czwartek, 11 kwietnia 2013

Bierz Lub Wyrzuć - część III: talerz grozy, czyli czego nie trzeba się obawiać

Wielu rodziców odrzuca myśl o BLW lub szybko z niego rezygnuje, nawet pomimo początkowego zainteresowania, czy wręcz entuzjazmu.Obawiają się problemów związanych z tą metodą i jej konsekwencji dla zdrowia dziecka.

BLW to sposób żywienia nie nowy wprawdzie, ale na nowo odkrywany. O którym dotąd mówiło się niewiele lub wcale (choć był stosowany od pokoleń i wieków).

To osobny temat, ale w ogóle dzisiejsi rodzice mają naprawdę "pod górkę".
Moja Prababcia miała na wychowanie i opiekę nad dzieckiem patenty, i sposoby dziedziczone od pokoleń, całą wioskę i kupę rodzeństwa do "podpatrywania".
Moja Babcia miała "jedynie słuszny", zalecany, podręcznikowy model postępowania z dzieckiem. I Prababcię do pomocy. (Biedna Babcia ;) ).
Moja Mama jest położną - to w ogóle osobna historia :D Ale zasadniczo też miała ze dwa wzory do wyboru i Babcie do pomocy.

My mamy informacji i teorii więcej niż czasu na ich przeczytanie. Nasze mamy są zawodowo aktywne. Każda książka, każdy lekarz, każdy specjalista doradza nam co innego. Nie mamy plemienia do obserwowania i pomocy. Nasi znajomi to często single, albo jeszcze-nie-rodzice ;) Wiecie, że podobno 80% dzisiejszych dwudziestolatków nie widziało niemowlęcia karmionego piersią, albo przewijanego? A KP i BLW rzadko lub wcale nie występują w hollywoodzkich produkcjach.

Zmierzam do tego, że niewiele z nas (obecnych rodziców) miało możliwość zobaczenia BLW w praktyce. A to, co nieznane często budzi obawę i pokusę by sięgnąć po to, co "oswojone". Jeśli w dodatku połączymy to z troską i poczuciem odpowiedzialności za zdrowie naszego dziecka - to jest to koktajl emocji, z którym ciężko wygrać.

Rozwiązanie to poznanie ;)

Dlatego pokrótce chciałabym opisać najczęściej spotykane przeze mnie lęki, związane z BLW.

Dziecko się zakrztusi i udławi.
 Po pierwsze trzeba odróżnić jedno od drugiego.
Krztuszenie jest wtedy, kiedy dziecko aktywnie kaszle. Jest ono elementem treningu połykania i jedzenia w ogóle, kiedy dziecko uczy się manipulować pokarmem w buzi, przesuwać go w głąb i w końcu połykać (jak szybko i jaką ilość można). Nie należy się go obawiać (pomimo dość stresujących dźwięków), bo oznacza, że dziecko SOBIE RADZI.

Dławienie za to to zupełnie inna para kaloszy. Mówimy o nim, kiedy dziecko ma problemy z zaczerpnięciem powietrza, nie kaszle, czerwienieje a potem sinieje. W takim przypadku natychmiast trzeba udzielić pomocy.

Warto nadmienić, że u większości znanych mi, karmiących się BLW dzieci dławienie NIE WYSTĄPIŁO  w ogóle. Krztuszenie - częściej u dzieci "mieszanych" niż karmionych jedną metodą.
 Papką można się zakrztusić  i zadławić równie skutecznie, co kawałkiem.
Łatwiej zakrztusić się tym, co ktoś pakuje nam do paszczy, niż tym nad czym sami mamy kontrolę.
Podobnym "ekscesom" sprzyja odwracanie uwagi dziecka od procesu jedzenia (zabawianie, TV).
O karmieniu na siłę nawet nie będę pisać.

Jak się do takich wydarzeń przygotować? Po pierwsze KONIECZNIE nauczyć się udzielania pierwszej pomocy. Niezależnie od tego jak się karmi i nie tylko w przypadkach okołojedzeniowych. Można znaleźć sporo kursów (najczęściej odpłatnych, ale nie tylko) w większych miejscowościach, niektóre organizacje organizują szkolenia "w terenie" i mogą dojechać do zainteresowanej grupy rodziców. W ostateczności zawsze jest nieoceniona sieć:
http://aktywnyrodzic.pl
http://www.pierwszapomoc.com
http://www.mamazone.pl
http://www.edziecko.pl

Kiedy już się zdarzy - nie wpadajmy w panikę. Hmmm... Łatwo powiedzieć. Może inaczej - nie dajmy się jej ponieść. Potrzebujemy opanowania, żeby pomóc dziecku, jeśli jest to konieczne, a także żeby nie przestraszyć dodatkowo malucha.

Jak pisałam - osobiście nie miałam do czynienia z takimi sytuacjami, ale rodzice dzieci, które początkowo krztusiły się jedzeniem twierdzili na ogół, że był to krótki etap, na samym początku rozszerzania diety.

Trzecim "zjawiskiem", które może się pojawić i zaniepokoić rodziców jest odruch wymiotny - spokojnie, to też etap naturalny i dla dziecka niegroźny. Pisałam już kilkakrotnie o tym, jak Ora pakowała sobie głęboko do gardła łódki ogórka (powodując naturalnie spektakularny odruch wymiotny), mając przy tym jednakowoż minę wielce ukontentowaną. Zrobiła to raz, po czym nie wracała do tematu.

Dlaczego warto przez to przejść? Dzieci, które mogą swobodnie trenować przemieszczanie pokarmu i jego paszczową obróbkę są - no cóż - lepiej wytrenowane :D Dziecko mające możliwość poznania własnych możliwości paszczowych - lepiej umie z nich korzystać.
Choć początkowo ten "trening" może być dla nas stresujący, to koniec końców minimalizuje on ryzyko, że dziecko zrobi sobie jedzeniem jakąś krzywdę.

Dziecko nie trawi kawałków, bo wychodzą "z drugiej strony"
Niespodzianka - papek na początku też nie trawi, tylko trudno to w pieluszce zauważyć ze względu na konsystencję.
Pamiętajmy, że początki stałego "jedzenia" to trening i nauka. Także dla układu trawiennego, który musi się z nowością oswoić. To bardzo indywidualne i może trwać rozmaicie długo, w zależności od dziecka. Zmianę "nastawienia żołądka" wyczujemy bez pudła. Po zapachu ;) Jedno  jest pewne - z papkami trwałoby tyle samo.
 Dla uspokojenia przypominam - do roku MLEKO DAJE RADĘ :)

Dziecko tylko rozrzuca i się bawi, nie je naprawdę i pewnie się nie najada
Nie najada z pewnością. Bo nie to jest na początku jego celem.
Jeśli dzidzioł ma się nauczyć sprawnie manipulować jedzeniem, to musi zacząć od manipulowania w ogóle. Tak, z uwzględnieniem wcierania we włosy. I Twoją bluzkę. Tak i zrzucanie ze stołu. Wpychania w pieluszkę od góry. Do uszu. I nosa też. Tak, Twojego również.
Nie no, żartuję.

Ale faktem jest, że na im swobodniejsze działania i eksperymenty dziecku pozwolisz, tym szybciej nabierze ono wprawy. Trening czyni mistrza :).

A co do najadania - MLEKO :)

Ale to straszny bałagan!
To fakt, przynajmniej na początku. To jedyny minus BLW, jaki dostrzegam. Ale niewielki i krótko trwający. O tym jak można sobie z nim poradzić pisałam już w poprzedniej części. Dodam jeszcze tylko, że niektóre "bałaganiarskie" zachowania dziecka mogą być komunikatami dla nas.
 Jeśli dziecko zrzuca wszystko z talerza (i talerz), odpycha od siebie, wywraca do góry nogami albo powiedzmy, wkłada go sobie na głowę, może to oznaczać że np.:
- "Już nie chcę."
- "Znudziło mi się, jestem zmęczony."
- "Za dużo tu tego, jestem zdezorientowany i robię porządek".
- "Chcę tego co Ty, z Twojego talerza".
...ale nie musi.

Posiłki będą trwały w nieskończoność.
Po pierwsze, zastanowiłabym się, czy to aby na pewno wada. Trochę zapomnieliśmy o celebrowaniu wspólnego pożywiania się. A wspólny stół odżywia nie tylko ciało.
Ale czasy gnają, więc spieszącym się spieszę donieść, że wprawdzie dziecku należy dać nieco więcej czasu na posiłek, jednak ten jeden długi obiad i tak zajmuje mniej czasu, niż dwa pospieszne, kiedy najpierw karmimy dziecko, a potem jemy sami.

Mnóstwo jedzenia się zmarnuje.
Nic podobnego.
Po pierwsze - kawałek zawsze można podnieść i opłukać (czego nie zrobimy z papką). Po drugie - żołądek dziecka ma objętość jego złożonych łapek. Podawanie mu pełnego talerza rzeczywiście może okazać się marnotrawstwem, ale porcja stosowna do pojemności małego brzuszka na pewno nie zrujnuje naszej kieszeni.

Stracę strasznie dużo czasu na (osobne) gotowanie.
Zakładam, że  dla dziecka - bez względu na metodę rozszerzania diety - gotuje się w domu. O słoiczkach nie będziemy tu dyskutować.
BLW oszczędza czas, poświęcony na przygotowanie posiłków. Zakładając, że nie żywimy się fastfudami - wystarczą niewielkie modyfikacje (solenie na talerzu, rezygnacja z "polepszaczy" smaku, dbanie o wybór wartościowych produktów), żeby dziecko mogło jeść to, co reszta rodziny. Zupa nie jest żadnym problemem. Mięsko (na parze), kasza i warzywa z surówki - czemu nie? Jajecznica na parze? Kanapka z pastą rybną i szczypiorkiem? Co tylko sobie życzycie.
Często wartością dodaną do BLW jest polepszenie sposobu odżywiania całej rodziny.
A czas, który spędzilibyście na miksowaniu możecie poświęcić na coś innego. Deser np ;)

Wracam do pracy, a babcia/niania/żłobek nie będą wiedzieli jak to się je.
W przypadku dwóch pierwszych opcji nie bądźcie rodzicami małej wiary ;) I babcię, i nianię da się wyedukować. Oczywiście mogą trafić się egzemplarze na wiedzę  i jej praktyczne stosowanie oporne, ale warto spróbować.
Co do żłobka sytuacja ma się niestety często znacznie gorzej. Próbowałabym mimo wszystko, a jeśli trafimy na beton całkiem niereformowalny - to przynajmniej w domu kultywowałabym BLW.

Nie będę wiedzieć, czy dziecko zjadło dość i czy jest najedzone.
To w sumie powtórzenie z kilku poprzednich wątków, ale na tyle istotne, że go dokonam.
Będziesz. Zjadło dość. Tyle, ile chciało i potrzebowało w tym momencie. I będziesz wiedziała, czy jest najedzone. Da Ci znać. Najprawdopodobniej dopominając się mleka :D.

Nakrzyczą na mnie: lekarz, babcia i koleżanka.
Możliwe. Lekarza wtedy warto zmienić. O reszcie pisałam tutaj.

Jeśli macie jakieś pytania lub obawy dotyczące BLW - piszcie. Postaram się odpowiedzieć, a jeśli nie wiem, to się dowiedzieć :D

I zapraszam na ostatnią (i najdłuższą :D) część cyklu: "Bierz Lub Wyrzuć - część IV, czyli tysiąc i jedna korzyść albo pożytki i radości
Pin It Now!

4 komentarze:

  1. Moja mama była nastawiona sceptycznie gdy usłyszała, jak rozszerzamy dietę Karola. Gdy zobaczyła go w akcji sama stała się propagatorką BLW wśród znajomych ;)
    Moja babcia była pod wielkim wrażeniem, i nie mogła uwierzyć jak młody sobie świetnie radzi z wysysaniem mięsa na przykład. Ale już gdy poprosiłam ją o przygotowanie dla nas dyni, którą trzymała w piwnicy (chciałam by ją upiekła w kawałkach i zamroziła), to jednak zrobiła z niej papkę i umieściła w sloiczkach ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. do końca życia będę pluła sobie w brodę że Cię nie spotkałam wcześniej ! Dziękuję Ci :**** za to że dzielisz się swoją mądrością <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta radość na twarzy jest warta każdego sprzątania :)

    OdpowiedzUsuń