czwartek, 7 marca 2013

Jak zostałam gazelą, do czego są ogrodniczki i o słońcu

Niestety, plany związane z wolnym czasem Przemka wzięły w łeb, a konkretnie w gardło. I nie chodzi o procenty. Po prostu do mężowej gardzieli przyplątały się jakieś wstrętne bakcyle i Biedny Żuczek musi je eksterminować przy pomocy imbiru, lipy, syropu z cebuli, prochów od lekarza i aresztu domowego.

Jednak niedyspozycja gardłowa nie przeszkadza mojemu Małżonkowi w dziczeniu. W dodatku w swoje niecne poczynania angażuje Progeniturę.

Ostatnio np. namówił Ją na wspólny, zmasowany atak na niżej podpisaną. Dokładniej niczym lew i małe lwiątko napadli na swoją niczego niepodejrzewającą ofiarę, jak na gazelę u wodopoju ( ;) ) po czym zaczęli ją kąsać, chapać (lwiątko za wyraźnym poduszczeniem większego mordercy) oraz przytykając paszcze do jej brzucha wypuszczać powietrze, wydając dźwięki zaprawdę nieprzystojne (i niemiłosiernie gilgocząc).

Krwawą scenę przerwało lwiątko oznajmiając donośnie (i radośnie) że: "Mleko!" i rzucając się na inną część ciała (bardziej kojarzoną z łabędziem, niż dowolnym kopytnym ;) ). Całe szczęście nie z zębami.

Choć Tatko przykuty jest do domostwa to obłędna, zaprawdę pogoda nie pozwala na siedzenie pod dachem. Odziałam tedy Dziewczę w ocieplane ogrodniczki, kurtę ciepluchną, a ruchów nie krępującą, czapę wiosenną, szal we wdzięcznym odcieniu seledynu oraz (specjalnie na ogrodowe potrzeby zakupione) paputy z dinozaurem (pierwsze "chodzące" obuwie naszej Córy!!!) i Wyruszyłyśmy Do Ogrodu :D

Kto widział nasze włości zrozumie ironię, jako że rzeczone tereny zielone mierzą ok. trzy kroki wzdłuż i sześć w szerz, jednak mimo mikro rozmiarów nasz ogródek jest naprawdę fantastyczny :D.
Orka się zakochała. Przy pierwszej okazji pacnęła na ziemię i widok uwalanej glebą rączki zafascynował ją na dłuuugą chwilę. Z upodobaniem grzebała w doniczkach, grabiła ziemię (zruszoną modernizacyjnymi zapędami Macierzy), wcinała miętę prosto ze skrzynki (poczuła zapach, kiedy usuwałam zeszłoroczne gałązki - "Metka!"), dotykała roślinek, chodziła, padała, wstawała (Raz pacnęła nawet policzkiem na trawę. Myślicie, że się przejęła?).

Teraz wystarczy, że wieszam pranie, albo że ja czy Przemko zbliżymy się do "tarasowych" drzwi - Młoda gna do nich, przełazi sama przez próg i najchętniej zamieszkałaby chyba pod krzakiem.

Posadziłyśmy szczypiorek, posiałyśmy sałatę (dwa rodzaje) i rukolę, a w domu kiełkujemy kiełki. Inne nasiona czekają na swoją kolej. Mamy już wyrośnięte: lawendę, rzeczoną miętkę, róże, truskawki, magnolię, chyba-forsycję, bez i parę innych zielenin, które jeszcze nie wiem czym są. Mamy też cyprysika i świerczka-miniaturkę. I winogrona. Ha! A pranie suszone na dworze pachnie niezrównanie.

A dziś gościliśmy Grzesia, Agnieszkę i siedmiomiesięczną Hanię (jak ja mam szczęście do Ań, tak moje Dziecię do Hań widzi mi się :D). Dzieciaci znajomi naprawdę Tworzą w naszym życiu zupełnie nową jakość :D A jak chcecie przepis na Ceramiczną Tartę Karobowo-konferencyjną, to jest tutaj :D
Pin It Now!

3 komentarze:

  1. Eh co ja bym dała nawet za taki kawałek własnego trawnika.
    Zdrówka dla Męża!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też bym chciała taki trawnik :) Zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już nie mogę się doczekać własnego ogródka (to już tej wiosny!!!). A Żuczkowi do kuracji dorzuć grzane wino wieczorem - z miodem i mnóstwem przypraw.

    OdpowiedzUsuń