piątek, 18 października 2013

Horror kosmiczny

Wyobraź sobie taką sytuację.
Jesteś na obcej planecie. Sam.
Obcej w każdym szczególe. Nie rozpoznajesz nic. Obce, nieznane (i niepokojące) są dźwięki. Obce jest powietrze, którym oddychasz. W ogóle substancja, która Cię otacza nie przypomina nic, czego kiedykolwiek doświadczyłeś. Obcy jest dotyk podłoża. Obce i dziwne są zapachy. Widzisz niewiele, a to co widzisz nie przypomina niczego znajomego.

Na domiar złego nie możesz się poruszać. Coś dziwnego porobiło się z kończynami i albo nie słuchają Cię w ogóle, albo wykonują jakieś niezborne ruchy. Podrapanie się po nosie jest niemożliwością, o przemieszczaniu nie jesteś w ogóle w stanie pomyśleć.

Zasadniczo, to nie wiesz, gdzie jesteś, kto (lub CO) zamieszkuje to dziwne miejsce.

Jesteś zupełnie SAM, bezradny, w niewyobrażalnie obcej, pustej i ogromnej przestrzeni.

Strasznie? Wystarczająco, żeby krzyczeć?
No to dalej.

Wyobraź sobie, że na domiar wszystkiego zaczyna Cię swędzieć łopatka. Banał?
A swędziało Cię kiedyś pod gipsem, albo w tym miejscu na plecach, do którego nie można dosięgnąć?
Swędzi Cię. Swędzi straszliwie. Swędzi, swędzi, swędzi! SWĘDZI!!!!

Można wrzasnąć z wściekłości?

Jeszcze?
No to powiedzmy, że zaczynasz być głodny. Najpierw odrobinę. Potem coraz bardziej. I bardziej. W końcu czujesz, że już nie dasz rady, że jak zaraz nie zapełnisz żołądka choćby garścią piachu, to oszalejesz. Umrzesz! Już umierasz.

Albo jest Ci zimno.

Albo Cię boli.

Albo po prostu boisz się w tej ogromnej samotności.

Więc krzyczysz. Płaczesz. Nawołujesz. Szlochasz. Drzesz się. Wyjesz wniebogłosy, do ochrypnięcia, w ostatecznej rozpaczy, błagając wszechświat, żeby się zlitował nad Tobą...

Ale w końcu tracisz nadzieję.  I siły. Już wiesz, że nikt nie odpowie na Twój krzyk. Że to tylko uszczupla Twoje (i tak wątłe) siły.
Kulisz się w kłębek i tylko próbujesz już nie czuć. Nie czuć nic...

Nie, nie zaczęłam tworzyć scenariuszy filmów grozy.
Ten opis to to, co czuje noworodek lub niemowlę pozostawione by się "wypłakało". By "nie uczyło się manipulować rodzicem". By "ćwiczyło płuca", "nauczyło się samo zasypiać i uspokajać". Czy z innego, równie bzdurnego powodu.

Ku podniesieniu emocji dodam jeszcze, że o ile Ty jesteś w stanie pomyśleć, że to, że teraz jesteś sam nie musi oznaczać, ze za jakiś czas ktoś się nie pojawi, o tyle dziecko takiej możliwości nie ma.
Noworodki żyją w tzw. "wiecznym teraz", nie wiedzą, że kiedyś było jedno, teraz jest drugie, a zaraz może być trzecie. Jeśli teraz jestem sam, to znaczy że zawsze byłem sam i zawsze będę sam. Jak dla mnie - piekło w czystej postaci.

A teraz zmieńmy scenariusz. Wyobraź sobie, że w tej pustce pojawia się znajoma (choć mocno rozmazana) twarz. Znajomy zapach. Dźwięk, z którym dotąd żyłeś. Głos, który znasz lepiej niż własny. Otacza Cię ciepły, miękki dotyk. Masz uczucie, że nie jesteś już sam. Że ktoś odpowiedział na Twoje wołanie. I nawet jeśli nie od razu wie, jakiej pomocy potrzebujesz, to przerażenie jest już mniejsze, nieprawdaż?

Warto wiedzieć, że ciałko dziecka pozostawionego by płakało w samotności dosłownie zalewa fala kortyzolu (hormonu stresu). To tsunami, które niszczy połączenia nerwowe w mózgu.

Dzieci, narażone na stale podniesiony poziom kortyzolu we krwi, mogą odczuwać konsekwencje tego stanu przez resztę życia. Pomijając oczywiste problemy psychiczne (większa podatność na stres, nieumiejętność radzenia sobie z nim, wylęknienie lub agresja) są bardziej zagrożone m.in. cukrzycą i chorobami serca. Z resztą zerknijcie w sieć, choćby tu.


Pozostawienie płaczu dziecka - który jest jego jedyną dostępną formą komunikacji - bez odpowiedzi to jeden z potworniejszych sposobów znęcania i dręczenia, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić.

Fakty, o których napisałam nie są nowe. Nie są specjalnie ukryte przed opinią publiczną.
Tym bardziej szokuje mnie fakt, że jeszcze ktokolwiek zaleca pseudo-metody typu "crying out". Żesz kurna, ludzie, toż to karalne być powinno!

A wspominałam już, że obraz mózgu dziecka "wypłakiwanego" w samotności i dziecka, które odczuwa ból są identyczne? Nie? No to mówię.

Aha, u tego samego dziecka, płaczącego w ramionach opiekuna poziom kortyzolu spada, nawet jeśli płacz trwa.
Wypłakiwanie?
Wypłacz SIĘ SAM!
Pin It Now!

18 komentarzy:

  1. Jezuuu aż mnie ciary przeszły. Świetny tekst! Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiewiórko, podpisuje się wszystkimi kończynami. Brak wyobraźni rodziców/opiekunów, suche, zimne podejście do żywej, oddychającej i tak emocjonalnej istotki - to barbarzyństwo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisałam kiedyś naprawdę bardzo podobną notkę. Nie dokończyłam jej nigdy, bo strasznie dużo emocjonalnie mnie kosztowała. Ale Twoja jest fajniejsza... celniejsza.

    Cały czas kombinuję jak to zrobić, żeby te proste prawdy docierały do wszystkich, absolutnie wszystkich rodziców. Bo wydaje mi się, że kiedy już się to wie, to nie można pozostać obojętnym. Że ta świadomość dużo zmienia, że parę strasznie smutnych rzeczy mogłoby się dzięki temu nie wydarzyć. Że tam, gdzie nie ma tej świadomości zostaje przestrzeń do wypełnienia przez mity, wyobrażenia typu: dziecko chce mną manipulować, chce coś wymusić; i różne takie brzydkie teorie, które wyzwalają brzydkie zachowania.
    Najprostszym sposobem, który przychodzi mi do głowy byłoby rozwiązanie systemowe, trochę wymuszające nabycie takiej elementarnej wiedzy - żeby każdy kto chce skorzystać ze świadczeń typu becikowe musiał uczestniczyć w krótkim szkoleniu, na którym dowiadywałby się m.in. tego, o czym napisałaś, jak również tego jak ważne jest by mówić o uczuciach, jak ważne by pozwolić okazywać emocje - różne; że małe dziecko nie manipuluje, nie wymusza, że przychodzi do nas z wielką miłością i zaufaniem, że jesteśmy na początku całym jego światem. Myślisz, że ktoś po odkryciu takich prostych rzeczy mógłby jeszcze skrzywdzić swoje dziecko? Bo ja wierzę, że nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wierzę głęboko, że mając świadomość jak "wygląda' to od strony dziecka - nikt by się na takie działanie (czy raczej zaniechanie) nie decydował. A co do szkolenia - uważam, że to powinno być w programie szkoły podstawowej. :)

      Usuń
  4. Zgadzam się z tym wszystkim w 100%, nie wyobrażam sobie nie zareagować na płacz dziecka

    OdpowiedzUsuń
  5. Również podpisuję się rękami i nogami i całym ciałem i duchem. Bardzo obrazowo to napisałaś i może trafi do niektórych pozbawionych wyobraźni, bezmyślnych rodziców. Czy będę mogła podlinkować ten tekst w którejś notce?

    OdpowiedzUsuń
  6. Babcia mi powiedziała ostatnio, że moja matka od urodzenia do około 2 roku życia zostawiała mnie do wypłakania się. A gdy babcia chciała mnie brać na ręce to moja matka zabraniała jej, mówiąc że powinnam się usamodzielniać.
    Ciekawe czy to od tego moczyłam się aż do 14 roku życia....

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jeszcze spotkałam się ze stwierdzeniem, że zdrowe dziecko płacze ok 2 godzin dziennie.

    Nasz Młodszy ma pół roku i przeraźliwie wrzeszczy przed snem. Zawsze reagujemy- obydwoje.
    Ze Starszym mam większy problem.. ma 24 miesiące i czasem jak coś chce to wyje- dosłownie. Wtedy ja go przytulam i się uspokaja.. i tu jest pies pogrzebany. Mąż twierdzi, że się nad nim rozczulam, bo jest on jest już duży.. (Cholernie dorosły w końcu ma skończone 2 lata :/)
    W moim otoczeniu jest większość takich osób.. I jak im wszystkim wytłumaczyć, że na każdy płacz trzeba reagować? Strzela mnie, gdy słyszę, że rozczulam się nad Starszym a Młodszego to sama nauczyłam noszenia na rękach.. Zgrozo..

    OdpowiedzUsuń
  8. mimo, że popieram Ciebie to mój kuzyn został tak wychowany - żyje i ma się dobrze, więc może w tym szaleństwie jest metoda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Metoda w okrucieństwie? Może jakaś jest, ale ja kompletnie nie jestem zainteresowana jej stosowaniem.

      Usuń
    2. Po za tym - cukrzyca, choroby serca nie pojawiają się od razu. Obniżony iloraz inteligencji (nie mówię o upośledzeniu jakimkolwiek, a o nie zrealizowaniu własnego, genetycznego potencjału) też jest ciężki do stwierdzenia. A "ma się dobrze" to pojęcie względne.

      Usuń
    3. Otóż to! :)
      "Żyje i ma się dobrze" - pytanie jak by się miał gdyby miał okazję dorastać w duchu RB... obstawiam, że lepiej ;) Pewnie są i takie maluchy, którym CIO krzywdy nie zrobi, ale... czy ktoś jest odważny by ryzykować Dobrem Swoim Największym?

      Usuń
  9. Bardzo dobrze napisane! Pozwoliłam sobie podlinkować.

    OdpowiedzUsuń
  10. Najpierw trafiłam do Płaczoliny, a teraz tu.
    Genialny tekst i też pozwoliłam sobie podlinkować:)

    zwłaszcza w obliczu właśnie przeżywanych Świąt z Rodziną i różnorakich opinii nt. jak to mam ciężko bo manipuluje mną półroczna Córka...
    ech. Na szczęście już od dawna wiem, że to nie jest manipulacja.

    Ale tekst boski i chyba jutro przeczytam go na głos. Co poniektórym:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mocne! To bardzo dobrze. Kocham usypiac moje dziecko. Do niedawna przy piersi, teraz w swych ramionach. Kochamy to obie i w zyciu nie wpadlabym na to, aby nazwac to zniewoleniem.
    Takie metody "wychowawcze", "nie dawanie sie terroryzowac dziecku", "nie nos bo przyzwyczaisz" i wiele podobnych bzdur wymyslaja chyba Ci co albo dzieci nie maja albo ich nie kochaja..
    Dziekuje za ten post!

    OdpowiedzUsuń