środa, 3 kwietnia 2013

Bierz Lub Wyrzuć - część II, czyli jak tego nie robić

Opieka nad własnym dzieckiem bardziej niż jakiekolwiek inne doświadczenie unaocznia nam, jak wielki wpływ ma na nasze postępowanie to, jak my sami byliśmy wychowywani. Przyłapujemy się na milionie stwierdzeń, odruchów, myśli, które przychodzą nam automatycznie, niezależnie od woli, bo mamy je gdzieś wdrukowane.

Jedne są pożyteczne, inne neutralne, a jeszcze inne, hmmm... Jeszcze inne przychodzi nam z trudem wykorzeniać.

Piszę o tym, bo przy stosowaniu BLW wiele z tych "automatycznych" myśli i zachowań wyłazi na wierzch, i niekoniecznie "robi nam dobrze". Pozbycie się ich bywa ciężkie, ale naprawdę warto podjąć ten trud.

Ab ovo: w BLW to dziecko prowadzi. My podążamy za jego gotowością, chęcią i wyborem.

 Jakość - nie ilość
Przy tej metodzie (choć w sumie przy każdej innej także) warto porzucić i w kąt z abominacją cisnąć wszelkie "za mało", "za dużo", "niejadek", "żarłoczek".
 I znów powtórka - dziecko początkowo je, by uczestniczyć w życiu rodziny, naśladuje to co robią rodzice, rodzeństwo. Nie zapełnia sobie brzuszka. Na to przyjdzie czas. Kiedy? Wtedy, kiedy przyjdzie.

Jeśli dziecko się rozwija,  jest żywe i zdrowe, nie choruje, nie traci na wadze - nie ma powodów do obaw.
Mamy silnie wyuczoną potrzebę kontrolowania ilości jedzenia, które spożywa dziecko. Lubimy tą "całą miseczkę", "pełny słoiczek", "cały kotlecik". Często od ilości pochłoniętego przez dziecko pokarmu uzależniamy ocenę naszej rodzicielskiej skuteczności. 

Powrócę do podstaw - gdybyśmy potrzebowali informacji ile mleka zjada dziecko, to piersi kobiet byłby przezroczyste i z podziałką. Tak samo ma się rzecz z pokarmami stałymi.

Dziecko wie, kiedy jest głodne, a kiedy syte. Ta wiedza jest mu (człowiekowi jako gatunkowi w ogóle) niezbędna do przeżycia. Naszym zadaniem jest nie zaburzyć tego naturalnego mechanizmu świadomości sytości-głodu.

To właśnie dzieci nauczone, że "cacy" jest dziecko, które dużo je, albo że nie można jeść dużo kaszki, bo się będzie grubym, a to jest złe - mają potem problemy z zaburzeniami łaknienia.

Wydaje się, że droga od krzesełka do karmienia i "zjedz za mamusię", do anoreksji i bulimii jest daleka, ale to właśnie tu się zaczyna.

Ucząc dzieci że "trzeba zjadać wszystko z talerzyka" robimy pierwszy krok, by wpoić im brak zaufania do sygnałów płynących z ich organizmów. Mówimy "nie ważne, że Twój brzuszek mówi, że jest pełen - jeśli zjesz więcej będziesz lepszy".

I bardziej filozoficznie - czy ilość zjadanego pożywienia jest jakimkolwiek kryterium wartościującym człowieka? 

Dziecko jest "w porządku" jeśli zje dużo. Jest w porządku, jeśli zje mało. I kiedy nic nie zje - też jest w porządku. Nie wartościujemy dziecka w zależności od ilości (jedzenia czy dziecka ;) ). To przy BLW absolutna podstawa.

A co za tym idzie - możemy odstawić do kąta, na karnego jeżyka i do time-out'owania kilka kolejnych "automatycznych" pomysłów.

Zachęcanie, zabawianie, motywowanie, chwalenie, karcenie - manipulacja
Skoro stawiamy na JAKOŚĆ (posiłku, atmosfery, relacji i dziecięcego doświadczenia okołojedzeniowego), a nie na ilość - to nie mają sensu (a wręcz szkodzą) wszelkie próby zmanipulowania dziecka tak, by zjadło więcej/coś innego, niż ma chęć. Odpuśćmy sobie namawianie. Porzućmy porównywanie z innymi ("Widzisz ile zjadła Marysia?", "Popatrz - Piotruś ma już pusty talerzyk.", wyścigi "kto zje więcej/szybciej"). Dajmy spokój z "za babcię" i z "samolocikami" różnej maści. Nie chwalmy ("Już skończyłeś? Cacy chłopiec.") i nie krytykujmy za jedzenie. A już zwłaszcza nie karzmy. I nie używajmy jedzenia jako nagrody ("Zrobisz to i to - to dostaniesz batonik" albo "nie będziesz musiała jeść zupy") lub straszaka (przykład z życia: ojciec gania za swoim kilkuletnim synem wciskając mu krakersa z tekstem "bo jak nie zjesz, to będziesz musiał zjeść CAŁY OBIADEK").

To podejście do dziecka bez szacunku. Krzywdzące. Zastanówcie się, jak sami czulibyście się w takiej sytuacji. 

Co więcej - w świecie, w którym WIĘKSZOŚĆ ludzi ma problemy z poczuciem własnej wartości, z zaufaniem do siebie i ze słuchaniem, i określaniem własnych potrzeb - takie podejście jest szczególnie ryzykowne, żeby nie powiedzieć niebezpieczne.


 Problem  medialny
Wielu rodziców żeby "niepostrzeżenie" przemycić dziecku do buzi więcej jedzenia, karmi je przed telewizorem, podczas oglądania bajek. 
To nie tylko kiepski pomysł ze względu na wszytko, o czym pisałam wyżej. To także kształtowanie złych nawyków na całe życie. 

BLW opiera się na WSPÓLNYCH, rodzinnych posiłkach. I znów - to konieczne, bo dziecko uczy się przez naśladownictwo. Tak czysto "technicznych" umiejętności (wkładanie jedzenia do ust, posługiwanie sztućcami), jak i w ogóle zachowań społecznych.
Dziecko przy pierwszych posiłkach (I wszystkich następnych. I dorosły też.) powinno mieć możliwość skupienia się na nich. Na doświadczaniu smaków, faktur i zapachów. Na własnych doznaniach. Sygnałach swojego ciała. Interakcji z "współbiesiadnikami".
Pudełko, które miga, gra i buczy niespecjalnie mu to wszystko umożliwia.

Branie głodem
Można by sądzić, że jeśli dziecko zje mniej mleka - będzie miało większy apetyt na stały posiłek. Nic bardziej mylnego. 
Jeśli maluszek nie wie jeszcze, że jedzeniem napełnia się żołądek, to po prostu będzie się denerwował, że jest głodny i domagał tego, czym się najada. Głód nie sprawi, że nagle rzuci się na kaszę i pomidora, bo jeszcze nie widzi między nimi związku (między głodem a kaszą z pomidorem znaczy). A i potem nie warto uciekać się do takich praktyk. 
Żaden posiłek nie będzie nigdy tak wartościowy, jak ten jeden jedyny, wyjątkowy i niepowtarzalny, produkowany wyłącznie i jedynie dla niego jednego. I NAPRAWDĘ żadne dziecko nie ssie maminej piersi do osiemnastki :D.

Ziółka i farmakologia
Żadne (tfu!!!) syropki, ani babcine sposoby "na apetyt" nie wytłumaczą Waszemu dziecku, że makaronem można się najeść. Musi samo to odkryć we właściwym dla siebie czasie. A syropek... No cóż, może sprawić, że będzie chcieć więcej mleka :D

Inne rzeczy, których warto unikać

Skupianie na dziecku
Wyobraźcie sobie, że jesteście na przyjęciu i wszyscy zgromadzeni przy stole wpatrują się w Was jak sroka w gnat, a niektórzy dodatkowo robią zdjęcia i notatki. Kiepska atmosfera do spożywania miłego posiłku prawda?

Ja wiem (WIEM. Naprawdę!) jak trudno się powstrzymać. Zje, czy nie zje? I co? Będzie smakować? I jakie to rozkoszne!
Ale na litość, Matko, Ojcze, Babciu - opanujmy się :D I skupmy na własnych talerzach. Dziecko musi mieć kogo i co naśladować :D

Nie daję mu bananów, bo nie lubi
U dzieci bardzo wiele upodobań ma charakter chwilowy i przemijający.
Bywa, że przez miesiąc gardzą ziemniakami, by potem przez tydzień żywić się wyłącznie nimi. Albo na odwrót - dwa tygodnie jedzą morele na morelach w sosie morelowym, by przez kolejne siedem odrzucać je z obrzydzeniem. Podajemy mimo to. Żeby coś odrzucić trzeba mieć wybór :D

Ciemna strona wyboru
Chcąc zapewnić dziecku jak najciekawsze posiłki rodzice czasem popadają w skrajności i np. podają na raz osiem różnych produktów.
Taka ilość bywa dla dziecka trudna do ogarnięcia, powoduje niemożność dokonania wyboru i frustrację, okazywaną np. wywaleniem talerza do góry dnem (na mamę ;) ).
Trzy - cztery produkty są zupełnie zadowalającą paletą :).

Przybywam z odsieczą!
Dla wielu rodziców (i babć) pierwsze posiłki dziecka wiążą się ze stresem. O bezpieczeństwo dziecka. O to, czy "sobie poradzi". Czy będzie "ładnie jadło".
Często mamy chęć pospieszyć natychmiast z pomocą, kiedy kęs wypada z małej łapki, kiedy dziecko zakaszle, pędzić z serwetką z powodu kropelki kaszki na brodzie.
To też nie jest dobra strategia. Dajmy dziecku zjeść SPOKOJNIE. To naturalne, że uczymy się metodą prób i błędów. Inny sposób nauki jest niemożliwy. Możemy uczyć się tak lub wcale.
Nasze nerwowe reakcje mogą wpłynąć na to, że dziecko zniechęci się do jedzenia stałego, bo będzie kojarzyło je z atmosferą zdenerwowania, poczuciem zagrożenia. Bo będzie się czuło ograniczane w swoim eksperymentowaniu, przez naszą zbyt spieszną pomoc.

Babcina presja
I koleżankowa. I lekarska. I społeczna w ogóle.
"To dziecko nic nie je.", "Mój zjada już całe wiaderko.", "Nigdy się nie odstawi", "Będzie miało niedobór wszystkiego, a Pani mleko to woda".

Ja akurat nie spotkałam, ale wiem że jest, i bywa przemożna i straszna. Opancerzcie się.
W wiedzę. Polećcie książkę/stronę www. Podajcie nazwisko jakiegoś "speca, co poleca" (koniecznie z tytułem naukowym, albo lepiej - żeby występował w TV). Koleżance wymieńcie nie ILE, ale CO zjada Wasze dziecko (w pierwszym tygodniu: buraka, ziemniaka, indyka, marchewkę, jabłko, cukinię, pietruszkę, selera, ogórka, jaglankę, chlebek, kaszkę kukurydzianą, makaron, owsiankę, suszone śliwki, figi i morele, jajeczko, koperek, natkę, słonecznik, dynię i jeszcze milion rzeczy, których nie pamiętam).

Więcej "grzechów" nie pamiętam, jak sobie przypomnę - to opiszę.
A za tydzień: BLW - część III: talerz strachów

A na koniec o niebieskości:
Stąd
Stąd
Stąd
Pin It Now!

5 komentarzy:

  1. Bardzo, bardzo mądra notka. Mam ochotę wypunktować Twoje rady, drukować i rozdawać wszystkim krewnym i znajomym królika ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię jak piszesz o blw :*

    OdpowiedzUsuń
  3. cholernie dobry post! Powinien przeczytać go KAŻDY rodzic, nie tylko ten od BLW :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za ten tekst. Właśnie jesteśmy z córą na progu wprowadzania pokarmow stałych i presja otoczenia jest ogromna. Wydrukuję teściowej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki Dziewczyny :) Miło mi, że mogę się przydać :D

    OdpowiedzUsuń