Skurcze od pierwszej. Co pół godziny - 20 min - 15 - 20 - 30. Oddycham, jak mnie uczono. Jeszcze nie boli. Przemek wrócił z pracy. Śmiejemy się, że dojdzie do 10min, pojedziemy do szpitala i się uspokoi. Pakujemy wszystko co potrzebne.
23.00 Skurcze co 10 - 15 - 20min. Dochodzimy do wniosku, że jednak się rozejdzie po kościach i idę pod prysznic.
Do północy skurcze regularnie co 10min. Sms'y do mam. No to jedziemy.
Światła samochodu robią tunel w nocy i w lesie. Dziki na poboczu. Śmiejemy się (jeszcze mogę się śmiać w skurczu).
- Czy dla Ciebie to teraz jest bardziej realne?
- Ani trochę.
- To tak jak dla mnie.
Koło pierwszej jesteśmy w szpitalu. Już boli, ale znośnie. Formalności, papiery. Badanie.
- Ależ Pani jest stworzona do rodzenia! Rozwarcie na 6. Nie, na 7! Przy takiej akcji skurczowej! Nic tylko rodzić.
- Mam plan porodu.
- To już na porodówce.
- Czy jest na dyżurze jakaś położna odbierająca porody w wodzie?
- Jest.
USG
- Dziecko tak się ułożyło, że trudno ocenić, ale to może być nawet 4 500. Główka na razie wysoko.
Konsultacja z drugim lekarzem.
- Nic nie widać, ale duże dziecko. Poród w wodzie wykluczony.
Mama jedzie.
Porodówka
Papiery, formalności.
- Mam plan porodu zatwierdzony przez prowadzącego.
- Ja Pani nie będę przeszkadzała rodzić wg. planu, a Pani niech mi nie każe tego czytać.
Przemek jest przy mnie. Boli bardzo. Ale wciąż do zniesienia. Nie myśleć, oddychać. Chodzę i oddycham.
KTG - muszę leżeć. Muszę się wspiąć na łóżko nie robione z myślą o długości moich nóg. Jak leżę boli jak cholera. Oddychać, nie myśleć. Badanie. Główka wciąż wysoko.
Za ścianą rodzi inna kobieta. Co jakiś czas wydaje lekki okrzyk.
- Ciekawe, czy ja też tak będę?
Śmiejemy się (między skurczami).
Mama dojeżdża.
Nakłucie pęcherza, żeby przyspieszyć schodzenie główki.
Pytają nas, czy zgodzimy się oddać krew pępowinową do banku (takiej wspólnej puli). Zgadzamy się. Boli mocno. Idę pod prysznic. Przemek sprawdza co chwilkę, czy wszystko ok.
Wychodzę, bo kręci mi się w głowie. Klękam na sako, opierając się o łóżko. Przemek masuje mi plecy. Pomaga, dopóki skurcz się nie nasili.
Chodzę. Klękam. Pod prysznic. Wyjść. Nie dam rady.
- Przemeeek!
Wychodzę. Leżę. Chodzę.
- Chce Pani środek przeciwbólowy?
- Nie.
- Potem może nie zadziałać.
- Nie.
Boli. Wdech. Dla Niej. Do brzucha. Dla mnie. Głęboko,
Wydech. Wściekły, syczący. Przeciw wszechświatowi, który boli. Nie myśl, oddychaj. Przemek jest.
Klik, wyłącza mi się świadomość.
Klik, włączam się. Nadchodzi. Nie myśl, oddychaj. Wdech. Dla Niej. Wydech. Z jękiem. Klik...
Klik. Idzie. Oddychaj. Lekarka coś do mnie mówi. Nie słucham, oddycham. Boli. Krzyczę na nią. Przemek jest. Klik...
Klik.
- Która godzina?
- Szósta.
- Która???
- To ostatni moment, żeby środek przeciwbólowy zadziałał. Podać?
- ... Przemek?
- Nie wiem, Kochanie.
- Podać?
- Tak.
Podają. Działa przez kwadrans. Znowu boli.
- Główka wciąż wysoko. Tniemy?
- Mnie Pani pyta???!
Zaczynają się skurcze parte. Wołają szefa czegośtam (dyżuru? oddziału? nie pamiętam). Badanie.
- Proszę przeć.
Prę.
- Proszę Pani, główka w ogóle się nie opuszcza. Możemy jeszcze próbować, ale wątpię, żeby coś z tego było.
Boli. Wdech. Dla Niej, dla Niej, głęboko, resztką sił. Wydech. Z krzykiem. Przemek jest.
- Czy zgadza się Pani na cesarskie cięcie?
- Możecie mnie zabić. Zgadzam się.
Wleźć na cholernie wysokie łóżko. Boliiiiiiiiiiiiiii. Skurcz. Ktoś coś do mnie mówi. Anestezjolożka. O współpracy.
- Poczekamy aż minie skurcz.
(Boże, pierwsza inteligentna.)
- (pielęgniarka) Proszę docisnąć kolana i brodę do brzucha.
- (Widzisz kretynko ten brzuch!?)
- (anastezjolożka) To nie jest dla Pani dobra pozycja - proszę pomóc.
Dociskają mnie "ręcznie". Znieczulenie. Ulga. Mogę myśleć. Zasłaniają mi pole parawanikiem. Widzę Przemka w fartuchu, za szybą. Jest.
Nic nie czuję. Ani bólu, ani ruchu. Słyszę płacz. Pokazują mi Ją. Wielkie ciemne ślepka. Błękitnawa skóra. Przytulają do twarzy. Za krótko. Mieli mi ją położyć na brzuchu! Zabierają! Nie widzę Jej. Nie mam siły, nie umiem znaleźć słów, żeby zaprotestować. Słyszę jak krzyczy.
- Oddajcie mi Ją!!!
Neonatolożka jest oburzona moją bezczelnością.
Bełkoczę coś o kontakcie skóra do skóry. Mam wrażenie, że nikt mnie nie słyszy.
Widzę Przemka ze zdjętą maseczką, jak Ją przytula do twarzy. Obraz mi się rozmazuje. Mam mokre policzki.
Widzę Go jak chodzi w tę i z powrotem, przytulając Małą. Co jakiś czas znika za załomem ściany. Są... Znikają! Są... Są... Znikają. Są...
C.D.N...
Pin It Now!
wzruszyłam się...
OdpowiedzUsuńlat temu naście przeżywałam podobnie swój poród - z takim samym zakończeniem, ale bez elementu wspierającego w postaci męża. To nie były czasy gdy panowie bywali na porodówkach.A szkoda.
Przemka specjalnie pozdrawiam :)
Dzielna dziewczyna i jedna i druga :) , no i tata też.
OdpowiedzUsuńTwoje wspomnienia przypominają mi mój pierwszy poród, drugi mimo że kolejne CC - no stress
OdpowiedzUsuńCudownie, że Przemek mógł widzieć wyjście na świat Córy...
OdpowiedzUsuńGratulujemy jeszcze raz:D
Ps. też miałam problem z wejściem na łóżko, ale po cesarce jeszcze większym problemem było zejście z niego:)
Trzyma w napięciu... :)
OdpowiedzUsuńNo i się poryczałam. Nie było jak zaplanowałaś ale w sumie finał szczęśliwy :)
OdpowiedzUsuńJa też się wzruszyłam. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńPięknie i ja świeczki w oczach miałam czytałam. :)
OdpowiedzUsuńI podziwiam nikłość bólu do 6-7cm... Ja do 3cm musiałam się męczyć w bólach 8h!
U mnie też świeczki, tym bardziej, że też się starałam jak cholera, a proste wysokie stanie główki nie pozwoliło mi urodzić Elki, choć parłam i parłam ..., też mi ją zabrali (tyle się mówi o kontakcie skóra do skóry, a rzeczywistość wygląda jak wygląda ... Elka złapała mnie za palec i musieli ją siłą ode mnie odciągać ... ehh wzruszyłam się i znowu fala wspomnień :))
OdpowiedzUsuńPoruszający opis...
OdpowiedzUsuńDzięki :) :*
OdpowiedzUsuń