Tę wyprawę odbywam conajmniej dwa razy w roku. Raz w pełni jesieni, jeszcze zanim zaczną się przymrozki, a drugi - w maju lub czerwcu. Zeszłej jesieni jakoś się nie zebrało ;), za to dwa dni temu wzięłam Córkę na plecy, przez ramię przerzuciłam płócienną torbę, za pas chusty zatknęłam sekator, w rękę chwyciłam rękawice ogrodnicze i boczną furtką wyszłam poza teren ogródków działkowych.
Idzie się tam piaszczystą ścieżką, w której grzęzną stopy, równolegle do brzegu odrzańskiej odnogi, miejscami w słońcu, miejscami w nieco ponurym cieniu, rzucanym przez olchy i topole. Mija się maleńką plażę, przy której kwitną grążele, pływają kaczki, łyski i łabędzie, a czasem można zdybać zadumaną czaplę, która odlatuje wtedy niespiesznie, niczym obrażona dama, której przeszkodzono w ważnych rozważaniach. Przechodzi się obok zagrody, w której mieszkają kozy (a czasami wyłażą na ścieżkę, lub wygrzewają się na pochyłych, a jakże, białodrzewach). Zostawia za sobą wierzbowe zarośla, zdziczałe sady, zatoczki zarośnięte pałką wodną i trzciną, bagienka pełne żółtego kosaćca.
Jeszcze nie spotkałam na niej człowieka. Często płoszę dzikie koty (ostatnio przyłapałyśmy parkę in flagranti), raz mnie spłoszyło stado dzików, buszujące pośród zapomnianych winorośli.
Słyszy się tylko ptaki, szum liści, brzęk masy owadów i własne kroki. Droga jest dość długa i jak każda droga skłania do kontemplacji. Do wejścia w siebie. Idąc tamtędy czuję się trochę pierwotnie. Wracam do początków człowieka. Do zbieractwa. Do doświadczenia kobiet, które nazywały po imieniu każdy krzew i drzewo. Które wiedziały, które z nich są lekiem, a które trucizną. Które rozumiały, że jeśli dziś zerwiesz w tym miejscu wszystkie roślinki, to nie znajdziesz ich tu w przyszłe lato. Jeżeli zerwiesz wszystkie kwiaty, to nie doczekasz się owocu, a głodne ptaki odlecą w inne miejsce.
Widzę otaczające mnie bogactwo. Dorodne pokrzywy, mięsistą babkę, słodką, czerwoną koniczynę. Ogromne zarośla jeżyn, które za kilka miesięcy nabiorą cudownej słodyczy. Gorzką bylicę, rozłożysty łopian i lebiodę chroniące kiedyś od głodu. Z gałęzi zwieszają się zasłony z dzikiego chmielu, a czasami można natknąć się na kolczaste jaja kolczurki. Fioletowo i biało kwitnie ogórecznik, topolowy puch ściele się pod stopami, powoje pną się po resztkach płotu.
Tu coś uszczknę, tam zerwę garść liści, ale cel mojej (naszej) wyprawy znajduje się dalej, w połowie drogi między ogrodami a portem, i czyni z tej wędrówki wyprawę po skarby. Rośnie tam, z dala od spalin, w miłym półcieniu (więc jego kwiaty nie blakną), nie nękany natarczywością zbyt częstych ludzkich wizyt, wielki krzak róży pomarszczonej. W przeciwieństwie do dzikiej róży, która kwiaty ma drobne i blade, ta piękność krzyczy ciemnym, nasyconym różem swoich płatków i roztacza zapach na wiele metrów dookoła.
Zbieram cztery pełne garście płatków, w sam raz na mały słoiczek konfitur. Że to mało? Jeśli tak myślisz, to znaczy, że nigdy nie oskubywałaś koniuszków płatek po płatku, ale także, że nie dane Ci było skosztować tego specjału. Mąż kiedyś śmiał się, że robię tę konfiturę dla samego robienia i żeby na nią popatrzeć. Coś w tym jest, bo wygląda pięknie, a słoiczki oszczędzam jak skąpiec, na baaarrrdzo specjalne okazje. Ale - bogowie! - naprawdę WARTO!
I wracamy. Jeszcze narwę kwiatów dzikiego bzu, jeszcze garść stokrotek.
I już.
A olejek goździkowy kapnięty na rondo kapelusza i brzeg chusty działa - żadne z licznie latających brzękadeł nie śmiało nas dziabnąć :D
P.S. Przyjmę kandydatkę na zielarkę lub wiedźmę do terminu!
Pin It Now!
Piękny opis dzikiej przyrody :) Opisujesz to naprawdę jak jakaś zielarka - masz wykształcenie w tym kierunku? A tak w ogóle to gdzie można kupić olejek goździkowy? :)
OdpowiedzUsuńBosko! Ja kiedyś urządzałam wyprawy do jury krakowsko-częstochowskiej po pokrzywę, którą pijam z pasją :)))
OdpowiedzUsuńJa bardzo chętnie :) Zbieram zielarskie przepisy i mam zamiar kiedyś po powrocie do Polski zostać zawodową zielarką ;)
OdpowiedzUsuńcudowny opis, chciałabym pójść tą ścieżką za Wami :)
OdpowiedzUsuńto ja sie zgłaszam:D
OdpowiedzUsuńi ja również uwielbiam zbierać "zielsko" i robic rózne zaprawy, syropy, "konfitury" hehe smakuja tak jak nic, a moje dzieci moga sie pochwalic kosztowaniem niezwykłych dań z ich zawartością. Tą "miłość" do natury zaszczepiła we mnie babacia - pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńAgula - dzięki :) Nie mam, to hobby. Olejek w zielarskim nabędziesz albo w aptekach coponiektórych.
OdpowiedzUsuńMakatka, a ty ze Sz-na???
OdpowiedzUsuńPełnoletnia - ja w realu szukam, nie wirtualnie :)
OdpowiedzUsuńjestem bardzo ciekawa smaku tego cuda :)
OdpowiedzUsuńOjej, jak tu pięknie i nastrojowo:)
OdpowiedzUsuńTo ja się zgłaszam do terminu. Wiedźma ze mnie niezła i bez tego. ;) Ale tak na serio, to to jest akurat ten rodzaj wiedzy, który bardzo dobrze mi się przyswaja. :) Taka rodzinna tradycja...
OdpowiedzUsuńNo i jestem ze Szczecina, więc mogę uczestniczyć w spacerach zielarskich nie tylko duchem. :)
To ja się zgłaszam do terminu. Wiedźma ze mnie niezła i bez tego. ;) Ale tak na serio, to to jest akurat ten rodzaj wiedzy, który bardzo dobrze mi się przyswaja. :) Taka rodzinna tradycja...
OdpowiedzUsuńNo i jestem ze Szczecina, więc mogę uczestniczyć w spacerach zielarskich nie tylko duchem. :)
O do licha. A jednak nie wcięło, tylko poszło dwa razy. To ja po proszę chyba o wykasowanie jednego (może być ten), co by nie robić bałaganu. I przepraszam za zamieszanie. No i nadal się polecam. :D
UsuńJa tu się chciałam zgłosić do terminu, ale mi zeżarło cały post... No więc się zgłaszam. Jestem ze Szczecina, wiedźmą również (według niektórych ;) ). Chętnie będę uczestniczyła w spacerach terminatorskich.
OdpowiedzUsuńĆmo, czy Ty i Klaryssa to jedna i ta sama osoba? Bo pogubiłam się :D
OdpowiedzUsuńNo ja jedna i ta sama. Próbowałam na różne sposoby zostawić tutaj swój ślad i jak widać, napaskudziłam. :>
UsuńEch z tymi ęternetami... Jak trzeba się sprężyć, to stawiają opór i później bałagan się robi.
Jeszcze raz, przepraszam. Teraz już będę występowała w liczbie pojedynczej.
Stylish Girl - miło Mi :) Witam i zapraszam.
OdpowiedzUsuń