takim samym stopniu jak Ona ma jego, ale ma). Kobietę ową darzę sympatią przeogromną, gdyż jest babką sympatyczną, zdolną jak cholera, wrażliwą, a przy tym zaiste nieustraszoną! Dowodem na to jest fakt, że jest z moim Bratem ;) (Nie to, że coś z nim nie tak - inteligentny jest i przystojny IMHO całkiem, i w ogóle fajny facet, ale czasami zasługuje na walnięcie w ucho za bycie złośliwą, niedelikatną, nieczułą małpą - IMHO naturalnie.), ale nie tylko.
Miała odwagę wybrać studia zgodne ze swoją pasją, a nie opłacalnością, modą i naciskami krewnych i znajomych, wyjechać z małego miasta w kompletnie nieznane, a teraz chce wynająć mieszkanko w stanie surowym, żeby się całkiem usamodzielnić. To może i blado brzmi, ale w świetle jej wrażliwości uważam to za godne szacunku. No i nie mogłam się powstrzymać, żeby o Niej nie napisać :)

***

Mąż (mój własny, prywatny, osobisty). Cudowny jest, to już pisałam była. Ostatnio fascynuje mnie patrzenie na niego, kiedy komunikuje się z Młodą. Niby już przywykł, że jest, że czasem daje o sobie znać, ale kiedy niekiedy dotyka mojego brzucha, a Mała kopnie, albo zrobi szczególnie intensywnego wygibasa - ma tak niesamowity wyraz twarzy, że chce mi się zatrzymać kadr. Taka mina pod hasłem "Rany! Naprawdę?". I kontrolne spojrzenie na mnie, czy czułam :)

Ubóstwiam faceta, no co ja mogę?

***

Po za tym: 
  • "Naprawdę kocham deeeszcz..."
  • W sobotę byliśmy na grzybach z Mamą Przemka i Panem Stasiem - nazbieraliśmy z pół koszyka, wracając złapaliśmy gumę, a teraz suszymy i pachnie w całym domu (Przemko chodzi i niucha, bo lubi, tak samo jak ja).
  • Dotknęła nas też klęska urodzaju na gruszki. Nie nadążam z przerobem. I to drugi, dominujący teraz w domu aromat.
  • Potem byłam z Kaszydełkiem na Big Swap Party. Wymieniłam dwie książki i tunikę na czapkę, szydełkowego prosiaka, zielony szal, tunikę w cudne sówki i dychę :D:D:D
  • A wczoraj byłam głosować naturalnie. Teraz mogę z czystym sumieniem narzekać przez kolejne cztery lata.
  • Kiedy piszę te słowa (ładny zwrot, nieprawdaż) Młodociana Obca przypuszcza intensywny atak na moje żebra. Tłumaczę jej, że nasz gatunek wychodzi raczej drugą stroną i że zasadniczo to jeszcze nie teraz, ale nie chce słuchać. Wdała się w mamusię kurka wodna!
Pin It Now!

piątek, 7 października 2011

Moja metoda na metody i salonik literacki

Jak poznać, czy dana metoda wychowawcza (system/nurt/koncepcja/idea) jest słuszna i sensowna, a przede wszystkim wyjdzie dziecku i światu na dobre?
Cholera wie!
Ja wiem, że warunkami koniecznymi, żebym jakąś zaakceptowała, uznała, poparła i chciała wcielić w życie są:
  • Po pierwsze to, że musi być sensowna. Niekoniecznie w świetle logiki matematycznej, a emocjonalnej. Np. Zamknięcie dziecka w kojcu, żeby się nie obijało o ściany jest może logiczne (no bo się nie obije, tak?), ale emocjonalnie i zdrowo-chłopsko-rozsądkowo - nie wyjdzie mu na dobre, ani nie nauczy go, że na ściany lepiej nie wpadać niż wpadać. Nieprawdaż?
  • Po drugie - musi się pokrywać, a co najmniej nie stać w sprzeczności z moimi doświadczeniami życiowymi. Tzn, jak ktoś mi mówi, że bez kar nie da się wychowywać dziecka/pracować z nim i osiągnąć dyscypliny, a ja wiem, że przez ok 5 lat pracy z wczesnoszkolniakami stosowałam jedynie brak nagrody lub naprawienie szkód i moja ekipa była bardziej zdyscyplinowana, niż inne, w których system kar był szczegółowo rozbudowany - no to raczej teorii jego nie kupię.
  • Po trzecie ("Omne trinum perfectum") - Muszę czuć tę teorię intuicyjnie. Nawet najlogiczniejsza, najbardziej sensowna i zbieżna z doświadczeniem teoria, której nie poczuję w sobie, której nie odpowie moje "wewnętrzne TAK" - nie zda się mi na nic.
 Dodatkowe bonusy, to jak teoria taka jest łatwa w zastosowaniu i ekonomiczna.
Uwaga: fakt, że nie w stu procentach zgadzam się z KAŻDĄ tezą zawartą w danej teorii/koncepcji/konwencji/etc... (nie mówimy o kluczowych naturalnie), lub że nie kupuję WSZYSTKICH poglądów autora/opisywacza - wcale jej nie przekreśla.
 
Dlatego jestem wyznawczynią Kamińskiego i Korczaka, dlatego "kupuję" pedagogikę waldorfską, dlatego admiruję skautowy/harcerski system wychowawczy.

Za to śmiech mnie ogarnia, jak ktoś twierdzi, że prezentowanie przy dziecku własnych poglądów to już przemoc i indoktrynacja, albo najpierw wciska, jak to nie wolno ograniczać wolności osobistej małolata, ani stosować ABSOLUTNIE ŻADNEJ formy przymusu fizycznego, a potem wymienia szereg odstępstw "chyba że..." (jest na jezdni, pcha palce do kontaktu, chce wyskoczyć przez okno). To się kupy nie trzyma, więc nie kupię.

Literaturę traktującą o wychowaniu czytuję i kolekcjonuję od... hmmm... No ludzie podobno tak długo nie żyją ;). Bo to moja pasja i mój konik. A w trakcie ciąży mój zbiorek poszerzył się o kilka nowych pozycji (kupionych przez siebie, dostanych na zamówienie i dostanych spontanicznie).

Większość z nich orbituje bliżej lub dalej tematu rodzicielstwa bliskości. Wbrew dość popularnej opinii nie ma to nic wspólnego z tzw. "wychowaniem bezstresowym" i "rozpuszczaniem bachorów do granic możliwości". Co więcej, koncepcja ta spełnia wszystkie warunki niezbędne i bonusowe wypisane przeze mnie wcześniej. Toteż i zawłaszczam w całej rozciągłości!

O
pisałam już tutaj.

Ostatnio dostałam i przeczytałam (a teraz podsunęłam Macierzy - w ramach teorii mojej nieocenionej Pani Profesor, że "Wychowanie człowieka należy zacząć od jego babki")

Jak to pedagog, Juul najpierw musiał zredefiniować podstawowe pojęcia jak wychowanie, wiara w siebie czy poczucie własnej wartości. Z reguły takie zabiegi mnie irytują, bo powodują, że mamy tyle definicji ilu autorów, co prowadzi krótką drogą do obłędu, bo jak można porównać ich poglądy, skoro piszą w sumie o różnych rzeczach, mimo iż używają tych samych słów? Paradoks nauk humanistycznych ;) Po za tym nigdy nie lubiłam rozbudowywania żargonu, w miejscu, gdzie najlepiej sprawdzają się proste słowa.

Jednak w przypadku "Twojego kompetentnego.." jest to zabieg w 100 procentach uzasadniony i potrzebny do zrozumienia punktu widzenia Autora.
Książka jest świetna, choć może niełatwa. Potwierdza moje doświadczenia i wewnętrzne przekonania. Z drugiej strony - kontrowersyjna, bo zaprzecza wielu "ogólnie-przyjętym-i-stosowanym" ideom i praktykom. U rodziców z (pojęcie z książki ;) ) niską samooceną może powodować (i powoduje) wyrzuty sumienia, albo wyparcie, czy agresywne nastawienie do pomysłu. Dlatego uważam, że kluczową sprawą jest próba przeczytania jej z pozycji dziecka - i ocenienie jej najpierw - właśnie z tego punktu widzenia.

A o czym mówi? W dużym uproszczeniu - jak będąc szczęśliwym człowiekiem wychować szczęśliwego człowieka. Wolnego, rozumnego i spełnionego. Jak być szczerym i prawdziwym w relacji z nim i jak budować prawdziwą, dobrą relację. Że dziecko to nie jest "fajny początek człowieka", tylko człowiek, że
 "Nie ma dzieci – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć. Pamiętaj, że my ich nie znamy."
i
"Powiadacie:
– Nuży nas obcowanie z dziećmi.
Macie słuszność.
Mówicie:
– Bo musimy się zniżać do ich pojęć. Zniżać, pochylać, naginać, kurczyć.
Mylicie się. Nie to nas męczy. Ale – że musimy się wspinać do ich uczuć. Wspinać, wyciągać, na palcach stawać, sięgać. Żeby nie urazić." (Korczak oba).

A przy okazji, jak się nie zamęczyć nawzajem ;)
Polecam jak diabli!


Ja pożarłam, Przemko nadgryza:
Rzecz o Baby-Led-Weaning. Przemek mówi, że napisane językiem Amwey'a, jakby komuś bardzo zleżało na sprzedaniu produktu. Widocznie żem podatna, bo podobało mi się szalenie. Rzetelne przedstawienie teorii plus mnóstwo wskazówek praktycznych. Słowem świetny poradnik. Przemkowi nie podobały się opowiastki z życia rodziców stosujących metodę (jako niepotwierdzone ubarwienia), ja tam lubię takie historie.

Po naradzie z Mężem - rzecz postanowiona: Aurora papek jeść nie będzie :)


Też już opisywałam - tutaj. Nadal jesteśmy pod urokiem, filmiki świetne :)

I na koniec:  



Typowy poradnik ciążowo-dzieciowy. Sympatyczny. Część informacji nieco przedawnionych, albo nie odpowiadających polskim realiom, ale całość znośna. Pisany raczej z myślą o tych kompletnie zielonych rodzicach. Sporo przydatnych informacji, ale raczej w wersji "podstawowego minimum" - taki basic ;)
Pin It Now!

środa, 5 października 2011

Wcale nie masochizm!

Od początku byłam i jestem nastawiona na karmienie piersią, przynajmniej przez pierwszy rok. Jednakowoż słuchając opowieści (aaaaaach, jak babki uwielbiają dzielić się swoim bólem i traumami) o krwawiących, ropiejących brodawkach, o odgryzionych sutkach, posiniaczonych, kamiennych piersiach itp., itd., etc. etc. etc... No cóż - szykowałam się na niezły hardcore.

Ale po wczorajszym wieczorze zaczynam dopuszczać do siebie myśl, że może karmienie piersią nie jest zajęciem dla masochistek :D

Zajęcia prowadziła dr. Dorota Ćwiek - położna i m. in. międzynarodowy doradca laktacyjny. Rewelacyjne. Ze względu na tę babkę cieszę się, że poszłam do szkoły rodzenia.

Praktyczne podejście do tematu, bez ściemniania, zajęcia napchane konkretami i "mięchem" do oporu. Jak przystawiać, czego unikać, czego się nie bać. Jak ocenić, czy dobrze, czy źle, co robić jak mleka za mało, co jak za dużo, jakie ustrojstwa i specyfiki się sprawdzają, a w  jakie kompletnie nie warto inwestować. Przed kim i czym i jak się bronić (babciom "dobra rada" mówimy kategoryczne NIE). Mnóstwo praktycznych trików i namiary na miejsca, gdzie można znaleźć pomoc o każdej porze dnia i nocy nieomal.

Wiecie, że równie dobrze jak kapusta działa na piersi serek grani (a zdecydowanie mniej... pachnie ;) )? A że podane dożylnie (omyłkowo naturalnie) mleko kobiece nie wywołało absolutnie żadnej reakcji (po takiej aplikacji modyfikowanego lub krowiego nastąpiłby zgon)? Że mleko ludzkie ma właściwości dezynfekujące?

Albo np. że zamiast wydawać kupę kasy (kilkanaście zł za porcję na jedno smarowanie) na krem na sutki (najlepszy, bo nie trzeba go zmywać wodą z mydłem, co niweczy całe dobroczynne działanie) można poprosić lekarza pierwszego kontaktu o receptę na lanolinę i mieć sporą porcję za pięć zł?

Oprócz tego potestowaliśmy sobie laktatory różnych firm, pomacałyśmy wkładki, osłonki i muszle, poznaliśmy polski patent na wklęsłe sutki (Jakaś szwedzka, czy duńska firma zgarnia ok. 120pln za ustrojstwo złożone z silikonowego kapturka, wężyka i strzykawki. Opatentowali, więc póki co są monopolistą. Ale Polka potrafi - wystarczy upitolić końcówkę w strzykawce i włożyć odwrotnie tłoczek - działa tak samo.).

Hitem jak dla mnie była reakcja jednego z przyszłych tatusiów na opowieść o hormonach, które powodują: "Że jak dziecko zaczyna płakać po raz tysięczny, to nie potrząsamy nim i nie uderzamy o ścianę, tylko gładzimy po główce i pytamy -Co się stało, Kochanie, że tak płaczesz-" Tatuś ów z miną cierpiącego spaniela vel Puszka ze Shreka zapytał "A nie sprzedają czegoś takiego dla ojców???". Urocze. Okazało się, że panowie też produkują na własne potrzeby, tylko mniej ;)

Na koniec dostałyśmy próbki wkładek laktacyjnych i pojemniki do mrożenia mleka NUK'a, herbatki laktacyjne i plik ulotek. Promocja być musi :D

Z wieści innych:
Cukier mi się buja, więc do poniedziałku będę się kłuć w palce : (  : (  : (

Wężo-gin na ostatniej randce zakomunikował: "No jeszcze jakieś dwa-trzy tygodnie Pani pochodzi conajmniej." WTF??? Termin mam za miesiąc dokładnie!!!

Plany na tydzień:
  • śr. - działka, orzechy, poziomki
  • czw. - zakupy z Niemcami :D tzn. ze znajomymi z niemieckiego Teatru Ognia :D bo  do nas wpadają
  • pt. - warsztaty chustowe z Kefirą
  • sob. - Big Swap Party organizowane przez MediaDizajn
A za tydzień sesja ciążowa z M.Somerlikiem :D Zdążymy?

Trzeba jeszcze upchnąć gdzieś zakupy, spotkanie z potencjalnym lekarzem dla Ory, pakowanie torby dla mnie do szpitala (dla Ory już spakowaliśmy), szycie, spotkać się z Mychą.

A Macierz jedzie sobie z Bogdanem do Tunezji. Ciekawe, czy wróci przed urodzinami pierwszej wnuczki :D:D:D

Retrospekcja: Kasprzycki cudowny jak zwykle. Dowiedzieliśmy się, ze też ma (od niedawna ponoć) córkę :D:D:D
Pin It Now!

niedziela, 2 października 2011

Epistolografia, wielkie odkrycie i Kasprzycki

Dostałam list :) W formie elektronicznej, ale jednak. Wiecie, taki nie pisany metodą "kopiuj-wklej", z interpunkcją i jakimś stylem, pisany w formie subiektywnej, osobistej. Szkoda, że epistolografia tak psieje i zanika. Ja już nie mówię o papierowych listach, ale o formie, która świadczy o zaangażowaniu we własne słowa i atencji (ładne, stare słowo) dla odbiorcy. Szkoda... (tu zadumała się smętnie ;) ).

List tym bardziej miły, że komplementujący Chabazie :) W sposób bardzo sympatyczny oraz świadczący, że autor listu co najmniej pobieżnie go przejrzał (a sugerujący wprost, że przeczytał dość wnikliwie).

I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie kończył się prośbą o podlinkowanie strony tworzonej przez firmę, której autor listu jest pracownikiem :D:D:D

Ehhh...

Nie linkuję za free, chyba, że mi się ktoś osobiście zasłuży ;) Potrzebuję kasy na waciki, jestem pazerna i jak ktoś chce u mnie linka na którym zarabia, to ja chcę jakiś zysk z tego mieć. To mój blog jest, a nie słup ogłoszeniowy.

Nie mniej, jako że ujęła mnie forma listu, a z kobietą komplementem (właściwym komplementem) coś niecoś można zdziałać - to wrzucam tutaj toto: (stronka dla szukających pracy itp.)

Swoją drogą, czy któraś z koleżanek-blogerek też dostała tego przekupnego listowego cukieraska? Czy po prostu tylko ja się daję wziąć pod włos?

A co do tych, których linkuję nieodpłatnie w wyrazie wdzięczności: Dokonałam odkrycia na miarę Ameryki!

Pisałam niedawno o moich stanikowych problemach. Ha! Słuchajcie!

Odkryłam w Szczecinie sklep ze stanikami w moim rozmiarze!!! Nawet większe mają! Odkryłam firmę, która szyje ładne (!), dobre jakościowo (!!) i niedrogie - wybrałam taki za 65pln (!!!) staniki, aż do 115 j (większych nie zauważyłam, ale może mają) !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Uwielbiam! :D:D:D Wybór kolorystyczny co prawda średni i niestety nie mają karmników, ale modele z odpinanymi ramiączkami już tak, no i kurczę, mogę wszystko przymierzyć na miejscu :D Co istotne, bo albo mają mocno zawyżoną rozmiarówkę, albo wszystkie (trzy) firmy, których używałam dotąd mają mocno zaniżoną.  Muach!

Sklep, w którym odkryłam to cudo mieści się w Galaxy, na pierwszym poziomie ("Czar par" bodajże, ale nie jestem pewna, sprawdzę - napiszę) - miła, kompetentna obsługa - polecam, polecam, polecam!!!

A jutro wieczorem idziemy z Przemkiem do Rockera na koncert Kasprzyckiego :)
Po za tym, że od dawna (co to wiecie, najstarsi górale itp...) szalenie lubię jego twórczość, inteligentne, błyskotliwe poczucie humoru, deszczowe, gorzkie smęty i improwizacje, to wpisał nam się jakoś w życie.

Primo - od jego koncertu (Rocker, 28 I 2008r.) datuje się nasz związek :D:D:D (przyznaję się, że niewiele pamiętam z tego koncertu, ale jakoś specjalnie nie żałuję, sorry Robert).

Secundo - w zeszłym roku, coś tak miesiąc przed ślubem, wkręciliśmy się z Inko na jego koncert, jako ilustracja ogniowa. Nie wiem, czy do końca był zadowolony, ale my szalenie :D:D:D. Przy okazji rozmów na ten temat rzucił żartem, że pisze się na chrzestnego. Myślicie, że spanikuje, jak zobaczy mój brzuch? :D:D:D:D:D:D:D:D:D

Mam nadzieję, że nie urodzę w trakcie :D:D:D. To by był materiał promocyjny! :D

P.S. Właśnie zauważyłam, że najpierw piszę o stanikach, a potem o Kasprzyckim. To chronologia, a nie brak admiracji, czy poważania. Nie gniewaj się Robert :D
Pin It Now!