środa, 28 sierpnia 2013

Rodzicielstwo bliskości cz. II - Nie karzę, nie nagradzam, NIE WYCHOWUJĘ ( i droga którą szłam)


"Wychowanie to świadome i celowe działanie pedagogiczne zmierzające do osiągnięcia względnie stałych skutków (zmian rozwojowych) w osobowości wychowanka."

Tę definicję poznałam na studiach i znielubiłam od pierwszego usłyszenia. Wydało mi się, że wybitnie pachnie manipulacją. 
Gryzłam temat z różnych stron i z żadnej drań nie chciał wyglądać inaczej. Żaden z wykładowców nie powiedział mi CZEMU właściwie takie oddziaływanie manipulacją nie jest, ale twierdzili, że nie jest, a manipulacja jest be.

Zrobiłam wtedy najgłupszą rzecz, jaką może zrobić człowiek - mianowicie uwierzyłam, że to mylę się ja i moja intuicja, a nie Światli Profesorowie. Dodatkowo usiłowałam sobie zracjonalizować sprawę poddając w wątpliwość to, że manipulacja jest jakimś szczególnym złem, i uznając, że może być uzasadniona. 

Potrzeba było czasu, własnej ciąży, spotkania z Rodzicielstwem Bliskości i jego praktykami, mądrych słów słyszanych od kilku kobiet, czytanych od Agnieszki, żebym odkryła, że to, cholera, jednak ja miałam rację (pełne satysfakcji HA!). Ja i moje wątpliwości. Ja i moja intuicja. Ja i moje czucie.

Jestem pewna, że decyzja jaką podjęliśmy z Przemkiem o NIEWYCHOWYWANIU Aurory jest najsłuszniejsza ze słusznych. Wszystkie nasze doświadczenia przeszłe, z własnego dzieciństwa i obecne, jako rodziców - potwierdzają nasz wybór.

NIE WYCHOWUJEMY naszej Córki.
Nie karzemy Jej i nie nagradzamy, unikamy pochwał i krytyki. Nie uczymy co jest dobre, a co złe. Nie mówimy co wolno, a czego nie wolno. Nie stawiamy zakazów i nakazów. Nie jesteśmy konsekwentni. Nie pokazujemy "kto tu rządzi".

Jesteśmy z Nią. Opiekujemy się. Wspieramy w Jej odkryciach, towarzyszymy w drodze. Respektujemy Jej granice i stawiamy własne, domagając się ich respektowania. Dajemy uwagę, patrzymy WIDZĄC, dostrzegając. Dzielimy się (we TROJE) swoimi doświadczeniami i uczuciami. Nie zaprzeczamy im. Komunikujemy potrzeby. Mówimy czego chcemy, a czego nie chcemy. Prosimy, licząc się z możliwością odmowy (i koniecznością jej uszanowania). Przystajemy lub odmawiamy prośbom, akceptujemy związane z tym emocje. Szukamy, błądzimy i odnajdujemy nowe sposoby na bliskość.

Nie ustalamy celu: masz być TAKA. 
Chcemy, żeby była szczęśliwa, chcemy być z Nią blisko, chcemy rozumieć i być rozumianymi, chcemy się dzielić naszym życiem. Chcemy, żeby się rozwijała i wzrastała we własnym tempie, podążała w kierunku, jaki wybierze. Chcemy Jej dać do tego siłę i umiejętności.

Nie chcemy, żeby STAŁA SIĘ dobra, bo wierzymy, że jest taka od pierwszej chwili istnienia.
Wierzymy, że każdy człowiek dąży do szczęścia, a znaleźć je może przez bliskość drugiego, szczęśliwego człowieka, i niekłamany kontakt z samym sobą. 

To, co do nas należy - to nic z tego nie zepsuć.
To, co mamy zrobić - to pokazać Jej świat, w którym wybierze własną drogę.
To być z Nią i być PRAWDZIWYMI. 

***

Drugą wątpliwością, której na studiach nie udało mi się rozwiać, to jaka magiczna sztuczka ma sprawić, że dziecko robiące coś dla nagrody (cukierka, piątki, słoneczka, motylka, pochwały mamy) nagle zacznie robić to dla samej przyjemności robienia.

Jakim cudem trenując dziecko, ucząc je być "zewnątrzsterownym", oczekujemy efektu w postaci wewnątrzsterownego, prawego człowieka? IMO dostaniemy raczej kogoś mocno uzależnionego od cudzych opinii, podatnego na wpływ, bez poczucia własnej wartości i szacunku do własnych odczuć i potrzeb (bo przecież ważne jet to, co cenią i nagradzają rodzice, nie to, czego chcę ja).

Nie no, serio posłuchajcie: pracujecie dla kasy, w branży za jaką nie przepadacie, i nagle stwierdzacie, że będziecie to robić za free, bo skoro za to płacą, to znaczy, że ta praca jest właściwa i dobra dla wszechświata? Jakoś tego nie widzę.  
Bardziej prawdopodobne wydawało mi się, że dziecko uzna po prostu, że bez nagrody szkoda zachodu.
Co więcej - znów - moje praktyczne doświadczenie potwierdzało moje wątpliwości.

Kar nie stosowałam nigdy, natomiast długo wierzyłam w tzw. "naturalne konsekwencje". Np. nie zjadłeś obiadu - nie dostaniesz cukierka, albo nabałaganiłeś - musisz sprzątnąć. 
!!!
O wstydzie, nigdy nie uderzyła mnie niedorzeczność tych sformułowań. 

NATURALNĄ konsekwencją niezjedzenia obiadu jest późniejszy głód. Konsekwencją NATURALNĄ bałaganienia jest... bałagan. Cała reszta to już represja, kara, środek nacisku i manipulacji.

***

Mówiono mi także (a ja niestety przyjęłam na wiarę), że jedyną sensowną karą jest... brak nagrody. Przemknęło mi przez myśl, że różnica może być trudna do zauważenia, bądź żadna, ale przemknęło i zgasło.

***
Nie stosujemy kar. Żadnych. Fizycznych (!!!), "konsekwentnych", zakazowych, ustnych reprymend, chłodu emocjonalnego. Nic. 
Czemu? 
Bo to nie działa. Żeby być precyzyjnym: nie działa tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Kara nie uzmysłowi dziecku, że jego postępowanie jest niebezpieczne, czy raniące. Wpłynie jedynie na to, że nie będzie ono chciało dać się więcej przyłapać. Że będzie się przed określonym działaniem powstrzymywało ze STRACHU. Jak dla mnie to raczej tresura, a tej w swoim domu nie zamierzam praktykować.

Bo to tak, jakby stwierdzić, że rację ma ten, kto ma władzę. Siłę, żeby uderzyć. Możliwość, żeby zmusić do czegoś, czego robić nie chcesz.
Bo to powoduje, że dzielimy nasz świat na rządzących i rządzonych, że zaczynamy batalię o władzę. 

Och, mogłabym tu przepisać całe akapity "Dziecka z bliska", że strach rzadko prowadzi do dobrego, że sprawianie bólu nie pomoże w ukształtowaniu człowieka szanującego i troszczącego się o innych, że PODSTAWĄ WYCHOWANIA NIE MUSI (nie powinien?) BYĆ STRACH PRZED KARĄ (lub brakiem nagrody). Tylko po co, poczytajcie sami, polecam bo warto.

 A już w następnej części odpowiem na pytanie: Co to będzie, co to będzie???!!! ;)
Pin It Now!

22 komentarze:

  1. Dużą część zycia podlega narmom społecznym, a skoro nie mówicie co wolno, a czego nie, nie ma nakazow ani zakazów, to jak dziecko nauczy się żyć w społeczeństwie? Skąd będzie wiedziało, że jeśli pali się czerwone światło to zakazane jest przechodzenie przez ulice? Albo że nie wolno dotykać wszystkich bulek w sklepie samoobslugowym? Albo że należy przepuscic staruszka w kolejce na poczcie? Wiele rzeczy nie wynika z wrodzone dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wynikają z przykładu rodziców, dziadków, innych dzieci. Jeżeli ja mówię "przepraszam", moje dziecko też będzie. Jeżeli zawsze zatrzymuję się i rozglądam się przechodząc przez ulicę, moje dziecko też się zatrzymuje i czeka, aż powiem że można przejść (naprawdę! Choć ma niecałe dwa lata!). W rodzicielstwie bliskości nie chodzi o to, że dziecku wszystko wolno. Chodzi o to, żeby rodzic nie występował w roli boga, a przewodnika.

      Bardziej zależy mi na tym, żeby moja córka kochała siebie, znała swoją wartość i umiała szanować swoje granice niż na tym, żeby była mi bezwzględnie posłuszna. Zakazy stosuję tylko jeśli to co robi jest niebezpieczne dla niej i dla innych. Właściwie to nie zakazy, tylko interwencje.

      Usuń
    2. Dobra, a co z sytuacjami, w których dziecko się nie znalazło jeszcze, ale może się znaleźć w przyszlosci, więc nie ma okazji obserwować zachowania rodziców czy bliskich, przyklad: nie chcę, żeby moja córka rozmawiała czy gdziekolwiek chodziła z obcymi dorosłymi, którzy ją zaczepia w drodze do szkoly, nawet jeśli wydadzą się jej mili i nieszkodliwi itd. Uważam, że taka sytuacja jej zagraża, i co? Nie powinnam jej tego zakazywac, licząc na to, że nie zmieści się to w jej granicach i sama wyczuje, że nie powinna tego robić?
      A jeśli wujek i ciocia nie mówią dziękuję to znaczy, że dziecko też może nie mówić? Przecież nie chcemy, żeby nasze dziecko nasladowalo każde zachowanie, więc jak mu przekazać, które jest właściwe a które zle?

      Usuń
  2. Dzieci wcale nie uczą się dzięki temu, że się im powie, żeby nie przechodziły na czerwonym. Uczą się tego, bo widzą, jak postępują rodzice czy inne osoby z otoczenia. To jest właśnie różnica między wychowaniem a modelowaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci nie uczą się tylko przez obserwacje, no proszę Cię, z tym się absolutnie nie zgadzam.

      Usuń
    2. Jasne, malutkie dziecko od razu pojmie zwięzek między czerwonym światlem a nieprzechodzeniem, no prosze Cię. Są sytuacje gdy nie ma czasu czekać na wnioski dziecka.

      Usuń
  3. Fajnie, a jak córka na przykład będzie chciała bawić się czymś dla niej niebezpiecznym też je nie powiecie, że nie wolno? Zapewnie jej tego zabronicie tylko nazwiecie to "komunikowaniem swoich potrzeb" i "domaganiem się respektowania swoich granic". A bycie konsekwentnym nie równa się "pokazywaniu kto tu rządzi".
    To o czym piszesz to po prostu wychowywanie dziecka (tak wychowywanie) z miłością, większosć znanych mi rodziców tak dzieci wychowuje lub się stara a teoretycznej otoczki. Nauki społeczne mają to do siebie, ze tzw. mądre głowy lubuja się tworzeniu miliarda definicji przeróżnych pojęć i pisaniu elaborató na temat różnic mięzy taką a inną, wybrała wyjątkowo nieszczęsliwą definicję słowa "wychowanie" i na tej podstawie to odrzucasz nazywając manipulowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie pytanie: jak dziecko chce dotknąć gorącego żelazka to mówisz, ze ma tego nie robić, czy ze chciałabyś, zeby tego nie robiła i pozostawiasz jej decyzję? To, co piszesz, to bełkot. Wiem, że nie opublikujesz tego komentarza, bo z zasady tego nie robisz. Nie podejmiesz polemiki bo wiesz, że nagrodą jest przytulenie dziecka, a karą jego brak. To, co opisałaś, to sytuacja idealna, którą chciałabyś stworzyć - idealna, czyli nierealna. Jesteś niekonsekwentna w tym, co piszesz. Najpierw piszesz, że nie karzecie jej i nie nagradzacie, nie mówicie, co jest dobre a co złe. A potem piszesz, że mówicie, czego chcecie, a czego nie. To dokładnie to samo z punktu widzenia małego dziecka, bo ono nie rozróżnia niuansów stylistycznych języka. Jakbyś tego nie nazywała, nie da się niewychowywać dziecka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kropka, ja z zasady nie publikuję na blogu pierdół, durnot i wszelkiego chamstwa, zwłaszcza jeśli nie są mojego autorstwa. Twojego następnego komcia pewnie też nie opublikuję. Dla tego robię wyjątek, bo mi ładnie "zrobi" następną notkę :D

      Usuń
  5. Kurcze, bliskie jest mi rodzicielstwo bliskości, ale na tym etapie rozwoju Staszka, pewne rzeczy wydają mi się nierealne do wdrożenia (lub do braku wdrożenia, bo RB nie trzeba wdrażać). Najbardziej mnie interesuje kwestia przysłowiowego "gorącego żelazka";) Wkładania rąk do piekarnika, prób otwierania pracującej pralki, wybiegania w stronę jadących samochodów, lub wkładania mi palca w oko. Kiedy dziecko jeszcze nie rozumie zaawansowanej perswazji, mam uznać, że naturalną konsekwencją wsadzenia mi palca w oko, będzie utrata oka? Jak na razie daję wyraźnie do zrozumienia, że tak "nie wolno". Po prostu. A to już zakaz! A potem staram się wyjaśnić dlaczego nie wolno. Jak sobie radzisz w takich prozaicznych sytuacjach? I jeszcze jedno: zdarzają Ci się sytuacje kiedy w naturalnym, spontanicznym odruchu zareagujesz zupełnie w innym duchu niż RB? Na przykład według "starej litery" w jakiej sama zostałaś wychowana? Mnie się to zdarza nagminnie, mam z tym duży problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie skierowane jest nie do mnie, ale pozwolę sobie odpowiedzieć jak to wygląda u nas. Jeśli chodzi o rzeczy gorące, typu żelazko, czy piekarnik, to - może w tym momencie wyjdę na wyrodną matkę, ale trudno - my pozwalaliśmy Szymowi gnanemu naturalną ciekawością zbliżyć rękę do niespecjalnie nagrzanego piekarnika, czajnika, itd. W ten sposób bardzo szybko zrozumiał co znaczy, że coś jest gorące (albo "si", jak mawia nasz Syn) i już zupełnie nie ma potrzeby pilnować Go, żeby się nie oparzył, wystarczy powiedzieć "uważaj na piec", albo "uważaj, bo żelazko jest gorące" i tyle. Pilnuje się sam. Czasem, kiedy żelazko jest w Jego zasięgu, a my nic nie mówimy, zbliża palec w jego stronę i patrząc na nas pyta: "O?", czyli czy można dotknąć ;) Dzieciaki od samego początku nie są "głupie" i wcale nie chcą się oparzyć, czy wbiec pod samochód. Polecam koncepcję kontinuum, która mi osobiście wiele wyjaśniła i pomogła zaufać własnemu dziecku.
      Z samochodami jest tak, że za każdym razem tłumaczę, że trzeba uważać, bo jesteśmy na jezdni i jeżdżą tu samochody, samochody są duże i ciężkie i zderzenie z nimi bardzo by bolało. I tu nie pozwalam Mu wybierać czy chce sam spróbować, czy woli nam zaufać. Ale też za każdym razem kiedy mija nas auto staram się zwracać Jego uwagę na to jak szybko jeżdżą. I działa, wie, żeby nie wchodzić samemu na jezdnię.
      Największy problem mam zawsze z takimi sytuacjami jak ta z wkładaniem palca do oka. Niemniej, szanując granice i zdanie mojego dziecka, chcę też, by szanował moje prawo do stawiania określonych granic. Dlatego zwykle mówię, że nie chcę żeby mi robił w ten sposób, ponieważ mnie to boli. I proponuję alternatywne zajęcie, typu: "zamiast tego możesz mnie na przykład połaskotać". Zwykle działa ;) A jeśli nie, to w którymś momencie przytrzymuję Jego rączki i patrząc w oczy mówię: "Nie, Kochanie, nie chcę się bawić w ten sposób. Wymyślmy coś innego."
      Sama codziennie mam mnóstwo wątpliwości, popełniam mnóstwo błędów, za które później długo sobie 'pluję w brodę', ale, jak mówi pani Agnieszka, nikt nie jest w stanie w 100% kontrolować swoich zachowań, zarówno dzieci, jak i dorośli. A maluchy wcale nie oczekują rodziców idealnych, tylko wystarczająco dobrych. I tym optymistycznym akcentem...

      pozdrawiam serdecznie :)
      Go

      Usuń
    2. Mnie się zdarza zareagować tak, jak zareagowałaby moja Mama, niestety, czasami to silniejsze ode mnie. Krzyknę, stracę panowanie nad sobą, powiem coś niemiłego. Daję sobie wtedy czas, żeby ochłonąć. Ochłonę, wracam, przeproszę Zo, wyjaśnię, że nie powinnam była tak zrobić. Staram się być najlepsza jak umiem, ale nie zawsze mi wychodzi. Ważne to przyznać się do błędu, przed sobą i dzieckiem. I na ten błąd sobie pozwolić, zdarzyło się, trudno, żyjemy dalej :)

      Może komuś przepraszanie dwulatka wydaje się bez sensu, ale Zo słyszy, widzi i rozumie o wiele więcej niżby się mogło wydawać.

      Ogólnie staram się zanim coś zrobię zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście moja interwencja jest potrzebna? Czy gdyby Zo była dorosła, zareagowałabym podobnie? Pomaga :)

      Usuń
  6. I jeszcze jedno pytanie: Zawsze mnie zastanawia, czy ucząc dziecko, że w każdej sytuacji możemy sobie pozwolić na dyskusję o wzajemnych potrzebach i o tym czyje potrzeby są aktualnie pilniejsze lub bardziej godne zaspokojenia, sprawię, że ciężko mu będzie się odnaleźć w świecie opartym w dużej mierze na hierarchii, w świecie, w którym nie ma czasu na zastanawianie się "jak się czuję?", "jakie są moje potrzeby", "jakie są moje motywacje?", w świecie gdzie sytuacja często przymusza człowieka do robienia rzeczy, na które nie zawsze ma w danym momencie ochotę. I czy np. będąc dorosłym człowiekiem nie rzuci pracy dobrze płatnej, za którą nie przepada, po to by np. realizować się artystycznie (bo akurat zmienią się jego potrzeby), a w domu zostanie np. żona z czwórką dzieci bez źródła utrzymania. Przykład oczywiście jest z doopy i jest dużym uproszczeniem, ale mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi. Mam obawę, że pertraktacje na temat potrzeb i tak niosą ryzyko, że ktoś w tym układzie będzie pokrzywdzony. I jesli miałabym wybierać, czy wolę by mój syn miał "dobry kontakt z własnymi potrzebami", czy to by był "porządnym" facetem odpowiedzialnym za siebie i drugiego człowieka, to chyba wybrałabym to drugie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że tak ci śmiecę w komentarzach, ale temat nie zajmuje bardzo i potrzebuję konstruktywnej rozmowy. Chyba to, czego co mnie jakoś drażni w niektórych ujęciach rodzicielstwa bliskości, to taki trochę moralny relatywizm. Zło nie istnieje, działania negatywne moralnie nie istnieją, bo wszystko zależy od emocji i potrzeb sprawcy działania. A moim zdaniem pewne zachowania bywają obiektywnie złe moralnie, niezależnie od tego, co czuł ten, który je popełniał. I jeśli w swoim mniemaniu (które bywa subiektywne) nie naruszył swoich granic, ani granic nikogo innego, to wszytko w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zazdroszcze sily i konsekwencji (wiem, ze nie lubicie tego slowa rodzice z klanu RB) ale konsekwencji podazania obrana droga. Ja mam watpliwosci podobne do Basi z komentarzy wezej, w dodatku wzorce z domu ... ech, szkoda pisac ... Obserwujac moja corke widze, ze lepiej dziala bycie, przytulanie i kochanie niz gledzenie, poprawianie, trucie, krzyk ale niestety, nie zawsze potrafie wykazac sie sila woli i konsekwentnie realizowac zalozenia RB. Jest mi zawsze potem wstyd i zaluje, ze znowu dalam ciala ... Potem znowu wchodzimy na dobra sciezke, jakis czas nam idzie super, potem nastepuje jakis krach, sama nie wiem, zbieraja sie watpliwosci, emocje ... i wybuch wysadza nas ze szczesliwej planet RB :( Wiec zazdroszcze i pozdrawiam z podziwem. Przepraszam, ze jako anonym ale mam problem z zalogowaniem :( Asia

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję Ci za to że jesteś <3

    Temat nie karania nie jest dla mnie trudny, jednak jeśli chodzi o pochwały i nagrody ... wyłamuję się, nie potrafię :( kiedy ona się cieszy z wieży z klocków, ja nie potrafię jej nie pochwalić, pogratulować ... Pochwałę mam jakoś tak głęboko zakodowaną że nie umiem się tego wyzbyć :(

    Oczywiście "nie biję, nie karzę" przez co jestem wybrykiem natury w moim otoczeniu :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za ma co, polecam się na przyszłość :D :*

      Usuń
    2. Byłam z córą u Babci. Babcia i ciocia, kiedy coś Zosi wyszło, biły Zosi brawo. Po powrocie do domu, Zo też zaczęła mnie nagradzać brawami, kiedy w jej mniemaniu postąpiłam dobrze. Uświadomiło mi to mechanizm działania takiej "nagrody".

      Co innego, kiedy spontanicznie krzykniesz "super!", bo jesteś dumna ze swojego dziecka i rozsadza Cię miłość. Co innego, kiedy pochwały sa manipulacją mającą wymusić jakieś zachowanie.

      Usuń
  10. Moje drogie (i te mniej),
    ponieważ część Waszych pytań pokrywa się ze sobą, a także z tematem następnej notki tego cyklu, to odpowiem na wszystkie w tejże. Na poważnie i bez sarkazmu czy złośliwości :)
    Cieszy mnie Wasze zainteresowanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, czekam w takim razie z niecierpliwością, bowiem moja roczna dziewczynka stawia mnie coraz częściej w sytuacjach wymagających lekkiej podpowiedzi - "jak zareagować?" :)

      Usuń
  11. Dobry wieczor,
    zastanawiam sie czemu w niektorych komentarzach jest tyle agresji - przynajmniej ja to tak odbieram. Czytam komentarz, ktory jest ewidentnie atakiem na autora bloga i sam w tym momencie zaczynam sie denerwowac. Rozumiem, ze temat zwiazany z wychowywaniem (badz nie) dzieci jest mocno pasjonujacy, a wiec wzbudzajacy emocje, ale czemu tak publicznie przelewac swoje negatywne emocje na forum? Przeciez to, ze Wiewioora preferuje taki model, nie oznacza wcale, ze chce go narzucac innym? czy sie myle? czy komukolwiek powiedziala- o Wy takie owakie- jestescie gorsze ode mnie bo nie stosujecie takich a nie innych zasad! ??
    Ja szukam inspiracji, nasza corka ma obecnie 14 miesiecy i obserwacje tego jakie robi postepy jest codzienna ciezka praca ale rowniez fascynujaca przygoda. To co Marta pisze jest mi bliskie dlatego sledze ten blog, nie dziwie sie, ze autorka moderuje, chodzi przeciez o jakosc dyskusji i atmosfere- naprawde mniej chetnie odwiedzalbym ten adres, gdyby bylo wiecej wpisow swiadczacych o niskim poczuciu wartosci osoby piszacej.

    Oczywiscie zakladam rowniez, ze moje wrazenie moze byc mylace i nieopatrznie obrazam osoby majace jak najlepsze intencje.
    Pozdrawiam
    Piotr

    OdpowiedzUsuń