wtorek, 28 lutego 2012

Zarasta :D:D:D i cukieras

Działo się. Byliśmy u kardiologa. Młoda została owinięta gumą, na łapki niesympatyczna, acz kompetentna (ta sama, co w szpitalu) Pani Dochtorka poprzypinała Dziecięciu-Dziewczęciu wielkie klamry i kazała Rodzicom zrobić tak, żeby dziecko nie wierzgało. Taaaaaaaaaaaaaaaaaa...

Ale okazało się, że otworek w serduchu Jej Maleńkości zarasta jak powinien i wszystko jest w porządku :) Jeśli kontrola po wakacjach wypadnie równie pozytywnie - nie będą nas więcej męczyć. Jupiiii!

A po za tym się dzieje. Mam milion tematów do opisania i zero czasu na to. Dodatkowo potrzebuję do nich zdjęć, których nie mam czasu zrobić. I milion nowych projektów do zrealizowania. Aaaaaaaaaaaa!!!

Tak, wiem, notka infantylna jak histeryczna nastolatka, ale rozentuzjazmowana jestem z lekka :D

 A z okazji zarastania ogłaszam cuksa. Cukierasa. Ukielka, jak mawiał znajomy kilkulatek.
Bajkowego.

Otóż poszukuję zupełnie nowych bohaterów do bajek. Żeby zdobyć cukierasa należy wymyślić nazwę własną zupełnie nowego gatunku bajkowych stworzeń (wiecie, jak Muminki, Smerfy, Bromby, Fraglesy itp.) i wrzucić w komentarz tej notki. Można też dorzucić o nich ze trzy słowa. Ale nie trzeba.

Jak dodatkowo polubicie nas na Fejsie i wrzucicie banerek na swoje blogi/strony to się nie pogniewamy, ale wymagać nie wymagamy.

Zwycięzca otrzyma:
  • smoka
  • zestaw eliksirów magicznych
  • amulet
oraz na życzenie wróżbę runiczną, zapis imienia lub galdrę na szczęście.

A także egzemplarz "Baśni nie tylko o Mimouchach", jak już znajdę wydawcę ;)
Pin It Now!

środa, 22 lutego 2012

Buch na brzuch! I myśli wysyłanie

Sama! Bez niczyjej pomocy! I raz i dwa! I kto tu jest genialną Małą Szkandelką? ;)

A kilka dni temu, jak się w nocy obudziła i zaczęłam do niej szeptać, to odpowiadała też szeptem. Słowo honoru! Ściąga także Ojcu okulary i łapie Matkę za kolczyki.

Migamy do Niej coraz więcej (trochę bobomigami - tymi dostępnymi bezpłatnie, trochę - znakami języka migowego, ew. uproszczonymi, trochę - własnymi gestami).

Mamy ramkę elektroniczną, w której na zmianę jest: zdjęcie Aurory jeszcze ze szpitala, zdjęcie Przemka i Ory (też ze szpitala) i moje w chuście. Któregoś dnia noszę Jej Maleńkość po domu, a Ta ni stąd ni z owąd zaczyna się chichrać (ma taki cudny ciepły i pełen uciechy, specjalny sposób śmiania). Patrzę z czego się Dziecię moje tak nabija, a Ona na własną fotkę patrzy! Dobrze mieć poczucie humoru na swój temat ;) Teraz śmieje się już do każdego z trzech zdjęć, ale swoje zdecydowanie lubi najbardziej.

A jutro idziemy na kontrolę do kardiologa. Nieco się traumię...

A z zupełnie innej strony: tym, co wiedzą - ciepłą myśl ślę.
"Życie bez przygód byłoby strasznie głupie."
Impessa
Pin It Now!

poniedziałek, 20 lutego 2012

Dziecko kooperujące, aaaaa-psik, notka zniechęcająca i znowu w szkole

Pewna firma słoiczkowa chciała nas namówić na korzystanie z jej produktów. W tym celu wysłała nam tonę broszurek (w tym jedna o mleku modyfikowanym), słoiczek zmiksowanej marchewki z ryżem i próbkę herbatki.

Marchewka nawet niezła. Herbatka (w granulkach) składa się głównie z cukru.

Tylko w związku z tym, że planujemy BLW, to z żadnych tam przecieranych papek korzystać nie będziemy, a kalendarium rozszerzania diety od 4 miesiąca, to ja mogę spalić obrzędowo razem z bazgrołami Tracy Hogg.

Wcześniej od innej firmy dostaliśmy śliniak i próbkę mleka.

W związku z powyższym zniechęcam niniejszym firmy mlekowo-słoikowe do pisania do nas i namawiania na dowolną formę współpracy. Nie piszemy się. Ani na konkursy. Ani na nic. Dzięki.

A w piątek byliśmy znowu we trójkę w szkole rodzenia. Innej tym razem. Mówić o chustach.

Byliśmy z Martą,
która lideruje szczecińskiemu Klubowi Kangura i robiliśmy za bezwózkowych ekstremistów. Dodatkowo Przemko wzbudzał zaufanie panów, zapewniając, że to żadne babskie fanaberie.
Było bardzo pozytywnie, trzech tatów spróbowało się zamotać, prowadząca szkołę zachwycona. A Aurora i jej starsza chustowa koleżanka Hania debiutowały w roli modelek-demonstratorek. Demonstrowały jak spokojne jest dziecko w chuście. Albo jak śpi. Albo jak je. Wzbudzały (w pełni należyty) podziw i uznanie, oraz ochy i achy :D ("Ale tam jest żywe dziecko???").







Po za tym przygarnęliśmy zwierzątko. Podejrzewam, że jest wirusem (coby znaczyło, że nie jest zwierzątkiem, ale mniejsza) i najpierw miał je kolega Przemka z pracy. Przemko przygarnął i do domu przytaszczył. A teraz ja hoduję. Kicham, siąkam, boli mnie głowa, mam temperaturę, wszystko mnie wczoraj bolało i kaszlę. Przemka trzymało dni trzy. Zobaczymy, co będzie jutro. Mam tylko nadzieję, że Młoda nie nawiąże bliższych kontaktów ze zwierzem.

Jej Maleńkość ostatnio zadziwia nas podejmowanymi próbami kooperacji. Kiedy Ją przewijamy, to najpierw robi świecę wystawiając pupę do zabiegów higienicznych, a potem opiera pięty na przewijaku i podnosi tyłeczek w górę, kiedy wyciągamy pieluchę. Genialne :D A kiedy mówię "Aaaaaaaaaaa", podając jej witaminy najpierw wyszczerza się przeuroczo (Czy można się szczerzyć bez zębów? No, w każdym razie - Ona się szczerzy.) prezentując dołeczek w lewym poliku, a potem rozdziewa paszczę i grzecznie łyka. Ha!

(po krótkiej przerwie na karmienie)

Przy posiłkach Maleńka Cesarzowa ceni ostatnio konwersację. Dwa łyki - "LeeEeee" (modulacji nie sposób oddać na piśmie), pięć łyków - "AchGeeeEe", osiem łyków - "AaaaeEeeeuOoooooouu", łyk - "aguuUu".
Oprócz tego głowa jej lata jak na śrubkach. Przy karmieniu, w chuście, w koszu. W chuście zwłaszcza. Jeszcze trochę i trzeba będzie na plecy wrzucać!!!
Pin It Now!

środa, 15 lutego 2012

Akcja weryfikacja i niemożliwość

Często jeszcze przed ciążą słyszałam i czytałam, jak to dziecko weryfikuje grono znajomych, i zawsze myślałam, że mnie to absolutnie nie spotka. Jak się okazało - błędnie.

Nie tylko pojawienie się Jej Maleńkości, ale już samo zaciążenie mocno zmieniło skład otaczającej nas populacji.

Na plus!

Poodnajdowały się (i to zupełnym przypadkiem i dziwnym zbiegiem okoliczności w tym akurat czasie) znajomości z lat dawnych (które to znajomości się w międzyczasie odzieciły), ponawiązywały się nowe (na bazie spraw okołodziecięcych i nie tylko) i utrwalone zostały przez wspólnotę doświadczeń.

Nie ma tak, żeby trochę się nie powykruszało. O dziwo wykruszanie zaczęło się bardziej z przekonania "wykruszających", że my to teraz na pewno nie mamy czasu i w ogóle z innej planety jesteśmy. Cóż - ich strata.

Inna sprawa, że choć tematy naszych rozmów nie oscylują li wyłącznie w okolicach od zupy do kupy, to zmienił nam się kąt spojrzenia. Dystans do spraw różnych. Kto przeżył, ten wie. Jest raczej inaczej, choć inaczej niż myślisz.

Zresztą zawsze byliśmy średnio towarzyskim stadłem. Ludzi lubimy. Ale nie potrzebujemy stale grupy wokół siebie. Cenimy bycie we dwoje. Niekiedy tłum zwyczajnie nas męczy.

Nie przepadałam za babskimi kółeczkami. Nie mój klimat, nie moje kredki. Nie posiadałam "psiapsiół", "kumpelek", "dusz bratnich" i innych nierozłączek. I potrzeby takiej nie odczuwałam.

Jednak ostatnio ze zdziwieniem stwierdzam, że w grupach rodzicowych wszystko to wygląda trochę inaczej. Albo trafiłam na jakieś fajne, alibo co.

Jest pogodnie. Na luzie. Bez prądów podskórnych i udawania. Jest fajnie, przytulnie i miło. I wbrew pozorom cholernie aktywnie :D

Takie zmiany się lubi :D

A co do niemożliwości: niemożliwością dla mnie jest posiadanie stałego, uporządkowanego planu dnia. Ja, siostra chaosu, wcielona kurzawa Coriolisa, najbardziej zryty beret wszechświata - poprostu nie ogarniam takiej idei. Próbowałam. Liczyłam na to, że dziecko wymusi - guzik.

Dzięki wszystkim Pomniejszym Bóstwom ostatnio okazało się, że ogarniać nie muszę :D:D:D
To kolejna zaleta Rodzicielstwa Bliskości (Uwielbiam!). Dzieć poczucie bezpieczeństwa i pewności Wszechświata czerpie z naszej (rodziców) dostępności i bliskości, a rodzice mogą się nie gimnastykować nad siły (ja wiem, że niektórym pasuje, ale nam NIE). A Matka nadal może trwać w nieokiełznanej spontaniczności, przez którą Tatko często rano nie wie, co czeka Go wieczorem. Ale się nie skarży. :D

I tą radością zapragnęłam się z Wami podzielić :D
Pin It Now!

wtorek, 14 lutego 2012

Jednak wcale nie ślepa

Jako odtwórczyni historii powinnam z założenia tępić walentynki. Bo nie rodzime! Bo Kupała! Bo Słowianie!

A figa.

Walentynki swoje za uszami mają. Nie rodzime - fakt. Skomercjalizowane do mdłości. Zinfantylizowane i kiczowate.

Ale.

Gdyby zwolennicy rodzimości zrobili Kupale taką reklamę jaką mają walentynki - nie byłoby o czym gadać. I o ile nie cierpię Halloween, bo odbywa się w czasie, który u nas tradycyjnie obchodzony jest zupełnie inaczej, o tyle walentynki nie przeszkadzają mi w obchodach Kupalnocki.

Dlatego:

P.S. A historia patrona tego dnia przeczy, jakoby miłość istotnie oślepiała. Wręcz odwrotnie ;)
Pin It Now!

poniedziałek, 13 lutego 2012

Notka nienapisana

To jest notka o zawiedzionym zaufaniu. O czymś co było, a już nie ma. O czymś co być mogło i już się nie stanie. O braku szczerości, a więc obłudzie. O cynizmie, który przenika dzisiejszą rzeczywistość i klei się do ludzi jak smar. I do tych, którzy się o nich otrą. To jest notka o pozorach i tym, co pod nimi.

Jest to notka bardzo śmieszna, ironiczna, ale zostawiająca na koniec posmak smutku w ustach.

Ale jest  to też notka o lojalności takiej, że powala na kolana. O zaufaniu absolutnym. O wartościach nieprzemijalnych i niezniszczalnych. Które czasem wypróbowywane są w ogniu (ależ mi się na patos zebrało!).

To jest notka bez faktów, bo niezorientowanym one i tak niewiele powiedzą, a zamieszanych w sprawę nie usatysfakcjonuje przedstawienie ich "po mojemu". To jest notka bez dyskusji. To jest notka o uczuciach, więc nie do dyskutowania. Więc bez sensu.

Jest to też notka o tym jak bardzo kocham i podziwiam swojego Męża.

I jest to na  koniec taka notka, której nie napiszę, bo ostatecznie nie ma po co...
Pin It Now!

piątek, 10 lutego 2012

NSaS - Jest Tata i jest MAM ;)

Czasem bywa, że mama wybywa. Rzadko, ale bywa. Np. na próbę Teatru Ognia. I wtedy Tatko zostaje z Gżdaczem sam na sam.

Generalnie problem to to nie jest. Tatko zdolny jest i obsługę Jej Maleńkości ma opanowaną. Z jednym wyjątkiem. Otóż wśród tatkowych talentów brak jednego: Mleka produkcji! 

Mleko Mamcia może odciągnąć i Tatce pozostawić. Ale jak je zapodać do otwartego dzioba? W wężyki plastikowe Tatki oplatać nie chcieliśmy, więc w ruch poszła przesłana nam przez MAM butla. Taka o:


Co mogę napisać? To jak dotąd jedyny (pozaszpitalny) kontakt Aurory z butelką. Nie mamy więc materiału porównawczego. Z relacji Taty (który kategorycznie odmówił opisywania swoich przeżyć samodzielnie) mleko zostało pochłonięta błyskawicznie (Mama sprawdziła - faktycznie płyn z butli wypływa dość szybko). Kolki nie stwierdzono, ale Dzieć nasz (odpukać itp...) jak dotąd kolki nie doświadczył. Ze ssaniem piersi po powrocie Matki marnotrawnej problemów też nie było. 

Zdecydowanymi plusami tej flaszeczki są: 
  • wygląd :D
  • łatwość mycia - rozkręca się jak widać:

i można wszystko dokładnie domyć bez problemu. 
  • Jest samosterylizująca, więc gotować jej nie trzeba (co mi wisi akurat, bo i tak poprzestałabym na przelaniu wrzątkiem). 
  • Nie zawiera BPA (Można? Można!).
  • Smoczek wykonany z "jedwabistego silikonu" ma być w dotyku zbliżony do maminej piersi. Chyba działa. W każdym razie Smoczyca wyglądała na zadowoloną (patrz wyżej).
  • No i umożliwia Tatce i Córce wejście na nowy poziom porozumienia. A Matce wypady na miasto ;D
Bo:
P.S. A moje światłe opinie MAM chce zamieścić przy swoich produktach. Ha!
Pin It Now!

środa, 8 lutego 2012

Ekstremalne zmienianie świata

Na jednym z kursów, jakieś dziesięć lat temu prowadzący zapytał mnie, czemu chcę być wychowawcą.

Stwierdziłam że większość młodych ludzi (przynajmniej z mojego pokolenia - dzisiejsze nastolatki są jakieś wybrakowane ;) ) chce zmieniać świat. A ja uważam, że wychowanie jest na to najlepszą/jedyną i właściwą metodą.

Niedawno na jakimś blogu (naprawdę nie pamiętam jakim) rozpisano konkurs "Co jest fajnego w byciu mamą?".

To (oprócz związku z drugim człowiekiem) najfajniejszy sport ekstremalny, jaki znam. Nieprzewidywalne zwroty akcji, wyzwania o jakich Ci się nie śniło, wszystko po raz pierwszy, a potem po raz setny, wszystko nowe i jedyne, nic Cię na to nie przygotuje - nie łudź się! Niespodzianka goni zaskoczenie. Stany maniakalno-depresyjne i rollercoaster to przy tym pikuś. Totalna ekstrema. Przygoda życia. Pełen odlot.

No i cholera - zmieniam świat :D

Pin It Now!

wtorek, 7 lutego 2012

NSaS* - Dziecko Syna Jana: plus-minus

Jonson's Baby sponsoruje nadal kąpiele Maleńkiej Cesarzowej. Albo to przypadek, albo wyjątkowo czujni są, bo po notce o tym, że Aurora to niskokosmetykowa jest i większości kosmetyków użyliśmy raz lub dwa - następna paczuszka od firmy zawierała... Drugą butelkę tego:
Czego akurat używamy codziennie. Mimo to nie skończyliśmy jeszcze (!!! przez 3 miesiące) pierwszej butli. Lepszej reklamy wydajności specyfiku chyba nie trzeba :D Uwielbiamy i dziękujemy :)

Niestety, zawartość poprzedniej paczki:
 to jedyny produkt Jonsona, z którego nie jesteśmy zadowoleni. Coś z tym mleczkiem jest nie tak (może jakiś wybrakowany egzemplarz nam się trafił?). 
Pachnie ładnie i skóra się nie uczula, i ładna jest i w ogóle, ale się "kula". Od czasu do czasu przy wyciskaniu z buteleczki, na jednorodnym bladoróżowym tle pojawiają się niteczki czegoś ciemnoróżowego (jakiś wytrącony barwnik?), a czasami (bo nie przy każdym użyciu) na skórze przy wsmarowywaniu robią się takie wałeczki, farfocle, no nie wiem.

Noworodkowe zdecydowanie było o nieeeeeeeeeeeeeeeebo lepsze. 
A pisałam już, że płyn do kąpania naprawdę nie szczypie w oczy? Nie szczypie.

*NSaS - Notka Sponsorowana acz Szczera (przypisy autorki)
Pin It Now!

poniedziałek, 6 lutego 2012

Nie-dziela

Czyli dzień nie - działania. Dzień w łóżku z mężem i dzieckiem. Śniadanie w łóżku (Młodej zapodałam sama, a mnie zrobił mój najcudowniejszy Mąż na świecie). Dzień przechodzony w rozwleczonych dresach. Nad książką i przy filmie. Dzień ze spacerem po śniegu w oślepiającym słońcu.
Mrrrr, mrrrrrrrrr, mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...

Taki dzień właśnie.
Nam się trafił.
:D:D:D

Z innych inności:
  • Operowanie rączkami idzie coraz sprawniej.
  • Uniwersytet im. Aurory Wandy otworzył nowy kierunek studiów: STOPA (Na razie wyłącznie prawa, obserwowana czujnie i podejrzliwie).
  • Przewracanie na bok - zaliczone. Na brzuch - intensywne prace trwają.
  • Mostki na poziomie światowym.
  • Pół spaceru w chuście nie przespane.
  • Próbujemy (leżąc pod skosem) dźwigać głowę i barki do siadu.

Tyle na razie :)
Pin It Now!

piątek, 3 lutego 2012

Do chrzanu i zdjęcie z młodości

Trochę się nachrzaniło. Dosłownie i w przenośni.

Dosłownie bo: chodził za mną chrzan (karmiąc piersią mam takie zachcianki, jakich nie miałam w ciąży, chociaż Przemka jeszcze po nocy po kiszone nie wysłałam ;) ). Chodził, chodził, chodził. Na ogół jadam ze dwa razy do roku, u Babci z okazji świąt. Chrzan jest obrzydliwością w oczach Przemka (pozdrowienia dla wyznawców Nuggana), więc na ogół nie kupuję. Ale teraz stwierdziłam, że zepsuć się szybko nie zepsuje, a ja w końcu obalę chyba mały słoiczek. Poszłam do sklepu, popatrzyłam po półkach. Wybór duży. Popatrzyłam po składach. ZGROZA!

Ja mogę od biedy zrozumieć, że do "Kremowego chrzanu" komuś podobało się dodać mleka w proszku. Ale na cholerę w chrzanie guma? Konserwanty?? Sztuczne aromaty??? Na litość! Ja Wam powiem po co. Po to, żeby wodę z homeopatyczną zawartością chrzanu sprzedawać jako produkt pełnowartościowy. A myślałam cholera, że to tanie warzywo jest. Krajowe.

Na osiem przeanalizowanych składów ani jeden nie spełniał moich norm i wg mnie nie nadawał się do spożycia. Masakra jakaś. Ostatecznie poszłam do ekologicznego i złotówkę drożej nabyłam chrzan z minimalną ilością wody, octu i kwasu mlekowego. I jest pyszny, i pożeram.

Aurora skończyła 3 miesiące :)  Z okazji poważnego wieku postanowiła chyba zwiększyć sobie racje żywnościowe i je jak smok (Mlekopij naturalnie). Zmieniliśmy pampki na większe.

Niedźwiadka studiuje własne łapki (wzrokowo i paszczowo), chwyta oburącz i jednorącz (wydaje mi się że lewą bardziej niż prawą, ale niepewnam). Gada jak najęta (a gu, le, bu, me i inne niezapisywalne) z dużymi ludźmi, dziećmi, przedmiotami, ścianą, gulgocze. Ślini się na potęgę i puszcza bąble ze śliny. Trenuje mocno przekuliwanie się na brzuszek i głośno domaga się wsparcia, jak już nie daje rady. To ostatnio (co za zmiana!) jej ulubiona pozycja. Największy foch jest wtedy, kiedy po jedzeniu Matka nie chce Dziecka przekulać (bezczelna!). Leżąc na plecach Dzieć próbuje dźwigać głowę i barki do siadu. Pakerka mała i Pudzianka. Dalej próbuje przyprawić mi teleskopowe sutki.

Niecodzienność stała się codziennością, co nie sprawiło, że jest mniej magiczna i niezwykła (w tej chwili pomrukuje do siebie przez sen w wiklinowej husiance :) ).
Niedźwiedzina to pyszna rzecz :D

Wyraźnie wpadł jej w oko ;)

Zwróćcie uwagę na wzór - mówiłam, że róż toleruję na kwiatach jabłoni i PROSIAKACH :D:D:D

Ostatnio jechaliśmy gdzieś i Przemek poszedł już montować Jej Maleńkość razem z tronem w samochodzie, a ja po coś wróciłam, i idąc po pustym mieszkaniu nawijałam, że "Kochanie mama już idzie, etc, etc, etc..." zanim się nie zorientowałam, że do siebie gadam.

A do chrzanu jest to, że Młodą wczoraj w końcu pokłuli. Upiekło jej się dwa razy. Raz, bo Pani Doktor stwierdziła, że woli większe cele dla igły (chwała Pani Doktor!). Drugim razem wykręciła się katarem. Do trzech razy sztuka. Ponieważ dziewczę reprezentowało wczoraj ponad pięcio i pół kilowy (5,340kg) okaz zdrowia (głowa i klata imponujące podobno) - skończyło się rumakowanie.

Trzy wkłucia w biedne, małe, pyzate udka. Płacz ogromny, z łzami, szlochem i żalem do wszechświata (czułam się jak zdrajca i najwyrodniejsza matka świata, niech się chowają Hamerykanki). Utulony w końcu przez Mamę (Pani Pielęgniarka mało nie siadła z wrażenia, kiedy Gżdacz uśmiechnął się do niej i do grzechotki przez łzy). Ja z gabinetu wyszłam mokra.

Młoda drogę do domu przespała. Na miejscu obudziła się, lekko śnięta - zjadła. Pobawiła się trochę z Matką, trochę pogadała z karuzelą, znów zjadła i poszła spać. Obudziła się i w ryk. Płacz. Szloch. Zanoszenie. Rozpacz czarna i histeria. Do tchu utraty. Czułam jak siwieję. Lulałam, tuliłam, gugałam, masowałam. Że może brzuszek, może główka, może głodna, może mokro. Nic.

Naczytawszy się wcześniej o płaczu mózgowym sama byłam bliska histerii. Dziesięć minut wieczności.

Dopiero w chuście uspokoiła się i zasnęła.

Drugi atak płaczu nastąpił wieczorem, po położeniu do łóżeczka. Tym razem nosił Tata.

Jak w pięć minut doprowadzić rodziców do myśli samobójczych.

Od tej pory (odpukać trzy razy przez lewe ramię!) jest spokój. Zapodaję homeopatię oczyszczającą i profilaktyczne dawki witaminy c. Myślałam o tranie (ponoć też świetnie oczyszcza), ale sama biorę olej rybi z omega, więc odpuściłam. Ja nie osiwieję przed Jej osiemnastką. Ja tej osiemnastki nie dożyję.

A wczoraj umarła taka jedna skromna noblistka. Lubiłam jej uśmiech i skromność. Uwielbiałam jej poczucie humoru i łobuzerskość. Lubię czytać jej poezje. Szkoda.

 Lubię zdjęcia wybitnych osób z młodości, a najlepiej z dzieciństwa. Z momentu, kiedy jeszcze nikt, nawet oni sami nie wiedział kim się staną. To mi nieustannie przypomina o potencjale tkwiącym w każdym człowieku.

Właśnie się dowiedziałam.
Małą Madzię odnaleziono i to już wszystko.

Niektóre noce są bardzo ciemne.
Pin It Now!