poniedziałek, 28 marca 2011

Kichające truskawki.

Wszystko zaczęło się od tego, że się zakrztusiłam. To znaczy, wszystko naturalnie zaczęło się od Chaosu, względnie od Słowa, jak kto woli, inni twierdzą, że na początku było jajko (już dawno udowodniłam, że nie kura przecie), ale na potrzeby tej konkretnej historii przyjmijmy moją wersję wydarzeń.

Zakrztuszenie spowodowało podrażnienie gardła, tudzież paskudny kaszel pt. "zaraz wypluję płuca". Stwierdziłam, że samo przejdzie. Po trzech dniach okazało się, że jednak nie przeszło, dodatkowo przełyk miałam jak przy anginie z najlepszych szczenięcych lat. Po telefonicznej konsultacji z matko-położną udałam się do mojej przychodni z kategorycznym żądaniem przyjęcia mnie w trybie pilnym (wspartym zawoalowaną groźbą pt. "albo na*$%#gam Wam na biurko").

Lekarka stwierdziła, że drogi oddechowe czyste, a przepisać to chyba mi nic nie może. Po czym zapytała mnie czy w ciąży mogę brać bioparox. Nie zapytałam jej skąd ja to do cholery mogłabym wiedzieć tylko z lenistwa. Zadzwoniła do laryngologa, którego nie było i skonsultowała się z jego podręczna pielęgniarką, która nie wiedziała.

A moja Madre się dziwi, że do ginekologa przychodzą ciężarówki z bolącym zębem i palcem. Po takiej "poradzie", gdybym nie miała personelu medycznego w rodzinie, pewnie sama bym do niego poszła!

Nie mniej jednak: leczę się "metodami tradycyjnymi" (lipa z miodem, mleko - wiem że niby zaflegmia - mam to w rzyci, syrop z buraka, cytryna w ilościach hurtowych, malinowe herbatki, SYROPOM Z CZOSNKU I CEBULI MÓWIĘ WCIĄŻ STANOWCZE I KATEGORYCZNE NIE). Nie gorączkuję, nic mnie nie boli, jedyne (upierdliwe) przypadłości to kaszel pod hasłem "ja tylko udaję, że jestem gruźlicą" i katar.

KATAR!!! Wczoraj kolejno informowałam małżonka, że w moim mózgu rezydują:
-jeden wielki i oślizgły obcy (ten z Nostromo);
-mrówki, uciekające nosem;
-mrówkojad.

W przypadku mrówek przynajmniej wiadomo jak zniknęły - część nawiała, część została skonsumowana przez mrówkojada, który teraz czeka na więcej. W przypadku obcego Wiking zgłosił pewne wątpliwości, na które z oburzeniem dla jego niedomyślności odparłam, że naturalnie zeżarły go mrówki! No to oczywiste przecie!

W dziewiątym tygodniu Rekin został Truskawką (tak określa jego rozmiary jeden z portali tematycznych). Ma już (Truskawka, nie portal)  oczy bardziej z przodu (z powiekami!), a uszy bardziej z tyłu. Ze smutnych wiadomości - nie ma już ogona : ( . Za to płetwy wciąż obecne. Ma szyję. Dorabia się kubków smakowych, śledziony, wątroby i innych takich. Już czuje dotyk! Podobno jak coś dotknie jego warg potrafi wykręcić fikołka :D.

Do wszystkich wyczekujących imienia: i tak nie dowiecie się wcześniej, niż będziemy Wam chcieli powiedzieć :D
Jeszcze nie wybrane, rozważamy różne koncepcje, zupełnie nam się nie spieszy.

Z innych ciekawostek: śpię nadal. Zasypiam w samochodzie, przy książce, na filmie, w środku rozmowy, na klawiaturze, na zlewie, w tramwaju.

Oprócz tego od trzech dni dobre - znaczy kwaśne. Najlepiej o smaku kiszonego ogórka (Tylko koniecznie domowego! Tu zasadniczo różnimy się w gustach z moim Kochaniem - on ceni głównie kupne, ja jedynie familijne, produkcji żeńskiej linii rodu Żukowskich). Właściwie ogórki, jak ogórki - istotna jest zalewa. Wczoraj osuszyłam ostatni dostępny w domu słoik. I natychmiast zadzwoniłam do dilerki, żeby zapewnić sobie dostawę na dzień następny :D

Zachcianki? Jakie zachcianki, nic mi o tym nie wiadomo.

W ogóle dopiero niedawno zorientowałam się w wielości (i skrajnej głupocie) przesądów około ciążowych. Jedyny, który mi się podoba (bo stwarza rozliczne możliwości wykorzystania go dla moich potrzeb) to ten, że jak się odmówi prośbie ciężarnej, to skazuje się na pożarcie przez myszy.

No to bójcie się :D:D:D
Pin It Now!

1 komentarz: