piątek, 5 października 2012

Szczeciński towar, czyli o kreacji i wzajemności oddziaływań.

Jakiś czas temu (jeszcze wiosną :) ) na spotkanie Klubu Kangura przyszedł Chłopak. Tak wtedy pomyślałam, bo młodziutki na oko i taki, wydawało się, onieśmielony. Sam przyszedł, bo żona w ciąży zaawansowanej i niezdrowa (szacun moi mili, szacun, nie każdy wejdzie bez żoninego wsparcia na sabat samych bab, bo Przemko akurat w pracy był, do tego jak mawiał klasyk, mieć trzeba la grande kojones). Uczył się motać szybko i chętnie, i dotąd u nas bywa (obecnie już z obydwiema swoimi kobietami :D).

Jakiś czas później zgłosiliśmy się z Przemkiem na warsztaty ceramiczne, konkretnie białej ceramiki szczecińskiej, organizowane w Trzykropce (po sąsiedzku ;) ) przez Glino-Kolektyw.

Ku naszemu przyjemnemu zaskoczeniu jednym z współprowadzących owe warsztaty był właśnie Grześ. Jednak tu, w innej (odwrotnej) sytuacji sprawił na mnie zupełnie inne wrażenie. Wydał się starszy (sic!), bardzo świadomy siebie, swoich słów i ruchów. Nie chłopiec, a mężczyzna.

Fascynujące jest to, jak zmienia się nasze postrzeganie i nasz sposób funkcjonowania w zależności od okoliczności.

Wspaniale jest móc dzielić się pasją. Dawać i czerpać. Uczyć się i uczyć kogoś. Uwielbiam takie wolty i to jak odświeżają i uelastyczniają umysł.

Same warsztaty naprawdę cudowne. Świetni prowadzący, wspaniała, twórcza atmosfera. Wprawdzie mieliśmy mniej czasu niż inni uczestnicy, bo najczęściej pracowaliśmy na zmianę (jedno z gliną, drugie z Orą :) ), ale daliśmy radę.

Zainteresowani tematem byliśmy i od strony "szczecińskości" projektu i od strony rekonstrukcji.

Lepiliśmy "z ręki" i (pod kierunkiem Grzegorza) toczyliśmy na kole (naturalnie rzuciliśmy się na "kopane", w  pogardzie mając elektryki). Centrowanie to masakra jest. Nigdy nie przypuszczałam, patrząc na dłonie garncarza, które zdają się tak miękko kłaść na glinie, tak nieznacznie poruszać, że kształtowanie tego "błota" wymaga użycia takiej siły.

W glinie jest coś mistycznie pierwotnego. Nie bez powodu chyba pojawia się w tak wielu mitach o stworzeniu człowieka. I nie da się podchodzić do niej bez uczucia.

O ile Przemko brylował w toczeniu, o tyle ja wyżyłam się w malowaniu (z mojego toczenia miałam kupę zabawy i... niewiele więcej ;) ) :D. Na trzecich i ostatnich zajęciach szkliwiliśmy gotowe wyroby (znów P.).

Efekty najpierw zostaną wystawione na wystawie, a dopiero później wrócą do nas :)

Ora, podczas pierwszego spotkania raczej niechętna współpracy i podsypiająca, na drugim namiętnie próbowała pożreć jak największą ilość gliny, wbijała w nią paluszki rąk i nóg oraz bawiła się garotką, na trzecim zaś nawijała jak najęta, zaczepiała ludzi, wspinała się na pudła z tajemniczymi proszkami, kradła ołówki, częstowała się ciachami, wyskakiwała na ludzi spod stołu, domagała się ceramicznych jajek oraz czworakowała po całej pracowni jak mały, nakręcany samochodzik.

Było bosssko. Dziękujemy. 



Dłonie z lewej - Grześ, na wprost -  Przemko :)


Bo my Laktywne jesteśmy (nawet, jeśli Mama wygląda jak na ostrym kacu) :D
CiotKaszydło też lepiła, ale w grupie "młodzieżowej".

Zdjęcia z albumów Glino-Kolektywu TU
Pin It Now!

4 komentarze:

  1. Fantastycznie spędzacie razem czas :D aż Wam zazdroszczę :P , mój Mężul to się nigdzie nie da wyciągnąć i trochę nad tym ubolewam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka to chusta? Cudny kolor!
    Zazdroszczę babrania w glinie :)

    OdpowiedzUsuń