poniedziałek, 17 grudnia 2012

Mało, ale miło, czyli jarmark z dygresją o sprzęcie rolniczym

Poszliśmy na jarmark. Świąteczny, a jakże. Na Zamku.

(Mijając po drodze bandę traktorzystów, którzy uważają, że blokując ludziom ulice i trąbiąc im pod oknami cokolwiek sobie wywalczą. Ja pomijam zasadność protestu, bo  się nie znam. Ja rozumiem wolność szeroko pojętą. Ale jak mi kto pod oknami zaczyna stada wielkich maszyn pędzić, to we mnie się zaiste budzi chęć na polowanie z nagonką za pomocą czołgu przez pola. Może stolyca do takich fanaberii nawykła, ale ja z prowincji pono jestem i serdecznie sobie wypraszam. Miasto dla mieszczan, ulice dla ulicznic, traktory do traktierni, trąby do Jerycha, czy jakoś tak. No wiecie. No czego oni mnie na moje niebo wylatają, he? I nic im odśnieżanie ulic nie pomoże. U mnie nie odśnieżyli :P).

A wracając na jarmark:
Hmmm...

Malkontenci mieliby na co ponarzekać.
Bo istotnie wystawców jakby mało (straszliwie mało) jak na miasto, co się mienić chce metropolią i jak na ośrodek kulturalny, za jaki uważają Zamek jego zarządcy.
Pewnie byłoby więcej, gdyby organizatorzy nieco pohamowali się w kwestii wyciągania pieniędzy od rękodzielników. Ceny za wynajem stoiska moim zdaniem były cokolwiek wygórowane niestety.

Występy na scenie średniej jakości.
Szopka już ze Świętą Rodziną w komplecie (nie za wcześnie aby?), i sami aktorzy ani wyględni specjalnie (jeśli o ubiór chodzi), ani przekonujący (wiem, wiem, czepiam się).
Dodam jeszcze prywatną refleksję, że panie strażniczki z krypty powinny zmienić zawód, bo ich odzywki do dzieci zwiedzających galerię (miały czelność oddzielić się od grupy) otwierały mi tasak w kieszeni.

Ale...

Ci wystawcy, którzy jednak się wystawili - pokazali klasę.
Rękodzieło naprawdę rękodzielne, towary regionalne naprawdę z regionu.
Były i sery, i miody, i mięsa. Były szczecińskie pierniki - śliczności (nabyliśmy koniczka :D). Była konfitura z płatków róży (nie taka wyborna jak moja, ale zacna ;D) i piwo szczecińskie, i olej z pokrzywy. I wszystkiego można było skosztować.
Ku mojej nieskrywanej radości były (w końcu się pojawiają w takich okolicznościach :D) RYBY. Wędzone. Że niby w mieście portowym nie powinno zaskakiwać? A zaskakuje!
Były - a jakże - stettiner ware :D
I koronki, i filc, i sutasz, i tilda, i patchwork, i wieńce z szyszek, i paciorki, i drewno, i witraż, i inne zszywanki, i książek nieco, i  dekupaż - do wyboru do koloru, brać i wybrać :)

Młodociana Szczecinianka zasnęła w chuście tuż przed wejściem na Zamek, ale obudziła się w sam czas, żeby obejrzeć szopkę. Aktorów zignorowała kompletnie (nie dziwię się) za to kozy (me, me!), gęsi pijące wodę (Iiiii!), owce skubiące siano (Be! Am, am!) oraz osioł, który w strategicznym momencie (możliwe, że sprowokowany przeze mnie, jako że usiłowałam paszczą własną przypomnieć Orze osiołka z naszej książeczki, a konkretnie odgłosy, jakie ówty wydaje, kiedy Matka książeczkę czyta) zaryczał tak przeraźliwie, że nam niemal pękły bębenki, a Dziewczę bliskie było szlochu - wszystko to obdzielone zostało należytą atencją i entuzjazmem (no może osioł tylko na początku).

Mimo skromności przedsięwzięcia wróciliśmy do dom zadowoleni z życia. Może to przez te pierniki :D

A to już nasze domowe rozrywki...
Testowanie światełek

Testowanie orzechów. Całe szczęście do Jagienki jeszcze nieco Orce brakuje...
"Żyła raz jedna panienka
Która zwała się Jagienka;
Wiele z niej było pociechy,
Bo tłukła pupą orzechy.
(...)
Laskowy orzech maleńki
To nie problem dla Jagienki;
Mogła za jednym przysiadem
Stłuc całe pół kilo zadem,
A gdy dorwała fistaszka
Zostawała z niego kaszka.
Niewiele też większej troski
Przysparzał jej orzech włoski.
(...)"
Andrzej Waligórski -  "Jagienka i orzechy"
 
Ale jak dorwała dziadka do orzechów... Gdyby więcej pary w łapkach, to żaden by się nie ostał. Radziło sobie Dziewczę całkiem profesjonalnie!
Kalendarz adwentowy
Tunika z szalika oraz kulki i kubki
Ora stoi przy dżdżownicy, "bo wiedzieć by chciała:
jak to jest z nią tak naprawdę -
duża jest, czy mała?

Tatuś zwykle mówi: - Moja maleńka!-
kiedy przy niej na podłodze przyklęka."
Krystyna Pokorska "Zmartwienie Terki"

A potem dżdżownicę trzeba wycałować i pokazać gdzie ma oko. Nawet, jeśli Tata twierdzi, że to kornik (i nie wiadomo, czy ją nazwać Dżeordżina, czy Kornelia).
No co, nie widzieliście nigdy latającej Orki?
Baaa!
Pin It Now!

3 komentarze:

  1. :)ach jaka Aurora jest już duża! Tunika z szalika mnie pozytywnie zaskoczyła :) no super pomysł :)

    OdpowiedzUsuń
  2. My byłyśmy w niedzielę :P i w sumie to nic nie zobaczyłyśmy tylko tą szopkę.
    Ora jest cudnaaaa !
    Tam na górze to sypialnia :D ??

    OdpowiedzUsuń