środa, 8 maja 2013

Wiosenne rozkosze

Deszcz spadł. Taki ciepły. Na taką nagrzaną, gorącą ziemię. A zaraz potem przyszedł wieczór. Wszystko zaczęło dyszeć wonnościami. I słowiki zaczęły się kochać w zaroślach. I tak jest, że... Upajająco :)

A na dodatek wcześniej spotkałam się z bardzo fajnymi rodzicami (obecnymi i takimi "już za chwilę") na spotkaniu prawobrzeżnego Klubu Kangura. Zaczęliśmy rozmowę (najpierw było motanie) od wyprawki (okazało się, że niezmiernie wprost uświadomieni w temacie), a skończyło na dyskusji o porodówkach i porodach domowych :D. Lubię takie spotkania :)
Ora była nieco "nie w sosie": stwierdziła, w połowie mniej więcej, że Ona chce "Pa, pa" i to teraz, natychmiast. Następnie zobaczywszy koleżankę z kanapką zażądała "lebka" (a zjadła przed wyjściem z domu wieeeelkie II śniadanie i nie byłam przygotowana). Potem przytuliła się do nogi dziewczyny, która akurat motała się w naszą chustę, i zaordynowała mleko (nie wiem, kto był bardziej zdziwiony). W końcu (po niewielkiej awanturce, kiedy nie chciałam z Nią ganiać po schodach) zasnęła na piersi (mojej).

Żeby zrekompensować Jej straty moralne, w drodze powrotnej poszłyśmy na plac zabaw ze zjeżdżalnią (wedle życzenia), gdzie Dzidzioła nawiązywała intensywnie nowe znajomości (Amelia, l.4 - dziewczynka zawiadująca zabawą i Dawid, l. ok 2 - bardzo kontaktowy, młody człowiek) oraz ganiała mnie na trasie zjeżdżalnia (podsadzanie i łapanie) - piaskownica (udostępnianie kończyn dolnych, celem zagrzebania ich w piasku) - huśtawki (bujanie przez 5s). I tak milion razy. Niech się siłka schowa ;)

A w niedzielę byliśmy w Podgrodziu u Ciotki Anki. Dzięcielina przyzwyczajona do innej Ciotki wołała na tę (nie całkiem)nową "Asia"  dopiero napominana przeze mnie poprawiała się na "Ania". Weszła w komitywę z małym, jamnikokształtnym, acz bardziej kudłatym psem (psicą) Ani, o (z niewiadomych przyczyn nadanym mu przez specyficznej fantazji właścicielkę) imieniu Mucha (które to słówko Ora znała wcześniej, a tego dnia opanowała do perfekcji (myślałam, że będzie miała trudność ze zrozumieniem, że pies robi za owada, ale nie :D). Buszowała po ogródku, tańczyła z Ciotką i kazała jej bębnić na drzwiach, ganiała na boso i bez pieluchy, ostrożnie podchodziła do (PIĘCIU) kotów (A jednego karmiła, zrzucając mu ze stołu rybę i ryż, którego - jak przekonywali Tatko i Ciotka - koty raczej nie zjedzą. No cóż, może to nie był kot ;) ). Podglądała romansujące jaskółki. I zrobiła sobie zjeżdżalnię z ławko-pieńka. Tak, moja Córka kocha zjeżdżalnie.
Zgarnęła też w podarku nadmuchiwanego Osioła do hopsania i GENIALNĄ planszę do edukacji matematycznej. Osła wyprzytulała i wycałowała namiętnie. O zabawę z planszą dopomina się tak często, że chowam ją w obawie, że się całkiem zużyje, zanim Młoda cośkolwiek z niej załapie matematycznego ;)

A tu trochę kadrów z minionego tygodnia:
Nakrywam do stołu.
Wiking - pogromca zarośli :D
Wiecie, że jakieś bakterie glebowe powodują w naszym organizmie zwiększenie produkcji endorfin? Dlatego m. in. działkowicze są mniej zagrożeni depresją. Wychodzi na to, że nie tylko dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe ;)
Tatowa karuzela naręczna
Z drogi śledzie - Ora jedzie! (w obiektywie CiotKaszydła)
No przecie trąbię!

Takie "kamulce" nam na Błoniach (i w paru innych miejscach) postawiły władze. Można by dyskutować, czy to najlepiej wydane pieniądze, niemniej dzieci są zachwycone. Zwłaszcza, że śliskie i puste w środku obiekty doskonale nadają się tak na zjeżdżalnię (tak, to patent mojego dziecka, skwapliwie podchwycony przez pozostałych użytkowników instalacji ;) ), jak i na bęben :D
Wziuuuu!
A to autentyk znaleziony na przystanku tramwajowym na Basenie Górniczym :D
Pin It Now!

3 komentarze: