sobota, 18 stycznia 2014

Dwie na dwa

Imprezy na okoliczność ukończenia lat dwóch :D
(czyli nadrabiania zaległości ciąg dalszy)
Wiecie co mówi dwulatka, kiedy rano, w dzień urodzin rodzice budzą ją życzeniami i tortem mówiąc:
- No to dziś kończysz dwa latka!
- NIE!
;)
To cytat, ale nie z Ory, a z jakiegoś bloga, podejrzewam o kruszki, ale nie mam pewności :D (O, znalazłam!)

Imprezy były dwie - rodzinna i dzieciowa.
 Dwa były torty. Najpierw miały by takie same - żółw ze skorupą z kiwi. Jednakowoż w przeddzień imprezy Jubilatka kategorycznie zażądała tortu w kształcie... kurczaka!
Więc rodzina dostała kurczaka, a żółw (któremu, ku własnej dzikiej rozpaczy, nie cyknęłam słitfoci, buhuuuu) zapodany został znajomym.

I słodka dygresja. Nie lubimy i nie kupujemy (ani nie robimy) tortów i ciast pokrywanych i dekorowanych masą cukrową, czy chemicznie usztywnianymi, barwionymi i aromatyzowanymi kremami. Jeśli za lat kilka Ora zażyczy sobie  tortu w kształcie blondi w różu, to cóż... Pewnie dostanie. Póki co wszelkie słodkości na naszych imprezach są mojego wypieku i na tyle zdrowe, i naturalne, na ile mnie stać.
Wprawdzie możliwe (oj tam, oj tam, że pewne :P), że cierpi na tym strona artystyczno-estetyczna wypieku, ale za to zdrowie nie :P
Aha, jeśli szukacie patentu na najlepsiejszy tort urodzinowy wszechczasów - polecam zestawienie: ciasto marchewkowe z imbirem, cynamonem, kardamonem i skórką pomarańczową z kremem bazyliowym, powidłami śliwkowo-czekoladowymi i bitą śmietaną :D

Myślę, że imprezy były zacne :D

Rodzinna w stylu wolnym. Dzieciowa - z wcześniej (z grubsza) obmyślanym programem.
Z tą drugą nie ukrywam, przegięłam, bo tak się zakręciłam przygotowaniami, że na świętowanie już brakło mi sił i goniłam na rezerwie i oparach. Nauczka na przyszłość.

Goście byli tacy, o jakich można sobie zamarzyć - którzy przede wszystkim obdarowują sobą i swoją obecnością :D Było "Stooo lat!", było dmuchanie świeczek, była zabawa. Sami popatrzcie.
Bez girlandy nie mogło się obejść :D
Aurora, dwa lata :D
Trochę sezonowych dekoracji
Ile widzisz kurczaków?
W parku szukaliśmy karmy dla potwora-głodomora. Karma była ukryta w wieeelkiej pajęczynie. Każde dziecko miało własną nitkę (oznaczoną listkiem ze zdjęciem - tylko jedno, ku naszej przykrości, zaginęło po drodze, ale zostało zastąpione wersją zapachową). Po nitce dochodziło się do... ziemniaka.
Potwora należało nakarmić systemem zdalno-dopaszczowym (niektórzy wcześniej testowali karmę własną paszczą :D).
Kiedy potwór najadł się do syta - zrobiliśmy mu leże zimowe i ciepło otuliliśmy liśćmi.
Gotowy piernat trzeba było naturalnie przetestować :D
Tu jeszcze dosyp.
Chyba dobrze, jak myślisz?
A to już dzieła Agi P.
"Nad rzeczką (Płonią), opodal krzaczka..."
 
 
Coś na rozgrzewkę - dyniowa w dyni.
Poimprezowy odpoczynek przy nowej lekturze :)
Prezenty - ochhh, o tym w ogóle osobna notka będzie. Wiecie - dla mnie w sumie mogłoby ich nie być. Serio, serio. Z drugiej strony, jak już są, to chciałabym, żeby były takie, wiecie no... Fajne ;) Żeby i Dziewczę ucieszyły, i jakiś sens miały. Zwłaszcza, że to już nie ten etap, że następnego dnia zapomni, a wściekle-wyjące-i-świecące-ustrojstwo będzie można ukryć po za Jej zasięgiem ;D

Sama niejednokrotnie wybierając się na różne imprezy okolicznościowe mam problem z wyborem prezentu, bo o ile są na świecie osoby łatwoobdarowywalne, takie w których gust trafić można bez rocznych deliberacji, o tyle są też takie, co to mają wprost przeciwnie (Do tych drugich np. należy Mój Brat. Znam od urodzenia, a i tak mam problem. Za każdym razem. - Sorry, Daro, taka prawda.). A ja lubię dawać (ba, i otrzymywać ;) ) prezenty takie, co to znać, że z myślą o adresacie, z serca, no wiecie... To trudne jest niejednokrotnie. Czasami można się wybronić robiąc coś samemu (tu zaangażowanie jest oczywiste), czasami ma się fart. We wszystkich innych okolicznościach marzę o liście marzeń aktualnego solenizanta.
I z myślą o tych, co mają podobnie już daaaaawno stworzyliśmy listy prezentowe. Rodzina i znajomi reagują różnie - jedni są zachwyceni, inni niekoniecznie. A niektórym podpowiedzi zwyczajnie nie potrzeba. Życie.

Prezenty Orka dostała trafione w dziesiątkę, co łatwo dało się zaobserwować w reakcjach (naturalnie od razu przystąpiła do testowania :D).

Ufff...
Teraz, jak pisał wieszcz: "Już za rok impreeezaaaaa!"

P.S. Opaski ze śmiesznymi uszami u nas nie chwyciły.
Pin It Now!

2 komentarze:

  1. Super impreza. A torty sklepowe może i estetów i wielbicieli sztuki komercyjnej cieszą, ale te własne, przy których spędza się niejednokrotnie całe noce - dają mnóstwo radochy! A co do masy cukrowej to zawsze możesz zrobić ją sama, w prawdzie to sam cukier, ale zawsze lepsza niż sklepowa, a i tak zazwyczaj służy tylko jako ozdoba, bo ja osobiście ją zwykle odkładam. To tyle:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Impreza świetna, pogoda jak na zamówienia ale mimo to i tak zastanawia mnie brak czapki u Ory. Mimo wszystko jest "zima"

    OdpowiedzUsuń