wtorek, 16 kwietnia 2013

Patataj! Czyli wiosną z kłami, za kaczkami, z nasionami. I MLEKO

Tyle się działo, że nie miałam kiedy pisać.
Przez dwa tygodnie przeskoczyliśmy od zimy do wczesnego lata.

Dopiero, kiedy dziś wyszłam z Orą na dwór, bez kurtek, czapki, szalika, odetchnęłam ciepłym powietrzem i zmartwiłam się, czy słońce nie przypiecze Jej głowy, dotarło do mnie jak bardzo już miałam na to ochotę :D Bosssko!

Nie wiecie jeszcze, ale od relacji z Jasnych Błoni zaliczamy spacery półpiesze :)
Co więcej: przeprosiliśmy się z krippsakiem-skinbogiem i jesteśmy wniebowzięci. Opanowałam samodzielne zarzucanie Młodej wraz z nosidłem. Nosi jak marzenie. Mota się duuużo szybciej niż chusta. Ale, żeby nie było - daje mniejszą kontrolę nad Dzieciem, zwłaszcza śpiącym. Na długie trasy będę brała chustę, ale na wypad nad rzekę, na zakupy, czy plac zabaw - kripsak wymiata :D

Jeszcze w "nośnych" klimatach: nabyłam (z akceptacją mojego kochanego i cudownego Męża ;*) nową chustę. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. To ultracienki żakard Hopendiz'a. Najprzepiękniejszy kawał szmaty, jaki w życiu widziałam. Mieniące turkusowo-seledynowe pawie pióra. Trochę się obawiałam, bo pisano że średnionośna. Ale kusiła, aż skusiła. W dotyku jest taka miękka, że macające kangu-ciotki pytały czy to aby nie jedwab (100% bawełny ;) ), cieniusieńka i przewiewna. No nie jest to naturalnie nasz kaszmiszmatanek, ale nosi całkiem nieźle (lepiej od bambusa). Jest cienka, dlatego inaczej układa się na ramionach, nieco mocniej naciska, ale nasze słodkie 10 kilo spokojnie dźwiga. Jak tylko zrobię jakieś przyjemne foteczki - nie omieszkam się pochwalić :D Na razie tarzam się w rozpuście :D

W ostatni piątek wyrodna Matka porzuciła Ojca i Córkę na swoją wzajemną pastwę, i poszła (pojechała) w miasto. Co więcej: uczyniła to w porze wieczornej i wypuściła się na odległość, z której powrót zajmuje ok. godziny.

Wychodne wzięłam z okazji kangurzych plot, zaś Przemka uzbroiłam we flaszkę. Mleka (wyprodukowanego własnym sumptem) :D
Dziecię flaszę odrzuciło ze wzgardą, jako niepoważny erzac. Bawiło się z Ojcem z niewielkimi przerwami na chlipanie (kiedy się przypomniało). Kiedy Matka wróciła (ok 23) - jeszcze nie spało. Przemek przetrwał bez uszczerbku na zdrowiu (i fizycznym, i psychicznym). Matka zażyła wielkiego świata i może z czystym sumieniem pogrążyć się w kontemplacji domowych pieleszy ;)

Dla równowagi nazajutrz Ojciec udał się na szkolenie zakończone... ekhm, imprezą integracyjną ;) Wrócił później niż ja, ale że to Jego imieniny były - nie żywimy z Orą urazy :D :*

Z nadejściem dodatnich temperatur przypuściliśmy szturm na ogród.
Najpierw przesadzałyśmy z Orą na tarasie domowe rośliny doniczkowe (np. daktyle). Na oknie kuchennym zadomowiłyśmy cebulę na szczypiorek i kiełki oraz dorodną pestkę z avocado. W skrzynce, na razie rezydującej wewnątrz wysiałyśmy okrę. W skrzynkach zewnętrznych: tymianek i koperek, a w ziemi dynie ozdobne, słoneczniki i lawendę.
Zasiana tu sałata i rukola już wykiełkowały.
A stosy innych nasion czekają cierpliwie na swoją kolejkę.

Dodam, że używana przeze mnie liczba mnoga jest jak najbardziej zgodna z sytuacją faktyczną. Ora grabiła, sypała ziemię, wkładała nasionka w dołki, podlewała. To nic, że wyrwała z doniczki jednego daktyla, zaraz po przesadzeniu ;). OgRodniczkA ogród kocha i basta! Umie już otrzepać łapki z ziemi, pokłada się na matach do klęczenia, przygląda się trawkom i kwiatom. Nadal gęga pokazując GałĄZKI. Gania z tyczkami, nosi nasionka w koszyczku fachowo przerzuconym przez ramię, rozkłada ogrodowy parasol, a dziś przyciągnęła Tatce szpadel, o który prosił.

Bo Przemko wkroczył do akcji, wyrywając dwumetrowego chwasta (zbędny krzaczor), doprowadził do stanu używalności meble ogrodowe i zamocował skrzynki. Oraz wyniósł tonę śmieci :)

Pamiętacie tego czupura:
?
Bawi nas ostatnio niezmiernie. Przylatuje, by niespiesznie konsumować słonecznik. Jakiś czas temu przepłoszył machając skrzydłami i skrzecząc większą od siebie sikorkę (żałowałam, że nie zdążyłam z aparatem). Kiedy konkurencja przeważa liczebnie czai się pod stołem, by powrócić do posilania się po odlocie pierzastej nawały. Ale co najzabawniejsze - prawie wcale się nas nie boi. Że ja przesadzam zielska 10cm od stołu ze słonecznikiem? I co z tego? Orka ściąga z tegoż stołu nasionka? Luzik. Przemek wywija odkurzaczem metr od niego? No problemo!
Nie wiem, czy taki na maksa zrelaksowany, czy tak chory (cały czas się tak stroszy), że nie ma innej możliwości zdobycia pożywienia.
W każdym razie mamy swojego (prawie)udomowionego dzwońca :D

Kiedy tylko zniknął śnieg pognaliśmy, by pozwolić Córce eksplorować własnymi siłami pobliski plac zabaw. Dziecię skrupulatnie zbadało wszelkie dostarczone mu możliwości.

Dziewczę wskazujące kierunek eksploracji.
Test konia wypadł zadowalająco ;)
Huśtanie huśtawek zdaje się sprawiać Jej tyleż frajdy, co huśtanie SIĘ NA nich.
Dodam jeszcze, że rzut beretem od placyku jest rzeka z kaczkami, a jak rzucić w drugą stronę to przestrzeń delikatnie zakrzaczona, z rowem z wodą - idealna wprost do biegów przełajowych. Aha, piaskownicy nie ma, ale podłoże wokół huśtawek jest piaszczyste (Ora lubi). A za rowem jest drugi plac zabaw, ze zjeżdżalnią (podbijemy pojutrze ;) ).

Atrakcji było dość, żeby dziś rano, na wiadomość o spacerze WędORwniczkA po głębokim namyśle zakrzyknęła: "Ahahaha!" (konik), "Buuuju!", "Ka, ka, ka!" (kaczki).

Wzięłyśmy chleb i poszłyśmy. Dziewczę pobujało się na wszystkim, własnoręcznie nakarmiło kaczki okruszkami, a potem własnonożnie ganiało je po "lasku". I znalazło sobie patyk.

Naturalmą, zdążyliśmy już zaliczyć trzy "zgromienia" za "Dziecko bez czapki!!!" (przy 20C). Taaa...
Z drugiej strony - sami będziemy gromić przy-placo-zabawowych palaczy, więc jakaś równowaga w przyrodzie została zachowana.

W Dąbiu chusty to pewna nowość, nawiązujemy więc indoktrynacyjne pogawędki :D I zapraszamy na pierwsze dąbskie spotkanie Kangurów.

Wyjaśniła się przyczyna Orkowej ostatniej niechęci do szczoteczki. Po trzech fałszywych alarmach naprawdę IDĄ KŁY. Na pewno dwa dolne i chyba co najmniej jeden górny.

Dzibdziołka wprawia nas w zachwyt, tańczy szalone tańce, śpiewa, "czyta" sobie sama na głos książki i gazety. Umiejętności społeczne czepiają się Jej jak rzepy. Ale o tym napiszę niedługo, przy okazji continuum i innych teorii.

I na koniec kropla mleka. Dziewczę, które od powrotu ze szpitala zwykło najadać się jedną piersią - ostatnio znalazło sobie zabawę. Po jakiejś minucie dudlania "odsysa się", po czym tykając paluszkiem, klepiąc łapką, albo wciskając ją pomiędzy prosi: "dugi!". No jasne, że dostaje i z drugiego. Czasem wtedy je już z niego do końca, częściej jednak zmienia tak sobie półmiski kilkakrotnie.
A tu macie linka do mlecznej historii, o której przeczytałam całkiem niedawno.
P.S. A dziś utłukliśmy pierwsze (pełne) komarzyce!
Pin It Now!

4 komentarze:

  1. aż się chce oddychać takim ciepłym powietrzem... my ile możemy to na zewnątrz siedzimy. Ps. no Ora to rzeczywiście nie wygląda na chowającą urazy ;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się chce zakrzyknąć "Wiosno! Nareszcie jesteś!" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudnie <3 ja chce z Wami na spacerrrrr ! :D
    Ależ Wam zazdroszczę tego ogródka !

    Już wiem że mogę nałożyć Ariannie opaskę :D
    wczoraj miała czapkę którą zrobiłam na szydełku :P

    OdpowiedzUsuń