niedziela, 13 stycznia 2013

Notka z dwoma sercami w ogonie

Po pierwsze: znów wpadłam w rytm spotkań Grupy Wsparcia Mam Karmiących i Klubu Kangura. Dziś byliśmy we trójkę. Tłok, jak na Marszałkowskiej. Motaliśmy, demonstrowaliśmy, pokazywaliśmy, radziliśmy i opowiadaliśmy - chusty, o chustach, w chustach i z chustami - przez większą część spotkania. Na koniec "stara gwardia" została na ploty.

Po drugie: znów jest u nas zima. Rano z Przemkiem rzucaliśmy się śnieżkami (pod czujnym okiem Córki). Widzieliście już to?
Tak, to u nas :D

Cudnie jest, naprawdę.

Po trzecie: wpadliśmy w wir rekonstrukcyjny. Prace nad namiotem trwają, Igul wydłubał mi z drewna widełki (lucet), i teraz dziergam sobie sznurki na trzy sposoby, a jak mi wydłubie ciężarki, to i na cztery, obszywać się trzeba dalej i ozdabiać, sprzęt kompletować, mam masę nowych pomysłów i zero na nie czasu, że o kasie nie wspomnę.

A jakby tego wszystkiego było mało (po czwarte) - w połowie lutego czeka nas przeprowadzka. Z przyczyn obiektywnych, od nas niezależnych. Dowiedzieliśmy się przed świętami, z zaskoczenia i wbrew naszym planom. W sumie lepiej, że przed tym, jak ruszyliśmy z drugim etapem remontu, ale i tak przeorało nam to całkowicie jakoś-tam-już-zaplanowaną przyszłość.

Wracamy poniekąd na stare śmiecie - do mieszkania w którym mieszkaliśmy przed ślubem. Z o połowę mniejszym metrażem, dwa razy wyższym standardem, mikro ogródkiem i o dwie długie przesiadki komunikacją miejską od centrum. Z wanną, bez piekarnika.
Echhh...

Za to rzut beretem od nas płynie sobie całkiem miła rzeczka. Nawet plażę ma :D

Nie mniej wizja przeprowadzki, zwłaszcza z Tygryską, przeraża mnie dużo bardziej niż nieco.

Pakowanie już zaczęliśmy, pozostaje jeszcze kwestia co musimy zostawić, albo gdzieś zutylizować, bo do "starego-nowego" mieszkania zwyczajnie się nie zmieści.

Za to Ora komunikuje się kiwaniem. Znaczy kiwa potakująco głową. I tak się szczerzy przy tym, że nie można mieć wątpliwości, o co Jej chodzi.

Wczoraj weszłyśmy do sklepu. Kiedy przechodziłyśmy przez dział z pieczywem, Dzibdziołka zaczęła pokrzykiwać "Buli, buli, buli". Odpowiedziałam Jej "buli-buli" i szłam dalej, zagarniając po drodze bochenek chleba. Jednak kiedy opuszczałyśmy już chlebowe regały - okrzyki Małoletniej przybrały znacząco na sile, nabrały tonu głębokiej rozpaczy, a Jej wygibasy zyskały kierunek do-koszykowy.
- Buły? Że bułkę chcesz? Chlebek??
Energiczne kiwnięcie głową prawie-urywające-kark połączone z uśmiechem od-ucha-do-ucha-kot-z-Cheshire-się-chowa upewniły mnie w przekonaniu, że moje podejrzenia są słuszne. Kolejne dziesięć minut spędziłam więc stojąc w kolejce w dziale mięsnym i przez ramię dokarmiając Córkę kawałkami odrywanymi sukcesywnie z bochenka...
Taaaaaaaaaa...

Podczas dalszej części zakupów nabyłam też sobie silikonową foremkę do chleba. Przypadkiem jest ona w kolorze składanej wanienki mojego Dziewczęcia, którego to sprzętu zwykła Ona używać w charakterze lądowego czółna. Cóż zrobiła moja słodka Ptaszka przy wyjmowaniu zakupów w domu? Capnęła foremkę, obejrzała, pomyślała... I do niej wlazła. Dodam, że była to standardowa foremka, na standardowe bochenki, nie zaś do pieczenia czternastomiesięcznych pannic.
Pannica i foremka o dziwo mają się dobrze.

A dziś na fawor nakarmienia mlekiem (mojej produkcji), zasłużyli w oczach Jej Szczodrości: pluszowy lew z Klubu Kangura, oraz... CiotKaszydło. Ciotka Aurory przyjechała dziergać ze mną sznurki. Ora świetnie się z nią bawiła i w pewnym momencie zakomunikowała mi mową cmoktająco-miganą, że mam Ciotce dać mleka. Obiekt tak wielkiej łaski dostał ataku śmiechu, a mi z najwyższym trudem udało się odwieść Córkę od tego pomysłu.

A już jutro najgorętszy dzień w roku. Gracie?
Stąd
Brałam udział w kilku finałach jako wolontariuszka (w tym też planowaliśmy, ale w końcu nie wypaliło), a że warto - już się przekonałam, bo to właśnie na "sprzęcie z serduszkiem" Aurora po urodzeniu miała badany słuch.

P.S. Byłabym zapomniała! Byliśmy na kolejnej kontroli u Kardiologa. Niedźwiadka, jak zobaczyła Panią Dohtor, ryknęła wielkim głosem (Nie dziwię się. Kobita patrzy na Was jakbyście zamordowali jej chomika, mówi tonem i głosem sierżanta sztabowego, i od razu rzuciła się do Młodej z zimnym stetoskopem. Sama bym ryknęła.), wobec czego rzeczona uznała, że nie ma sensu robić USG serducha na siłę (no to Ci dopiero niespodzianka :D), i poprzestawszy na osłuchaniu pompki stetoskopem orzekła, że:
a) jak przy takim wrzeszczeniu nie słychać szmerów w sercu to ich na milion procent nie ma,
b) Dziecko jest zdrowe jak rydz i tak należy je traktować (tzn. jak zdrowe dziecko, nie jak grzyba ;) ),
c) a jak dojdzie do jakiego-takiego rozumu (czyli w wieku ok. 2,5 roku) mamy się zgłosić na to USG, które - miejmy nadzieję - ostatecznie zakończy naszą przygodę z kardio.
Pin It Now!

3 komentarze: