środa, 24 września 2014

Ratowanie przez czytanie i odważna lektura

W łikend gościem w naszym domu była... Bostonka. Nawiedziła Orę.
Objawiła się gorączką (max 38,8, niezbijane), osłabieniem, bólem nóżek i trzema (z dokładnością do 0,5) pęcherzykami w gardle.
Wprawdzie częstowana koktajlem: syrop z kwiatu bzu / lipa / imbir / kurkuma / maliny / kisiel gruszkowo-siemieniowy / jaglanka w ilościach hurtowych / cytryna / olej kokosowy - szybko poszła precz (nie smakowało?)  jednak wymusiła na nas czasowy areszt domowy.

Jakkolwiek na niedobór pomysłów na spędzanie czasu z Orką nie narzekamy, ale kiedy Matka ma już kryzys z powodu zamknięcia w domu oraz zmęczenia materiału, a Córka... ma już kryzys z powodu zamknięcia w domu oraz zmęczenia materiału - pozostaje jedna, ostatnia lecz niezawodna deska ratunku: KSIĄŻKI

Przekopałyśmy się od nowa przez pół biblioteczki (pół tylko dlatego, że się choróbsko szybko zmyło ;) ). Ale do jednej książeczki powracałyśmy kilkakrotnie.

Trafiłam na nią przypadkiem, u znajomych. Przeczytałam i poległam. Z jednej strony leżałam i kwiczałam ze śmiechu, z drugiej - byłam pełna podziwu dla jej bezpretensjonalności, prostoty a zarazem dokładności przekazu, odwagi połączonej z subtelnością.

Wszystkie są tu o tyle istotne, że książeczka mówi o tym SKĄD SIĘ BIORĄ DZIECI.

Oryks wie, że wyszła z mojego brzuszka, że w nim rosła, a potem wyjął Ją Pan Doktor (tak było).
O nic więcej dotąd nie pytała i w zasadzie nie zamierzałam jeszcze poruszać z Nią tego tematu.

Ale kiedy zobaczyłam TĄ książkę, natychmiast poczułam że muszę ją mieć. Niestety, okazało się że wydana była na tyle dawno, że jest już kompletnie niedostępna w sprzedaży. Pożyczyłam więc egzemplarz znajomych, celem legalnego skopiowania.

A Orka dopadła.

Prosto i krótko przedstawia się historia dwójki dzieci, płci niepewnej ale zakładam parkę, którą to nawiedzają hippisujący rodzice, celem dokonania operacji uświadomienie.
Niestety okazuje się, że nie mają pojęcia nawet o pszczółkach i motylkach i wciskają pociechom kosmiczny kit.
Wobec czego pałeczkę przejmują dzieci i (poddawszy uprzednio w wątpliwość posiadane przez  rodzicieli wiadomości) rozrysowują (literalnie) cały proces krok po kroku.

Dlaczego, pomimo dość, hmmm... śmiałych rysunków, technicznie podanych faktów i tego, że koniec końców to rodzice są tu uświadamiani przez dzieci, nie miałam oporów przed pokazaniem Progeniturze tej (nomen-omen) pozycji?
Bo nagość w naszym domu nie jest tabu, a kiedy przyjdzie czas na pytania o seks - to on też nie będzie.
Bo, pomimo że w książeczce nie ma ani słowa o miłości, to głównymi bohaterami dziecięcego wykładu są wciąż mama i tata, którzy - z założenia niejako - się kochają. Dla mnie było to oczywiste przy lekturze i myślę, że dla dziecka też jest.
Bo nie uważam, żeby seks musiał być zawsze czymś patetycznym i śmiertelnie  poważnym. Bo nie sądzę, żeby czymś zdrożnym było żartowanie (w "smaczny" sposób) na jego temat. Bo "nic co ludzkie...".
Bo wiem i chcę, żeby moje dziecko wiedziało że seks (mamy i taty - pamiętamy, tak?) jest fajny i biorą się z niego dzieci.
A w dowiadywaniu się czegoś od dzieci nie widzę kompletnie nic złego. Trochę zgrzyta mi to, że rodzice najpierw wciskali dzieciom takie duby smalone, ale wychodzi na to, że po prostu nie wiedzieli jak jest naprawdę.

Orce książka spodobała się ogromnie. Choć nie wiem, na ile Młoda rozumie treść. Bardzo lubi dzieci w doniczkach oraz bałagan w dziecięcym pokoju. I stado zwierząt, które wpada na końcu.
Podobają się Jej też baloniki... Z całą pewnością wrócimy do niej w odpowiednim czasie.
 

Uwaga! Obrazek wybitnie niewychowawczy ;)
(baloniki)
No, widzą panie - nic trudnego ;D
Babette Cole "Mama zniosła jajko!"
tłumaczyła: Hanna Baltyn
Nasza Księgarnia
Pin It Now!

4 komentarze:

  1. Ojej, bardzo fajna książeczka! Aż żałuję, że moje dzieciaki już takie stare są i swoje wiedzą. Z dawnych czasów pamiętam kompletną posuchę jeżeli chodzi o książki dla dzieciaków mówiące w fajny, prosty dowcipny sposób o seksie. W tej dziedzinie obowiązywało hasło "rodzicu radź sobie sam", a nie zawsze było to łatwe. Cieszę się,że coś drgnęło!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, czy znalazła byś kiedyś może chwilę na post zbiorczy o takich domowych pomagaczach-wypędzaczach choróbskowych, niechcianych gości? Zawsze kiedy piszesz, że Ora jakiegoś takiego przyjmuje, wielką mą ciekawość wzbudza menu jakie im serwujesz :-)
    To takie dobre domowe sposoby.
    Pozdrawiam i życzę zdrowia.
    Podczytująca regularnie Magda :-)

    P.s. To ja, która pytała już kiedyś o chustę na podróż samolotem. Ostatecznie zakupiliśmy kieszonkę, która przydaje się do dziś co jakiś czas. Kompaktowa, pod ręką i szybka w obsłudze ;-)
    Dziękuje za tamte rady, bo chyba do tej pory się nie odezwałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. pozycje mnie rozwalily :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Porąbana ta książka. Jaka Kamasutra z fikołkami. Dzizas..

    OdpowiedzUsuń