niedziela, 3 marca 2013

Kąpiel w wibracjach, a także o ptaszkach na słoninie, spotkaniu pod psem (dwoma) i porozumieniu tunelowym

Poszłam na warsztaty śpiewu białego (to taki śpiew, który - jak powiedziała nasza instruktorka - nie wymaga słuchu :D). 
Rany Julek!

Od dawna baarrrdzo chciałam się tego uczyć, ale jak trafiałam na informację o jakichś warsztatach, to z reguły były albo dla młodzieży, albo gdzieś na drugim końcu Polski.

Było bossssssko. Takiej wyzwalającej, odprężającej i stymulującej kąpieli w dźwięku nie zaznałam od daaaaaaaaaaaawna. Uwielbiam! Chcę więcej! To moje wibracje!

Po za tym "ciorna galoćka" odleciała i mamy wiosnę. WIOSNĘ. Pogoda taka, że tylko oddychać.
Mimo to sikorkom dopisuje apetyt na naszą słoninę. W okolicy jest tego tałatajstwa od groma (Sikorek, nie słoniny. Bogatek, modrych, a raz czubatkę przydybałam.) i zawiesiłam (z wydajna pomocą Przemka) im trzy kawałki, tuż za oknem, żeby Dzięcielina mogła podziwiać. Na razie podziwianie udało się raz :D Bo kisiorki gagatki-dziobatki płochliwe są. Ale jeszcze je zdybiemy. Kiełki posiałam. A jutro biorę się za porządek w ogródku. W ogóle, jako że Przemko ma urlop powietrzymy się, że hej. Będzie las, będzie woda, będzie działka. A pod dachem to może basen. O ile tylko nam Wiking się nie rozłoży, bo jak na złość dziś wieczorem gardło go rozbolało i ogólnie nieszczęśliwy chodził. Poję imbirem i tranem, otulam kocykiem, tylko czosnkiem karmi się na własną rękę.

Wczoraj w przypływie wiosennego obłędu zaczęłam przed Dziewczęciem moim wykonywać dzikie pląsy. Dziewczę, wystawcie sobie, wyśmiało mnie serdecznie, po czym... raczyło się przyłączyć. Naprawdę powtarzała moje ruchy. A wieczorem próbowała nucić melodię z radia :D

Od jakiegoś czasu wrażliwa jest na hałasy. "Boisię" nie tylko pralki, ale i wiertarki, i zbyt głośno pracującego odkurzacza.

Nadal uwielbia jak czytamy Jej książeczki o zwierzętach (naturalnie z odgłosami paszczą ;) ). I "Lokomotywę". Potrafi je podawać jedną po drugiej, a gdy zapas się wyczerpie zaczynać od nowa. I żeby nie było - Ora MA inne książeczki.

Uwielbia też działalność kuchenną. Druga półka kuchennego regału została oddana do Jej wyłącznej dyspozycji (co oczywiście nie przeszkadza Jej korzystać ze wszystkich innych, do których sięga). Ma tam suszone jabłka, śliwki, daktyle, ryż dęty i paczkę kory cynamonowej (kiedyś skądś wygrzebała i nie dała sobie zabrać, więc dostała ją na własność).

Jakiś czas temu najpierw rozsypała po podłodze ryż, żeby pływać w nim "żabką", po czym przygotowała...
Szefowa kuchni poleca - ryż z jabłkami i cynamonem :D
Kuchenne rewolucje - Ta foremka jest niedomyta!!!
Aaaa, że ona ma taki kolor... To w porządku.
Mówi, chodzi, rośnie.
Nie nadążam z rozszerzaniem słownika, dlatego od teraz zapisuję tylko słowa zniekształcone, a pomijam te, które już wymawia dokładnie. Za dużo tego.

Pojechałyśmy dziś do bardzo sympatycznej pary i ich siedmiomiesięcznej córeczki, żeby pokazywać motanie.

Pokazywanie udało się nadzwyczaj. Ora nieco zaspana nie była nastawiona entuzjastycznie do spotkania, ale możliwość wybebeszenia mojej torebki nieco poprawiła Jej humor. A już całkowitą rewelacją okazały się dwa psy (suki konkretnie ;) ), którym w pewnej chwili udało się wemknąć do pokoju. Bardzo przyjazne i bardzo ciekawskie. Orka przejawiała wobec nich uczucia ambiwalentne z przewagą obłędnej euforii.

Zdecydowanie podobała Jej się psica przypominająca golden red rivera (ale zaznaczam, że ja się na psach nie wyznaję) - stateczniejsza połówka duetu. Ora nawet ją pogłaskała.
Natomiast czarny, sympatyczny skąd inąd czort, ze smukłymi łapami i czołem pomarszczonym jak shar pei, wzbudził zdecydowaną obawę i  spowodował kurczowe wtulenie we mnie.

Wyproszenie piesków za drzwi zostało skwitowane płaczem (łał,łał,łał, tam) więc beżowy, ogromny i kudłaty stwór został zaproszony ponownie, wtedy jednak Zmienna Istota orzekłą, że "boisię" i to by było na tyle. Za to po powrocie namiętnie opowiadała Tatce o psich przygodach. Naprawę!

Po za tym oglądałyśmy dziś mewy, kaczki (jeden kaczor zrobił "pum!" z mostku wprost do wody), łyski, sikorki, wróble, kawki, sroki, gołębie, kota, łyski i słońce na Odrze (Oda!). Opowiadam Jej o wszystkim, co razem oglądamy. Nie wiem ile z tego dociera do płowej łepetynki. Ja przyrody uczyłam się "na sucho" z książeczek, które czytał mi Dziadek Stefan. Ale pamiętam i darzę tę dziedzinę sentymentem do dziś.

Powrócił szał na ogóra. I kapustkę kiszoną. I kiszonego ogóra. Wszystko zagryzane melonem i jogurtem bałkańskim. I rybą, bo Dziadek Bogdan złowił i przywiózł. I kabanosem. I makaronem (w sklepie potrafi go wypatrzeć). I masłem, z niewielkim dodatkiem chleba. I oliwkami. "Pyszne!". Natomiast chrzan, koperek czy ser żółty są "blech, blech" (moje wyrażenie). A ostatnio na zakupach Pani Kasjerka z Pobliskiego Sklepu miała ubaw, bo na widok naszych nabytków zjeżdżających z taśmy GłodomOrka na całe gardło (i sklep) zakrzyknęła "Bambam!!!!" (banan), co PKzPS skwitowała "No tak, w dom dziecku jeść nie dają".
"Ahh, ha, ha, jakże się śmiejemy." jakby powiedział 71-godzinny Ahmed...

Kolejną obsesją ostatniego sezonu są miedziaki. Aurora mówi na nie "osiem", domaga się ich kiedy tylko usłyszy brzęk portmonetki i nie daje sobie odebrać (dzika rozpacz). Całe szczęście nie ma tendencji do pożerania. Nie wiem, czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
Oprócz kasy w modzie są ciuchy. Apaszki konkretnie. Chustki, szaliki i małe ręczniki. Wszystko, co da się zarzucić na głowę, ramiona, misia i pudełko.

A po południu odwiedziły nas MamaHani z Hanią :D
Na początku głównie siedziałyśmy i patrzyłyśmy z (metaforycznie) rozwartymi paszczękami, jak Dziewczyny się dogadują. Orka robiła Hani "cacy" (Hania ma stworzone do tego włoski), ganiały po domu, uprawiały mlekowanie synchroniczne, pełzały w tunelu (udało im się nawet niemal-bez-kolizyjnie wyminąć ;) ), Ora dała popis tańca na stole, jeździły pchaczami (takimi zabawkami na kółkach do pchania, nie chodzikami) i od Hani Ora się dowiedziała, że to można robić chodząc jednocześnie :D, Orka zaglądała Hani w oczy i usiłowała zagadać na śmierć, Hania próbowała się nie dać :D, ujeżdżały renifera, podskubywały świeży chleb, Hania skakała z wysokiego progu prowadzącego na ogródek i w ogóle dobrze im się działo :D. Nam się dobrze działo.
Pogadaliśmy sobie o "rodzicowych" sprawach (rodzice wiedzą o jakich, a bezdzietnych i tak to nie zainteresuje ;) ), a potem dziewczyny musiały pojechać. Czekamy na jeszcze.

A teraz śpimy. No prawie... :D
Pin It Now!

2 komentarze:

  1. Ora jest bardzo mądra dziewczynką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W rzeczy samej, ów stwór kudłaty to golden troszkę roztyty, a czortem shar pei jest. :)
    Jeszcze raz pięknie dziękujemy za pomoc, czekamy aż przyjdzie chusta i zaczynamy się nosić.

    Pozdrowienia!
    Gosia

    OdpowiedzUsuń