środa, 31 października 2012

NIE

Nie obchodzę Halloween. Bojkotuję. Nie cierpię. Mierzi mnie i niesmaczy.

Bynajmniej nie z powodów religijnych. Nie wierzę, żeby przebranie się w plastikowy kostium i zbieranie po domach cukierków miało być prostą drogą do piekła.

Halloween mi nie pasuje. Nie pasuje do absolutnie niczego.

Ubolewam i cierpię nad zanikaniem polskich tradycji. Naszego przepięknego, wzruszającego, przebogatego folkloru. Powinniśmy, cholera, go bronić jak jakiej Rospudy. A tu co?

Kiedy ostatnio widzieliście chodzących po domach zapustników (dla niezorientowanych - to młodsze i starsze dzieci, w kolorowych, i często strasznych przebraniach, chodzące po domach, śpiewające piosenki, robiące "szopki" i zbierające jadalne dobra doczesne)? Wasze dziecko wie co to Turoń? Widzieliście kiedyś inscenizację Dziadów, ale obrzędu, a nie fragmentów z Mickiewicza?

Argumenty, że to folklor (cudzy), że wielokulturowość, mnie nie ruszają. Większość z plastikowych kolekcjonerów cukru pojęcia nie ma o pochodzeniu tego święta. Ono może owszem, pochodzi z Irlandii, ale w drodze przez Stany zagubiło duszę i do nas dotarły same plastikowe dynie, niestety.

Że niby oswajanie śmierci? Naprawdę uważacie, że wydrążenie warzywa i włożenie spiczastego kapelusza oraz gumowego nosa, albo prześcieradła oswaja z czymkolwiek?

Ja może i trochę spłycam, ale nie bardzo, bo po prawdzie - jak bardzo można spłycić coś i tak płytkiego do bólu.

Argumentem pewnym być może to, że nie wszystko musi mieć zaraz głębszy sens, liczy się zabawa. I tu bym się zgodziła. Ale...

Nie jestem spadkobierczynią Celtów. Mimo to nie razi mnie świętowanie Świętego Patryka. Czemu nie - nie umniejsza to mojej własnej tradycji. Wal(ni)entynki nie kolidują mi z Kupałą.

Ale, Zaduszki to dla mnie czas zadumy. To taka pora, kiedy idę na spacer wśród wspomnień i łuny światełek płonących na grobach. Kiedy powietrze pachnie jesienią i pierwszym przymrozkiem, liście szeleszczą mi pod stopami, a we mgle przepływają sylwetki przechodniów z tej i z tamtej strony.

I nie chcę do cholery, żeby mi wtedy zza nagrobka wyskakiwał jakiś dowcipniś w gumowej masce!

To nie pasuje, nie klei się, kupy nie trzyma.

Nie chcę, nie kupuję, żądam strefy wolnej od halołin!

Zbieram ekipę zapustników. Jacyś chętni?

Stąd
Stąd
Stąd

Pin It Now!

poniedziałek, 29 października 2012

Cisza

Śpij dobrze Joasiu.
Dziękuję Ci, za każde Twoje słowo.
I odwagę.
Pin It Now!

Taka długa chwila, taka krótka wieczność

Rok temu o tej mniej więcej porze jechaliśmy przez noc. A o  7.49 byliśmy we trójkę.
Aurora nie zrobiła w naszym życiu rewolucji, ale zmieniła w nim wszystko.

Nie jak tornado, które zrywa Ci dach i przewraca meble, ale jak światło, które zmieniając kolor zmienia wszystko, co oświetla.
Delikatnie, a niepowstrzymanie.

Ten rok minął mi tak niesłychanie szybko, a jednocześnie był tak przebogaty w zmiany, różnorodności i niespodzianki. Rok NASZEGO życia.

Wszystkiego dobrego i cudownego Córeczko.
fot. Tor Even Mathisen

Pin It Now!

piątek, 26 października 2012

Nieprzyzwoitość i chusta

Jakiś czas temu mignął mi w necie album, wydany po angielsku, nie mam pojęcia gdzie, pod tytułem "Porno dla młodych matek" czy jakoś podobnie.

Zawierał on zdjęcia całkiem (niestety) ubranych, atrakcyjnych mężczyzn... sprzątających, piorących, gotujących i zajmujących się dziećmi.

Urocze :D

Pooglądałam, pośmiałam się, ale żebym zgodnie z  obiegową opinią jakoś się nastroiła, to niekoniecznie.

Ale parę dni temu...
Zapytam wprost:

Widziałyście kiedyś faceta w chuście, z dzieckiem?
...
Może doprecyzuję:

Widziałyście kiedyś faceta TYLKO w chuście, z dzieckiem?
...
No dobra, miał jeszcze okulary...
...
.........
...........................
...............................................................
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
!!!

Słodkich snów :)
Pin It Now!

środa, 24 października 2012

Do Islandki/Islandczyka a także przygotowania do Wielekiego Dnia i Jej Niepowstrzymaność

Od jakiegoś czasu na moje dwa blogi zagląda ktoś z Islandii. Apeluję o ujawnienie. Islandię darzę bowiem wielką, choć na razie platoniczną miłością. Która poniekąd rozciąga się na  niemal wszystko, co Islandzkie. Chciałam nawet sama spróbować zrobić skyr, ale przepisy na ogół zawierają... trochę skyru lub/i podpuszczkę serową :(. No i rekonstruuję islandzką Wikinkę :D

W domu trwają intensywne przygotowania do Wielkiego Dnia:
Bukiet liściownych zaproszeń


...a także walka z choróbskiem, przy użyciu syropu z buraka, pesto z pietruszki, czosnku i słonecznika, zup z korzeni, olejku z eukaliptusa i nebulizatora. Nastawiłam też ocet jabłkowy, który jakoby panaceum ma być na całe zło tego świata, ale "dojdzie" dopiero za dwa tygodnie, więc (mam nadzieję) już "po ptakach".

A jej Niepowstrzymaność prze taranem do przodu.
  • Właśnie mówiłam do Przemka, że na drugi stopień jeszcze nie włazi, kiedy... wlazła!
  • Tatko przysięga się, że powtórzyła po Nim "dziękuję" całkiem jak dorosły obcokrajowiec.
  • Gwiżdże dmuchając w glinianego ptaszka. Jak się Jej chce. Jak się nie chce, to przykłada pyszczek, po czym wydaje pisk z siebie zamiast z gwizdka.
  • Na babcinym kocie nauczyła się robić cacy-cacy (caaaa, caaa). Głaszcze więc wszystko, co ma futerko. Cudownie głaszcze mnie po włosach. Chciała tak zrobić podczas obiadu (indyk w sezamie i szpinaku z cebulką), którego miała pełne łapki. Kiedy ze zrozumiałych przyczyn nie chciałam "dać Jej głowy" zrobiła cacy-cacy... sobie. Kąpiel była konieczna.
  • Coraz częściej sama staje.
  • Podała mi dziś Zuzię (lalę), chociaż tylko powiedziałam, a nie pokazałam o co mi chodzi.
  • Pamięta, czego jej nie pozwalam ruszać. Patrzy na to i mówi grobowym głosem "nie!". I nie rusza.
  • Mówi "tak".
  • Powtarza słowa po mówiącym.
  • No i zapomniałam napisać, że tuż przed choróbskiem wylazł jej siódmy ząb. Dolna, lewa dwójka.
  • Ostatnio oszalała na punkcie oglądania jak puszczamy bańki mydlane. Zawsze to lubiła, ale ostatnio często (i głośno) się tego domaga. Mam podejrzenia, że chciałaby spróbować jak smakuje płyn :/
  • Uwielbia swoje pluszaki. Ogrom swojego uczucia wyraża gryząc je w nos. Mnie tak samo.
  • Uwielbia swoje twarde książeczki. A ja zaczynam się obawiać, że nim miesiąc się skończy znienawidzę "Lokomotywę", "Zwierzęta", "Zwierzęta i ich dzieci" oraz "Pojazdy" na śmierć.
  • Uwielbia parapet, ścinę przy parapecie (klepie), doniczkę na parapecie (grzebie i wyrzuca ziemię), koszyk z gruszkami na parapecie (próbuje wrzucić gruszki za kaloryfer), ramkę elektroniczną z parapetu (pokazuje i mówi kto jest na zdjęciu, albo każe mi mówić), żaluzje (szarpie i ciąga), szybę (stuka, przykleja nos i pyszczek jak glonojad) i klamkę od okna (próbuje otworzyć). Nie postawienie jej na parapecie, kiedy się tego domaga, jest zbrodnią największą z możliwych.
  • Dziś zażądała rozmowy telefonicznej. Za trzecim podejściem (Tatko miał klienta, Babcia Iwona nie odbierała) pogadała sobie z Babcią Marysią i była wielce ukontentowana.
  • Słodkie syropy to złooooooo. Namawiam lub rozcieńczam. Wmuszać póki co nie zamierzam.
A na koniec jeszcze kilka fotek z Tygodnia Bliskości
Klub Kangura
Gimnastyka dla mamy i malucha (Orka robi za modelkę)
 
Spotkanie nt. BLW (mina Ory czyt. ja to mam na cooodzień)
Kolo, ale TEGO akurat się nie je. Do do drugiej strony dziecka jest...

A może też spróbuję?
Warsztaty z masażu Shantala
Ejj, wiecie? Tam śpi takie. Mniejsze ode mnie!!!
Wykład o zaletach chustowania. "Wio mama!!!"
Pin It Now!

poniedziałek, 22 października 2012

O tym, że warto książki...

...nie tylko czytać.

Bo dzięki książkom można realizować swoje cele.

Bułeczka Maślana od początków swojej mobilności interesowała się schodkami na antresolę.
Stawała przy nich, przełaziła z jednej strony na drugą (między drugim a trzecim szczeblem, głową w przód). Podciągała się. Całe szczęście wysokość stopni uniemożliwiała wspinaczkę (nie sięgała kolanem), w grę wchodziło jedynie podwieszanie.

Ostatnio było to dla niej powodem rosnącej frustracji.

Dziś Jarlówna dłubała coś sobie koło schodków. Rzucałam okiem, kiedy ciągała w okolicy książkę o dinozaurach.

Kiedy rzuciłam okiem po raz kolejny:

Proszę zwrócić uwagę na pełen samozadowolenia wyraz pyszczka. (zdjęcia robił Przemko)
Podłożyła sobie książeczkę i wlazła po niej. A jaka była sobą zachwycona, tego opisać się nie da. Moja strateżka mała :D

Trzeci (jeszcze) po za zasięgiem stóp (uff).

Zejść też trzeba umieć. Tata myślał, że nie dam rady :D
Nastawiłam ocet jabłkowy i zamordowałam zakwas dodając cały do ciasta i zapomniawszy odłożyć część na rozmnożenie. Bez komentarza.
Pin It Now!

niedziela, 21 października 2012

O choroba! Oraz czerwony kapturek i baśń o orku

 Chorzyśmy. W sumie, to głównie Ora. W czwartek obudziłam się koło czwartej i poczułam, że mam obok siebie maleńki piecyk. Piecyk miał 38,5C. Zaopatrzony paracetamolem rano grzał już tylko na 36,8C, ale i tak podreptaliśmy do lekarza.
Nasza Pani Doktor orzekła, że to "nieżyt gardła". Bakteryjny raczej, ale bardzo łagodny i antybiotyków nie będziemy zapodawać (Mówiłam już, że mamy fajną doktorkę? Mamy.). Leczymy więc nebulizacją, witaminą c w postaci jedzeniowej i kropelkach, maścią majerankową, olejkiem świerkowym oraz tantum verde, ewentualnie paracetamolem, kiedy temperatura skacze powyżej 38.
Ja i Przemko załapaliśmy się na kaszel jedynie, i też leczymy się objawowo.

I powiedzcie mi, czy naprawdę u licha ciężkiego wszystkie lekarstwa dla dzieci muszą się składać głównie z cukru? Te obrzydlistwa  są tak słodkie, że pić się tego nie da. Ora pluje nimi koncertowo. I wcale się nie dziwię. Naprawdę dużego wysiłku wymaga nakłonienie Jej do współpracy. Tak samo było z wapnem w syropie. Paskudztwa!

Niestety przy gorączce spacery odpadają, więc nasze ambitne plany łikendowe (plac zabaw, działka, targi dzieciowe i warsztaty na nich) wzięły w łeb. Żal tym bardziej, kiedy się popatrzy na pogodę za oknem.

Dziecię poza temperaturą nie jest specjalnie cierpiące. Nieco może bardziej przylepne, ociupinkę pokasłuje, ale po za tym dokazuje jak pijany zając.

Za to ukończyłyśmy (ave Babcia Marysia!) projekt zimowo-rekonstrukcyjny:
Szczegóły tu.
 Wykończyłam też nowe filcowe paputy do chusty. Ale o nich potem.

Tatko zaś wykazał się twórczo układając baśń na dobranoc dla Córy. Oto ona (baśń):

Ekhm, ekhm...
"Był sobie ork, który był straszliiiiiiwym orkiem. Ale lubił gumowe żelki.
Koniec."

:D
Pin It Now!

piątek, 19 października 2012

Orocentrycznie i o pielęgnowaniu kobiecości

Wszystkie pory roku są twórcze, ale mam wrażenie, że jesień jednak bardziej niż inne :)
Szyję, kleję, przetwarzam, gotuję i piekę (właśnie w Naszym Domu obłędnie pachnie chleb na miodzie, świeżo wyjęty z pieca). Szyję ostatnio dla Młodej ciuszki na zimę. Przetwarzam dziką różę, śliwki i żurawinę. Gotuję dynię na milion sposobów. A kleję, piszę i drukuję akcesoria i dekoracja na Wielki Dzień, który nadchodzi :)

We wtorek przyjechała Gośka-z-Irlandii i robiła Orze zdjęcia (bardzo poważnie wyszło Dziewczątko)




Gocha przyjechała z synkiem Cianem, który in inglisz podżegał Dziecię do śmiałych czynów. Kiedy Ora pełzała po parapecie skakał obok, pokrzykując: "Jump baby, jump!"

Ogólnie był wobec Dziewczęcia dość szorstki (typowy facet zajęty swoimi sprawami), co jednak przyjmowane było z uprzejmym zdumieniem. W sytuacji skrajnej Jej Maleńkość władczym gestem wyciągała dłoń i z miną urażonej monarchini odsuwała delikwenta na bok (z mizernym skutkiem, jako że był dwa razy większy od niej, ale liczy się gest :D).

Misiatka prowadzi już całkiem rozsądne dialogi:
- Dobre jabłuszko?
- Niam, niam.

- Chodź, zmienimy pieluchę.
- Nije!

Potrafi podać przedmiot, o ile zrozumie o który chodzi :D (odkryte przez Babcię Iwonę).

Nadal szaleje za "Lokomotywą", ale zaczęła też sama "czytać" sobie inne książeczki. I nie ma znaczenia, że na co drugiej stronie wg. Niej jest "Miaaał".

Schodzi i wchodzi (na czworaka naturalnie) po dwóch schodkach (tylko tyle jest u nas w domu dostępne).

Stoi ok. minuty, całkiem pewnie, bez trzymanki.

Kiedy się czesałam bardzo chciała bawić się moją szczotką do włosów. Dałam Jej własną szczoteczkę, a Dziecko moje genialne zaczęło się nią smyrać po główce.

Kiedy się maluję (robię to max raz dziennie, przez jakieś pięć minut, serio!) - staje przy mnie i patrzy. Domaga się miziania pędzlem do pudru. Chce wąchać mój różany olejek. A jak raz dałam jej (nowy) pędzelek do cieni, to zaczęła nim głaskać oczka i policzki.

Nie ma co, znajdziemy wspólny język :D Byle się za bardzo nie rozkręcała w tę stronę.

Uwielbiamy jesień :)
Pin It Now!

środa, 17 października 2012

Było, nie minęło

Tydzień bliskości (zdjęcia kiepskie, bo nie chciałam maluchom fleszem w oka świecić):
Wykład o zaletach chustonoszenia - troje prowadzących ;) (ja akurat demonstruję jak się nosi zimą :D)

Warsztaty śpiewania kołysanek :)

Warsztaty tańca z dzieckiem w chuście. Najstarsze z najmłodszych uczestniczek odmówiły współpracy przy powolnym pląsaniu :D




Byłyśmy jeszcze na gimnastyce dla mamy i malucha, warsztatach z masażu Shantala, spotkaniu Klubu, poprowadziłyśmy z MamąHani spotkanie na temat BLW, a na koniec zostawiłam Ojca z Córą i wybyłam na babskie ploty przy kawie.

A Babywearing International, czyli główny organizator akcji opublikował u siebie na Fejsie nagranie z naszego flesza :D:D:D (wrzucałam już, ale co tam ;D)

Było intensywnie i cudownie, a duch RB unosił się w powietrzu ;) Pięknie było, no :) My chcemy jeszcze nie raaaaaz!
Pin It Now!

wtorek, 16 października 2012

Podejrzewam, że ktoś potajemnie wcina drożdże i o orzechu

P.S. doklejony na początku: Krwi! Potrzeba dla młodego faceta. A- lub 0- PILNE! Szczegóły TU

Nie nadążam za Nią z pisaniem. CODZIENNIE zaskakuje mnie czymś nowym.
  • Urosła. Sięga już do biurka, brzegu stołu, na wyższe półki (na niektórych próbuje się "podwieszać" za rączki), pokręteł w kuchence.
  • Mam wrażenie, że im więcej potrafi i może, tym bardziej frustruje Ją to, czego jeszcze nie daje rady zrobić.
  • Ostatnio na basenie sama zsunęła się z maty do mnie i do wody.
  • Ostatnie ciepłe dni wykorzystałyśmy do ostatniego promyczka. Między innymi byłyśmy z  Ćmą i jej córeczką  na kolejnej leśnej wyprawie. 
Podczas "śniadania na ściółce" Ora najpierw częstowała Klarę swoim jedzonkiem (Jedna z ulubionych zabaw ostatnio. Moja hojna, o szczerym serduszku Dziewczynka podzieli się chętnie każdą strawą. Z każdym. Z Mamą, Tatą, Wujkiem, Wujenką, Ciocią, Babcią, qasiCiocią, koleżanką. Czasem nawet wstępnie przeżuje. :D), potem zaś dała dyla z kocyka, żeby powędrować w stronę najbardziej piaszczystego miejsca na ścieżce.
Musiałyśmy bronić naszych wiktuałów przed żuczkiem, który nachalnie próbował się do nas przysiąść, potem odpierać ataki przemiłych starszych pań, które koniecznie chciały nas (z naciskiem na Młode) czymś poczęstować (ale wszystkie cosie miały cukier i sól w sobie), a w drodze powrotnej odkryłyśmy dom (z anteną satelitarną) w środku lasu.
  •  Jej apetyt jest niespożyty i niebanalny. Uwielbia masło. Zdejmie je z kanapki, zbierze ustami i zębami wprost z talerzyka, zliże z łyżeczki. Avokado jest pyyyycha. Chlebek i buła spadły z list przebojów, za to kukurydzę może w ilościach hurtowych. Jabłka i gruszki (po czasowej niechęci) wracają do łask. Pęczak, jaglanka, ryż - molto bene :D Szczypiorek mniam. Pietruszka ble (Starannie wybierana z każdej potrawy. Po Tatusiu to ma ;) ). Jajka lubimy. Do mięska się przekonujemy. Banana lubimy odkąd zobaczyłyśmy, że Tosia je.
Ostatnio Córka zjadała mi chrzan z kanapki. Brała łapką do buzi, krzywiła się, zaczynała płakać, po czym sięgała po więcej. A jak chciałam zabrać kanapkę, to głośno protestowała.
Zaczęła też maczać. Indyka w zupie (mlecznej i słodkiej) Taty. Bułkę z masłem w rumianku. Jabłko w wodzie. I potem to zjada. I wygląda na zadowoloną :D
  • Maleńka Cesarzowa robi się niesłychanie wręcz społecznie aktywna. Jakiś czas temu wpadłyśmy z wizytą do MamyHani. Dziewczyny nie tylko dogadały się w trymiga (Serio! Hania Orkę zawołała i Orka poszła. I na odwrót.) Nie tylko na spółę rozkruszyły i starannie rozprowadziły ciacho po jakichś 4m2 parkietu, ale wraz z kotem zaszyły się samotrzeć w sypialni, gdzie dokazywały jak dzikie zające. (Koty to osobna historia. Źdźbło cieszy się do nich rękoma, nogami, twarzą, głosem i pełzaniem. Koty po pierwszym zainteresowaniu rozsądnie zaczynają unikać kontaktu, co owego zainteresowania nie zmniejsza i skutkuje nieco powolną gonitwą :D). Młoda coraz intensywniej nawiązuje kontakty towarzyskie z ludźmi swoich rozmiarów. Dzieli się książeczkami i jedzeniem. Oraz częstuje :D. Gada. Smyra po różnych częściach ciała. Obserwowanie Jej w takich sytuacjach jest fascynujące. Niech się National Geographic schowa.
  •  Przemko przed chwilą chrapał, na co Ora zamruczała, odwróciła się do Niego, posmyrała Go łapką po buzi i jest cisza :D.
  • Jej miny, gesty, ruchy, ton głosu są coraz bardziej "dorosłe". To już nie jest maleńki dzidziuś, a Maleńka Panienka. Cudowne i rzewne.
  • Aktywnie bierze udział w rozbieraniu. Zwłaszcza bluzek. Pieluchę to już by najchętniej całkiem sama ściągała. Szkoda, że z ubieraniem jest dokładnie na odwrót. Najchętniej w ogóle by się nie ubierała.
  • Słownictwo ma coraz bogatsze, w związku z czym założyłam słownik :D
  • Nigdy nie podobała mi się idea kojca. Ora porusza się swobodnie po niemal całym mieszkaniu (zabezpieczone są kontakty, szafka z chemią i toaleta), staram się mieć Ją stale na oku. Kiedy rano idę pod prysznic - zabieram Dziewczę ze sobą i sadzam na ziemi, na przewijaku z kilkoma zabawkami.
 Od jakiegoś czasu, kiedy znudzi się Jej zabawa, podchodzi do brodzika. Najpierw wrzucała tam wywleczone z pojemnika reklamówki. Moczyła ręce w wodzie. Przez jakiś czas rozwiązaniem zapewniającym nieco spokoju było wręczenie Dziecku rolki papieru toaletowego. Darcie go i turlanie było świetną i zajmującą rozrywką. Także rzucanie strzępków tak, by porwał je powiew ciepłego powietrza z łazienkowej dmuchawy (genialną mam Progeniturę, nieprawdaż :D).
Dopóki nie wpadła na to, że strzępki, a nawet całą rolkę można wrzucić Mamie pod prysznic. Dzika radość.
Można też próbować wleźć do brodzika, albo złapać Matkę za kończynę. Mocząc się przy tym dokumentnie.  Koniec końców - ostatnio po moim prysznicu ubieramy się obie od nowa.             
  • Jakiś czas temu Moje Monstrualne Dziewczę odbyło (w towarzystwie starszej koleżanki Róży) swój debiut placowo-zabawowy. Wprawdzie z poszczególnych atrakcji korzysta na razie wyłącznie z moją pomocą, ale korzysta. Huśtawka została potraktowana z pewną nieufnością, ale i zadowoleniem. Konik na sprężynie wzbudził szczery zachwyt, a zjeżdżalnia to już był zupełny hicior dnia. Po drugiej wizycie Dzieć wyraźnie nie miał ochoty wracać do domu. Drżyj Matko!

  • Wśród zabaw ostatnio przodują wspinaczki, bujanie, taniec(cudnie macha pupką, ale tylko do melodii, które Jej się podobają), akuku, wszelakie namioty improwizowane, książeczki z obrazkami oraz naśladowanie. Dziś razem obierałyśmy brukselkę, Dziecko śpiewa ze mną, kiedy czytałam jej "Lokomotywę" Tuwima (Ora gusta! Wałkowana pięćset razy na dobę.) pokazywałam jak pojazd "sapie". Ostatnio nie muszę, bo Aurora robi to sama :D. Kiedy Przemko gwizdał na glinianym ptaszku-świstawce - próbowała naśladować melodię. Usiłuje powtarzać słowa. Próbuje wciągać na łapkę moje rękawiczki i pchać stopy w klapki Tatki. Bębni pałeczką w cymbałki (Że drugim końcem? Oj tam, oj tam!).
  • W końcu (za zgodą Przemka) podcięliśmy jej włoski. Chlip!
  • Cudownie się przytula. Gładzi mnie po ręku i po twarzy, kiedy karmię. Jest najświetlistszym Stworkiem na świecie.
I jeszcze o Przemku:
Co byście zrobili, gdybyście idąc ulicą zobaczyli swojego Męża stojącego na czubku drabiny (wysokość I piętra), przywiązanego do wielgachnego orzecha i piłującego (z piłą na wysokości jakichś 15cm nad swoją głową) gałąź, kończącą się ok 3m ponad nim?
Tak, mój Genialny Mąż z równie genialnym Wujem wycinali orzech rosnący pod domem mojej Prababci. A że rósł on w ogródku sąsiadki i nie chcieli niszczyć ogrodzenia oraz małych wisienek, to cięli po kawałku. Technikę pozostawię bez komentarza. Obaj drwale żyją. Orzech już nie.

(Moje Dziecko śmieje się przez sen, a za oknem słychać dzikie gęsi, którym chyba ktoś decybele podkręcił :D)


O Tygodniu Bliskości, Wielkim Dniu oraz o innych fajnych i niefajnych sprawach już wkrótce.
Wiewiórczątko? Orzeszniczka? Aurora Orzechalis? Orka w orzechach.







Pin It Now!

wtorek, 9 października 2012

O tarce, korzeniach, życzliwości, a także historii z geografią

Mam milion tematów do opisania i zero czasu. Tydzień Bliskości w toku, Wielki Dzień nadciąga.

Dlatego dziś będzie o przeszłości. Pisałam już kiedyś, że dzięki łaskawemu losowi dane było mi poznać nie tylko komplet moich babć i dziadków, ale nawet Pradziadka i Prababcię.

Razem z córkami, ze Lwowa, przez Syberię, zahaczając o Chiny (Prababcia), Irak, Monte Cassino i Anglię (Pradziadek) trafili do Szczecina. Cudem się odnaleźli.

Ich historie to temat na książkę. Długo już nosiliśmy się z zamiarem spisania, a najlepiej nagrania tych rodzinnych opowieści, ale ciągle się jakoś "nie składało".

Traf chciał, że ze znajomą Babć, także sybiraczką, nawiązał kontakt nowogardzki dziennikarz (Babcie najpierw przyjechały z Syberii do Nowogardu, dopiero potem trafiły do Szczecina). Pan Piotr Słomski pisał cykl artykułów i zbierał materiał do książki o sybirakach właśnie. Znajoma skierowała go do Babci i Prababci.

I tak Pewnego jesiennego popołudnia przez trzy godziny Babcie opowiadały. Ja i Mama podrzucałyśmy tematy, które znamy jako rodzinne anegdotki. Wiele z nich Babcie uważały za nieistotne (!!!).

Na moją usilną prośbę Pan Piotr przesłał mi całe nagranie. Artykuł (a właściwie trzy), który powstał na jego podstawie wiernie oddaje treść. Nie zachowuje jednak lwowskiego zaśpiewu Prababci i cudownego, miękkiego "el" Babci (którego całe lata bardzo się wstydziła). Nie oddaje emocji w głosie. Nie ma w nim historii o węgorzach, które Prababcia wzięła za węże. No i nie ma w nim "gadającej" w tle Aurory :).

To, co uderza w opowieściach kobiet, które przeszły drogami dla nas nie do wyobrażenia, to fakt, że o tym "piekle na ziemi" mówią nieomal pogodnie. Że podkreślają, że wszędzie, nawet w najmniej spodziewanych sytuacjach, udawało im się trafić na dobrych, życzliwych ludzi. Że życzliwość, z jaką same odnosiły się do innych, zawsze wracała do nich w dwójnasób. I że wyjściem z najgorszej nawet sytuacji nie jest usiąść z założonymi rękoma i złorzeczyć na los, a nie oglądając się na uprzedzenia i cudze opinie zakasać rękawy i na własne szczęście pracować.

Tarka z kradzionej blachy dziurawionej gwoździem. "Obchodziła" całe osiedle. Twarde buraki cukrowe można było na niej zetrzeć i przerobić na coś zdatnego do jedzenia.
Zdjęcie rodzinne Teresa i Stanisław Muzyka z córkami: starszą Marią i młodszą Kazimierą. Nowostrojka, Syberia.
Pradziadek z kolegą z wojska. Na odwrocie zachowane fragmenty korespondencji: "(...)Kochanej
(...) i dzieci
(...)łam swoją podobiznę
(...)by jej serce takim
tempem biło
dla mnie jak
moje bije dla
niej
Stanisław"
Na odwrocie:
"1 Muzyka Stanisław
2 Mostowy
3 Kuczyr
4 Liwaniowski
Irak
30 VIII
1942 Pachlawa Port"
 
Świadectwo - oceny z wiedzy i zachowania I a szkoły nr I Zachchawodzkiej, pow. Kurowski, Karamalskiego rejonu, Aumaatinskiego "województwa"- Muzyka Maria za 1942/1943 (same "otliczne", czyli bardzo dobre, tylko jedna "charoszo" - dobra z "pienia" - śpiewu, kiedy Marysia była zachrypnięta).
Zaświadczenie o repatriacji.
  Artykuły ukazały się w Dzienniku Nowogardzkim







Bo człowiekowi potrzebne są korzenie i skrzydła :)
Pin It Now!