piątek, 14 stycznia 2011

Wieczór jest...

Kochanie śpi na kanapie, a ja klikam do taktu leniwie sączącej się z głośników muzyki.

Czuję się zawstydzona własnym szczęściem.
Odkąd pamiętam, nie zawsze zgodnie z moją wolą i chęcią, jestem podmiotem zwierzeń. Ludzi mi bliskich i zupełnie obcych, takich których lubię i takich, których zaledwie toleruję. Takich, których szanuję i takich, na których patrzę z pobłażaniem.

Odbieram to jako coś cennego i wyjątkowego.

Podczas moich epizodycznych występów w szpitalu wojskowym, wiele pracujących ze mną osób dziwiło się, że zupełnie nie porusza mnie fakt obcowania z krwią, tkankami, narządami w słoikach, krojonym, żywym ciałem. Raz nawet trzymałam odciętą ludzką nogę.

A mnie rzuca na kolana możliwość i przywilej obcowania z obnażoną ludzką duszą. Zaszczyt trzymania w metafizycznej dłoni czyichś uczuć i emocji.

Przez tę łatwość często słucham o ludzkich dramatach, bo z reguły o szczęściu można krzyczeć całemu światu, a o nieszczęściu... No właśnie.

To jest straszne, jak wielu z otaczających nas ludzi odczuwa głęboką, dojmującą samotność. U niektórych widać to na pierwszy rzut oka, o innych nigdy nie pomyślelibyście jako o ludziach samotnych. A są.

Niezależnie od płci, stanu posiadania, stanu cywilnego, rodziny, wieku.

Czasami ta świadomość mnie przytłacza i skłania... No właśnie.

Do tego, by w takie wieczory jak te myśleć z zawstydzeniem o własnym szczęściu.

Życzę Wam zawstydzeń :)

Jutro bladym świtem jedziemy do skansenu w Wolinie, trenować szermierkę. Jeśli wrócę bez dodatkowych otworów w ciele opowiem Wam jak było.

A na razie możecie na nas głosować.
Pin It Now!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz