środa, 8 sierpnia 2012

Deszczowa piosenka o Wikingach

Wolin!
Cztery dni w innym wymiarze.
Jakkolwiek banalnie to zabrzmi - cudowni ludzie, wspaniała atmosfera, niezapomniane przeżycia :D

Jadąc trochę się niepokoiliśmy, jak Aurora (o, pardon, Una Igulsdóttir) zniesie swój pierwszy i jednocześnie potrójny, nocleg poza domem, i to pod namiotem. Inni ludzie, inna okolica, inny rytm dnia (nie to, żebyśmy mieli jakiś planowy normalnie). Uspokajało nas to, że w każdej chwili mogliśmy wsiąść w samochód i wrócić do Szczecina. Jednak okazało się, że (mimo pogodowego ekstremum) zupełnie nie było takiej potrzeby.

Młodociana Wikinka sprawiała wrażenie, jakby bawiła się nie gorzej od nas. Śmiała się do wszystkich i na okrągło. Czarowała rzęsami i (czteroma już!!! tuż przed imprezą i w trakcie dołączyły górne, lewe: jedynka i dwójka) zębami. Pełzała po skórach, chciała tuptać w błocku, skubała siano i podnosiła je obydwoma rączkami nad głowę w obezwładniającym geście zdziwienia i zachwytu nad światem. Gadała do zwierząt, wiatru i ognia, kąpała się w niecce (zapomnieliśmy naszej składanej wanienki), pożerała złowione przez Dziadka łogromniaste leszcze, spała snem sprawiedliwego, ściągała czepek w sekundę, pakowała się wszystkim na ręce, gryzła w nos borsuka i całowała fretkę, dziwiła się deszczowi bębniącemu w namiot i "wujkowi" Sigurdowi, który w deszczu kopał rowy (melioracyjne). Kiedy zasnęła w namiocie, a my siedzieliśmy przed nim na ławce - obudziła się i cichutko jak myszka podpełzła do wejścia, wstała przytrzymując się skrzyni, i gdybym nie poszła sprawdzić jak śpi, to chyba sama by do nas dołączyła.

Wróciła jakaś doroślejsza i jeszcze bardziej komunikatywna. Robi kosi-kosi, czym doprowadza Babcię M. do ekstazy. Przedwczoraj (pierwszy raz) zrobiła Wujence Alutce "pa, pa".

Jest czuła, wesoła, ciekawa świata.

A wracając do Wolina. Specjalnie na tę okazję uszyliśmy sobie historyczne nosidło. Kopaliśmy, szukaliśmy, aż w końcu znaleźliśmy szwedzki skinbóg. Konstrukcję ma identyczną jak japońskie onbuhimo, ale powstał niezależnie i był robiony ze skóry (jak nazwa wskazuje). My stwierdziliśmy, że skóra na nasze sierpniowe warunki, to jednak kiepski pomysł i uszyliśmy z lnu. Dodatkowo pasy wypełniliśmy wełną. Skórzane pozostały tylko pętle. Nosidło okazało się fantastycznie wygodne, ale (nomen omen) poniosło nas i zrobiliśmy "nieco" za duże. Na miejscu lekko podcięliśmy, a teraz dokonamy poprawek.

W sobotę rano dopadło nas oberwanie chmury. Rodzice z dziećmi zostali ewakuowani spod namiotów do chat. Nasz namiot wprawdzie, rozbity pod profesjonalnym i zapobiegliwym okiem Tatki Igulla, był suchuteńki, ale tuż przed nim wzbierało Morze Śródwikińskie. Brodząc (lub, jak twierdzą niektórzy bredząc) w kałużach po kolana przenieśliśmy się z najniezbędniejszym dobytkiem w gościnę do sympatycznych muzyków. Po kilku godzinach padać przestało, straż pożarna wypompowała wodę ze środka obozowiska, której gliniasta gleba za nic nie mogła wchłonąć, resztę odprowadziły do Dziwnej nasze rowy, i już mogliśmy wracać do się.

Na thingu ogłosiliśmy decyzję, która dojrzewała w nas od jakiegoś czasu. Odłączamy się od Hirdu, pozostając jedynie najemnikami, a sami zakładamy własną grupę. W Hirdzie zostawiamy wspaniałą ekipę z którą niezawodnie podejmiemy jeszcze niejedno przedsięwzięcie, ale na nieco odmiennych niż dotąd zasadach.

Podczas bitwy Igull znów sędziował. Mimo tradycyjnego stroju (goła klata i głowa) oberwał po nieosłoniętym czerepie danaxem (topór taki) winowajca z bliska i na własnej skórze poznał moc "prawa" ("to jest prawo" to napis, jaki widnieje na dwumetrowych, grubaśnych sędziowskich lagach).

No placu boju został (nie Igullowy) palec. Potem go znaleźli (czy przyszyli - nie wiem). Dziura pod okiem i nos zmiażdżony włócznią. Więcej strat nie pamiętam. Wariaci.
W tegorocznej bitwie wzięło udział dużo więcej niż dotąd barrrrrdzo młodych wojów. Niestety, część z nich miała pokaźne braki w wyszkoleniu, stąd więcej obrażeń i kontuzji tak u nich, jak i u innych. Szkoda.

Tradycyjnie już prysznice z zimną wodą, bez zasłonek i wieszaków na ubrania. Stwierdziliśmy, że zasponsorujemy skansenowi. A co, stać nas na sześć haczyków :D

Połaziliśmy trzy dni w błocie (dotąd mam czarne podeszwy, mimo pumeksu), obkupiliśmy się u rzemieślników i radośni powróciliśmy do dom.

A, zapomniałabym dodać! Kaszydło, dla której był to pierwszy Wolin została sławna. Oglądajcie od 00:10:19 http://tvp.info/teleexpress/wideo/04082012-1700/7998984

(jeszcze) Huginns Hird



Leszcze od Dziadka Bogdana. Przygotowywała CiotKaszydło. Pyyyycha! (a to nie jest ta niecka, co na następnych fotkach - mamy cztery podobne)









Z Ciotką


















Kosi-kosi-łapki







Dodam, że na Wolinie chust i nosideł miękkich było bez liku (wśród odtwórców i turystów). Sława Wam dziewczyny :D Niestety kilka sztywniaków i "przodem do świata" też się zjawiło.
Pin It Now!

14 komentarzy:

  1. Cudownie!! Jaka atmosfera!! I nosidło!! wow!! :))) Piękna przygoda!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Zazdroszczę trochę. A my znowu nie pojechaliśmy... Co roku sobie obiecuję, że tym razem to już na pewno. :/
    A Una Igulsdottir prezentuje się bardzo adekwatnie. Prawdziwie dzikie dziecko. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jam jest ciotka Kszydło i Una ma teraz sławną ciocię!

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzieliśmy Was, z Aurorą zachustowaną na klacie małżonka jak broczyliście w błocku :) Mam nadzieję, że wygrałaś konkurs na długość warkocza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I czemuście nie zahaczyli? No czemu? :(
      Nie wygrałam, o nie startowałam. Bo startowałam w zeszłym roku, a wygrała jakaś nastka zapleciona w afrykańskie warkoczyki do ramion. Tak mnie to rozgoryczyło, że nie staruję, ot co ;)

      Usuń
  5. Piękne zdjęcia i super przygoda dla Aurory :) Swoją drogą Mała bosko wygląda w tych strojach i w niecce :) Widać, że bardzo podobał jej się ten wyjazd :) Sama chętnie też bym się wybrała na tego typu "biwak" :)
    Gratuluję zębów i nowych umiejętności!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale niesamowite zdjęcia, i dziecko przeżyło taki wypad, a ponoć maluchy chorują od spania w namiotach. :PPP

    Bosko, gratuluję pasji:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      Nie, no wiesz - córka starej Harcery i Wikinga - obciążona genetycznie po obu liniach. Namiot ma wbudowany komórkowo ;)

      Usuń
  7. aaaale urocza Aurorka w drewnianej misce!!
    genialne fotki :-D czuć klimat tamtych okolic!
    a nosidlo piękne!

    OdpowiedzUsuń
  8. No no no pięknie! Malutka odważna - pewnie po rodzicach. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jaka ona fajna:)) I jakie ma super ciuchy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Z dzieckiem wszystko się jakoś przeżywa inaczej, prawda? Dla mnie to super, takie odkrywanie nowych aspektów rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń