Albo myrmicę! Albo coś podobnego!
Dziś Aurora padła ofiarą ataku dzikiego zwierzęcia. Na nic zdała się nasza czujność i uwaga.
Zaatakowana przez dziką mrówkę (widzieliście kiedyś oswojoną?)! I nie mówię tu o TEJ sympatycznej, z książeczek z Tatowego dzieciństwa.
Dziewczę radośnie i beztrosko zażywało kąpieli pod jabłonią (na ogródku u Prababci Marysi). Nagle zaczęło popłakiwać. Pomyślałam, że może woda już zbyt chłodna i wyjęłam Małoletnią z cieczy, ale Ta (Małolentnia, nie ciecz) uderzyła w płacz nieomal histeryczny i wtedy dopiero zobaczyliśmy podłego winowajcę.
Wspólnymi siłami rodzicielskimi napastnik został wystrzelony w kosmos, zaś nieszczęsne Dziecię ukojone tuleniem, mlekiem (wewnętrznie) i wodą z octem (zewnętrznie). Dopiero potem okazało się, że podły dzieciogryz udziabał Orę TRZY RAZY!!! W plecki, rączkę i szyję. Nie wiem, jakie przyspieszenie miał ten podły insekt. Placki były czerwone i nieładne, aż się zastanawiałam nad jazdą do lekarza, naprawdę. Ale zmasowane siły Przemka i Babci odwiodły mnie od tego zamiaru.
Po półgodzinie zaczerwienienie znacznie zmalało, a wieczorem nie było już niemal śladu po ukąszeniach. A na dokładkę - pojutrze mamy szczepienie, a Przemko nie może urwać się z pracy. Jak ja to przeżyję??? Miserere mei!
Za to wczoraj byli u nas znajomi, z ponad roczną córą. Aurora najpierw obserwowała ją z wysokości moich rąk, po czym zaczęła zaśmiewać się do rozpuku. Oglądanie starszej koleżanki okazało się rozrywką prima sort. Z bezpośrednim kontaktem poszło nieco gorzej, bo Orka została obrabowana z zabawki i pacnięta. Pierwsze przyjęła niepomiernym zdziwieniem, po czym zignorowała, drugie ją zaskoczyło a po chwili uznała, że jest to jednak powód do płaczu. Oczywiście znajomi interweniowali natychmiast w obu przypadkach, ale ja potem już nie odstępowałam Młodej na krok.
Następnie poszliśmy posłuchać WGB nie wziąwszy parasola (Przemek zostawił w pracy), co okazało się być błędem.
Chyba z tego całego stresu Ora uznała, że po dwóch tygodniach skubania okruszków niemlecznych dań - czas wziąć się za jedzenie na serio. Pałaszuje, aż się Jej uszy trzęsą i... No cóż, widać efekty. I nie o przyroście wagi tu mówimy ;)
Włączył Jej się szwendacz, potrafi pójść za mną do kuchni, za Tatką na korytarz, żadna przestrzeń Jej nie straszna. Sięga do szuflad, a dziś próbowała usilnie (stojąc na palcach!) wejść na schodki na antresolę.
Drżyjcie smoki!
W związku z powyższymi zdarzeniami, tudzież sezonem wyjazdów i wypadów kompletujemy (dopiero teraz o wstydzie) apteczkę z prawdziwego zdarzenia (dotychczasowa miała charakter raczej przypadkowo-spontaniczny). Szczegóły niebawem.
Pin It Now!
Dobrze, że to tylko mrówa a nie jakiś paskudny kleszszszcz.
OdpowiedzUsuńJak była taka reakcja alergiczna, to ja bym się wstrzymała ze szczepieniem...
OdpowiedzUsuń:D podła gadzina :D Niestety nie jedna czycha na nasze dzieci.
OdpowiedzUsuńCo do śiania sie z nnych dzieci pamietam jak moj młodszy syn bedac kilkumiesiecznym bobasem smial sie ze starszego syna tak badzo ze az mu zylki na policzkach wyszly :D:D
Spoko Wodza. :) Jak byłam mała, to rozdłubałam na działce całe mrówcze gniazdo. Babcia w tym czasie siedziała na czereśni. Zanim sprowadziła się na ziemię, byłam już cała w mrówkach. Ratowała mnie, zanurzając z głową w beczce z deszczówką.
OdpowiedzUsuńDzieci mają wielu małych wrogów, no i zdolne są bardzo. Nie wiem tylko jak zniosę takie wybryki mojego własnego potomstwa. ;>