czwartek, 11 sierpnia 2011

Wolin - migawki nieliryczne

Pięć dni średniowiecza. Długo by opowiadać, a i tak kto nie był, ten nie pojmie do końca. 

Pojechaliśmy we środę, by rozbić się (jak najbardziej poprawnie) między Rosją a Niemcami. Znaczy między bractwami z Niemiec i z Rosji. Niemcy okazali się być nadzwyczaj hałaśliwi, ryczący do późnej nocy, trąbiący na rogu o 5 nad ranem i wrzeszczący na całe gardło (bo akurat siłowali się na rękę) o 6. Najśmieszniejsze, że nie przeszkadzało mi to tak, jakbym się spodziewała (to znaczy, że wszyscy owi Niemcy jeszcze żyją, a przynajmniej nie zginęli z mojej ręki ;) ). 
Za to zapewnili nam możliwość oglądania całkiem ciekawego spektaklu, kiedy przytachali na drągu sarnę, po czym jeden z nich, rozebrany do pasa i ubabrany po łokcie we krwi ją skórował, sprawiał i rozbierał. Chędogie, zaprawdę widowisko.

Sędzia podczas bitwy :D


We czwartek miała się odbyć uczta wyzwoleńcza (uczta wyprawiana przez tralli - czyli niewolników, w celu uwolnienia). Jako, że stanowiłam jeden z trzech podmiotów lirycznych owego spektaklu, a jedyny ogarniający tak karkołomne przedsięwzięcie zarządziłam menu następujące:
  • Kaczka i dwa kuraki w winie i glinie
  • Kasza jaglana z grzybami, boczkiem i cebulką
  • Soczewica z czosnkiem i miętą
  • Polewka z lebiody
  • Kołacz z twarogiem
(wszystkie przepisy sukcesywnie będą się pojawiać w Wiedźmieniu)

Na pierwszym planie ręce Olafa, z boku moje własne

 Glina niestety okazała się być kiepsko wyrobiona i wzięła i popękała W związku z czym kaczucha była z jednej strony przypalona, a z drugiej niedopieczona. Za to wyborni przeszła winem i ziołami i  i tak zeszła błyskawicznie do spółki z resztą drobiu. Kasza też okazała się sukcesem nadzwyczajnym. Z resztą na resztę też nikt nie narzekał. :D Ostatecznie w sensie każdym po za matrymonialnym wolną żem jest niewiastą :D

Podczas dni kolejnych jednym z moich zajęć (jako Gythii) było wróżenie z run, tudzież sprzedaż amuletów runicznych turystycznej stonce. Podobno niezła żem jest :D Z drugiej strony to interesujące, jak dużo potrafią ludzie powiedzieć o sobie i swoim życiu kompletnie obcej osobie.

Ja chyba zasadniczo dobrze słucham. Od zawsze. Często zdarzało mi się, że po raz pierwszy spotkana osoba, nawet przypadkowy rozmówca np. w tramwaju zaczynał mi opowiadać historię życia z intymnymi szczegółami. Ale wciąż nie przestaje mnie to zaskakiwać. 

Wkurzające jest to, że dobrego słuchacza raczej nie ma kto wysłuchać. Kiedyś, kiedy miałam większą potrzebę "wygadywania" się, odczuwałam to dość boleśnie. Minęło z wiekiem. Ale coś jest w tym, że większość z nas chce mówić, a słuchać - niewielu. 

Ja lubię słuchać. Lubię dowiadywać się jak myślą ludzie. Nie lubię, kiedy proszą mnie o radę. Nie radzę. Z zasady. Nie moje życie, nie moja odpowiedzialność. Howgh!



Ten  Wolin to dla mnie - kalejdoskop ludzkich typów, historii, tygiel emocji i siatka napięć międzyludzkich. Interesujące, frapujące, trudne.



I na co się tu zdecydować??? (co by zakupić... jeszcze :D)
Konkurs fryzur wikińskich

W tej wersji lubię Percivala :)

W sąsiedztwie naszego obozu odnalazłam kolejnego dziecięcego idola. Stanisław. Lat około 3, obszyty na historycznie.
Podczas rozbijania obozowiska przez jego rodziców uskuteczniał rundki wokół namiotu (jakieś milion pięćset) i drewnianym młotkiem dobijał śledzie (z wyraźnym podobaniem). Po czym wlazł na ławkę i zaczął... szczekać. Na mamę. I tak miał do końca zlotu. Cudowne, śmiałe, spontaniczne, bezproblemowe dziecko. Podziwiałam rodziców, którzy oprócz niego mieli jeszcze ze sobą kompletnego oseska i przeżyli pomimo dźwięków niemieckiego i naszego (tak, nasi wojowie też lubią miód i okowitkę) obozu.

Na zlocie był też fireshow. Poszliśmy obejrzeć, ale basy nagłośnienia okazały się tak przesterowane, że progenitura zaczęła gwałtownie wierzgać, w związku z czym po podglądnięciu jednego numeru (wachlarze) i kawałka (zianie i kawałek kija) salwowaliśmy się ucieczką.
Dziewczyny z wachlarzami były świetnie zsynchronizowane, miały ładną choreografię (praca nóg ciut gorsza od naszych ;) ) i cudowną płynność ruchów. Już wpadałam w kompleksy, kiedy usłyszałam, że ruszają się prawie tak dobrze jak my :):):) Samoocena skoczyła mi o 500% Kochane Kochanie Moje :*:*:*

Kramy Wolina okazały się być kopalnią inspiracji. W planach mamy krosna, łóżko i lampiony z zakupionej na ten cel pergaminowej skóry. Przy okazji zakupu skóry wpadłam na pomysł stroju dla Pumpernikla. Otóż na tym samym kramie mieli wyprawione w całości skóry borsuków. Paltocik z uszatym kapturkiem jak marzenie :D:D:D. Przemko tylko od razu stwierdził, że nie będzie można w nim Pumpernikla puszczać samopas do lasu, bo ustrzelą :D

 Przy kolejnym kramie skórniczym prawie wymieniliśmy naszą Klucznicę na dwa (przepiękne) srebrne lisy (600pln sztuka). Dowiedzieliśmy się, że do jej obowiązków jako niewolnicy należałoby masowanie stóp Pani, pleców Pana, wyprawianie dzieci do szkoły, sprzątanie i gotowanie kolacji. Wtedy mogłaby zjeść śniadanie. Dalsze targi doprowadziły do przedwstępnej umowy kupna/sprzedaży wszystkich naszych obozowych facetów (po za Przemkiem, którego postanowiłam zachować sobie dla przyjemności). Tu cena była niższa - dwóch niewolników za jednego lisa. Ostatecznie jednak wróciliśmy do domu w pełnym składzie i bez lisów.

Nabyliśmy jeszcze nieco wełny i kolczyki (maj preszszszszessssssss :D).


Podczas bitwy Przemek zrezygnował z walki na rzecz sędziowania. Za co jestem niesłychanie wdzięczna losowi, bo mimo bezgranicznej ufności w jego umiejętności, trochę bym się jednak denerwowała. Zwłaszcza obserwując jak znoszą z pola bysia z rozwalonym oczodołem, czy innego, ćwierćprzytomnego po ciosie w czerep. To naprawdę nie jest bezpieczna zabawa. Chociaż emocjonująca jak... coś barrrdzo emocjonującego.

Mogłabym jeszcze pisać i pisać. O suszonych żabach, o braku zasłonek w prysznicach z zimną wodą i małej ilości kranów (Nic nie rozgrzewa tak, jak lodowaty prysznic o 6 rano. A tylko wtedy można się było dostać doń bez kolejki. Za to później już wszystko wydaje się cudownie ciepłe.). O cudownych snach na owczych skórach, Niemcu przyprawionym (z zaskoczenia) chyba o trwały uraz psychiczny, bo wpadło mu do głowy o 5 rano lać za naszym namiotem (po raz kolejny) i dowiedział się (bardzo dokładnie) co o tym myślę. O pogodzie decydującej o prawie wszystkim, o wózkach (kiepski pomysł w tłoku i nie zamierzam wypróbowywać, nawet do wożenia bagaży) i chustach (duuużo ich było), pływaniu drakkarem, spotykaniu starych znajomych i poznawaniu nowych, o tym jak fajnie jest, kiedy uśmiechają się do ciebie ludzie widziani po raz pierwszy w życiu i nie mówiący Twoim językiem, i o wielu, wielu jeszcze sprawach. Ale to może innym razem.

P.S. Już wiemy kim jest Pumpernikiel :D Ale powiemy dopiero na Brzuszkowym :D:D:D
Pin It Now!

8 komentarzy:

  1. Przewspaniałe macie hobby!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm tam chyba był mój kuzyn ... może znacie Sztorma? ... taka prywata.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie musiało być, fajnie przeczytać relację:) Żałuję, że nie mogłam pojechać. Ale miałam naprawdę mocny powód, żeby zostać w Szcz.
    Wiesz, Marto, dobry słuchacz często nie pokazuje innym, że chciałby być wysłuchany.
    Cieszę się na Brzuszkowe, do zobaczenia!

    Anno Domini

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Ale mi smaka narobiłaś tym menu! A ja na takiej diecie jałowej :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Sztorma nie znamy niestety.
    Aniu, słuchaczowi, jak już pisałam dawno minęło :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam, widziałam, zachwyciłam się wielce!!! Nawet mi się wydaję, że Cie gdzieś minęłam (zawsze zwracam uwagę na ciężarne). Krótka relacja z festiwalu u mnie na blogu. Hasło na maila.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe widowisko się tam odbywało. Lubię takie fajne powroty do przeszłości. Szkoda tylko, że ci panowie z gołymi klatami nie byli typowymi mięśniakami - wojami, a konsumentami z fast foodów. Rekonstrukcja wspaniała!

    OdpowiedzUsuń
  8. Śmiem twierdzić, że żadnemu byś nie dał rady :D Ale jeśli ktoś wyobrażenia o wojownikach buduje na kanwie serialu wikingowie - to istotnie mógł się nieco rozczarować :D
    A że było wspaniale to prawda :)

    OdpowiedzUsuń