środa, 7 września 2011

Mokrość, dziura, zakupy i nauki



Uwielbiam deszcz. Taki z prawdziwego zdarzenia. Uwielbiam budzić się słuchając szumu i stuku kropel. Zwłaszcza, jeśli można (z trudem ;) ) przewrócić się na bok i wtulić w Wikinga.
Deszcz jest intymny, zmysłowy. Zawęża czasoprzestrzeń do "tu i teraz". Krople spływające po twarzy, szum i szmer koncentrują na odczuciach płynących z ciała. Kierunkują uwagę do wewnątrz.

W pełni rozumiem dzieciaki wskakujące obunóż w kałuże, nastawiające rozdziawione buzie pod spadające krople i ogólnie w pogardzie mające parasole. :D



Myślałam, że dziś nastąpi finał dziurowej podwórko-noweli. Niestety przeliczyłam się.
A było tak:

Jakieś 2 miesiące temu...
Kruszący się od wieków beton wokół studzienki ściekowej na środku podwórka (stanowiącego jednocześnie dojazd do garaży) poddał się ostatecznie i zapadł. Powstała dziura groziła połamaniem po ciemku nóg lub poważnym uszkodzeniem samochodu, który miałby pecha w nią wjechać. Przezorny (a także dzierżawiący na podwórku garaż) sąsiad zakrył tymczasowo dziurę dechą, oznakował tyczką i zawiadomił administratora. Zawiadomiliśmy i My. Zawiadamiali inni użytkownicy garaży.

Przez miesiąc z hakiem martwa cisza.
Dziura się rozrastała i cuchnęła kanalizacją...

Jakieś 2-3 tygodnie temu...

Przyjechał Pan. Lat około 150. Pochodził, popatrzył, wyjął parę kawałków gruzu z dziury i ciepnął pod piwniczne okienko, niemal uszkadzając przy tym szybę i ścianę, po czym zaczął przy użyciu wyrazów nieparlamentarnych objaśniać wszechświatowi gdzie on to ma, że to powinno być zasypane i zabetonowane (pod płytą ukazała się pusta przestrzeń jakoś metr na dwa) i że on to p&^%$przy. Następnie pojechał.

Cztery dni później...
Przyjechały dwa młotki. Jeden w roboczym kombinezonie, drugi na długim drewnianym trzonku. Spory. Dwunożny zaczął za pomocą jednoręcznego dyskusyjnie intensywny (intensywność ślimak minus 100) proces demontażu resztek płyty (gruz z pasją rzucał pod tę samą nieszczęsną ścianę, dziwię się, że nie mamy dodatkowych drzwi z pokoju na podwórko). Dziura przybrała rozmiary jakoś 2/1,5 metra i została ogrodzona taśmą w barwach samoobrony. Młotki odjechały.

Dwa dni później...
Przyjechała pomarańczowa furgonetka ze znanym już 150latkiem i jeszcze dwoma osobnikami płci prawdopodobnie męskiej. Dziadek chodził i narzekał na wszechświat, pozostałe osobniki na zmianę pokopały trochę, poodpoczywały, coś przekąsiły i tak od 11 do 13. Potem pojechały. Dziura zyskała głębię i mocniejszy odór (okazało się, że rura kanalizacyjna jest w stanie opłakanym). Obok sterty gruzu, pod ścianą,  wyrosła sterta czegoś, co z litości określę jako piach.

Kilka dni później (przestałam liczyć)...
Kiedy wróciłam po południu do domu dziura miała już głębokość półtora metra, a na dnie był z jednej strony koniec rury, z drugiej początek następnej, a na środku bajorko ze ścieków. Zaczęłam zastanawiać się nad wezwaniem sanepidu.

Pięć dni później...
Młot pneumatyczny, narzekania na wszechświat, sterta gruzu i piachu się powiększa, za to rura cała, nowa, z zamontowaną studzienką. Przestało cuchnąć.

Trzy dni później...
Piach i gruz wylądowały w dziurze.

Dziś:


Przyjechały pomarańczki, podłubały, pojechały. Może wrócą...

Kontynuujemy zakupy wyprawkowe. (wszystko tutaj), dostaliśmy kolejną bonusową czapeczkę, a od przyszłej Babci - pierwsze śpiochacze :D.

Na wczorajszych zajęciach w szkole rodzenia był ze mną Przemek. Miał pecha biedactwo, bo takiego nudziarstwa jeszcze tam nikt nie odstawił. Nawet komórki macierzyste bardziej mnie wciągnęły.
Temat brzmiał "pielęgnacja niemowlęcia", więc myślałam, że jakieś zajęcia praktyczne, jakieś nowe, przydatne informacje. Nic z tych rzeczy. Informacje, które nie tylko można (nie szukając wcale) znaleźć w Necie, ale takie, które jako podwójna starsza siostra miałam poprostu wdrukowane, jako oczywiste oczywistości. Wykładane językiem dla pięciolatków. Oczy nam się same zamykały.
Potem pojawił się Pan, który miał mówić o wózkach, łóżeczkach i materacykach. Jako, że prowadzi sklep z takowymi, a my zakupu dwóch pierwszych nie planujemy, a trzeci już wiemy jaki chcemy - zmyliśmy się i tyle.
Zwłaszcza, że mieliśmy w planie urodziny mojego Brata. Na następnych zajęciach będziemy podobno kąpać lalki, więc pójdziemy, bo tak, to już zaczynałam się zastanawiać.

A o Bracie to inna historia. Wiecie w ogóle, że mam Brata? Mam Brata :D. Fajny ten mój Brat. Całkiem przystojny muszę przyznać, mocno inteligentny, z poczuciem humoru zawodowego komika. I ma fantastyczną dziewczynę. Tylko gupek nie wierzy w siebie, a na miejscu Alutka, to bym go raz w tygodniu profilaktycznie wałkiem traktowała. 100 lat Brat! :D

Z innych inności:
  • Aurora ma już prawie dwa kilo, a mój brzuch: 121cm w stanie wolnym, nieskrępowanym. Co gorsza biust wkracza w nowy rozmiar miseczkowy!!! Ratunkuuuuuuuuu! Mam też macicę, jak się dowiedziałam ostatnio, 500 razy większą niż zwykle. Nikt mi nie powie, że to jet normalne! Po za lekarzami, źródłami medycznymi, literaturą, prasą i wszystkimi matkami tego świata. Ale kto by im wierzył?
  • Po długiej tułaczce przyjechał fotelik D:D:D. Misiu testował - efekt w wyprawce.
  • Jako, że kochana skodzina w końcu definitywnie odmówiła współpracy kilka dni temu nabyliśmy nowy wehikuł :D Tzn. nie taki nowy, ale nowszy ;) 
  • Kaszydło poszło do gimnazjum i póki co jest zadowolone (!!!) :D
Pin It Now!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz