czwartek, 21 marca 2013

Dwa razy to samo!

Konkretnie angina ropna. U mnie i Aurory. Co ciekawe bez specjalnie wysokiej gorączki.

Wiedźmowe sposoby nie wystarczyły i niestety Kruszątko dostało swój pierwszy antybiotyk.
Szczęście w nieszczęściu - póki co (odpukać) Młoda znosi choróbsko dobrze. Żywa, wesoła, może trochę dłużej śpi i więcej się kokosi, ale po za tym nikt by nie powiedział, że to chore dziecko jest. Zakaszle dwa razy na dzień, w nocy podgorączkuje i tyle.

Gorzej z Mamidłem, czyli mną. Gardło boli mnie paskudnie, a momentami głos zanika. Kości i mięśnie namiętnie przekonują, że właśnie przejechał mnie walec, albo co najmniej duża maglownica. Za to gorączki brak.

Aż przypomniało mi się dzieciństwo. Kiedy byłam mała nagminnie chorowałam na anginę. Raz za razem, po kilka razy w sezonie. Nie pomagały wyjazdy w góry, parówki, płukania, kolejne leki.
Aż dziwne, jak dużo rzeczy się pamięta. Np. czerwono-żółto-fioletowy ręcznik, którym Mam nakrywała mnie nad miską z gorącą wodą, żebym inhalowała (o domowych nebulizatorach nikt wtedy nie słyszał). Pamiętam twarożek z miodem, który był jednym z niewielu pokarmów, który przechodził gładko (i chętnie) przez obolałe gardło. Doktora swojego (Dr. Dziubę :D) pamiętam, szklany słój, z którego wyciągał drewniane szpatułki do oglądania gardła i wiszące w poczekalni i w gabinecie, oprawione ilustracje z "Fletu zaczarowanego".

W końcu usunięto mi (Dr. Moskwa :D) trzeci migdał i zdawało się, że z anginami mam spokój na resztę życia.

No teraz się okazało, że jednak nie. Mam nadzieję, że Ora nie będzie kultywować "tradycji rodzinnej". Brrrr...

Na pociechę upiekłam sobie (i nie tylko) BOCHEN.
Miał być zwykły chlebek, ale w ostatnim momencie, kiedy zakwas był już wybudzony i nakarmiony, przypomniałam sobie, że zajęta bakcylami, nie uzupełniłam zapasów mąki, i jedyna jak mi została to biała pszenna.

Rada nierada wzięłam co miałam, dodałam kminku i zagniotłam. Wrzuciłam w dużą tortownicę, choć z reguły piekę dwa mniejsze bochenki. Z reguły używam cięższych mąk, pełnoziarnistych. Zakwas musi się nieco namęczyć, żeby je "dźwignąć", ale tym razem...

No bochen wyrósł był nad bochny ;)

A zainteresowanym tematem ptaszorów zaokiennych podsuwam kilka adresów:
P.S. (po nocy) W nocy Młoda dostała temperatury, co gorsza nie chce brać lekarstw (nie dziwię się, gorzkie są potwornie). Ale od rana wydzicza się jak mały dzik. Zatłukę się książeczką o misiu.
Pin It Now!

2 komentarze:

  1. Zdrowia ! Ciekawe czy kiedyś natczę się piec chleb...

    OdpowiedzUsuń
  2. o maj gad Wiewióra, przepiękny ten Twój bochen... aż oczy mi się błyszczą :D

    OdpowiedzUsuń