wtorek, 7 grudnia 2010

Równowaga

Przemysław pojechał się szkolić do Warszawy, w związku z czym wczoraj urządziłam sobie wieczór spa (w ramach tych małych radości, które trzeba sobie sprawiać). Ale, że za dobrze być nie może - dziś dla równowagi psychicznej prąd zastrajkował. Wzięłam zimny prysznic i wyruszyłam na poszukiwanie pomocy (po ojczyma :D).

Z innej bajki. Jestem pierwszą (no jedną z pierwszego miliona) osobą, skłonną przyznać, że zorganizowanie nie jest moją mocną stroną. Ale im więcej współpracuję z różnymi instytucjami, tym bardziej zaczynam się wahać w tej opinii.

Uniwersytet chce, żeby powstawały nowe organizacje studenckie i rozsyła wici. Kiedy zgłasza się osobnik chcący taką założyć- dowiaduje się, że po pierwsze nie są jeszcze gotowe ramy prawne, a po drugie proponuje mu się jako opiekuna osobę, która pracuje jedynie do końca roku, a na jej miejsce jeszcze nikogo nie ma i nie wiadomo, czy będzie.

Słowianin organizuje imprezę mikołajkową dla dzieciaków poturbowanych życiowo (Hird z domieszką Inko robił za obstawę Świętego) . Spore środki, wielka impreza, multum atrakcji, tabuny wolontariuszy, ale organizacja jak w lupanarze ogarniętym pożarem. Nie zrozumcie mnie źle, świetnie, że coś takiego się odbywa, świetnie że udało się pozyskać tylu sponsorów i zrobić radochę dzieciakom. Ale przez kiepską organizacje marnuje się część energii pracowników i wolontariuszy. A szkoda kurcze.

Dochodzę do wniosku, że mało co mnie tak irytuje jak marnotrawstwo.

Całe szczęście irytację równoważą spotkania z ludźmi pełnymi pasji, z pomysłami, inwencją i ogromną potrzebą kreowania rzeczywistości. A to jest to, co tygrysy (i wiewiórki) lubią najbardziej :)
Pin It Now!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz