poniedziałek, 26 września 2011

Śpiewanie przez okno

Miało być o teoriach wychowania, o zmęczeniu ciążowym (miłym, bo mówiącym, że to już niedługo). Miało być o zapachu śliwkowych powideł z cynamonem i orzechach. O Mężu, który spuszczony z oka na pięć minut, (na antybiotyku) zaczyna przestawiać meble...

Nie będzie.

Nie będzie, bo zupełnie niespodzianie zalała, ogarnęła i pochłonęła mnie fala liryki. Przez ot drobiazg.

Ogarniałam trochę Domostwo. Za oknem warczał plac budowy. I na tle tego warkotu ktoś zaśpiewał. Kiepsko śpiewał. Fałszował. Miał paskudny, zachrypnięty głos i interpretację wokalisty disco polo. Ale co śpiewał!

Śpiewał piosenkę Stachury. W wersji "Starego Dobrego Małżeństwa". .

Posiedziałam. Pomyślałam. Otworzyłam okno i dośpiewałam mu drugą zwrotkę :)

Już do końca ogarniania śpiewałam. Tęsknię za ludźmi, którzy śpiewają te same piosenki. Za wspólnym śpiewem.

A teraz siedzę i słucham przeszłości :) To miłe słuchanie. I przekładam ją na przyszłość.

Acha, jak wychodziliśmy z Przemkiem do biblioteki, jakiś budowlaniec intensywnie przypatrywał mi się z dachu.
Wniosek 1: Myślicie, że budowlańcy na dachach śpiewają poezję?
Wniosek 2: Trzeba przestać spacerować nago po domu!!!
Pin It Now!

6 komentarzy: