wtorek, 13 września 2011

Wśród lwic i tygrysów

Ostatnie dni upłynęły mi na sprawach okołozdrowotnych. Dokładnie w układzie ginekolog-okulista. Niby nic, ale poczułam się niczym koneser doznań ekstremalnych i łowca zagrożeń. I to bynajmniej nie ze względu na opłakany skądinąd stan naszej służby zdrowia (szczere pozdrowienia, dla wszystkich znajomych położnych, lekarzy i pielęgniarek - oni sami najlepiej wiedzą w jakich warunkach pracują).

Otóż:
Wczoraj wybrałam się na kolejną wizytę kontrolną do (o dziwo!) mojego ulubionego gina-od-węży. Jako, że fakt iż Szczecin przypomina obecnie jedno wielkie kretowisko, ewentualnie rozdeptany mrówczy kopiec, owocuje wielością korków - na miejsce dotarłam "na styk". W poczekalni powitała mnie kolejka wypełniająca cały hol. Ooooooooooooooo nie! Stwierdziłam w duchu.

Generalnie nie nadużywam raczej brzucha w celach kolejkowych. Ciążę znoszę (odpukać w niemalowane, przez lewe ramię, tfu, tfu!) nieprzyzwoicie wspaniale, więc nie odczuwałam jak dotąd takiej przemożnej potrzeby.

Ale jednakowoż przeszło dwa kilo dziecia rozpychającego się między pęcherzem a płucami nie wpływa specjalnie pozytywnie na chęć sterczenia w kolejce przez pół godziny.

Avanti - zakrzyknęłam więc w duchu, po czym ominęłam kolejkę i podeszłam do pierwszego okienka, które się zwolniło. Za plecami usłyszałam powarkiwanie tygrysa (takiego z przerzedzoną już sierścią, ale wyjątkowo wściekłego). Postanowiłam jednak mieć to w głębokim poważaniu.

Po załatwieniu spraw około-rejestracyjnych udałam się pod gabinet. Z reguły rezyduje tam 4-5 babeczek. Tym razem tłum szczelnie wypełniał pomieszczenie (potem okazało się, że ina pani gin poszła na urlop i na wężologa spadło obsługiwanie jej pacjentek).

Przywitałam się grzecznie, wyszłam na środek i zapytałam (a kto mnie zna wie, że raczej nie mam jakiegoś mało słyszalnego głosu, jeśli mi na tym nie zależy) czy któraś z Pań jest zarejestrowana do doktora Iksińskiego przed 11.45 (moja godzina).
- Cisza...
- No to ja wchodzę.

Z kątka odzywa się nieśmiały głos, że chyba po drugiej stronie korytarza ktoś jest. Stwierdziłam, że skoro się nie odzywa, to najwidoczniej nie chce wchodzić.
- Może nie słyszały.

Noż kurde, to chyba mają watę w uszach, ale cóż, każdy ma prawo do niedosłuchu. Przeszłam te pięć kroków i ponowiłam swoje pytanie. Reakcja jak wcześniej. Po czym, też z jakiegoś zakamarka:

- Ale tu i tak po nazwisku wywołują.

Dobra moja! Nie będzie trzeba się użerać.
Siadłam grzecznie na ławeczce, wyjęłam książeczkę (morderstwo, przez wbicie w kark nożyka do odcisków, czyż nie piękna historia?), zdążyłam nawet otworzyć i przeczytać jedną linijkę, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu, wyszła Pacjentka, a za nią Pielęgniarka wywołując panią Kowalską (której nie było) a potem mnie :D:D:D

Gdybyście widzieli te pełne nienawiści i żądzy mordu spojrzenia! :D:D:D Jakbym weszła do klatki wygłodzonych wilczyc co najmniej. Uchachana wewnętrznie do dzikiej nieprzytomności poszłam na badania.


Dziś rano natomiast zerwawszy się radośnie o piątej rano udałam się do mojej przychodni w celu zarejestrowania się do okulistki.

Kolejka na jakieś 20 osób. Średnia wieku - 70. Poważnie, po za mną nie było nikogo w wieku przedemerytalnym.

Omijam. Docieram do okienka. Informuję Pana-Na-Czele, że go przeproszę, a on (naprawdę!) przepuszcza mnie z uśmiechem. Jednak uśmiech ogranicza się jedynie do jego twarzy. Kolejny Pan stwierdza, że "co to będzie, jak wszyscy tak będą chcieli bez kolejki się pchać" i że "on też chce bez kolejki" (cały tłumek gorliwie mu przytakuje i promieniuje chęcią linczu). "Wie Pan, jak będzie Pan w ciąży, to zapraszam." Odpowiadam ze słodko-jadowitym uśmiechem. Powszechne oburzenie i mru-mru-mru w kolejce. Czuję nadchodzącą śmierć w pazurach tygrysów ze sztucznymi szczękami. Ratuje mnie rejestratorka, której podaję kartę ciąży. Uff!

Raz jeszcze udało się przeżyć!

Wracam tam za jakąś godzinę. Jak myślicie, brać ze sobą topór i maczetę? Nie wiem, kurcze, mogą nie wystarczyć.

Jak pisał Gałczyński: "Niech żyje brzuch!"
Pin It Now!

4 komentarze:

  1. ja bym wzięła, ale Ty pewnie poradzisz sobie bez ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Pojawił się tutaj niezbyt pochlebny dla mnie komentarz. Oprócz wielu niemiłych rzeczy sugerował, że uprawiam na blogu autokreację.

    No ba! Pewnie, że uprawiam. Nie znam bloga typu "osobisty", który by takich elementów nie zawierał :D

    A że komentarz mi się nie podobał, a to w końcu mój kącik autokreacyjny jest, to go usunęłam.

    I tak samo postąpię z kolejnymi, zwłaszcza anonimowymi.

    Bo ten (naturalnie) nie był podpisany ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo!! Żegnamy Anonimowych "odważniaków"!! :)

    Twój post mnie rozwalił - bardzo dobrze zrobiłaś!!

    OdpowiedzUsuń
  4. hahah bojowa z Ciebie brzuszyca :) dobrze, trzeba walczyć o swoje bo niestety naród ciężarnych nie traktuje z należnym szacunkiem :) poprawia się to jak już się ma dziecko - jakoś magicznie bobas roztkliwia otoczenie, choć i tak tygrysy się czają i charczą :)

    OdpowiedzUsuń