środa, 20 marca 2013

Złapani za gardło.

Najpierw Przemko, potem rozkaszlała się Ora, a na koniec wzięło mnie...

Przemek już prawie zdrowy, ale my kurujemy się domowymi, wiedźmowymi sposobami i "tradycyjną", (zarekomendowaną przez naszą dyplomowaną znachorkę naturalmą) farmakologią.

Jako, że od wczoraj Młoda podgorączkowywuje - siedzimy w domu (wcześniej za zgodą Pani Dohtor wychodziłyśmy, żeby wywietrzyć bakcyle).

A szkoda, bo krajobraz za oknem zrobił się znów bajkowy. Niespiesznie, acz uparcie opadają białe płatki, grożąc że niedługo wyjście z domu będzie wymagało użycia łopaty. Biorąc pod uwagę, że w domu mamy jedynie łyżki - może być ciężko.

Czas umilamy sobie rozmaitymi rozrywkami. Orka - wywlekaniem z szuflad bielizny rodzicielskiej i szukaniem dla niej nowych zastosowań oraz rozwlekaniem po domu cebuli, którą namiętnie obiera. Mamy kolejną wieczną zabawkę :D (interaktywną, bo obrać można i łuski do śmietnika wrzucić, co ObieRAczka czyni z upodobaniem).
Ja pleceniem trzy po trzy (sznurki znaczy robię), pichceniem i przygotowaniami do Wielkanocy (szynka się pekluje, owies i rzeżucha na stanowiskach, jaja in progres).

Rano i wieczorem urządzamy sobie sesyjki z sziszą.
No dobra - z nebulizatorem, ale wygląda to podobnie :D
Młoda sama domaga się nałożenia maski, dmucha na parę i w ogóle cuda wyczynia.
Łykamy więc dym :)

Wczoraj Mąż Mój Cudowny przypomniał mi że jest również cudownym masażystą. Mrrrrrrrrrrrrrr...
A od jakiegoś czasu, jak Córce wpadnie w ręce wałek do masażu, to każe mi nastawiać plecy i po nich jeździ. Żyć nie umierać :D

Z innych inności - ostatnio Dzibdziołka ma nową idolkę. Na pierwszą wzmiankę o spotkaniu z CiotKaszydłem zaczyna z częstotliwością co ok. 5min. nawoływać "Asia! Asia!". Zaśmiewa się (no dobrze - zarykuje byłoby odpowiedniejszym określeniem) z wygłupów Kaśki i ogólnie wyraża dziki entuzjazm.
Zieeeeeeeeew...

Jak widać użytkujemy naszego krippsack'a. Nieczęsto, bo pod kurtką cieplej i w ogóle jednak wolę chustę, ale i kripek jest zacny :D

Aurora jest już stworzeniem w stu procentach dwunożnym. Dorobiła się też drugiej pary butów.

Jakiś czas temu byłyśmy u (Pra)Babci M. Była tam też moja Mama, która postanowiła iść z nami na zakupy na ryneczek. Jako, że podle się czułam - stwierdziła, że ona powiezie Orę w wózku (u Babci rezyduje wózek po dzieciach kuzyna).
Reakcja w KAŻDYM znającym nas sklepie była mniej więcej taka:
- Boże! Dziecko W WÓZKU!
- Coś się stało Pani?
- A czemu ona na kółkach?


 Oczywiście kwitowałam, że to Babci sprawka i ja się od akcji odcinam ;)

A całkiem niedawno zaplątałyśmy się z Dusią w czasie i przestrzeni. Efektem zaplątania było wspólne przyjście na spotkanie Klubu Kangura, którego nie było (spotkania, nie kangura ;) ).

Poszłyśmy więc do pobliskiej babeczkarni i uroczo spędziłyśmy nieco czasu :D
Myślałam, że Najmłodsza Babeczka będzie nieco stremowana obcym (no, raz tam była, jako noworodek niemal i na śpiąco) miejscem, ale gdzie tam. Po wyszabrowaniu mi portmonetki z torebki (ulubione ostatnio zajęcie) i wyszabrowaniu z tejże (j.w.) garści monet ("osiem! osiem!") Lwiątko salonowe pogalopowało w stronę lady chłodniczej, żeby przypatrzeć się ciachom. Następnie usiłowała wtargnąć w Przestrzeń-Za-Ladą, ku uciesze Pani Sprzedawczyni. Wyłowiona stamtąd przeze mnie i pouczona o savoir vivre obowiązującym w lokalu odmówiła powrotu do stolika i postanowiła nadal eksplorować okolicę.
Usłyszawszy, że z głośnika koło lady płyną skoczne dźwięki poczęła podrygiwać. Nie ulękła się Wielkich Nóg (ich właściciele byli zaskoczeni i zachwyceni). Dopiero wpadająca w tryb głośny lada chłodnicza spowodowała lekki atak paniki i odwrót w moim kierunku.

Potem już do spółki z Arianną ujeżdżały kanapę i pufę, wymieniały się miejscowymi misiami, pożerały marchewkowe babeczki i sączyły herbatkę owocową, jak na światowe panny przystało.

Na koniec Orka SAMA dokonała zakupu czekoladowego ciacha dla Rodziciela. Sama podał Pani monetę, odebrała resztę i ciacho.
Tatko wielce był zadowolony, nie wiadomo, czy bardziej z Córy, czy z ciastka ;)

A o jedzeniu jeszcze będzie. Niedługo :)
Pin It Now!

5 komentarzy:

  1. nawet córka cię masuje? No rozpusta! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie tak patrzeć jak się dziecko odnajduje w nowych sytuacjach :D Mam nadzieje, że obie szybko wrócicie do pełni sił. Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  3. spotkania z sziszą... lubiłam za młodu, zwłaszcza jak mama parówkę sama produkowała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdrowia Kobitki! Za tydzień kangur ;) chyba że wcześniej znowu wypanie nam spotkanie indywidualne ;D !

    OdpowiedzUsuń
  5. No to faktycznie światowa kobitka :D
    Bywalczyni rzec by się chciało :D

    OdpowiedzUsuń