Trochę się nachrzaniło. Dosłownie i w przenośni.
Dosłownie bo: chodził za mną chrzan (karmiąc piersią mam takie zachcianki, jakich nie miałam w ciąży, chociaż Przemka jeszcze po nocy po kiszone nie wysłałam ;) ). Chodził, chodził, chodził. Na ogół jadam ze dwa razy do roku, u Babci z okazji świąt. Chrzan jest obrzydliwością w oczach Przemka (pozdrowienia dla wyznawców Nuggana), więc na ogół nie kupuję. Ale teraz stwierdziłam, że zepsuć się szybko nie zepsuje, a ja w końcu obalę chyba mały słoiczek. Poszłam do sklepu, popatrzyłam po półkach. Wybór duży. Popatrzyłam po składach. ZGROZA!
Ja mogę od biedy zrozumieć, że do "Kremowego chrzanu" komuś podobało się dodać mleka w proszku. Ale na cholerę w chrzanie guma? Konserwanty?? Sztuczne aromaty??? Na litość! Ja Wam powiem po co. Po to, żeby wodę z homeopatyczną zawartością chrzanu sprzedawać jako produkt pełnowartościowy. A myślałam cholera, że to tanie warzywo jest. Krajowe.
Na osiem przeanalizowanych składów ani jeden nie spełniał moich norm i wg mnie nie nadawał się do spożycia. Masakra jakaś. Ostatecznie poszłam do ekologicznego i złotówkę drożej nabyłam chrzan z minimalną ilością wody, octu i kwasu mlekowego. I jest pyszny, i pożeram.
Aurora skończyła 3 miesiące :) Z okazji poważnego wieku postanowiła chyba zwiększyć sobie racje żywnościowe i je jak smok (Mlekopij naturalnie). Zmieniliśmy pampki na większe.
Niedźwiadka studiuje własne łapki (wzrokowo i paszczowo), chwyta oburącz i jednorącz (wydaje mi się że lewą bardziej niż prawą, ale niepewnam). Gada jak najęta (a gu, le, bu, me i inne niezapisywalne) z dużymi ludźmi, dziećmi, przedmiotami, ścianą, gulgocze. Ślini się na potęgę i puszcza bąble ze śliny. Trenuje mocno przekuliwanie się na brzuszek i głośno domaga się wsparcia, jak już nie daje rady. To ostatnio (co za zmiana!) jej ulubiona pozycja. Największy foch jest wtedy, kiedy po jedzeniu Matka nie chce Dziecka przekulać (bezczelna!). Leżąc na plecach Dzieć próbuje dźwigać głowę i barki do siadu. Pakerka mała i Pudzianka. Dalej próbuje przyprawić mi teleskopowe sutki.
Niecodzienność stała się codziennością, co nie sprawiło, że jest mniej magiczna i niezwykła (w tej chwili pomrukuje do siebie przez sen w wiklinowej husiance :) ).
|
Niedźwiedzina to pyszna rzecz :D |
|
Wyraźnie wpadł jej w oko ;) |
|
Zwróćcie uwagę na wzór - mówiłam, że róż toleruję na kwiatach jabłoni i PROSIAKACH :D:D:D |
Ostatnio jechaliśmy gdzieś i Przemek poszedł już montować Jej Maleńkość razem z tronem w samochodzie, a ja po coś wróciłam, i idąc po pustym mieszkaniu nawijałam, że "Kochanie mama już idzie, etc, etc, etc..." zanim się nie zorientowałam, że do siebie gadam.
A do chrzanu jest to, że Młodą wczoraj w końcu pokłuli. Upiekło jej się dwa razy. Raz, bo Pani Doktor stwierdziła, że woli większe cele dla igły (chwała Pani Doktor!). Drugim razem wykręciła się katarem. Do trzech razy sztuka. Ponieważ dziewczę reprezentowało wczoraj ponad pięcio i pół kilowy (5,340kg) okaz zdrowia (głowa i klata imponujące podobno) - skończyło się rumakowanie.
Trzy wkłucia w biedne, małe, pyzate udka. Płacz ogromny, z łzami, szlochem i żalem do wszechświata (czułam się jak zdrajca i najwyrodniejsza matka świata, niech się chowają Hamerykanki). Utulony w końcu przez Mamę (Pani Pielęgniarka mało nie siadła z wrażenia, kiedy Gżdacz uśmiechnął się do niej i do grzechotki przez łzy). Ja z gabinetu wyszłam mokra.
Młoda drogę do domu przespała. Na miejscu obudziła się, lekko śnięta - zjadła. Pobawiła się trochę z Matką, trochę pogadała z karuzelą, znów zjadła i poszła spać. Obudziła się i w ryk. Płacz. Szloch. Zanoszenie. Rozpacz czarna i histeria. Do tchu utraty. Czułam jak siwieję. Lulałam, tuliłam, gugałam, masowałam. Że może brzuszek, może główka, może głodna, może mokro. Nic.
Naczytawszy się wcześniej o płaczu mózgowym sama byłam bliska histerii. Dziesięć minut wieczności.
Dopiero w chuście uspokoiła się i zasnęła.
Drugi atak płaczu nastąpił wieczorem, po położeniu do łóżeczka. Tym razem nosił Tata.
Jak w pięć minut doprowadzić rodziców do myśli samobójczych.
Od tej pory (odpukać trzy razy przez lewe ramię!) jest spokój. Zapodaję homeopatię oczyszczającą i profilaktyczne dawki witaminy c. Myślałam o tranie (ponoć też świetnie oczyszcza), ale sama biorę olej rybi z omega, więc odpuściłam. Ja nie osiwieję przed Jej osiemnastką. Ja tej osiemnastki nie dożyję.
A wczoraj umarła taka jedna
skromna noblistka. Lubiłam jej uśmiech i skromność. Uwielbiałam jej poczucie humoru i łobuzerskość. Lubię czytać jej poezje. Szkoda.
Lubię zdjęcia wybitnych osób z młodości, a najlepiej z dzieciństwa. Z momentu, kiedy jeszcze nikt, nawet oni sami nie wiedział kim się staną. To mi nieustannie przypomina o potencjale tkwiącym w każdym człowieku.
Właśnie się dowiedziałam.
M
ałą Madzię odnaleziono i to już wszystko.
Niektóre noce są bardzo ciemne.
Pin It Now!