Nie znaczy to, że nie bawimy się z Gżdaczem. Oczywiście, że mamy czas na wspólne zajęcia i rozrywki. Ale dzień jest długi ;) Niekiedy ja zajmuję się jakąś działalnością okołodomową czy okołomojoosobową, a Ora ma czas dla siebie.
Towarzyszę jej wtedy z pewnego dystansu. Obserwuję (tak dla własnej ciekawości i fascynacji, jak i dla bezpieczeństwa), ale nie włączam się w jej działania bez zaproszenia. Pozwalam Jej badać świat na własną rękę. Poznawać własne możliwości. Nabierać wiary w swoje siły.
Jednym z filarów rodzicielstwa bliskości jest wzajemne zaufanie i płynące z niego poczucie bezpieczeństwa. To, że Ona ufa, że ja zareaguję zawsze, kiedy mnie wezwie i w związku z tym nie domaga się mojej nieustającej uwagi, i to, że ja ufam, że Ona wezwie mnie zawsze, kiedy będzie tego potrzebować, daje mi niesamowite poczucie komfortu i wewnętrznego spokoju.
Obrazek tak małego dziecka, bawiącego się samodzielnie budził czasami moje poczucie, że może jest zaniedbane, osamotnione, może powinnam zaproponować mu jakąś formę wspólnej zabawy albo pokazać mu, że jestem w pobliżu. Ale wiem, że to projekcja moich lęków, a nie Jej potrzeby. Mam cudownie komunikatywne Dziecko, które wie czego chce i potrafi to pokazać. Potrafi mnie zawołać z drugiego pokoju, kiedy chce "ubezpieczenia" w danej czynności. Potrafi podpełznąć, wspiąć się na mnie lub Przemka i przytulić najcudowniej w świecie. Nieziemska jest :)
To przekonanie o kompetentności swojego dziecka wydaje mi się szczególnie cenne dla rodziców, którzy jak DDA mają problem z nadkontrolą. Choć im właśnie szczególnie trudno jest zdobyć się na danie sobie i tej drugiej, niewielkiej osobie wolności i obdarzenie ufnością. Ale warto podjąć ten trud. Dla dobra "obu stron", które przecież są jedną :)
Nasze samobieżne i wolne Dziecię wyzwala we mnie pasję obserwatorki dzikiej przyrody. No bo słuchajcie sami:
Podpełzła czujnie do kaloryfera. Jej sokoli wzrok dostrzegł pod nim element jeszcze-nie-zamontowanych rolet (rurkę z koralikami). Na czworakach dopadła zdobyczy i capnęła za sznur paciorków. Szarpanie i tarmoszenie sprawiało Jej dziką radość. Chciała podejść bliżej, jednak podły kaloryfer nie zszedł z drogi i oberwał z dyńki. Dyńka zastanowiła się, czy wzywać pomocy. Nie wezwała. Poszarpała jeszcze chwilę. Znów podniosła się na czworaki, żeby podejść bliżej, ale zerknęła na grzejnikowego potwora i zrezygnowała. Sklepała go nieco otwartą dłonią i popełzła w inną stronę.
Ale! Koraliki podstępnie chwyciły Ją za rękę i nie puszczały. Machanie nie pomogło. Druga ręka pomogła. Na krótko, bo sama uwięzła. Jednak metodą trząś-i-ciągnij w końcu udało się oswobodzić.
Odczworaczyła do salonu. W salonie tunel stał - hicior sezonu czworonożnego. Wpełzła. Tunel jest półprzezroczysty, co niedawno odkryła. Przysunęła nos do samej tkaniny i patrzy. Coś tam widać... Stopa! Duża jakaś. Kiwa do mnie! (i w śmiech) O, zniknęła. Ale pod tunel coś wpełzło! Podkopuje się! Od spodu w brzuszek smyra!!! To znowu ta stopa. Muhahahahahaha!!!
Przemko jakiś czas temu wypatrzył i upolował na domowe potrzeby odkurzacz. Co mówię - rolls royce'a wśród odkurzaczy! Ustrojstwo jest wielkie, żółte, wygląda jak R2-D2 z trąbą i MOC ma :D
Tatko odkurzał salon, a Jej Samobieżność z Matką urzędowały w sypialni. Dziecię usłyszało wycie. Pogalopowało więc sprawdzić co to. Zatrzymało się w progu. Niepewnie. Poczworakowało do przodu widząc potwora w zmaganiach z Tatką. Obejrzało, czy Matka w ariergardzie jest. Była. Opadło na brzuch. Popełzło w stronę wroga. Zaczęło buczeć, ale pełzło. Niezłomnie. Nie wiem, czy rządne wiedzy, czy Tatce na pomoc. Stanęło tuż obok i buczy. Wspinać się chciało, ale że stwora kółka ma i odturlać się mogła - Matka Pogromczynię potworów na ręce wzięła. Pogromczyni pokazała, że potwora z bliska żądna jest oglądać. Obejrzała. Zmacała. Heroska! :D
Za królikiem Ciotki gania i gada do niego.
Przybija "piątkę".
Bada grawitację.
Wyrasta z pajaców.
Pisałam już (TUTAJ), że trzema smakowymi obsesjami, dziedziczonymi w mojej linii żeńskiej z pokolenia na pokolenie są kukurydza, szparagi i bób. Teoria nadal znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. Bób Orka wcinała z takim zapałem (wrzeszcząc na Matką, gdy ta łuskała ziarnka zbyt opieszale), że myślałam, że jej brzuszek pęknie i w końcu ogłosiłam limit. Z wygryzieniem ziarenek kukurydzy z kolby ma Dwuzębna jeszcze niejakie problemy, ale kolbę nadgryzioną chętnie pociamka, a okrojone ziarenka wchłania w ilościach hurtowych.
Nasza Córka sen traktuje ostatnio jak osobistą zniewagę. Jej głowa już śpi, ale reszta ciała nie przyjmuje tego do wiadomości. Skutkuje to sytuacjami, gdy tułów pełza jeszcze po materacu, a głowa znienacka robi "pac" nosem w dół. Potrafi też śpiąc stanąć na czworaka, zacząć pełznąć i dopiero "w biegu" się obudzić.
Parasol i przed słońcem ochroni i rozrywki dostarczy |
Wujenka-autorka napisała: "Aurorka wśród leśnych stworzeń" ;) - na prababcinym ogródku |
Idzie zumb, idzie zumb, idzie ich ławica (sądząc po potokach śliny) |
Z Mamą i Babcią - klan bobomaniaczek ;) |
Wiewi00ra Orkolożka ;) Pin It Now!
Ja też bardzo cenię ten aspekt RB. Że się pilnuję, żeby odpowiadać na rzeczywiste potrzeby dziecka, a nie wmawiać sobie, że moje potrzeby są równoznaczne jego potrzebami:)
OdpowiedzUsuńPani Tove Jansson pisała o tym już "wieki" temu. Nie wiem tylko, czy ja będę miała tyle odwagi, żeby być jak Mamusia Muminka... Dla mnie absolutna bogini jeśli chodzi o wychowanie dzieci. :)
OdpowiedzUsuńKażdej mamie polecam lekturę, szczególnie dlatego, że takie Muminki czyta się zupełnie inaczej będąc już samemu rodzicem. Dzieci nasiąknięte atmosferą tej książki tworzą później specyficzny klub. Jeśli w naszej rodzinie jest jakaś "kultowa" książka dla dzieci, to są to na pewno Muminki.
A tak poza tym, to zazdroszczę trochę takiej mobilnej Orki. :) I tych obserwacji zazdroszczę. Wiem, wiem, że już niedługo, ale fajne są takie dzieci trochę już samoobsługowe.
I z jeszcze innej beczki, najbardziej mi brakuje, tak na co dzień, kontaktu z innymi dorosłymi - zadziecionymi, bo jednak mam litość w sercu i nie maltretuję niezadziecionych ciągłym międleniem o tym jak to córcia właśnie zaczęła wierzgać, jak mały źrebak, kopiąc wiszące nad nią zabawki. :> Mam, chyba naturalną dla matek, potrzebę dzielenia się najdrobniejszymi szczegółami z życia potomka, a tu dupa blada, nie ma komu truć, nie ma się komu pochwalić. :P Ech, życie...
Tak tak :) To po mojemu pisane i działane :*
OdpowiedzUsuńSuper Mała :) Uwielbiam czytać Twoje posty :)
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć. Cudownie napisane! Jak się ciebie czyta to serce się raduje! Aurora jest taka śliczna!
OdpowiedzUsuńJa też lubię te obserwowanie z daleka. Ale u mnie to się sprawdza szczególnie na zewnątrz. W domu jedynie, gdy jestem w tym samym pomieszczeniu. Gdy wyjdę do kuchni, pełzak startuje za mną i łapie mnie za nogę. I tego już nie lubię bo nic zrobić nie mogę. A on po prostu musi być w tym samym pomieszczeniu i tyle. Żałuję, ze kuchni z salonem nie mam wspólnej, może łatwiej by było.
OdpowiedzUsuńĆmo, ciekawe to, co piszesz o Muminkach. Będę musiała sobie przypomnieć lekturę. Ostatnio czytałam całą epistołę o tym, że Mamusia Muminka jest typem cierpiętnicy i w ogóle, że ten cykl krzewi mocno niemiłe stereotypy. Jak odświeżę, to napiszę.
OdpowiedzUsuńA o zapotrzebowaniu na rodziców w podobnym wieku i kręgu kobiet już pisałam :D.
Hafija, Agula, HPM - dzięki :):):)
Clatite - za mną Młoda też pełza i wspina się po nogach. Daję jej wtedy łyżki i garnki do zabawy, albo w chustę wrzucam jak się uda.