Ale możesz.
Mam w domu pół półki książek, które - choć dziecięce - kupiłam dla własnej ciekawości, w czasach kiedy Aurora była jeszcze daleeeeeeeeeeeeeeeeeeekim planem, mgliście majaczącym na horyzoncie.
Są to najczęściej książki kontrowersyjne. Niektóre uważam za rewelacyjne. Inne mnie nie przekonały. Wszystkie łączy posmak lekkiego skandalu.
Książeczka o której dziś piszę wywołała sporą burzę w mediach, zwłaszcza, gdy bez wcześniejszej konsultacji z rodzicami, przeczytano ją dzieciom w jednym z, gdańskich bodajże, przedszkoli.
Ja ściągnęłam ją z półki stosunkowo niedawno, wybierając pozycje na książkowe spotkanie Klubu Kangura. I zaraz po nim przeczytałam ją Orze. Teraz mówi o niej "Pingwiny".
O czym jest to skandalizujące dzieło?
Otóż jest to literatura faktu, bowiem cała historia wydarzyła się naprawdę w nowojorskim zoo.
Kiedy wśród pingwinów nadszedł czas dobierania się w pary Silo i Troy też się dobrali.
Zbudowali gniazdo, jak inne pingwiny. Jednak w tamtych gniazdach szybko pojawiły się jaja, a potem małe, puchate kuleczki piskląt, a ich gniazdo pozostawało puste. W końcu para przyturlała do niego okrągły kamień. I wysiadywała go długo, desperacko i... bez skutku.
Jednak opiekun pingwinów znalazł takie jajo, którym nie miał się kto zająć. I któregoś dnia umieścił je w gnieździe Roya i Silo. Tak na świecie pojawiła się Tango.
Prawda, że miła historia. I wzruszyć się można.
Aha, jedno małe ale: Silo i Troy to samce.
Widzicie - mnie to zupełnie nie przeszkadza.
Ora póki co przyjmuje tę historię tak, jak jest. Nie widzi w niej nic specjalnie dziwacznego. Nie dostrzega chyba jeszcze niezwykłości sytuacji.
Jak będzie potem czas pokaże. Mam nadzieję, że rozumiejąc już inność tej rodziny - będzie nadal uważała ją za coś zupełnie w porządku.
Nie musiałam czytać Jej tej historii. Nie musiałam robić tego teraz. Ale nie żałuję, że to zrobiłam. Kiedy Ora zainteresuje się drugim dnem tej opowieści - będziemy miały gotowy punkt wyjścia.
Ta książeczka nie zawiera żadnych mrocznych treści, żadnej nachalnej propagandy. Jest napisana tak prosto, jak to tylko możliwe, opisuje wydarzenia, które naprawdę miały miejsce i nic po za tym.
Jest miłą, rodzinną opowiastką, którą moja Córka niekiedy życzy sobie usłyszeć na dobranoc (najbardziej emocjonuje się sceną wykluwania się Tango).
Polecam ją do przeczytania Wam. Choćby ze zwykłej ciekawości. A może potem zdecydujecie się też przeczytać ją swoim dzieciom? Dla mnie był to dobry pomysł.
"Z Tango jest nas troje"
Peter Parnell i Justin Richardson
ilustracje: Henry Cole
tłumaczenie: Katarzyna Remin
Jeśli interesują Was dalsze losy Tango - zerknijcie tutaj.
Pin It Now!
Wiesz co mnie jakoś uderzyło po przeczytaniu tej ksiązki? Że jak urodził sie Tango, wszyscy wiwatowali, gratulowali, dzieci sie cieszyły i machały chorągiewkami. A jak zwyczajne pary wysiadywały swoje jajka, to tą rodzinna codziennością nikt się specjalnie nie cieszył... Mnie tam było jakos przykro w ich imieniu... ;) I ugryzło mnie poczucie niesprawiedliwości ;)
OdpowiedzUsuń